Veronica Sattler - Ścigana.pdf

(896 KB) Pobierz
138549879 UNPDF
Część I
Rozbójnik
1
Anglia, 1779
Duży czarny koń pędził w ciemnościach dobrze sobie znaną drogą. Nie pierwszy raz przemierzał tę
trasę nocą, i zapewne nie po raz ostatni.
Nagle zza chmur wyłonił się księżyc, oświetlając srebrną poświatą drzewa, krzewy po obu stronach
drogi i pędzącego jeźdźca. Mężczyzna z wściekłością wymamrotał przekleństwo przez zaciśnięte
zęby.
Sean O 'Hara skierował rumaka do drzew, by schować się w ich cieniu. Przypomniał sobie, co go
dręczy, i zjego ust wyrwało się kolejne, tym razem trochę łagodniejsze, przekleństwo.
Dziś miało w ogóle nie być księżyca. Sądząc po kierunku wiatru, przynoszącego ze wschodu
chmury, założył, że ta noc będzie się doskonale nadawała do przeprowadzenia jego pootajemnej
misji ...
Bo Sean O'Hara był rozbójnikiem. I chociaż miał dopiero dwadzieścia cztery lata, już prawie piąty
rok z rzędu odnosił sukcesy. Oczywiście, kiedyś był zupełnie kimś innym. Wszyscy O'Harowie z
County Cork byli inni.
Donal O'Hara, ojciec Seana, razem ze swoimi braćmi, Patrickiem i Kevinem, hodowali konie w Old
Sod, tak jak ich ojciec wcześniej, a przed nim j ego oj ciec. Jako zagorzal i kato l icy, byli
zdesperowani, ale jednocześnie rozsądni. Pomimo okrutnych kar, które na katolików nałożyli
Anglicy, zdołali utrzymać swoje posiadłości i inwentarz, bo złożyli znienawidzoną przysięgę
lojalności wobec Korony Protestanckiej i Kościoła! Krótko mówiąc, przez lata udawali, że przeszli
na protestantyzm.
O'Harowie nie tylko zachowali swoją wiarę - uczestniczyli w tajnych mszach, odprawianych
pośpiesznie na leśnych polannkach i w ustronnych dolinkach pod osłoną nocy, otrzymywali
sakramenty, skrycie udzielane rozproszonym wiernym przez wyjętych spod prawa księży, którzy z
narażeniem życia węddrowali przez zielone wzgórza Irlandii - ale też zdobyli pewne zasoby
materialne, czym wyróżniali się wśród swoich katolicckich braci, żyjących w skrajnym ubóstwie.
I tak oto dzięki temu niebezpiecznemu fortelowi, który w każdej chwili mógł wyjść najaw, chodzili
z wysoko podniesioonymi głowami i spali z czystym sumieniem, ponieważ założyli tajne bractwo i
każdego zdobytego pensa przekazywali tym wszystkim biednym katolikom, którym odebrano ich
własność.
Rzeczywiście, bez pomocy O'Harów i gromady odważnych ludzi z okolicy nie byłoby nie
legalnych mszy, tajnych naauczycieli zwalczających analfabetyzm, żadnego podziemia, gdzie w
piwnicach i zagrodach ukrywali się prześladowani księża, którzy przemierzali pola ze wsi do
miasta, dostarczając biednym Irlandczykom jedzenie i ubrania, a czasem też pieniądze.
W ten sposób przez lata O'Harowie zyskali sobie miano zbawców, które nadali im marznący i
niedożywieni sąsiedzi, cierpiący pod angielskim butem. Złożenie przysięgi na wierność Anglikom
początkowo potraktowano jako zdradę, szybko jednak uznano to za heroizm, a przede wszystkim
sprytne zagranie na nosie znienawidzonym Anglikom.
- Widzieliście tę górę angielskiego złota, wywiezioną przez O'Harę dziś rano z targu, na którym
Irlandczycy handlowali zwierzętami? _ szeptał ktoś do ucha sąsiada, opierając łokcie o blat w
miejscowym barze. - Dziś wieczorem będzie już na pewno w rękach ojca O'Leary i pójdzie na
zapłacenie podatkóW za McCreenów, O'Connorów i Laffertych, żeby uchronić ich przed eksmisją.
_ Zauważyliście, że mały Timothy przestał kasłać? - mruknął ktoś inny. _ To O'Harowie zapłacili za
lekarstwo, które mu pomogło. -.
_ Zapewne _ wtrącił szeptem kolejny, uważnie trzymając kufel portera, gdyż tylko na jeden w
tygodniu było go stać. - A moja Molly wreszcie nabiera trochę ciała. Od urodzenia naszego naj
młodszego były z niej same kości. poprawiła się dzięki zbożu, które trafia na nasz stół, od kiedy
O'Harowie
dowiedzieli się o naszej biedzie.
Płynęły lata, a bieda wśród Irlandczyków wciąż się panoszyła.
Wielu nigdy nie wydobyło się z ubóstwa, ale niejednego pomoc któregoś z o'Harów uchroniła przed
głodową śmiercią.
Tak było aż do pewnej czarnej nocy roku siedemdziesiątego piątego.
Nikt nie wiedział dokładnie, jak to się stało. Może ktoś wydał tajemnicę przez nieostrożność, a
może ktoś zdradził, dość że pewnej styczniowej nocy tego fatalnego roku wszystko wyszło na jaw.
O'Harowie zostali zdemaskowani, a razem z nimi wpadło kilkudziesięciu łudzi szukających
schronienia w stajni Donala, gdzie szykowanO się do mszY· Miał ją odprawić naprędce wezwany
młody ksiądz w intencji duszy Kevina O'Hary, który skręcił sobie kark przy upadku z narowistego
konia, gdy próbował go ujarzmić.
Ponieważ chodziło o mężczyznę z rodu O'Hara, niemal wszyscy sprawni, dorośli katolicy,
mieszkający w promieniu kilku mil, przybyli na mszę, mimo paskudnej pogody. Wszyscy wpadli w
sieci angielskich żandannóW, którzy otoczyli stajnię i znaleźli w niej krucyfiks, obrus kościelny,
świece, kadzidło
i dzwonki, a także owinięte całunem ciało O'Hary. Donal i Patrick, a wraz z nimi dwudziestu kilku
innych mężczyzn zginęli na miejscu w krwawej bitwie. Nikomu nie udało się uciec. Młodego,
odważnego księdza zabrano pod dąb, nazywany Drzewem Wisielców, i tam w świętych szatach
powieszono, odarto ze skóry i, zgodnie z angielskim prawem, poćwiartowano.
To jednak nie był jeszcze koniec. Policjanci rozproszyli się po zagrodach i szopach, należących do
zabitych i schwytanych mężczyzn, po czym wygonili z nich kobiety i dzieci na mroźną noc, a domy
podpalili. Większość z nich nie wytrzymała zimna. Rano znaleziono wiele chudych ciał, skulonych
i zbitych w żałosną gromadkę.
Jedynie farma O'Hary ocalała przed pożarem, ponieważ miała znaczną wartość i Anglicy chcieli ją
zachować dla siebie. Prawo mówiło jasno - wszystkie posiadłośCi Irlandczyków, którzy potajemnie
praktykowali swoją religię, podlegały konnfiskacie. Anglicy mieli na celu zniszczenie większości
Irlanddczyków i było to nieodwołalne.
Kiedy przybyli Anglicy, wdowa po Donalu O'Harze, Maire z domu O'Neill, stała w drzwiach. Gdy
celowała do nich z pistoletu męża, jej błękitne oczy płonęły z wściekłości. W obliczu czekającej ją
śmierci mogła sobie pozwolić na okazanie gniewu, ponieważ jej trzej synowie, dzięki Bogu, byli tej
nocy daleko od County Cork. Sean, lan i Brian O'Hara pojechali do Dublina, aby spędzić resztę
świąt Bożego Naroodzenia ze starym przyjacielem rodziny. Mieli wrócić dopiero za tydzień.
Przyjaciel był co prawda protestantem, ale symmpatyzował z katolikami. Michael Burke -
pomyślała Maireezaopiekuje się chłopcami, kiedy dowie się, co zaszło. Przed godziną wysłała do
niego posłańca z- trójką najlepszych koni. Kiedy tylko ujrzała w oddali łunę ognia, domyśliła się,
czym się skończyła msza za biednego Kevina.
W ten sposób Sean Patrick O'Hara w wieku dziewiętnastu lat dowiedział się, że on i jego dwaj
bracia zostali jedynymi żyjącymi członkami klanu O'Harów. W ciągu jednej nocy stali się sierotami
bez grosza przy duszy. Jedyną ich własnością, przedstawiającą jakąś wartość, były trzy konie
czystej krwi irlandzkiej, które kilka dni po tragedii przyprowadził do Dublina wiemy sługa rodziny.
Zaszokowany wiadomością Sean przygarrnął do siebie piętnastoletniego lana i dziesięcioletniego
Briana, pozwalając im wypłakać się na swojej piersi, sam zaś siedział z ponurą miną. Nie uronił ani
jednej łzy; starał się myśleć tylko o przyszłości i poprzysięgał w duchu zemstę.
Kilka dni później Michael Burke z żoną zaproponowali, aby jego młodzi bracia zamieszkali u nich
na stałe. Sean odmówił uprzejmie, lecz stanowczo. Zabrał chłopców i konie i wsiedli na statek
płynący do Londynu, do samego serca kraju wroga, postanowił bowiem zaatakować od wewnątrz.
Wziął dość pieniędzy, żeby opłacić podróż i transport koni, miał też dodatkowe pięćdziesiąt funtów,
które siłą wcisnął mu w rękę zatroskany Michael Burke. Sean przyjął pieniądze, zaznaczając, że jest
to pożyczka i że spłaci ją, kiedy tylko będzie mógł.
Teraz, prawie pięć lat później, w tę księżycową listopadową noc, Sean O'Hara siedział na młodym
ogierze, zwanym Dubh Mor, którego zabrano z farmy tamtej okropnej styczniowej nocy. Był
spokojny, gdyż dawno spłacił swój dług dzięki wypchanym sakwom angielskich arystokratów,
podróżujących licznie do Londynu. W głębi duszy miał gorzką świadomość, ~e długu wroga wobec
jego ziomków, ciemiężonych i dooprowadzonych do ubóstwa, nie da się spłacić, lecz robił, co było
w jego mocy, i to musiało wystarczyć.
Nadciągające chmury ponownie zakryły księżyc i Sean mruknął z zadowolenia. Przez chwilę
jeszcze obserwował niebo, a potem ścisnął konia kolanami i pognał w kierunku Golden Bear,
zajazdu oddalonego o niecałą milę, gdzie czekali na niego bracia.
Sean zmarszczył czoło pod czarnym, głęboko nasuniętym kapeluszem. Bracia, nie brat! Nie
pierwszy raz walczył z przeeczuciem zagrażającego niebezpieczeństwa, które czuł od chwili, gdy
zgodził się, aby Brian towarzyszył im tej nocy. Próbował sobie tłumaczyć, że kiedy rok temu lan
przyłączył się do niego po raz pierwszy, też się niepokoił. Ale lan miał wtedy szesnaście lat i był
niezwykle dojrzały jak na swój wiek. Szybko stał się solidnym kompanem, na którym można było
polegać przy "odbieraniu swojej własności od angielskich świń".
Brian był młodym, uroczym chłopcem, w oczach wszysttkich był słodkim dzieckiem, które
przyszło na świat, gdy niemłodzi już rodzice oczekiwali raczej dziewczynki. Jednak pojawienie się
kolejnego syna przywitali radośnie i obdarzyli go równie gorącym uczuciem, jak starsze
potomstwo.
Teraz Brian miał już piętnaście lat i niecierpliwił się, kiedy przyłączy się do braci. Nie chciał
słuchać ich próśb, żeby jeszcze trochę poczekać. Być może był trochę nadwrażliwy, ponieważ
przypominał matkę, poza tym był niższy i szczuplejjszy niż Sean i lan. Starsi bracia posturę mieli
po ojcu. Obaj mierzyli ponad metr osiemdziesiąt i ważyli dobre dziewięććdziesiąt kilo, dzięki
silnym muskułom wyrabianym codziennie w pojedynkach, zapasach i jeździe konnej. Powodzenie
wypaadów zależało w tym samym stopniu od sprawności fizycznej, co od szybkości i
wytrzymałości konia. Młody banita doczekał się w Londynie przydomka Klątwa Irlandczyków.
