Wilde Oscar - Upior rodu Canterville'ow.rtf

(173 KB) Pobierz

 

Oscar Wilde

 

 

 

Upiór rodu Canterville’ów

 

Tytuł oryginału Lord Arthur Savile’s Crime

The Canterville Ghost

Przełożyła Maria Przymanowska


Zbrodnia lorda Artura Savile

Studium obowiązkowości


1

 

 

Było to ostatnie przed Wielkanocą przyjęcie u lady Windermere i w Bentinck House zrobiło się jeszcze bardziej tłoczno niż zazwyczaj. Sześciu ministrów nadjechało wprost z gali u przewodniczącego Izby Gmin, lśniąc gwiazdami i wstęgami orderów, wszystkie piękne kobiety przywdziały najwytworniejsze suknie, a u szczytu schodów prowadzących na galerię obrazów stała księżna Zofia z Karlsruhe, dama ciężkiej, tatarskiej urody, wyposażona w maleńkie czarne oczka i wspaniałe szmaragdy, rozprawiająca na cały głos w złej francuszczyźnie i wybuchająca nieopanowanym śmiechem w odpowiedzi na wszystko, co do niej mówiono. Towarzystwo było zaiste zadziwiająco przemieszane. Olśniewające małżonki parów gwarzyły uprzejmie ze skrajnymi radykałami, znani kaznodzieje ocierali się połami surdutów o wybitnych sceptyków, znakomity orszak biskupów wędrował za tęgą primadonną z pokoju do pokoju, na klatce schodowej zjawiło się kilku członków Akademii Królewskiej, pogardzanych jako artyści, ale — jak mówiono — górne salony roiły się wprost od geniuszów. Zaiste był to jeden z najlepszych wieczorów lady Windermere, toteż i księżna Zofia pozostała prawie do wpół do dwunastej.

Natychmiast po jej wyjściu lady Wlndermere powróciła do galerii obrazów, gdzie wielce poważny ekonomista i polityk uroczyście wyjaśniał naukową teorię muzyki oburzonemu wirtuozowi z Węgier, i zaczęła rozmawiać z księżną Paisley. Była cudownie piękna ze wspaniałą szyją barwy kości słoniowej, wielkimi oczyma koloru niezapominajek i ciężkimi splotami złotych włosów. Or pur*[1]takie właśnie były — nie tego bladego, słomianego koloru, który w dzisiejszych czasach uzurpuje sobie wdzięczne imię złota, ale jak prawdziwe złoto, którym przetykane są promienie słoneczne i nasycone bursztyny; przydawały jej twarzy coś z aureoli świętej, z niemałą domieszką czaru grzesznicy. Była ciekawym przypadkiem psychologicznym. Bardzo młodo odkryła ważną prawdę, iż nic bardziej nie wygląda na niewinność od lekceważenia norm społecznych, i po wielu lekkomyślnych postępkach, w połowie zresztą zupełnie nieszkodliwych, pozbawionych jakichkolwiek następstw, zdobyła wszystkie przywileje należne silnej osobowości. Nieraz zmieniała męża, i rzeczywiście Debrett odnotowuje jej trzykrotne zaślubiny, ponieważ jednak nigdy nie zmieniła kochanka, towarzystwo od dawna przestało plotkować na jej temat Miała już czterdzieści lat była bezdzietna i odznaczała się niepohamowaną żądzą uciech, w czym sekret długotrwałej młodości.

Nagle rozejrzała się bystro wokół i rzekła czystym altem:

— Gdzież mój chiromanta?

— Twój kto, Gladys? — spytała księżna, wzdrygnąwszy się niechcący.

— Mój chiromanta, księżno, nie mogę żyć bez niego.

— Droga Gladys! zawsze jesteś tak oryginalna — szepnęła księżna, próbując sobie przypomnieć, co właściwie znaczy chiromanta, i żywiąc nadzieję, że nie to samo, co pedikiurzysta.

— Przychodzi do mnie regularnie dwa razy w tygodniu — mówiła dalej lady Windermere — i to jest niezmiernie interesujące.

— Mój Boże! — westchnęła do siebie księżna — a jednak to ktoś w rodzaju pedikiurzysty. Okropne. Mam nadzieję, że to chociaż cudzoziemiec. Wtedy nie byłoby tak źle.

— Muszę oczywiście przedstawić go księżnie.

— Przedstawić! — zawołała księżna. — Nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że on tu jest? — i zaczęła się rozglądać za małym szylkretowym wachlarzem i mocno wystrzępionym koronkowym szalem, aby być gotową do odejścia w każdej chwili.

— Naturalnie jest tutaj. Nie przyszłoby mi do głowy wydać przyjęcie bez niego. Powiada, że mam niezmiernie uduchowioną dłoń, i gdyby mój kciuk był odrobinę krótszy, byłabym zdecydowaną pesymistką i wstąpiłabym do klasztoru.

— Ach, rozumiem! — powiedziała księżna z dużą ulgą. Przepowiada zatem szczęśliwe losy, jak sądzę?

— Także niepowodzenia — odparła lady Windermere — i to mnóstwo. W przyszłym roku na przykład grożą mi wielkie niebezpieczeństwa zarówno na lądzie, jak i na morzu, w związku z czym mam za—

miar zamieszkać w balonie i co wieczór wciągać obiad w koszyku. Wszystko to jest zapisane na moim małym palcu czy też na dłoni, już nie pamiętam.

— Jest to bez wątpienia kuszenie Opatrzności, miła Gladys.

— Droga księżno, na pewno Opatrzność potrafi się tym razem oprzeć pokuszeniu. Sądzę, że każdy powinien raz na miesiąc dać sobie odczytać swój los z ręki, aby wiedzieć, czego robić nie należy. Naturalnie i tak się to robi, ale tak miło być ostrzeżonym. Jeżeli ktoś nie przyprowadzi tu natychmiast pana Podgersa, sama będę musiała pójść po niego.

— Proszę pozwolić mi go przywołać, lady Windermere — powiedział wysoki, przystojny młody człowiek, który stał obok i przysłuchiwał się rozmowie z uśmiechem, wyraźnie rozbawiony.

— Bardzo dziękuję, lordzie Arturze, ale obawiam się, że go pan nie rozpozna.

— Jeżeli jest tak cudowny, jak pani twierdzi, lady Windermere, nie mogę go ominąć. Proszę powiedzieć, jak wygląda, a przyprowadzę go pani natychmiast

— Ani trochę nie wygląda na chiromantę. To znaczy nie jest tajemniczy ani ezoteryczny, ani romantyczny. Jest niski, tęgi, ze śmieszną łysą głową, nosi wielkie okulary w złotej oprawie. Coś między lekarzem domowym a wiejskim prawnikiem. Bardzo mi przykro, ale to nie moja wina. Ludzie są tacy nieznośni! Wszyscy moi pianiści wyglądają jak poeci, a poeci zupełnie jak pianiści; pamiętam, że w poprzednim sezonie zaprosiłam na obiad pewnego najgroźniejszego konspiratora, człowieka, który znieważał zawsze mnóstwo ludzi, nosił na sobie kolczugę, a sztylet w rękawie koszuli; wyobraźcie sobie, kiedy przyszedł, wyglądał jak sympatyczny stary duchowny i sypał dowcipami cały wieczór. Naturalnie bardzo był zabawny, ale okropnie mnie rozczarował i gdy spytałam o kolczugę, śmiał się tylko i stwierdził, że w Anglii jest zbyt zimno, aby ją nosić. A, jest pan Podgers! Chcę, żeby pan powróżył z ręki księżnie Paisley. Księżno, musi pani zdjąć rękawiczkę. Nie z lewej ręki, tę drugą.

— Droga Gladys, naprawdę myślę, że to nie całkiem w porządku — powiedziała księżna, niepewnie odpinając guzik dość przybrudzonej rękawiczki z koźlej skórki.

— Wszystko, co interesujące, takie już jest — powiedziała lady Windermere — on a fait 1e monde ainsi*[2]. Ale muszę pana przedstawić. Księżno, oto pan Podgers, mój ulubieniec — chiromanta. Panie Podgers, oto księżna Paisley, a jeżeli powiesz, że ma większy niż ja pagórek księżyca, nigdy ci już w nic nie uwierzę.

— Jestem pewna, Gladys, że nic podobnego nie ma na mojej ręce — powiedziała poważnie księżna.

