ANNE MARIE WINSTON
Po deszczu jest słońce
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Idąc na wysokich obcasach, Jillian Kerr z trudem pokonywała nierówny grant. Cienka, letnia garsonka wydawała się tak ciężka, jakby zrobiono ją z grubej wełny. Wrześniowe słońce prażyło niemiłosiernie. Baltimore cieszyło się babim latem. Ziemia była sucha, trawa zielona, a w powietrzu nadal rozlegał się śpiew letnich ptaków.
Jillian nie dostrzegała niczego. Na przystrzyżonym trawniku znajdowały się dwa bliźniacze, świeżo wykopane groby. Obeszła je i po chwili znalazła się pod sklepieniem, gdzie miały się odbyć pogrzebowe uroczystości. Zajęła miejsce w pustym rzędzie krzeseł przeznaczonych dla rodziny.
Tyle że rodziny nie było. Jillian i Charles wychowywali się razem, byli jak brat i siostra, lecz nie łączyło ich żadne pokrewieństwo. Alma, żona Charlesa, była jedynym dzieckiem nieżyjących rodziców, tak więc jej też nie żegnał nikt z rodziny. Pozostawała tylko Jillian, pogrążona w głębokim smutku po śmierci obojga bliskich jej ludzi.
Pastor rozpoczął nabożeństwo. Jillian zapiekły oczy. Odrzuciła w tył falę jasnych włosów i utkwiła wzrok w czubkach drzew rosnących na odległej stronie wzgórza.
Nie płakała. Słuchała pochwał, jakimi pastor obdarzał zmarłych. Almę Bender Piersall i Charlesa Edwarda Piersalla, miejscowego biznesmena, czynnego członka kościoła, hojnego sponsora i organizatora wielu dobroczynnych akcji, a dla Jillian najdroższego przyjaciela z dzieciństwa.
Charles Edward Piersall stał się także odpowiedzialny za tragiczny ciąg wydarzeń, które odebrały Jillian jedyną szansę miłości. Nadal jednak jej wspomnienia o Charlesie były ciepłe i przepełnione uczuciem.
Razem jeździli na rowerach, grali w piłkę i łazili po drzewach. Nago pływali w strumyku, dopóki ojciec Charlesa nie złoił im za to skóry. Opowiadali sobie o odbywanych randkach i szli ramię w ramię podczas ceremonii zakończenia nauki w szkole. Pomagali sobie w najgorszych chwilach życia. I chociaż ostatnio Jillian rzadko widywała Charlesa, świadomość, że był w pobliżu, stanowiła dla niej coś w rodzaju liny ratunkowej. Gdyby nie potrafiła dać sobie rady z samotnością.
Głośne szepty rozlegające się za plecami Jillian sprawiły, że rzuciła okiem za siebie, chcąc surowym spojrzeniem skarcić rozmówców. Jej uwagę przyciągnął jakiś ruch. Nie! To niemożliwe! Rozpoznała ciemnowłosego mężczyznę idącego w stronę grobów. Wyprostowała się i nabrała głęboko powietrza. Po chwili starszy brat Charlesa, czyli Dax, a dokładniej Travers Daxon Piersall IV, wystąpił z grupy żałobników i usiadł na krześle po jej prawej stronie.
Och, Boże! Jillian poczuła, jak ogarnia ją panika. Miała ochotę uciec, lecz w ostatniej chwili uświadomiła sobie, że nie może tego zrobić. A ponadto, w przeciwieństwie do nowo przybyłego mężczyzny, nie miała zwyczaju rejterować. Zacisnęła pieści, usiłując zwalczyć urazę, która przed laty przeobraziła się w czystą nienawiść. Niedoczekanie! Swoim niespodziewanym pojawieniem się Dax jej stąd nie wygoni.
Szum rozmów stał się jeszcze głośniejszy. Zobaczyła, że jej sąsiad odwrócił głowę. Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Wystarczyło jednak, aby stwierdzić, że nic nie stracił ze swej męskiej urody. Przeciwnie, wydawał się jeszcze roślejszy niż przed laty. Jill znała anatomiczne szczegóły budowy jego ciała. Myśl o nich zagrzebała jednak głęboko w pamięci.
Na szczęście, sama też prezentowała się doskonale i zdawała sobie z tego sprawę. Miała nieskazitelną figurę dzięki bezustannemu liczeniu kalorii, aerobikowi, ćwiczeniom na przyrządach oraz kosztownym kosmetykom regenerującym skórę. Miała również wypielęgnowane dłonie, świetnie ułożone włosy, a jej czarna, letnia garsonka, kupiona na wyprzedaży w luksusowym butiku, przylegała idealnie do ciała, uwypuklając ponętne kształty.
Do Ucha! Szkoda, że Dax nie wygląda gorzej. Z jaką radością i wyższością patrzyłaby teraz na człowieka, którego kochała i za którego zamierzała wyjść za mąż, dziwiąc się samej sobie, że kiedykolwiek się jej podobał. Niestety, nadal widok Daksa zapierał jej dech w piersiach.
Za plecami Jillian żałobnicy chórem wyszeptali:
- Amen.
Pogrzeb Almy i Charlesa właśnie się zakończył. Jillian wstała. Dax także podniósł się z miejsca. Kiedy ruszyła ku grobom z dwiema żółtymi różami, wziął ją pod rękę i przytrzymał mocno u swego boku.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie. Usiłowała bezskutecznie wyswobodzić łokieć. Po raz pierwszy zmierzyli się wzrokiem. Na widok cynicznego rozbawienia, jakie ujrzała w czarnych oczach Daksa, zacisnęła wargi.
Grubo się mylił, jeśli myślał, że na cmentarzu sprowokuje ją do urządzenia mu jakiejś sceny. Przyszła pożegnać jego młodszego brata...
Charles. Och, Boże! Alma i Charles. Pod Jillian nagle ugięły się kolana.
Charles powinien żyć, a nie leżeć w białej skrzyni! Był jedynym człowiekiem na świecie, który wiedział wszystko o Jillian Elizabeth Kerr. Bezinteresowna przyjaźń Charlesa była jej niezbędna. Podobnie jak psychiczne wsparcie, a także przyjacielskie ramię, na którym mogła się wypłakać.
I Alma. Słodka Alma. Charles nie spodziewał się, że ją pokocha. Okazała się jednak cudowną żoną. Z miejsca zaakceptowała Jillian. Tak łatwo, jakby chodziło o jej własną siostrę. Początkowo Jillian też wypłakiwała się przed Almą. Ale od wielu lat już nie roniła łez.
Dziś jednak miała ochotę się rozpłakać. Zacisnęła drżące wargi i w milczeniu pochyliła się nad grobami, kładąc na nich róże. Zaraz potem odsunęła się, robiąc innym przejście.
Palce Daksa paliły jej ramię przez materiał garsonki i gdy tylko Jillian spostrzegła, że nikt na nich nie patrzy, wyrwała rękę.
- Nie dotykaj mnie, chyba że chcesz stracić palce - wycedziła przez zęby.
Idealnie ostrzyżone, czarne włosy Daksa połyskiwały w słońcu. Wyglądał jak typowy Amerykanin, któremu poszczęściło się w życiu.
Usłyszawszy uwagę Jillian, w uśmiechu wykrzywił usta.
- Miło widzieć, że nic nie straciłaś ze swego uroku - zakpił. Jego głęboki głos drażnił zakończenia nerwów, jak cukier zepsuty ząb. - Dopiero co przyjechałem. Zajmiesz się mną i zaprosisz do domu?
- Spóźniłeś się o siedem lat. - Ugryzła się w język. Dax nie powinien się domyślać, że jego ucieczka tak wiele dla niej znaczyła. Powróciło uczucie doznanej krzywdy.
Nagle zniknął zwodniczy, męski urok. We wzroku Daksa Jillian dojrzała coś, co ją przeraziło. Już miała uciec, gdy nagle uprzytomniła sobie, że nie powinna dawać mu satysfakcji.
Spojrzał w stronę otwartych grobów.
- Staruszek Charlie wyciął nam niezły numer - powiedział drwiącym tonem. - Ta jego żona musiała być niezła, skoro tak szybko rzucił cię dla niej.
Jak mógł tak się wyrażać o własnej rodzinie? Jillian zabolało serce, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Alma była wyjątkową kobietą. Charles ją uwielbiał - oświadczyła z przekonaniem.
Dax uniósł wysoko brwi.
- Jak widzę, rzeczywiście dał ci kosza. A może trzymał cię w pogotowiu, aby od czasu do czasu robić mały skok w bok?
Dopiero po dłuższej chwili dotarł do Jillian sens usłyszanych słów.
- Ty łajdaku! - warknęła. - Zostaw w spokoju moje sprawy. Nie masz pojęcia, co naprawdę łączyło mnie z Charlesem. Och, przepraszam, zupełnie zapomniałam, że w rzucaniu podejrzeń jesteś o niebo lepszy niż w wywiązywaniu się ze zobowiązań.
Stała teraz tuż przed Daksem, ale nie mogła zajrzeć mu w oczy, gdyż był znacznie wyższy. Mimo to jednak na jego twarzy dostrzegła pogardę. I wściekłość tak wielką, jak jej własna.
Nagle do Jillian dotarł kobiecy zaniepokojony głos:
- Jill? Czy coś się stało?
Zobaczyła Marinę. Prawie biegła w jej kierunku, ciągnąc za sobą Bena, swojego męża. Jillian ujęła ręce siostry.
- Wszystko w porządku - odparła spokojnie. - Jeśli nie weźmie się pod uwagę tego, że właśnie znajdujemy się na pogrzebie dwojga ludzi, którzy nie powinni umierać tak młodo.
Jillian westchnęła. Czuła, że Dax nadal za nią stoi. Postanowiła go ignorować.
- Jak się masz? Czyżbym aż tak bardzo się zmienił, że mnie nie poznajesz? - Dax podszedł do jej siostry i uśmiechnął się promiennie. Dopiero teraz Jillian zorientowała się, że Marina nie ma pojęcia, kto przed nią stoi.
- To Daxon Piersall, brat Charlesa - wyjaśniła. - Zdumiony Dax otworzył usta, ale Jillian go ubiegła. - Kilka lat temu moja siostra uległa wypadkowi i od tamtej pory ma luki w pamięci. Niewiele wie, co działo się w dzieciństwie.
- To jest brat Charlesa? - Duże, niebieskie oczy Mariny wypełniły się łzami. Uścisnęła mocno dłoń Daksa. - Nie wiedziałam, że Charles miał rodzinę. Tak mi przykro...
- Niepotrzebnie. - Odezwanie się Daksa zabrzmiało jak trzaśnięcie bicza. Powstrzymało potok słów. - Nie widzieliśmy się od wielu lat. Nie byliśmy ze sobą emocjonalnie związani. - Spojrzał wymownie na Jillian. Rysy jego twarzy zniekształcił szyderczy uśmiech. - Jak Charles i Jillian.
- Przestań, Dax - powiedziała lodowatym tonem. - Możesz czepiać się mnie do woli, ale postaraj się nie zanudzać innych ludzi.
Dax odetchnął głęboko i zaczął przyglądać się Marinie.
- Szkoda, że mnie nie pamiętasz - powiedział po chwili. - Jako dzieci świetnie bawiliśmy się razem.
- Ja też tego żałuję. - Marina popatrzyła na towarzyszącego jej mężczyznę. - To mój mąż, Ben Bradford. A to jest Dax Piersall, podobno jeden z moich przyjaciół z czasów wczesnej młodości - dokonała wzajemnej prezentacji.
Szwagier Jillian uścisnął rękę Daksa. Zauważyła, że nawet się nie uśmiechnął. Nagle uderzyło ją podobieństwo obu mężczyzn. Wysocy, postawni, ciemnoocy i czarnowłosi, promieniowali siłą fizyczną. Ludzie wyczuwali ją na odległość i natychmiast jej ulegali. Wszyscy. Z wyjątkiem niejakiej Jillian Kerr.
Ben odsunął się od Daksa.
- Wybacz nam, moja droga - powiedział do Jillian. - Muszę odwieźć Marinę do domu. Jest za gorąco. Powinna odpocząć.
- W domu? - Marina wzniosła oczy ku niebu. - Gdy tylko tam się znajdę, natychmiast dziecko zacznie domagać się następnego karmienia. Znakomicie sobie odpocznę - dodała z przekąsem.
Biorąc żonę za ramię, Ben pożegnał szwagierkę.
- Na mnie też już czas. - Jillian nadarzała się okazja ucieczki. - Idę z wami - oświadczyła.
W tej chwili poczuła, jak na jej ręku zamykają się palce Daksa.
- Musimy porozmawiać.
- Puść ją. - Ben stanął za Daksem. Zacisnął usta.
- Ben, wszystko w porządku - uspokoiła go Jillian. - Oboje z Daksem powinniśmy omówić pewne sprawy.
Jej serce zaczęło bić nierówno. Czuła ciepło płynące spod męskiej ręki. Mimo że nienawidziła tego człowieka, ulegała jego fizycznemu urokowi.
Nie puszczał ramienia Jillian. Nie chciała, aby jej dotykał, z czego świetnie zdawał sobie sprawę. Postanowiła nie reagować. Nie da się speszyć ani nastraszyć.
Odwróciła się twarzą do Daksa, niemal prowokacyjnie nacierając na niego ciałem. Podniosła rękę i zaczęła bawić się węzłem jego krawata. Jednak bliskość tego mężczyzny zrobiła na niej silne wrażenie. Czuła na sobie uważny wzrok.
Opiekuńczym gestem otoczył Jillian ramieniem. Przez jej ciało przepłynął prąd. Z trudem opanowała falę podniecenia.
- Powinnam porozmawiać z Daksem o Zakładach Przemysłowych Piersalla, jako że staliśmy się ich głównymi akcjonariuszami - oświadczyła spokojnie. - A wy możecie już sobie iść - dodała, spoglądając na Bena i siostrę.
Nie przestawała jednak obserwować Daksa. Gdy wspomniała o firmie, na jego twarzy zauważyła zaskoczenie. A więc nie miał pojęcia, że wszystkie swoje udziały Charles zapisał jej w testamencie! Dopiero dziś rano sama się o tym dowiedziała.
Ben wyraźnie ociągał się z odejściem. Nie miał ochoty zostawiać Jillian z Daksem. Znała jego wybuchowy temperament, a także opiekuńczość w stosunku do bliskich mu osób. Ze sztucznym uśmiechem przylepionym do warg czekała cierpliwie, aż Marina i Ben odejdą. Zaraz potem odsunęła się od Daksa. Ze zdziwieniem poczuła, że od razu ją puścił. Odetchnęła z ulgą. Stojąc zbyt blisko niego, nie była w stanie logicznie myśleć.
- Daj spokój mojej siostrze - powiedziała ostrym tonem.
- Marina naprawdę mnie nie pamięta?
- Zapomniała o wszystkim, co działo się przed wypadkiem - oznajmiła Jillian i dodała z głębokim westchnieniem:
- Ma szczęście. Zamieniłabym się z nią bez chwili namysłu.
- Nie dopuszczając Daksa do głosu, ciągnęła: - Powinieneś uprzedzić mnie o swoim przyjeździe. Gdybym wiedziała, że się zjawisz, wydałabym na twoją cześć małe przyjęcie. Zaprosiłabym wszystkich łobuzów z całego miasta.
- Zmieniłaś się - stwierdził Dax. - Dawniej byłaś dobra i słodka. Nie kąsałaś.
Jullian nie podobał się sposób, w jaki jej się przyglądał. Tak jakby była jedną z arabskich klaczy należących do Piersallów.
- Oczywiście, że się zmieniłam - potwierdziła obojętnym tonem. - Jestem dojrzałym człowiekiem. Kobietą interesu.
- Masz na myśli „Świat Dziecka".
Mimo woli na twarzy Jillian odbiło się przykre zaskoczenie. Uprzytomniła sobie, że czekają ją większe kłopoty, niż przewidywała.
- Skąd wiesz o moim sklepie? Mówiłeś, że dopiero co przyjechałeś do miasta.
Uśmiechnął się zimno, a w jego oczach ukazał się gniew. Sprawił, że Jillian cofnęła się o krok.
- Och, złotko, wiem o wszystkim, co ciebie dotyczy.
- Nie o wszystkim, skoro nie miałeś pojęcia o moich udziałach w firmie.
- Jill!
Odwróciła się. Na widok podchodzącego mężczyzny zmusiła do uśmiechu.
- Jak się czujesz, kochanie? - zapytał Roger Wingerd. Uścisnął ją. - Przykro mi. Będzie bardzo go nam brakowało. Charles tak świetnie zbierał pieniądze na cele dobroczynne. Nikt nie potrafi go zastąpić.
Jillian skinęła głową. Stanęła jej przed oczyma sylwetka Charlesa. Ubrany w obszerny fartuch, obracał naleśniki na patelni, przygotowując doroczne śniadanie, z którego dochód przeznaczony był na cele dobroczynne. Coś ścisnęło ją za gardło.
- Wiem.
Stojący obok Dax wyciągnął rękę. Przedstawił się. Na twarzy Rogera Wingerda odmalowało się zaskoczenie. Z wahaniem odwzajemnił uścisk dłoni i wymienił swoje nazwisko.
- Roger jest szefem finansów w Zakładach Przemysłowych Piersalla - wyjaśniła Jillian. - Przez blisko siedem lat pracował wraz z Charlesem. Znał go prawie tak dobrze jak Alma. - Lepiej niż ty, Dax, dodała w myśli.
Roger wydawał się nie wyczuwać istniejącego napięcia.
- Przykro mi, że stracił pan brata. Charles był niezwykłym człowiekiem - oświadczył.
- Z pewnością - mruknął pod nosem Dax. Jillian zwróciła się do Rogera:
- Widzimy si...
Vivichomik