Sean wciąż marszczył czoło, zwalniając konia i starając się jeszcze bardziej ukryć w cieniu drzew,
gdy w oddali pojawił się zajazd Golden Bear. Na tyłach stajni dostrzegł sylwetki Brighid i Ciara,
pary wspaniałych dużych koni, które należały do jego braci. Wierzchowce miały szerokie klatki
piersiowe i długie nogi, tak samo jak Dubh Mor. Maire O'Hara, zanim 19inęła, wybrała je dla
swoich synów bardzo uważnie. Zwierzęta miały niezwykłą cechę, którąjeźdźcy nazywają sercem, a
która w połączeniu z siłą i szybkością jest tym, czego banita pooIrzebuje, żeby przeżyć.
Powoli zmarszczki znikały z czoła Seana. Co prawda Brian byt nowicjuszem, ledwo pojawił mu się
pierwszy zarost, ale na grzbiecie dzielnego konia nic mu chyba nie groziło.
_ Boże, obym się nie mylił - wymamrotał Sean cicho, podnosząc rękę na powitanie dwóch
mężczyzn, którzy na niego czekali.
2
I co? - szepnął Jan, gdy Sean zbliżył się do niego na Dubh Mor.
- To solidny, ładny powóz, tak jak mówiła twoja dziewczyna. _ Sean uśmiechnął się. - Będziesz jej
za to winien coś więcej niż zwykłą błyskotkę, lano
Czarne oczy lana zabłysły z uciechy, gdy spojrzał na brata z uśmiechem.
- A co ty możesz o tym wiedzieć, bracie? Tak się składa, że moja dziewczyna, jak ją nazwałeś,
miała dużo większą przyjemność ostatniej nocy w łóżku. Mała Nora, mój drogi, uważa, że już
dostała sowitą zapłatę za swoje informacje.
Sean słysząc przechwałki brata zdziwiony uniósł brwi, ale dał mu spokój. Znał dziewczynę, o której
rozmawiali, i wiedział, że można jej ufać. Nora Quinn pracowała jako kelnerka w tawerrnie Black
Lion w Londynie. Była córką irlandzkiego farmera, którego rodzina została wymordowana kilka lat
temu. I choć żaden z braci O'Hara nigdy jej nie powiedział, do czego WYkorzystują otrzymane od
niej informacje, Sean przypuszczał, że dziewczyna może się tego domyślać. Lecz w przypadku
Nory Quinn nie było się czym przejmować. Była zadurzona w lanie, a poza tym najważniejszy był
dla niej fakt, że O'Harowie to Irlandczycy i tak samo jak ona nienawidzą Anglików. Nie, Nora
Quinn nigdy nie zdradziłaby, komu przeekazała informacje o bogatych Anglikach, z którymi się
zetknęła. Niech Anglicy sami sobie polują na Klątwę Irlandczyków.
W tym momencie młody Brian, który dotąd w ciszy przyysłuchiwał się ich rozmowie, wtrącił:
- lan, a kogo obchodzi, czy to twoja dziewczyna, czy dziwka? Ruszajmy!
Obaj bracia spojrzeli na niego zaskoczeni. lan uniósł brwi.
- Jezu, posłuchaj tego dzieciaka, Sean! Uważaj na swój język, szczeniaku, albo ci go wyszoruję
mydłem, przysięgam.
Wszystko to było wypowiedziane szeptem, ale błysk w oczach lana wywołał oczekiwany efekt. Na
twarzy Briana pojawiła się skrucha i pokornie skinął głową.
- Dobry chłopak - mruknął Sean, klepiąc go po ramieniu, po czym odwrócił się do lana. - Jednak on
miał rację, Ian. Musimy się śpieszyć, jeśli chcemy na czas dotrzeć do miejsca, które wybrałem.
Zauważyłem, że powóz zbliżał się do mostu, i pognałem przez pola, żeby was zabrać, ale jeśli
będziemy się ociągać, to nie zdążymy i wszystko przepadnie. - Przez chwilę przyglądał się uważnie
twarzy Briana. - Chłopcze ... jesteś zdecydowany?
- Tak, jestem - odparł Brian. - Proszę, Sean! Przerabialiśmy to ze sto razy.