— Jaśnie oświecona księżna ma całkowitą rację — rzekł pan Podgers, patrząc na małą, tłustą dłoń z krótkimi, kwadratowymi palcami. — Pagórek księżycowy niedorozwinięty. Linia życia skądinąd zaś znakomita. Proszę uprzejmie zgiąć kiść. Dziękuję. Trzy wyraźne linie rascette*[3]. Dożyje pani późnej starości, księżno, i będzie niezwykle szczęśliwa. Ambicja — bardzo umiarkowana, linia intelektu nieprzesadna, linia serca.

— Teraz porzuć dyskrecję, panie Podgers — zawołała lady Windermere.

— Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności — rzekł pan Podgers — gdyby były jakiekolwiek powody, ale przykro mi rzec, że widzę tylko wielką stałość afektu połączoną z silnym poczuciem obowiązku.

— Proszę dalej, panie Podgers — rzekła księżna z widocznym zadowoleniem.

— Oszczędność jest nie najmniejszą z cnót ja—śnie oświeconej księżny — mówił dalej pan Podgers, a lady Windermere wybuchnęła śmiechem.

— Oszczędność jest bardzo dobrą cechą — zauważyła księżna wyraźnie zadowolona z siebie. — Gdy poślubiłam Paisleya, miał jedenaście zamków i ani jednego domu, w którym można by mieszkać.

— A teraz ma dwanaście domów i ani jednego zamku — zauważyła lady Windermere.

— Cóż, moja droga — rzekła księżna — ja lubię…

— Komfort — podpowiedział pan Podgers — i nowoczesne udogodnienia, i ciepłą wodę doprowadzoną do każdej sypialni. Jaśnie oświecona księżna ma rację. Wygoda jest jedyną rzeczą, której może nam dostarczyć nasza cywilizacja.

— Zachwycająco określił pan charakter księżny, panie Podgers, a teraz musi pan odczytać linie dłoni lady Flory.

W odpowiedzi na skinienie uśmiechniętej gospodyni wysoka dziewczyna o włosach barwy piasku, jakie miewają Szkoci, ze sterczącymi łopatkami wyszła niezręcznie spoza sofy i wyciągnęła długą, chudą dłoń o kościstych palcach.

— Ach, pianistka! Znakomita pianistka — rzekł pan Podgers — albo być może tylko osoba muzykalna. Bardzo powściągliwa, bardzo uczciwa i wielce kochająca zwierzęta.

— Prawda! — zawołała księżna, zwracając się do lady Windermere. — Absolutna prawda! Flora hoduje dwa tuziny psów collie w Macloskie i gdyby jej ojciec pozwolił, zamieniłaby nasz miejski dom w menażerię.

— Zupełnie w to samo zamieniam mój dom w każdy czwartek — roześmiała się lady Windermere — tyle że wolę lwy od psów collie.

— Jedyny to pani błąd, lady Windermere — rzekł pan Podgers, kłaniając się nad wyraz uroczyście.

— Jeżeli kobieta nie potrafi popełniać czarujących błędów, jest tylko samicą — brzmiała odpowiedź. — Ale musi pan odczytać dla nas jeszcze parę rąk. Proszę bliżej, sir Thomasie, proszę pokazać dłoń panu Podgersowi.

Sympatycznie wyglądający stary dżentelmen w białej kamizelce wystąpił do przodu i wyciągnął grubą szorstką dłoń z bardzo długim środkowym palcem.

— Natura awanturnicza. W przeszłości cztery długie podróże, jedna jeszcze pana oczekuje. Trzykrotnie przeżył pan rozbicie statku. Nie, tylko dwa razy, ale niebezpieczeństwo katastrofy na morzu w następnej podróży. Zdecydowany konserwatysta, człowiek wielce punktualny, namiętny zbieracz osobliwości.

Kilka poważnych chorób między szesnastym a osiemnastym rokiem życia. Odziedziczony majątek około trzydziestki. Wstręt do kotów i radykałów.

— Nadzwyczajne! — zawołał sir Thomas. — Musi pan koniecznie odczytać linie ręki mojej żony.

— Drugiej żony — rzekł spokojnie pan Podgers, ciągle trzymając rękę sir Thomasa — drugiej pana żony. Będę zachwycony.

Tym razem jednak lady Marvel, kobieta o melancholijnym wyglądzie, brązowych włosach i sentymentalnych rysach, stanowczo odmówiła ujawnienia swej przeszłości i przyszłości. Lady Windermere w żaden sposób nie potrafiła również nakłonić rosyjskiego ambasadora, pana de Kouloff, aby chociaż zdjął rękawiczki. Rzeczywiście wiele osób obawiało się zmierzyć z małym, dziwacznym człowiekiem ze stereotypowym uśmiechem na ustach i w złotych okularach na nosie, nie chciało popatrzeć w jego jasne, podobne perełkom oczy. Gdy wprost powiedział biednej lady Fermor przy wszystkich, że ani trochę nie zależy jej na muzyce, natomiast przepada za muzykami, stwierdzono powszechnie, że chiromancja jest najniebezpieczniejszą z nauk i nie należy jej popierać, chyba żeby seanse odbywały się tête–à–tête.

Lord Artur Savile jednakże, który nic nie wiedział o fatalnej przygodzie lady Fermor, z wielkim zainteresowaniem obserwował pana Podgersa i przepełniała go ogromna ciekawość poznania przyszłości zapisanej na jego własnej dłoni. Był zbyt nieśmiały, aby sam odważył się wysunąć do przodu, przeszedł więc na drugi koniec salonu, gdzie siedziała lady Windermere, i z czarującym rumieńcem na twarzy zapytał ją, czy sądzi, że pan Podgers zechciałby…

— Naturalnie — odparła lady Windermere — po to tu jest Wszystkie moje lwy, lordzie Arturze, grają lwy i skaczą przez obręcze, kiedykolwiek je o to poproszę. Ale muszę pana ostrzec z góry, że wszystko opowiem Sybil. Przychodzi do mnie jutro na obiad, aby porozmawiać o kapeluszach, i jeżeli pan Podgers wykryje, że pan miewa humory albo skłonność do gośćca, albo żonę zamieszkałą w Bayswater, powiadomię ją o tym z całą pewnością.

Lord Artur uśmiechnął się i potrząsnął głową.

— Nie boję się — odpowiedział. — Sybil zna mnie równie dobrze, jak ja znam ją.

— Ach! Trochę mi przykro, że pan tak mówi. Należytą podstawą małżeństwa jest wzajemne niezrozumienie. Nie, nie, wcale nie jestem cyniczna, po prostu mam doświadczenie, co zresztą znaczy zupełnie to samo. Panie Podgers, lord Artur Savile umiera z pragnienia, aby pan odczytał jego losy. Tylko proszę nie mówić, że jest zaręczony z jedną z najpiękniejszych dziewczyn w Londynie, ponieważ zostało to już przed miesiącem ogłoszone w „Morning Post”.

— Droga lady Windermere — zawołała markiza Jedburgh — pozwól panu Podgersowi pozostać tu trochę dłużej. Właśnie mi powiedział, że powinnam iść na scenę, i jestem taka ciekawa…

— Jeżeli to pani powiedział, lady Jedburgh, na pewno go zabiorę. Proszę tu przyjść natychmiast, panie Podgers, i odczytać dłoń lorda Artura.

— Dobrze — powiedziała lady Jedburgh, strojąc maleńką moue*[4], gdy podniosła się z sofy — jeżeli nie pozwala mi się iść na scenę, chcę w takim razie stać się cząstką widowni.

— Naturalnie, wszyscy będziemy widzami — powiedziała lady Windermere — a teraz, panie Pod—gers, nie zrób pan zawodu i powiedz nam coś miłego. Lord Artur jest jednym z moich szczególnych faworytów.

Ale kiedy pan Podgers zobaczył rękę lorda Artura, pobladł dziwnie i nie powiedział nic. Jak gdyby dreszcz wstrząsnął jego ciałem, wielkie, krzaczaste brwi drgnęły konwulsyjnie w szczególny, przykry sposób jak zwykle, gdy był zakłopotany. Grube krople potu spłynęły po jego żółtym czole jak zatruta rosa, a tłuste palce stały się zimne i lepkie.

Dziwne te oznaki wzburzenia nie uszły uwagi lorda Artura, pierwszy raz w życiu poczuł lęk. W pierwszym odruchu miał ochotę wybiec z pokoju, ale opanował się. Lepiej znać najgorszą prawdę, jakakolwiek by ona była, niż pozostawać w ohydnej niepewności.

— Czekam, panie Podgers — rzekł.

— Wszyscy czekamy — zawołała lady Windermere szybko i niecierpliwie, jak to miała w zwyczaju.

Chiromanta nie odpowiedział.

— Pewnie Artur powinien iść na scenę — powiedziała lady Jedburgh — i po reprymendzie, której mu pani udzieliła, pan Podgers boi się wypowiedzieć.

Pan Podgers nagle puścił prawą rękę lorda Artura 1 chwycił lewą, pochylając się tak nisko, aby ją zbadać, że złota oprawa jego okularów zdawała się prawie dotykać dłoni. Przez chwilę twarz wróżbity zastygła w białą maskę grozy, ale szybko odnalazł sang–froid*[5] i patrząc do góry na lady Windermere, powiedział z wymuszonym uśmiechem:

— To ręka uroczego młodego człowieka.

— Oczywiście! — odpowiedziała lady Windermere — ale czy będzie uroczym mężem? To chcę wiedzieć.

— Wszyscy czarujący młodzi mężczyźni bywają dobrymi mężami — rzekł pan Podgers.

— Nie sądzę, by mąż powinien być zbyt czarujący — szepnęła zamyślona lady Jedburgh. — To tak niebezpieczne.

— Drogie dziecko, mężowie nigdy nie są zanadto czarujący — zawołała lady Windermere. — Ale życzę sobie szczegółów. Jedynie szczegóły są interesujące. Co się przydarzy lordowi Arturowi?

— No więc, w ciągu najbliższych paru miesięcy lord Artur uda się w podróż…

— O tak, miesiąc miodowy, naturalnie!

— I straci krewną.

— Nie siostrę, mam nadzieję? — powiedziała lady Jedburgh żałosnym głosem.

— Na pewno nie siostrę — odpowiedział pan Podgers, lekceważąco machnąwszy ręką. — Raczej daleką krewną.

— Jestem strasznie rozczarowana — rzekła lady Windermere. — Nie mam na jutro nic do powiedzenia Sybil. Nikt się w dzisiejszych czasach nie troszczy o dalekich krewnych. Od lat wyszli z mody. Sądzę zresztą, że powinna się zaopatrzyć w czarny jedwab, zawsze przyda się do kościoła. A teraz chodźmy na kolację. Na pewno wszystko już zjedli, ale może znajdziemy jeszcze trochę gorącej zupy. François przyrządzał niegdyś znakomitą zupę, ale teraz tak jest przejęty polityką, że nigdy nie mogę być pewna. Życzyłabym sobie, żeby generał Boulanger siedział cicho. Księżno, jesteś na pewno zmęczona?

— Wcale nie, droga Gladys — odpowiedziała księżna, krocząc jak kaczka ku drzwiom. — Doskonale się ubawiłam, a pedikiurzysta, chciałam rzec, chiromanta, jest nadzwyczaj interesujący. Floro, gdzie może być mój szylkretowy wachlarz? O, dziękuję, sir Thomasie, bardzo dziękuję. A mój koronkowy szal, Floro? O, dziękuję, sir Thomasie, bardzo to grzecznie doprawdy z pana strony…

Czcigodnej pani udało się ostatecznie zejść ze schodów, zaledwie dwa razy zgubiwszy butelkę z pachnidłami.

Cały czas lord Artur Savile stał przy kominku z tym samym uczuciem grozy, ogarnięty bolesnym przeczuciem nadchodzącego zła. Uśmiechnął się smutno do siostry, gdy przeszła obok niego wsparta na ramieniu lorda Plymdale’a, śliczna w różowym brokacie i perłach. Prawie nie usłyszał, gdy lady Windermere zawołała, by poszedł za nią. Myślał o Sybil Merton i obawa, że coś może stanąć między nimi, przysłoniła mu oczy łzami.

Patrząc na niego chciałoby się rzec, że oto Nemezys skradła tarczę Pallady i ukazała mu głowę Gorgony. Wydawał się zamieniony w kamień, a osnuta melancholią twarz wyglądała jak z marmuru. Żył dotąd jedwabnym, czarującym i luksusowym życiem dobrze urodzonego i obdarzonego fortuną młodzieńca — życiem wykwintnym, wolnym od trosk przyziemnych, w miłej, chłopięcej beztrosce. Dziś po raz pierwszy uświadomił sobie straszną tajemnicę Przeznaczenia, okropny sens Losu.

Jak obłędne i potworne wydawało się to wszystko! Czyż możliwe, aby na jego dłoni, znakami, których sam nie potrafił odczytać, ale łatwymi do odcyfrowania dla kogoś innego, zapisano jakąś okropną tajemnicę grzechu, jakieś krwawe znamię zbrodni? Czyżby nie było żadnej ucieczki? Czyżbyśmy byli tylko szachowymi pionkami poruszanymi nieznaną siłą, które garncarz wedle kaprysu lepi z gliny honoru lub hańby? Jego rozum buntował się przeciw temu, ale lord czuł jednak, że zawisła nad nim jakaś tragedia i że nagle został wezwany do dźwignięcia nieznośnego ciężaru. Aktorzy są tak szczęśliwi! Mogą wybierać, czy mają wystąpić w tragedii, czy komedii, czy cierpieć, czy się weselić, śmiać się, czy wylewać łzy. Mężczyźni i kobiety muszą najczęściej występować w rolach, do których nie mają kwalifikacji. Guildensternowie grają nam Hamleta, a Hamleci muszą błaznować jak książę Hal. Świat jest sceną, na której idą źle obsadzone sztuki.

Nagle pan Podgers wszedł do pokoju. Gdy zobaczył lorda Artura, wzdrygnął się, i jego pospolita tłusta twarz przybrała zielonożółtą barwę. Oczy obu mężczyzn spotkały się i przez chwilę trwała cisza.

— Księżna zostawiła tu rękawiczkę, lordzie Arturze, i prosiła mnie, abym ją przyniósł — rzekł wreszcie pan Podgers. — Ach, jest na sofie! Do widzenia.

— Panie Podgers, muszę stanowczo prosić o szczerą odpowiedź na moje pytanie.

— Innym razem, lordzie Arturze, księżna się niepokoi. Sądzę, że powinienem już iść.

— Nie pójdzie pan. Księżnej się nie spieszy.

— Nie wolno pozwolić czekać damom, lordzie Arturze — powiedział pan Podgers z mdłym uśmiechem. — Słaba płeć łatwo się niecierpliwi.

Wykrojone w szlachetną linię wargi lorda Artura drgnęły z nie ukrywaną pogardą. Biedna księżna bardzo niewiele dlań znaczyła w tym momencie. Przeszedł przez salon aż do pana Podgersa i wyciągnął rękę.

— Mów, coś zobaczył — rzekł. — I mów prawdę. Muszę wiedzieć. Nie jestem dzieckiem.

Pan Podgers zamrugał powiekami za oprawnymi w złoto okularami, przestąpił niezręcznie z nogi na nogę, zaś jego palce nerwowo bawiły się lśniącym łańcuszkiem od zegarka.

— Dlaczego pan sądzi, lordzie Arturze, że widziałem na ręce więcej, niż panu powiedziałem?

— Wiem i żądam, byś pan powiedział, co to było. Zapłacę. Dostanie pan czek na sto funtów.

Zielone oczy błysnęły na chwilę i przygasły znowu.

— Gwineę? — rzekł wreszcie cicho pan Podgers.

— Naturalnie. Czek przyślę jutro. Do jakiego klubu pan należy?

— Do żadnego. To znaczy chwilowo jeszcze nie. Oto mój adres, proszę przyjąć wizytówkę — odparł pan Podgers, wyciągając kartonik z pozłacanymi brzegami z kieszeni kamizelki i podał go z niskim ukłonem lordowi Arturowi, który odczytał na niej:

 

Pan SEPTIMUS R. PODGERS zawodowy chiromanta

103a West Moon Street

 

— Przyjmuję od dziesiątej do czwartej — szepnął automatycznie pan Podgers — i udzielam zniżek dla rodzin.

— Pospiesz się! — krzyknął lord Artur bardzo blady i wyciągnął rękę.

Pan Podgers rozejrzał się nerwowo wokół i zaciągnął na drzwi ciężką portierę.

— To potrwa trochę, lordzie Arturze, niech pan lepiej usiądzie.

— Pospiesz się, sir! — krzyknął znowu lord Artur, tupnąwszy gniewnie nogą w wypolerowaną posadzkę.

Pan Podgers uśmiechnął się, wyjął z kieszeni na piersi małą lupę i przetarł ją starannie chusteczką.

— Jestem gotów — rzekł.


2

 

Po dziesięciu minutach lord Artur Savile z twarzą zbielałą od grozy i oczami oszalałymi z troski wybiegł z Bentinck House, przedzierając się przez tłum odzianych w futra lokai, którzy stali wokół szerokiej, pasiastej markizy. Lord Artur zdawał się nie widzieć i nie słyszeć niczego. Noc była dotkliwie zimna, gazowe lampy dokoła placu migotały rozkołysane ostrym wiatrem, ale ręce młodego człowieka paliła gorączka, a czoło płonęło ogniem. Szedł ciągle naprzód chwiejnym krokiem człowieka pijanego. Policjant spojrzał nań z ciekawością. Żebraka, który wylazł spod wiaduktu, aby poprosić o jałmużnę, przeraził widok nędzy gorszej od jego własnej. Lord przystanął nagle pod latarnią i przyjrzał się swoim rękom. Pomyślał, że mógłby już wykryć na nich ślady krwi, i cichy okrzyk wyrwał mu się z drżących ust.

Mord! To właśnie zobaczył chiromanta! Noc nawet wydawała się wiedzieć i wiatr posępny powtarzał to słowo wprost w ucho. Pełne tego słowa były ciemne zaułki ulic. Ukazywało swój szyderczy grymas z dachów domostw.

Lord wszedł najpierw do parku, gdzie zafascynował go mrok drzew. Znużony oparł się o balustradę, chłodząc czoło o wilgotny metal i słuchając drżącej ciszy drzew. „Mord! mord!” — powtarzał, jakby to mogło przyćmić grozę słowa. Dźwięk własnego głosu budził dreszcze, wierzył prawie, że usłyszy go Echo i obudzi drzemiące miasto. Poczuł szaleńcze pragnienie, by zatrzymać przypadkowego przechodnia i wszystko mu opowiedzieć.

Potem powędrował przez Oxford Street w głąb wąskich uliczek o złej sławie. Dwie kobiety z wymalowanymi twarzami zadrwiły, gdy je wyminął. Z ciemnego podwórza dobiegł odgłos przekleństwa i razów, potem przenikliwe wrzaski, po czym na mokrych schodach zobaczył stłoczone powykrzywiane postacie, obraz ubóstwa i starości. Dziwna ogarnęła go litość. Czy te dzieci grzechu i nędzy też miały wyznaczony przeznaczeniem kres podobnie jak on? Czy i one były marionetkami w potwornym przedstawieniu?

Teraz uderzyła go już nie tajemnica, lecz komedia cierpienia; jego absolutna bezużyteczność, groteskowy brak sensu. Jakże pozbawione wewnętrznego związku wydawało się to wszystko! I bez śladu harmonii! Zdumiała go sprzeczność między pustym optymizmem dnia i prawdą bytu. Bardzo był jeszcze młody.

Po pewnym czasie znalazł się przed kościołem Marylebone. Cicha ulica wyglądała jak długa wstęga lśniącego srebra, przetkana tu i ówdzie arabeskami ruchomych cieni. W oddali skręcała linia migocących gazowych latarni, a przed małym domem otoczonym murem stał samotny kabriolet ze śpiącym stangretem wewnątrz. Poszedł szybko w stronę Portland Place, rozglądając się od czasu do czasu, jak gdyby obawiał się, że jest śledzony. Na rogu Rich Street stało dwóch mężczyzn odczytujących małe ogłoszenie na parkanie. Lordem Savile owładnęło dziwaczne uczucie ciekawości, więc przeszedł na drugą stronę ulicy. Gdy zbliżył się, wydrukowane czarnymi literami słowo „Morderstwo” uderzyło go w oczy. Zatrzymał się wstrząśnięty, twarz spłonęła mu mocnym rumieńcem. Na afiszu obiecywano nagrodę za informację, która pomogłaby schwytać i aresztować mężczyznę średniego wzrostu, pomiędzy trzydziestym a czterdziestym rokiem życia, ubranego w melonik, czarny płaszcz i spodnie w szachownicę, z blizną na prawym policzku. Czytał ciągle na nowo i zastanawiał się, czy złapią nieszczęsnego człowieka i w jakich okolicznościach zdobył on ową bliznę. Może któregoś dnia i jego nazwisko zostanie w ten sposób ogłoszone na murach Londynu. Może i na jego głowę nałożą cenę.

Poczuł się chory ze zgrozy na tę myśl. Zawrócił na pięcie i pobiegł w noc.

Nie bardzo wiedział, dokąd szedł. Jak przez mgłę pamiętał włóczęgę w labiryncie ponurych domów i było już zupełnie widno, kiedy dotarł do Picadilly Circus. Gdy wędrował w stronę domu ku Belgrave Square, minęły go wielkie wozy zmierzające do Covent Garden. Woźnice w białych kitlach, o wesołych spalonych w słońcu twarzach, kędzierzawi i kudłaci, kroczyli obok zamaszyście, strzelając z biczów i przekrzykując jeden drugiego. Na olbrzymim siwym koniu, kierunkowym w tym brzęczącym zaprzęgu, siedział pyzaty chłopak z pękiem pierwiosnków przyczepionym do wymiętego kapelusza, śmiał się i małymi rękami krzepko trzymał grzywę. Ogromne góry jarzyn wyglądały jak bryły nefrytu na tle porannego nieba, jak bryły zielonego nefrytu przy różowych płatkach cudownej róży. Lord Artur poczuł dziwne, niezrozumiałe wzruszenie. Delikatny czar brzasku wydał mu się niewymownie podniosły i pomyślał o wszystkich dniach zrodzonych w pięknie, a zachodzących w mroku burz. Ci wieśniacy o szorstkich, wesołych głosach jakiż dziwny oglądali Londyn! Wolny od grzechu nocy i dymu dnia, miasto blade jak duch, opuszczone miasto grobów! Zastanawiał się, co też oni o tym myślą, i czy wiedzą cokolwiek o jego wspaniałości i hańbie, dzikich, płomiennych uciechach i okrutnym głodzie, o wszystkim, co miasto czyni od brzasku do zmierzchu. Najpewniej było ono dla nich głównie targiem, na który przywozili owoce i gdzie przebywali najwyżej parę godzin, opuszczając ciche ulice i uśpione domy. Z przyjemnością przyglądał się ich przejazdowi. Prostacy w ciężkich, podbitych gwoździami butach szli niezdarni i przynosili ze sobą wspomnienie Arkadii. Czuł, że ci ludzie bliscy są Naturze, która nauczyła ich spokoju. Zazdrościł im tego wszystkiego, o czym nie wiedzieli.

Dotarł wreszcie do Belgrave Square, a wtedy niebo było już bladoniebieskie i ptaki zaczynały świergotać w ogrodach.


3

 

Gdy lord Artur obudził się, była już godzina dwunasta i południowe słońce przenikało przez jedwabne, koloru kości słoniowej zasłony jego sypialni. Wstał i wyjrzał przez okno. Przyćmiona mgiełka upału wisiała nad wielkim miastem i dachy domów były jak z ciemnego srebra. W dole nad migotliwą zielenią skweru dzieci fruwały jak białe motyle. Na brukowanej ścieżce tłoczyli się ludzie idący do parku. Nigdy życie nie wydało mu się piękniejsze, a zło bardziej odległe.

Lokaj przyniósł na tacy filiżankę czekolady. Młody lord wypił, odsunął ciężką portierę z pluszu brzoskwiniowej barwy i wszedł do pokoju kąpielowego. Światło sączyło się delikatnie przez cienkie płytki przezroczystego onyksu i woda w marmurowym basenie połyskiwała jak kamień księżycowy. Wszedł w nią spiesznie, aż zimne fale sięgały szyi i włosów, zanurzył głowę pod wodę, jak gdyby mógł w ten sposób zmyć plamę jakiegoś haniebnego wspomnienia. Kiedy wyszedł z wody, czuł się nieomal spokojny. Wspaniałe samopoczucie fizyczne owładnęło nim na chwilę, jak to często bywa u bardzo wyrafinowanych natur, ponieważ zmysły, jak ogień, mogą zarówno oczyszczać, jak niszczyć.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin