Bunsch Karol - 02 Ojciec i syn.pdf

(1368 KB) Pobierz
994272672.002.png
B UNSCH K AROL
O JCIEC I SYN
P OWIEŚĆ Z CZASÓW M IESZKA I
T OM 1-2
C YKL : O POWIEŚCI PIASTOWSKIE TOM 2
W YDANIE SZÓSTE
W YDAWNICTWO L ITERACKIE
K RAKÓW 1960
N A DYSK PISAŁ F RANCISZEK K WIATKOWSKI .
994272672.003.png
I
Podpora
Niełatwa była odbudowa Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Trzy korony na Ottonowej głowie
nieznośnym nieraz gniotły ją ciężarem. Zatargi z Rzymem, nie skończona jeszcze walka z Bizancjum,
w której podstępni Grecy saraceńskimi siłami krzyżować starali się cesarskie zamiary, trzymały siły i
uwagę Ottona w Italii. W dalekim zaś kraju wszystko, od rodziny począwszy, wymagało twardej ręki
i ciągłej czujności.
Zawarta z Mieszkiem przyjaźń, przez którą Otto stworzyć usiłował przeciwwagę rosnącej
potędze margrafów a zarazem zyskać sprzymierzeńca przeciw groźnej naówczas Danii - wroga dla
pogańskiego, weleckiego związku i współzawodnika dla Czechów - w świetle błyskawicy
niespodzianego zwycięstwa polskiego księcia pod Cydzyną ukazała cesarzowi drugie swe oblicze. W
cieniu swych borów „przyjaciel” rósł za szybko. Dochodziły cesarza słuchy, że za wyrzeczenie się
morawskich roszczeń układa się z Bolesławem Pobożnym o wolną rękę u ujścia Odry, pozbawiając
Weletów czeskiego poparcia, a z bratankiem cesarza, bawarskim Henrykiem, knuje przeciw Sasom.
Wichmanowa wyprawa okazała, że Mieszko nie myśli ciężaru walki z Weletami wziąć na swe barki i
odciążyć duka Hermana, dość pysznego, by kazać oddawać sobie królewskie honory, lecz zbyt
słabego, by nawet na rozkaz cesarski podjąć się zniszczenia zatwardziałych pogan. Duńskich
zbójców z Jomsborga zdołał Mieszko siłą i pieniądzem wciągnąć w swoje służby i ujście Odry, które
kością niezgody między nim a Danią być miało, dla siebie zabezpieczyć.
Zbladły italskie troski cesarza przy tych myślach i Otto pośpieszał do kraju, niepewny, co tam
zastanie. Mężny i przebiegły „sprzymierzeniec”, rozjątrzony napaścią, rozzuchwalony zwycięstwem,
porwać się mógł na czyny, zdolne zniweczyć pracę i dorobek Gerona. Cesarz zżymał się na siebie, iż
sam stworzył tę możliwość, dzieląc spadek po Geronie między sześciu następców, by uniknąć
wzrostu potęgi, która jemu samemu groźną stać się mogła, a ninie żałować tego musiał. Gdy zaś
myślał, co może zajść, jeśli te siły, których utrzymanie w ryzach miał na celu, razem z Mieszkiem
przeciw niemu się obrócą, przyśpieszał pochód i niespokojnie wyczekiwał wieści.
Niepokój jego jednak był płonny.
Choroba przykuła Mieszka do łoża. Niebezpieczeństwo śmierci minęło szybko, lecz groźba utraty
ramienia trwała całe miesiące. Rana jątrzyła się, zatrute jadem ciało dźwignąć się nie pozwalało.
Drzemał całymi dniami, by w ciszy nocnej snuć w nieskończoność czarne myśli, których początek
sięgał pamiętnej nocy nad Notecią. Mieszko urodził się, wychował i żył dotąd w walce. Wcześnie
przestał ją jednak uważać jedynie za zabawę, a nawet jak większość współczesnych, za sposób
osiągania takich czy innych doraźnych korzyści. W miarę jak dojrzewał jego rozum, coraz lepiej
pojmował, że walka jedynie klęską skończyć się może, gdy nie zmierza do określonego celu, który
zarazem kres jej stanowić musi. Cel ten daleki i trudny miał przed oczyma i zdążał do niego całą swą
siłą, uporem, chytrością i męstwem. Teraz, gdy leżał złożony niemocą, zgnębione chorobą ciało
dognębiała obawa, że cel przewyższa jego siły, że w walce tej sam pozostał. Bliski był załamania.
Znał i oceniał z niechybną trafnością siły, działające w tym kotłowisku walki wszystkich przeciw
994272672.004.png
wszystkim, lecz po raz pierwszy odczuł z niezmierną wyrazistością, że te siły, jakie on powołał do
życia, zawisły na włosie jego własnego życia, którego omalże nie przecięła strzała, przez byle
pachołka wypuszczona. W zwycięstwie swym poczuł upadek, w upadku swą wielkość i... samotność.