Sean jeszcze przez chwilę się wahał, po czym skinął głową i ruszyli.
Niecały kwadrans później dotarli do odosobnionego miejsca przy drodze, którą miał przejeżdżać
powóz. Nie czekali długo. Ledwie uwiązali konie i ukryli się za kępą drzew tuż przy ostrym
zakręcie drogi, gdy usłyszeli odgłos kół i stukot kopyt.
- Przygotujcie się, chłopcy .,- powiedział cicho Sean, dając znak, by włożyli na twarze czarne
chustki, które mieli zawiązane na szyjach. Na migi pokazał, że łan i Brian mają zostać z tyłu jako
jego wsparcie, a on zajmie pozycję na przodzie i zmusi powóz do zatrzymania.
Henry Belmont, dla znąjomych Harry, zerknął z ~akłopootaniem na wspaniałą figurę żony, która
siedziała naprzeciwko niego. Barbara była dziś zagniewana i wiedział, że to jego wina.
Nienawidziła tych wyjazdów do ich posiadłości w Somerrset. Ale przecież wszystko, co robił i co
dotyczyło jego pięknej żony, spotykało się z jej niechęcią.
ale zdawał sobie sprawę, że w ich małżeństwie nie ma miłości, choć wśród arystokracji, do której
Barbara należała, takie związki nie były czymś niezwykłym. Wielu członków elity zawierało
małżeństwa dla korzyści polityczznych lub społecznych, z powodów nie mających nic wspólnego z
miłością.
Dla Barbary jednak najgorsze było to, że była córką księcia _ zubożałego co prawda - a mąż
zwykłym· handlarzem, choć zarazem jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Nie mogła wybaczyć
Harry'emu jego pochodzenia.
Przesunął wzrok z jej zaciętej twarzy na wspaniały szmaraggdowy naszyjnik, który miała na szyi.
Te cudowne klejnoty były w jej rodzinie od piętnastego wieku i stanowiły jedyny posag, jaki
wniosła mężowi prawie dziesięć lat temu.
Harry zaklął w duchu. Namawiał ją, żeby nie wkładała go tak bezwstydnie w podróż, tym bardziej
że jechali w nocy i przez wiele mil pustą drogą. Ale Barbara zlekceważyła jego radę, takjak od lat
ignorowała jego łóżko. Co prawda przestało mu już na tym zależeć, bo w łóżku Barbara była
lodowata. To cud, że w ogóle mieli dziecko.
Harry spojrzał ciepło na delikatną dziewczynkę siedzącą obok matki. Arianę, córkę, którą kochał od
dnia narodzin,
obdarzył całą swoją sfustrowaną miłością, której nie mógł ofiarować żonie. To ukochane dziecko
zrodzone było z tego okropnego związku. Harry coraz częściej sądził, że Barbara potrafi kochać
tylko siebie i, oczywiście, złoto. Wiedział, że dlatego za niego wyszła.
Ariana zauważyła spojrzenie ojca i jej twarz rozjaśnił uśmiech, który ogrzał serce Harry'ego. Och,
dziecko - pomyśślał - patrząc na jej miękkie miodowozłote loki i oczy w kolorze karmelu, w
których błyskały zielone iskierki, kiedy była szczęśśliwa. Słodkie dziecko, gdyby nie ty ...
Nagle rozległ się krzyk woźnicy i powóz gwałtownie się zatrzymał.
Harry odruchowo spojrzał na córkę i przytrzymał ją, by nie spadła na podłogę. Jednocześnie
zauważył kątem oka, jak Barbara przyciska dłoń do cennego szmaragdowego naszyjnika, który
uparła się włożyć.
- Pieniądze albo życie! - zabrzmiał chłodny głos na zeewnątrz.
- Mój Boże! Rozbójnicy! - krzyknęła Barbara. Jej piękna twarz zrobiła się tak biała jak upudrowana
peruka, którą miała na głowie. - Harry, naszyjnik. My ...
Nie dokończyła, gdyż drzwi powozu otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna ubrany na
czarno, z chustą zasłaniającą twarz. Jego wygląd nie pozostawiał wątpliwości co do profesji, którą
uprawiał.
Sean siedział wyprostowany na koniu, którego wycofał o kilka kroków, aby lepiej przyjrzeć się
pasażerom powozu. Zwrócił uwagę na ich bogate stroje i, oczywiście, błyszczące zielone kamienie
na szyi kobiety.
- Wysiadać - rozkazał. - Nie, bez dziecka. Niech pan ją zostawi w powozie- dodał.
Harry z ulgą posadził Arianę obok siebie, szepnął jej do ucha kilka słów pocieszenia i wysiadł z
powozu.
- Dobrze - powiedział zamaskowany mężczyzna, po czym podejrzanie uprzejmym tonem zwrócił
się do bogato ubranej kobiety, która nie posłuchała jego polecenia.
- Pani ...
Kobieta wyglądała na nieporuszoną, więc odziana w rękawicę ręka, w której tkwił pistolet
wycelowany w woźnicę, przesunęła się odrobinę i padła ostra komenda.
- Wysiadać!
W lodowatych Oczach Barbary błysnął strach; szybko wysiaddła z powozu i stanęła obok męża. Za
ich plecami siedziała w powozie ośmioletnia Ariana i patrzyła szeroko otwartymi oczami. Sean
zauważył dzielną twarzyczkę czarującego dziecka i poczuł rozdrażnienie, widząc kompletną
obojętność Barbary wobec dziewczynki. Spostrzegł też troskę mężczyzny, który bez przerwy
spoglądał ze strachem na córkę. Sean niecierpliwym gestem nakazał mu zamknąć drzwi powozu,
które kobieta beztrosko zostawiła szeroko otwarte. Harry skwapliwie zamknął Arianę w powozie.
Sean, usatysfakcjonowany, odezwał się z wyćwiczoną łattwością:
- Teraz, mój panie, wezmę wasze kosztowności, jeśli łaska. Jego angielszczyzna z irlandzkim
akcentem była wyraźniejsza niż wtedy, gdy rozmawiał z braćmi. Akcent znikał całkowicie, kiedy
byli w Londynie. Ale na służbie Sean nigdy o nim nie zapominał. Angielskie ofiary zawsze musiały
wiedzieć, że okrada je Irlandczyk.
- Zaczniemy od zawartości pana kieszeni - ciągnął Sean, kierując wzrok na fałdy płaszcza
Harry'ego; w powozie musiało być ciepło, bo płaszcz był rozpięty. - I radziłbym powoli, mój panie,
powoli i ostrożnie - ostrzegł Sean.
Harry skinął głową i zaczął wyjmować cenne rzeczy, które miał przy sobie - grawerowaną srebrną
tabakierę, ciężki złoty zegarek kieszonkowy, satynową sakiewkę pełną złotych suwerenów. Sean
wziął wszystko i wolną ręką wcisnął do toreb wiszących przy siodle. Kątem oka jednak obserwował
uważnie kobietę. Uśmiechnął się z pogardą pod maską, widząc, jak ukradkiem próbuje owinąć się
pod szyję peleryną, aby ukryć wspaniały naszyjnik.
Machnąwszy pistoletem, dał mężczyźnie do zrozumienia, że już z nim skończył, i skierował uwagę
na kobietę. Lecz zjakiejś przyczyny zatrzymał na chwilę wzrok na oknie powozu, gdzie w świetle
lampy dojrzał odważną twarzyczkę dziecka, które ich obserwowało z nosem przytkniętym do
szyby. Na chwilę widok tych dużych oczu odwróciłjego uwagę od tego, co robił. Mrugnął do małej.
Jednak sekundę później już był skupiony na jej matce.
- Strasznie mi przykro, że muszę panią rozczarować, ale, niestety, uwolnię panią od tego ładnego
drobiazgu na pani szyi. - Wyciągnął rękę.
- Drobiazgu! - Barbara aż się zachłysnęła z wściekłości.
- Z pewnością - powiedział Sean. - Widzi pani, kolor kamieni jest raczej obojętny ... - ciągnął z
drwiną.
Barbara ze złością puściła pelerynę; opadające poły odsłoniły cudowną zieleń szmaragdów.
Kamienie lśniły nawet w słabym świetle lampy wiszącej wewnątrz powozu. Widząc jednak, że
kobieta nie ma zamiaru zdjąć naszyjnika, Sean odezwał się ostrzej:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin