Sześć tygodni
w Reno
Przekład: Izabela Kulczycka-Dąmbska
C&T
TORUŃ
Tytuł oryginału: PUZZLE FOR WANTONS
Copyright © 1945, by Patrick Quentin
Copyright © for the Polish edition by „C&T”, Toruń 1999
Copyright © for the Polish translation by Izabela Kulczycka-Dąmbska
Opracowanie graficzne:
MAŁGORZATA WOJNOWSKA
Redaktor wydania:
PAWEŁ MARSZAŁEK
Korekta:
MAGDALENA MARSZAŁEK
Opracowanie typograficzne, skład i łamanie:
fio & fio, tel./fax (0-56) 65-11-413
ISBN 83-87498-25
Wydawnictwo „C&T”
ul. Św. Józefa 79,
87-100 Toruń,
tel./fax (0-56) 652-90-17
Toruń 1999.
Wydanie II.
Ark, wyd. 10, ark, druk. 12.
Druk i oprawa:
Wąbrzeskie Zakłady Graficzne Sp, z o.o.
ul. Mickiewicza 15,
87-200 Wąbrzeźno
CZĘŚĆ PIERWSZA
DOROTHY
1.
— Mój trzeci mąż nie był dżentelmenem. Będę szczęśliwa, gdy się go pozbędę — oświadczyła Dorothy Flanders, wysoka, piękna, o wspaniałej sylwetce blondynka i włożyła między wiśniowe wargi szóstą kanapkę z krewetką. — Wieczorem w przededniu mojego wyjazdu do Reno, uzbrojony w nóż kuchenny gonił mnie po mieszkaniu — dodała.
Od kwadransa pani Flanders raczyła nas historyjkami mniej lub bardziej pikantnymi, których tematem były jej własne przeżycia miłosne. Żona moja przyglądała się jej z zainteresowaniem. Ja również. Nigdy w życiu nie widziałem tak pięknej kobiety, która miałaby tak wspaniały apetyt.
— Tak, poruczniku Duluth. — Omdlewające spojrzenie niebieskich oczu Dorothy Flanders błądziło wokół, jakby szukając jakiegoś smakołyku do jedzenia. — Muszę stwierdzić, że gdyby nie brak nogi, którą stracił pod Saipan, byłby mnie dogonił.
Ścisnęło mnie w gardle. Iris, która urodą ustępowała nieco pięknej blondynce, spytała grzecznie:
— A dlaczego to, pani Flanders, trzeci pani mąż gonił panią z kuchennym nożem?
— Och, moja droga. Wie pani przecież, jacy są mężczyźni... — Pani Flanders wzruszyła ramionami, tak wyzywająco obnażonymi, że mogły wstrząsnąć całą dzielnicą portową. — Zawsze miałam wiele kłopotów z mężczyznami. Niekiedy dziwię się nawet, dlaczego tyle razy wychodziłam za mąż.
Po dalszych kilkunastu minutach jej zwierzeń zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób radziła sobie przez te kilka lat, aby uniknąć kontaktu z nożem kolejnego ze swych małżonków.
Żółte ogrodowe krzesła, na których siedzieliśmy na obszernym tarasie, zaczęły osnuwać cienie zapadającego zmroku. Byliśmy pierwszymi gośćmi w domu Lorraine Pleygel, którzy przebrali się już do kolacji. Front budynku, przypominający swym wyglądem dwór wiejski, w całości niemal wykonany był ze szkła. Z okien doskonale oglądało się tu zachód słońca. Z tyłu rozciągał się bujny ogród i błyszczał brzeg jeziora Tahoe, jakby szmaragd od Tiffany'ego, którym Lorraine się znudziła i wyrzuciła go. W przystani można było dostrzec wyraźnie dzioby jej kilku motorówek.
Przed blisko czterdziestu ośmiu godzinami opuściłem w San Francisco swój okręt po ośmiu miesiącach pobytu na morzu. Był to dopiero drugi dzień mojego piętnastodniowego urlopu na wybrzeżu. Życie w cywilu nie nabrało jeszcze dla mnie wyraźnego charakteru. Zapomniałem, że kobiety typu Dorothy Flanders mogły żyć tak beztrosko, że ludzie mogli jeszcze wieść próżniacze życie i być tacy bogaci jak Lorraine.
Lecz nawet ekstrawagancje właścicielki majątku Pleygelów nie mogły przesłonić pięknego krajobrazu, jaki się tu roztaczał. Przy niemal zawsze bezchmurnym niebie nagie szczyty Sierra Nevada — obojętne na swoje piękno — spoglądały groźnie na jezioro. Od podnóża gór wiatr niósł ostry zapach szałwii, tłumiąc tym zapach ogrodowego jaśminu.
Nevada była Nevada na długo przedtem, zanim Lorraine Pleygel ze swoimi milionami zjechała, by ją kokietować. Nevada była podobna do owego kowboja bałamuconego przez bogatą dziedziczkę, który nie raczył dla niej zabiegać o zmianę drelichowej koszuli lub o wyczyszczenie paznokci.
— Tak — odezwała się Dorothy Flanders, rzucając namiętne spojrzenie nawet wtedy, gdy sięgała ręką po dojrzałe oliwki. — Mąż oświadczył, że zabije mnie, jeżeli jeszcze raz mnie kiedykolwiek zobaczy. Mężczyźni są tak strasznie zazdrośni. Ale kobiety również są zazdrosne... — Obdarzyła mnie dłuższym, gorącym spojrzeniem, jakby chciała wniknąć w moje myśli. — Jestem straszliwie głodna. Gdzie się podziewa Lorraine?
— Pojechała z Chuckiem Dawsonem do Reno, aby zabrać z pociągu innych gości — odparła Iris.
— Zawsze gdzieś znika przed posiłkiem. A co to za goście?
— Nie powiedziała mi. Podobno z Frisco.
— To chyba będą jakieś okropne babsztyle! — Dorothy westchnęła, a wszystko aż zadrżało pod tą jej wieczorową suknią. — Lorraine lubi zapełniać swój dom najkoszmarniejszymi babkami. Mogłam lepiej zostać w Reno, załatwić do końca rozwód i nie pozwalać jej porwać się stamtąd. Ale sami wiecie, jaka jest Lorraine...
Wiedziałem dobrze, jaka była nasza pani domu. Głębokie oczy, burza włosów i zniewalający wdzięk, a przy tym dobre serce, to była cała Lorraine Pleygel, najbardziej zwariowana multimilionerka. Umiejąca narzucać innym swoje zdanie.
Wieki temu, kiedy poznaliśmy Lorraine, ja pisałem sztuki, wystawiane w teatrach na Broadwayu, a moja żona zyskiwała pochlebne recenzje krytyków jako aktorka. Wojna sprawiła, że znalazłem się w marynarce ze skierowaniem do floty Pacyfiku. Iris skorzystała z oferty Hollywood i przyjechała na zachód, aby znaleźć się blisko mnie. Wtedy wydawało się to najrozsądniejszą decyzją, ale pod koniec mojej ośmiomiesięcznej służby na morzu dowiedziałem się, że jakiś potentat filmowy, w przystępie histerycznego natchnienia, uznał, iż moja żona jest wyjątkową kobietą, którą znękanemu wojną światu należy koniecznie pokazać. Gdy wreszcie okręt mój wpłynął do doku w San Francisco w celu dokonania niezbędnych napraw i nasza długo oczekiwana szansa spędzenia razem dwutygodniowego wypoczynku ziściła się, stwierdziłem z przerażeniem, że Iris, wbrew własnej woli, została rozreklamowana jako gwiazda filmowa.
Nasze sam na sam już pierwszego dnia zostało piekielnie zakłócone przez sfory łowców autografów i fotoreporterów oraz natarczywe telefony z zaproszeniami na różne mundurowe bankiety. Iris wolała jednak swój „prywatny mundur”, to znaczy mnie. Choć już od pierwszej chwili nie mieliśmy szans na spokojny urlop we dwoje.
Po szóstym kobiecym magazynie, który wybłagał od nas materiał do artykułu Ciemnowłosa seksbomba waszego bohatera, Iris załamała się nerwowo.
„To nie jest moja wina, kochanie. Przysięgam, że nie — mówiła bliska płaczu. — To przyczepiło się do mnie, kiedy pan Finkelstein zobaczył mnie w obcisłym swetrze. Popsułam ci ten urlop. Opuszczałeś zwykłą kobietę, a wracasz w ramiona seksbomby!”
Przywarliśmy do siebie wyraźnie niepocieszeni i rozgoryczeni, odkładając słuchawkę telefonu na bok, kiedy nagle do pokoju wbiegła Lorraine z rękami wyciągniętymi przed siebie.
„Kochani! — zawołała. — Słyszałam, że osaczyli was tutaj. Moje biedne niewiniątka. Coś musimy zrobić...” I zwabiła nas, opowiadając o księżycu w Nevadzie, urzekającym spokoju gór, wspaniałym jeziorze Tahoe i przeznaczonym tylko dla nas apartamencie. Jeżeli chcecie być sami, moi kochani, to będziecie sami. Jeżeli chcecie, żeby było wam wesoło, to znajdą się ludzie, którzy was rozweselą. To naprawdę boski pomysł. Chodźcie tylko do samochodu...”
Wydawało się nam, że same niebiosa przysłały ją do nas. Zanim zdążyliśmy zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, zostaliśmy zawiezieni do Shangri-La, tajemniczego zakątka Dzikiego Zachodu, położonego około godzinę drogi od Reno.
Oczywiście, nie przebywaliśmy tam sami...
jac68