Nie poddał się na swym łożu boleści, jak nie poddał się w błotnistym klinie nad Odrą, w ową
noc kupalną. Wiedział, że w tym świecie okrutnym, w jakim żyć mu przyszło, poddać się, to zginąć.
Tam wytrzymał do świtu, który przez brata przyniósł ocalenie i zwycięstwo. Tutaj w noce bezsenne,
walcząc z chorobą i myślami, czekał świtu nie spodziewając się pomocy. A jednak przyszła i choć
nie niosła zwycięstwa, dała jednak siłę do walki i wytrzymania ciosów, jakie jeszcze na niego spaść
miały. Przyszła tak niepostrzeżenie i cicho, jak cicho wchodziła do jego komnaty Dobrawka w noce
upalne, gdy spiekłymi wargami w półjawie, półśnie szeptał sam do siebie gorzkie słowa. Chłodnymi
rękoma ocierała jego okryte potem czoło i poiła odwarem ziół, po którym sen koił jego znużoną
duszę i ciało. Zjawiała się przy nim, jak dobroczynny cień w skwarne południe letnie, skoro jeno
posłyszała szept jego lub ruch niespokojny, zawsze pogodna i uśmiechnięta, choć nieraz słaniająca
się ze znużenia, nie tylko własny ból i niepokój przed nim kryjąc, lecz bacząc najczujniej, by żadna
zła wieść nie zburzyła spokoju, który dzięki jej staraniom, z upływem czasu, wracać począł
Mieszkowi wraz ze zdrowiem. Nie przygotowana na nie, przyjmowała Dobrawka troski i ciosy dla
męża przeznaczone, w miłości swej jedynie dla niego i trosce o przyszłość syna czerpiąc siły, a w
modlitwie szukając rady w sprawach, które o losie państwa rozstrzygnąć mogły. A trosk nie brakło.
Rozkołysane zajściami pod Cydzyną, drzemiące dotąd siły pogaństwa zdawały się przez chwilę
grozić dziełu nawrócenia. Zaczęto wyganiać, a miejscami i mordować duchownych, tak że do
znaczniejszych grodów chronić się byli zmuszeni. Bliższe kulturą i zrozumieniem chrześcijaństwu
rycerstwo Mieszkowe i możni gdzieniegdzie w obronie porządku do starcia przyszli z pospólstwem,
które wraz przywódców znalazło w kapłanach dawnych bogów, ukrywających się pod postacią
znachorów, wróżbitów i gędłków.
Ten i ów z dawnych książąt plemiennych, korzystając z zamętu i ubezwładnienia Mieszka,
niezapomnianych jeszcze swych roszczeń dochodził wypowiadając posłuszeństwo. Wzmogły się
pograniczne napady, szczególnie od strony Prusaków i niedawno przyłączonych Pomorzan. Groźne
poselstwo pozywało Mieszka do stawienia się przed cesarzem, dla zdania sprawy ze starcia z
Hodonem, choć rzecz jasna była. Niewątpliwie cesarz wiedział o zamierzonym napadzie, toteż
niczego dobrego oczekiwać od niego nie należało; nie więcej niż od zaofiarowanej pomocy ze strony
dziewierza, Bolesława Pobożnego, który podejmował się swym wojskiem porządek w kraju
przywrócić, w nadziei widocznie, że w razie śmierci Mieszka, jako opiekun dziedzica, całym
zawładnie państwem. Wiadomości, jakie o stanie kraju pobiegły do Rzymu, żadnej pomocy w
opanowaniu trudności nie przyniosły, a wzbudziły jedynie nieufność Apostolskiej Stolicy do
trwałości i szczerości dzieła nawrócenia. Byłoby nad czym głowę łamać i samemu Mieszkowi,
Dobrawka jednak, biorąc zadanie na siebie, wiedziała, że bierze ciężar ponad siły. Drugi raz w życiu
modliła się o cud i drugi raz wysłuchana została.
Odrzuciła nieszczerą pomoc brata; pieniędzmi ułagodziła cesarskich przyrzekając, że Mieszko
stawi się, gdy jeno wyzdrowieje. Do bawarskiego Kłótnika poselstwo poszło z wielkimi darami, by
sobie pomoc i wstawiennictwo zapewnić. Przez Mieszkową siostrę, Adelajdę, pozyskała poparcie
biskupów, augsburskiego i ratyzbońskiego, którzy, znając wpływ Piastówny na starego Gejzę, radzi
byli przysłużyć się Białej Knegini dla rozszerzenia swych wpływów i przyśpieszenia nawrócenia
Węgier. Do Sobiesława pobiegły posły z wieścią o stanie kraju i prośbą o pomoc. Sobiesław od
994272672.005.png
jednego zamachu żelazną ręką zdusił poczynający się udzielać i Mazowszu rozruch, odcinając
spodziewaną pomoc pogaństwu. Wytrzebił doszczętnie wyłamujących się z posłuszeństwa dawnych
kniaziów i straszliwie spustoszył pruskie pogranicze posuwając się ku Pomorzu, gdzie starczyło
wieści o jego pochodzie i karach, jakie spadały na opornych, by rozruch zgasł. Sama zaś Dobrawka,
wezwawszy mimowolnego sprawcę zamieszania, Stoigniewa, i przedstawiwszy mu skutki
nieopatrznego poczynania, wraz z mężowskim bratańcem objeżdżała co bliższe okolice, gdzie dzięki
miłości, jaką u prostego ludu zyskać umiała, i dzięki obecności Stoigniewa, która przeczyła
podżegaczom, poparcie pogaństwu od niego obiecującym, z łatwością lud do spokoju i
posłuszeństwa doprowadzić zdołała; nie uciekała się do przemocy, która jeno do wojny domowej
mogłaby przywieść. Toteż gdy jesienią Mieszko, wreszcie do zdrowia przychodząc, opuścił łoże i
sam sprawy państwa ujmować począł w swe ręce, słuchając raz w pogodny odwieczerz w sadach
poznańskiego dworca opowiadania o przebiegu spraw - patrzył z pewnym zdziwieniem na
wynędzniałe oblicze Dobrawki; ledwie mógł uwierzyć, ile jej zawdzięcza.
Choć surowy i niewylewny, nie mógł się oprzeć wzruszeniu na myśl, jaki trud podjąć musiała, by
jego oszczędzić, i przygarniając ją rzekł:
- Oto mi pomoc przyszła, której się nie spodziewałem. Widzę, że gdyby mnie nie stało, wam by
rządy zostawić można.
- Bóg mnie od tego ustrzeże - odparła wzdychając Dobrawka. - Niełatwa to rzecz.
- Niełatwa! - powtórzył Mieszko i zamyślił się.
Siedzieli w milczeniu. Słońce chyliło się ku zachodowi i lekki powiew ruszył od rzeki: Z
szelestem spływał od czasu do czasu na ziemię zwiędły liść; czasem ciężko uderzyło, spadając,
zapomniane gdzieś na drzewie jabłko lub stada wróbli, układające się do snu w żywopłocie z głogu,
dzikiej róży i tarniny, podnosiły nagle świergot ogromny.
Z dala, od stajen dochodziły głosy chłopięce, a wśród nich wybijał się jeden, który uśmiech
wywołał na twarz Dobrawki.
- Nasz Bolko swojej drużynie przewodzi. Może byście go widzieć chcieli?
- Niechajcie! - rzucił Mieszko. - Niech się bawi, niedługo mu tego. Wszakże wkrótce postrzyżyny
sprawić mu trzeba i już go świat zabierze, by nie puścić do zgonu.
Dobrawka pobladła. Twardy zwyczaj zabierze to dziecko, które matczynemu sercu wciąż jeszcze
zdało się niemowlęciem, niezdolnym żyć bez jej opieki, pomocy, i czułości. Zda się, że dopiero co
piersią go własną karmiła, dopiero mówić uczyła słowami pacierza, a oto już świat wyciąga po
niego swe twarde ręce. Ani się obejrzeć, a już nad nim śmierć zawiśnie; bo wojownikiem będzie i
być musi, a jej z uczuć matczynych jeno tęsknota zostanie i trwoga o niego.
Mieszko, jakby wyczuwając jej myśli, dłoń na jej dłoni położył i rzekł:
- Nie buntujcie się. Raczej pomyślmy, kogo mu dać za piastuna.
Mężem Bolko być musi i to niepoślednim, jeśli udźwignąć ma to, co mu zostawię. A mnie już pół
wieku minęło i siły nie te, co dawniej. Wrychle od niego pomocy a wyręki chciałbym doczekać.
Dobrawka jeno westchnęła. Całe życie oto wyrzekać się musi tych, których sercem pragnęłaby mieć
przy sobie. Zazdrościła prostym ludziom, że wolni od tęsknoty żyją razem, póki ich sama śmierć nie
rozdzieli. Lecz i te myśli tłumiła w sobie, uważając je za grzeszne, i szukała zapomnienia w
modlitwie i dobrych uczynkach.
- O czym myślicie? - zapytał po chwili Mieszko.
- Gorzko mi czasem, panie! Ale nie dla szczęścia ten świat stworzony, więc nie buntuję się, jeno
994272672.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin