Michaels Leigh - Zaręczyny na niby.pdf

(733 KB) Pobierz
Michaels Leigh - Zarêczyny na niby
LEIGH MICHAELS
Zar ę czyny
na niby
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hafnburg
Madryt • Mediolan • ParyŜ • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
89146507.003.png 89146507.004.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Brakowało jej wszystkiego - szaleńczego przepy-
chania się ludzi na chodnikach, hałasu samochodów
pędzących po North Michigan Avenue, odległego
wycia syren goniących gdzieś wozów.
Powrót do domu, do Chicago, jest najlepszą częścią
wszystkich wyjazdów w interesach, pomyślała Debora
Ainsley, manewrując swobodnie między płynącymi
chodnikiem strumieniami ludzi. Zatrzymała się w koń-
cu przy szklanych drzwiach, prowadzących do Galerii
Ainsley, zdjęła z ramienia płócienną torbę i wyciągnęła
parę modnych pantofelków na wysokich obcasach.
Zastąpiła nimi adidasy, w których łatwiej było pokonać
odległość dzielącą jej mieszkanie od North Michigan
Avenue. Poprawiła chustkę, stanowiącą jedyny kolo-
rowy akcent kremowej sukienki i pochyliła się, by
przyjrzeć się niewielkiemu olejnemu obrazowi, opar-
temu o sztalugi tuŜ przy drzwiach.
W galerii było cicho i spokojnie. Panująca tu
atmosfera zachęcała miłośników sztuki do oglądania,
rozwaŜania i medytowania - zupełnie jak w bibliotece,
muzeum czy kościele. Półmrok rozświetlały skierowane
na obrazy punktowe światła, które miały zachęcać do
dokładnego przyjrzenia się - i podziwu.
Galeria Ainsley nie była duŜa, ale w ciągu trzech lat
od otwarcia Deborze udało się zapewnić jej pewne
miejsce wśród setek galerii rozsianych w śródmieściu
Chicago. Zajmowała się pracami najlepszych współ-
czesnych artystów z całego regionu. Kiedy zgłaszał się
klient szukający grafiki Salvadora Dali lub plakatu
89146507.005.png
O
ZAR Ę CZYNY NA NIBY
z obrazem Moneta, Galeria Ainsley uprzejmie odsyłała
go do konkurencji. Ale jeśli ktoś miał ochotę na
oryginał, a nie masowo produkowaną kopię, a rów-
nocześnie nie stać go było na drogie dzieła sławnych
malarzy, Galeria Ainsley była najlepszym miejscem,
gdzie mógł kupić coś wartościowego po przystępnej
cenie.
Debora nazywała to „sztuką jutra". Ostatecznie, jak
często podkreślała, większość obrazów wiszących w
chicagowskim Instytucie Sztuki nie kosztowała
milionów. Początkowo te płótna kupowali zwykli
ludzie o przeciętnych dochodach, poniewaŜ im się
podobały. Dopiero później osąd znawców sprawił, Ŝe
nabrały wartości. I niewątpliwie to samo zdarzy się z
niejednym z obrazów, które teraz kupowali jej klienci.
Kilku malarzy, prezentowanych jakiś czas temu
przez Deborę, juŜ osiągnęło krajową sławę. WciąŜ
wyszukiwała nowych twórców, na których dzieła
mogła sobie pozwolić zwykła sekretarka lub młode
małŜeństwo urządzające swój pierwszy dom. Dlatego
spędziła cały tydzień podróŜując po Michigan i była
tak szczęśliwa z powrotu do domu.
Z ukrytych w ścianach głośników sączyła się cicho
klasyczna muzyka, nie zagłuszając dochodzącej z dru-
giego końca galerii rozmowy Peggy z klientem. Nie
zagłuszyła równieŜ cichego dzwonka przy drzwiach
wejściowych.
Debora odwróciła się z zawodowym, powitalnym
uśmiechem, ale na widok przybysza rozpromieniła się.
Pospieszyła do siwego męŜczyzny stojącego przed
olejnym obrazkiem, na który sama wcześniej zwróciła
uwagę. Wsunęła mu rękę pod ramię.
- Jest wspaniały, prawda, tatusiu? Peggy miała rację,
Ŝe go tu umieściła. W ten sposób kaŜdy, kto wejdzie,
musi na niego spojrzeć...
William Ainsley skrzywił usta w półuśmiechu.
89146507.006.png
ZAR Ę CZYNY NA NIBY 7
- Czy kiedykolwiek myślisz o czymś poza sztuką,
Deboro?
- Och... No tak, nie widziałam cię chyba od dwóch
tygodni. - Spojrzała na niego kokieteryjnie. - Na-
prawdę mi przykro, Ŝe od razu nie powiedziałam, jak
bardzo cieszę się na twój widok. Ale to nie moja wina,
Ŝe od dziesięciu lat nie zmieniłeś się ani trochę.
- UwaŜaj - powiedział ostrzegawczo. - Chyba
trochę się zagalopowałaś.
Debora zachichotała i oparła głowę na jego ramieniu.
Jej długie, błyszczące, brązowe włosy rozsypały się na
szarej marynarce ojca.
- Masz rację - przyznała. - Ale naprawdę, gdy
ktoś jest tak przystojny jak ty, wszyscy go zauwaŜają.
Mnie po prostu ścięło z nóg, gdy wszedłeś.
- Bzdury. Ile chcesz za ten obraz, Deboro?
Zerknęła na dyskretną karteczkę, umieszczoną przy
ramie.
- Dziewięćset. Ale tobie, tatusiu, mogę dać specjalną
cenę.
- I sprzedać mi za tysiąc? - Znów przyjrzał się
obrazowi. - W ogóle nie powinienem tu przychodzić.
Zbyt dobrze znasz moje słabostki, jeśli chodzi o obrazy.
Zdecydowanie odwrócił się w drugą stronę.
- To ty ciągałeś mnie po muzeach w kaŜdą sobotę -
wytknęła mu. - I po galeriach popołudniami, a po
wystawach w niedziele.
- UwaŜam, Ŝe powinnaś dawać mi zniŜkę - powie-
dział William Ainsley zrzędliwym tonem. - Ostatecznie
kiedyś i tak odziedziczysz całą moją kolekcję, w ten
sposób odzyskując wszystko.
- Za bardzo odległe „kiedyś", mam nadzieję.
Udał, Ŝe nie rozumie.
- I pewnie zarobisz jeszcze więcej, sprzedając
wszystko po raz drugi. Ale uwaŜaj -jeśli tak zrobisz,
będę straszył w tej cholernej galerii.
89146507.001.png
8
ZAR Ę CZYNY NA NIBY
- Och, świetnie - zamruczała. - Mój własny,
prywatny duch. To będzie cudowny chwyt reklamowy.
- Spojrzała na niego spod długich rzęs.
- Hm... - Dostrzegła błysk w jego oczach i nie
mogła powstrzymać śmiechu.
- Więc co cię tu sprowadza? - spytała. - Rzadko
widuję cię w środy rano.
- Myślałem, Ŝe moŜe zjedlibyśmy razem kolację w
klubie.
- Dzisiaj nie mogę. Bristol wyjeŜdŜa jutro w inte-
resach, więc wieczorem idziemy do „Coq au Vin".
- ZauwaŜyła, Ŝe spochmurniał, i zrobiło jej się go
Ŝal. Był taki samotny przez kilka ostatnich lat, od
kiedy umarła matka. Debora starała się spędzać
z ojcem moŜliwie duŜo czasu, ale przy nawale zajęć
i częstych wyjazdach z miasta było to trudne. On
z kolei był zbyt delikatny, Ŝeby narzucać się jej,
i czasami, kiedy spotkała go odmowa, całymi tygod
niami nie ponawiał zaproszenia. - MoŜe pójdziesz
z nami? - spytała.
- O, nie. Bristol na pewno będzie wolał być z tobą
sam na sam.
- SkądŜe, nie będzie miał nic przeciwko twemu
towarzystwu - roześmiała się. - Bristol jest dorosły,
zbyt dojrzały, Ŝeby czuć się zazdrosnym.
- Z tym się zgadzam - mruknął pod nosem tak
cicho, Ŝe Debora nie była pewna, czy rzeczywiście
dobrze usłyszała.
William westchnął.
- Twoja matka pewnie juŜ by mnie kopała w kostkę,
Ŝebym był cicho, ale uwaŜam, Ŝe muszę ci to powie-
dzieć. Deboro, chciałbym, Ŝebyś nie spotykała się tak
często z Bristolem.
- Myślałam, Ŝe go lubisz.
- Szanuję go - poprawił ją.
- Czy to nie to samo? Ostatecznie jest radcą
89146507.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin