Norton Andre - Na łów nie pójdziemy.pdf

(638 KB) Pobierz
1064725135.002.png
ANDRE NORTON
Na low nie pojdziemy
TYTUL ORYGINALU: DARE TO GO A-HUTING
PRZELOZYLA: DOROTA ZYWNO
ROZDZIAL 1
Bylo cieplo, za cieplo dla jednego ze znajdujacych sie w pokoju. Mimo to uwazal, ze zwrocenie uwagi na ten upal byloby
nieuprzejmoscia, chociaz okragla kropla potu zebrala sie tuz pod jednym z jego lekko skosnych oczu, aby splynac po
policzku. Rozlegl sie cichy szelest, kiedy pokrecil sie na taborecie. Jego niewyscielane siedzisko znajdowalo sie
nieprzyjemnie wysoko nad posadzka z jaskrawych kafelkow. Ulozono je we wzory, na ktore mogl spogladac tylko przelotnie,
gdyz przyprawialy go o bol oczu.To, ze gospodarz nie tylko uwazal takie otoczenie za normalne, lecz czul sie w nim
swobodnie, bylo jednym z tych irytujacych faktow, w jakie od pewnego czasu obfitowalo zycie Faree.
Napatrzyl sie do woli na kosmitow przez te zle lata, jakie spedzil w obskurnej portowej dzielnicy zwanej Obrzezem, skad
wywodzily sie jego najwczesniejsze wspomnienia. Jednakze domowe zycie obcych bylo czyms, z czym zapoznawal sie
dopiero teraz, dzieki pelnemu wymachowi krysztalowego wahadla losu.
-Goraco - nadeszla pelna irytacji mysl Toggora, zawsze brzmiaca tak wysoko, ze ledwo mogl ja zrozumiec. Koszula
Faree zafalowala, kiedy smaks wypelzl spod niej i wlepil w jego twarz oczy na szypulkach.
-Wiec... jessst ci goraco, malenki? - Tym razem nie byla to mysl, lecz slowa wypowiedziane z sykliwa intonacja. Siedzacy
w dosc duzej odleglosci od nich trzeci osobnik wstal; pazury jego pletwiastych i pokrytych luska stop zazgrzytaly na
wzorzystej, kamiennej posadzce. - Uprzejmosc jest rzecza ze wszech miar godna pochwaly, moi mali przyjaciele,
pozwolcie jednak, aby i mnie przypadl w udziale zaszczyt jej okazania. - Wyciagnal zolta, pokryta luskami reke, opasana w
nadgarstku i powyzej lokcia szerokimi bransoletami z wytartego, twardego jak zelazo drewna, i nacisnal przycisk na scianie.
Nie uslyszeli szumu, jednak przez pokoj ciagnal teraz silny podmuch, wprawdzie nadal byl cieply, ale lepszy od prazacego
powietrza, jakie przedtem stalo nieruchomo. Ten, ktory go wlaczyl, szedl miedzy malymi i duzymi stolami, zascielonymi
tasmami do nauki i pudelkami plyt do czytnikow. Faree wydal stlumione, mial nadzieje, westchnienie ulgi. Udrapowane na
jego ramionach faldy, splywajace wzdluz plecow tak, ze swym skrajem zamiataly podloge, uniosly sie lekko. Nie rozpostarl
w pelni skrzydel - na to potrzebowal wiecej miejsca - lecz przynajmniej mogl je rozprostowac.
Wysoki, stary kosmita przygladal sie Faree z entuzjazmem. Stracil na podloge cala kaskade pudelek z plytami do
czytnikow, siadl z cichym sapnieciem i roztarl sobie pokryta luskami i rogowymi plytami noge.
Potem pochylil sie, opierajac dlonie na kolanach. Faree nie wiedzial, od jak dawna Zakatianie dziedziczyli te plaszczyzne
istnienia (w taki bowiem sposob mowili o zyciu i smierci), byl jednak przekonany, ze Wielki Hist-Techzynier Zoror jest
rzeczywiscie starym mistrzem tej umiejetnosci, ktora, podobnie jak w przypadku calego jego gatunku, polegala na
gromadzeniu wiadomosci o roznych osobliwosciach tej rozleglej galaktyki - zwlaszcza o historii nowych ras, ktorych
odkrycie od czasu do czasu notowano w dziennikach wypraw. Zaiste dlugowieczna byla ta jaszczurcza rasa, a mimo to
nawet najstarsi z nich czesto twierdzili, ze dopiero rozpoczynaja swoja prace.
-Chcialbysss teraz - zasyczal znow Zoror - zeby ten stary luskowiec przeszedl od razu do rzeczy i powiedzial ci, kim
jestes i skad przybyles. - Zakatianin pokrecil glowa, tak ze zmarszczona skorzasta kryza, ktora otulala tyl jego glowy i barki,
rozpostarla sie niczym wielki, ozdobny kolnierz. - To nie takie proste. - Nie mozemy tak po prostu pojsc do archiwum i
zapytac: "Kim jest ta skrzydlata istota? Z jakiej planety i jakiego ludu pochodzi?" To, co tu widzisz - znow machnal reka,
wskazujac otaczajace ich sterty tasm i szpulek - to relacje z bardzo, bardzo licznych podrozy, dostarczone rowniez przez
ludzi, ktorzy opowiadali niewiarygodne historie. Czasami sa to opowiesci wyssane z palca, czasami jednak zawieraja ziarno
prawdy, do ktorej - jesli Wszechmocny jest laskawy - mozna zblizyc sie na mniej wiecej tyle! - Uniosl reke i pokazal mu
niewielka szpare pomiedzy kciukiem i palcem wskazujacym.
-Wiec nic nie znalazles? - Faree niecierpliwil sie caly poranek, odkad wszystko, co potrafil sobie przypomniec, zostalo
wprowadzone do pamieci wielkiego komputera. Jego niewielki zasob wiadomosci zapisano w celu ich porownania z
kombinacjami wciaz watpliwych faktow.
-Tego nie powiedzialem. Istnieja opowiesci o istotach podobnych do ciebie. Mowia o nich bardowie z Loel,
Zapamietywacze z Garth i Myslotance z Udolfa. Opowiesci te zebrano na ponad setce swiatow, aczkolwiek nie zmienia to
faktu, ze wszystkie pozostaja nieudokumentowanymi basniami. Ci, ktorzy je powtarzaja, zbieraja szczegoly na wielu
planetach, najbardziej wiarygodne historie pochodza jednak z Terry...
1064725135.003.png
-Terra? Przeciez to tez tylko bajka. - Faree nie probowal ukryc rozczarowania.
-Wcale nie. - Kryza na karku Zorora zafurkotala, kiedy jaszczur potrzasnal glowa. - Istnieje pewien element wspolny dla
wszystkich swiatow, z ktorych pochodza najbardziej zrozumiale i szczegolowe opowiesci. Sa to pierwsze planety
zasiedlone przez ludzi z Terry. Tak, nie ma najmniejszej watpliwosci, ze Terra kiedys istniala. Swiat ten zrodzil kilka ras, z
ktorych wszystkie obdarzone byly jedna niezmienna cecha, a mianowicie ciekawoscia. Terranie nie byli pierwszymi
badaczami kosmicznej ciemnosci, a mimo to w krotkim czasie rozprzestrzenili sie dalej niz wielu ich poprzednikow.
Przyniesli tez ze soba, tak jak my wszyscy, opowiesci - stare, lecz stanowiace czesc ich zycia.
Faree siedzial zasepiony. Pomimo calej swej wiedzy, Zoror mial sklonnosc do gadulstwa. W innych okolicznosciach
przysluchiwalby mu sie z zaciekawieniem. Teraz jednak pragnal prawdy, nawet jesli mialaby mu dac tylko bardzo cienka nic
przewodnia.
-Ludzie z Terry... z pewnoscia nie byli do mnie podobni. - Uniosl reke, aby musnac skraj jednego skrzydla.
-Nie, nie byli Faree'ami - potwierdzil Zoror. - Przyniesli tylko opowiesci o nich. W swych basniach - wiele z nich zgromadzil
i zbadal Zahaj w mglistej przeszlosci - wspominali o Malym Ludku, ktory mieszkal czasami pod ziemia...
-Z tym na plecach nie mogli! - zaprotestowal, rozposcierajac troche szerzej skrzydla.
-To prawda. Zyly jednak rozne ich gatunki lub odmiany. Wedlug tych opowiesci niektorzy nie mieli skrzydel. Wszystkich
laczyly dziwne stosunki z ludzmi z Terry. Czasami byli dobrymi przyjaciolmi, czasami zazartymi wrogami. Powiadano, ze
czesto wykradali ludzkie dzieci i sami je wychowywali, aby odmlodzic swoja krew. Byli bowiem bardzo starzy, tak ze
niekiedy ich rasa liczyla tylko kilkunastu osobnikow. Podobno posiadali wielkie skarby... moze nawet zasoby wiedzy! -
wykrzyknal na glos Zoror. - Zawsze jednak nadchodzil taki czas, kiedy ludzie wyganiali ich z domow, moze nawet nie tyle z
czystej nienawisci - choc legendy mowia i o takich czynach - lecz dlatego, ze mieli ziemie, ktorej oni pozadali. Wszyscy
znaja opowiesci o nienasyconej chciwosci Terran, ktora rozsnuwala sie niczym czarna mgla wszedzie, gdzie ladowaly ich
statki, dopoki nie nadszedl dzien Wielkiego Sadu. Zanim do tego doszlo, skrzydlate i bezskrzydle istoty uciekly gwiezdnymi
szlakami, nie wiedzac same, gdzie wyladuja. Znajdowaly planety, na ktorych osiedlaly sie na jakis czas. Te same jednak
swiaty przyciagaly Terran. Przybywali ludzie, wiec Maly Ludek znow musial ruszac w kosmos. Tak dzialo sie wiele razy,
sadzac z legend, ktore zapisalismy. W koncu nie bylo juz wiecej meldunkow i zostaly tylko piesni i opowiesci.
-Wiec prowadzili wojne z Terranami? - Faree zaschlo w ustach. Musial za mocno scisnac smaksa, gdyz zwierzatko
obrocilo sie i ostrzegawczo uszczypnelo go w palec.
-Tak, byla jakas wojna, chociaz malo o niej wiemy - przewaznie sa to ballady o jakims Terraninie, ktorego zabily zle czary
Malego Ludku. Z Udolfa na przyklad pochodzi caly cykl tanecznych piesni oplakujacych wodzow. Zgineli oni od oreza, ktory
znal tylko Maly Ludek. Istoty te musialy tez stosowac jakis rodzaj kontroli umyslow, gdyz przetrzymywaly ludzi w swych
twierdzach rzekomo przez dzien albo rok, a potem wypuszczaly jencow, aby sie przekonali, ze w rzeczywistosci minely
lata, odkad opuscili domy. Jest rowniez raport z Mingry. Chodz, sam zobacz.
Zakatianin zaprowadzil Faree do wiekszego stolu, na ktorym pietrzyly sie niebezpiecznie kolejne sterty tasm. Zaczal robic
na nim miejsce, ukladajac przedmioty na podlodze. Faree szybko sie schylil, aby mu pomoc, zwijajac ciasno skrzydla, zeby
nie spowodowac katastrofy.
-Ten zapis - wedlug rachuby czasu wiekszosci istot - jest rowniez stary. - Hist-Techzynier manipulowal przy czytniku,
sprawdzajac czy maszyna jest poprawnie ustawiona.
-Mingra? - Faree nigdy przedtem nie slyszal tego slowa.
-Swiat mroku, planeta zywo-umarlych... - Zoror zwracal wieksza uwage na dysk, ktory usilowal wlozyc do czytnika, niz na
pytania. Jeszcze raz obrocil szpule, umieszczajac ja wreszcie na wlasciwym miejscu. - To byla Hanba Mingryjska, hanba
dla wszystkich, ktorzy sa kosmicznymi wedrowcami - choc byc moze przez lata pamiec o niej tak zblakla, ze przetrwala juz
tylko jako jadowity szept. Patrz uwaznie, gdyz spowodowala ja nienawisc jednego gatunku do drugiego, jednak nie ma
zadnego wytlumaczenia...
Jego glos przeszedl w cichy syk i ucichl. Faree poslusznie spojrzal na maly ekran. Toggor niecierpliwie krecil sie w jego
objeciach, dopoki nie polozyl go ostroznie na stole przed ekranem. Zwierzatko zwinelo sie w klebek i przypuszczalnie
usnelo. Faree nie zamierzal spac. Odkad przybyl do domu Zorora, ktory pelnil takze funkcje glownej siedziby badaczy z
calego kwadrantu, obejrzal wiele takich zapisow. Niektore byly tak nieprawdopodobne i fantastyczne, ze musialy byc
rzeczywiscie wymyslami podroznikow.
Na ekranie ukazal sie obraz. Faree drgnal i poderwal sie z krzesla. Bowiem nie byl to tylko zlowieszczy obraz kuli, slabo
1064725135.004.png
podswietlonej z jednej strony czerwonym promieniem, lecz w jego glowie...
Nie wiedzial, czy byla to piesn, nie potrafil nawet rozroznic slow tego niewatpliwie zupelnie obcego jezyka. W glebi jego
duszy zrodzilo sie jednak przeczucie, ze kryla sie w nich prawda, zlowroga i potezna. Chwyciwszy krawedz stolu, zmusil
sie do tego, aby ponownie usiasc, lecz nie rozluznil uscisku, ktory dodawal mu sil.
-Boli... ciemno... boli... - Zwiniety dotychczas w kule smaks obudzil sie i przycupnal przed ekranem, wymachujac wielkimi
szczypcami, jakby znalazl sie w obliczu jakiegos potwornego niebezpieczenstwa.
Czerwone swiatlo na ekranie buchnelo ze zwiekszona sila, jakby narastajacy dzwiek domagal sie obrazu. W owym blasku
ukazal sie jalowy obszar pelen poszczerbionych skal, pocietych - przez erozje lub moze szpony burz - na granie i
plaskowyze. U stop wzniesien wciaz zalegal mrok, a smugi cienia ruszaly sie, jakby rzucalo je cos innego niz skaly, pod
ktorymi posepnie czatowaly.
Trzewiami Faree targnal strach - strach narastajacy i potezniejszy z kazda chwila. Sterta szpul z loskotem spadla na
podloge, kiedy jego skrzydla odpowiedzialy na podswiadomy bodziec.
W krwawym swietle mignela z szybkoscia laserowego pocisku jakas glowa. Byla ucielesnieniem wszelkiego zla, jakie
znal. Klapala polamanymi zebami i wlepiala w niego oczy podobne do czelusci, w glebi ktorych jarzyl sie ogien.
To cos znalo go, nienawidzilo, czyhalo na niego! To byl...
-Upior... - Syk Zorora rozproszyl straszliwy urok, jakim potwor omal nie omotal Faree, aby wciagnac go do swej krainy lub
wyskoczyc z ekranu. Jak to mozliwe? Nigdy w zyciu nie widzial takiej tasmy. Z czyjego umyslu wydobyto te okropnosc, aby j
a pozniej badac... i gdzie... kiedy...?
-To byl zbiorowy koszmar - rzekl Zoror. Faree uslyszal go, mimo ze prawie cala uwage wciaz poswiecal potworowi.
Makabryczne stworzenie wylonilo sie juz z mroku. Mgla przerzedzila sie, jakby pelzajaca bestia zyskala na realnosci jej
kosztem. Stwor pelzl na skarlowacialych odnozach - nie, raczej na grubych mackach; Faree mial wrazenie, ze slyszy
plasniecia przyssawek, odrywajacych sie i ponownie przywierajacych do skal, w miare jak sunal naprzod.
Koszmar? To bylo bardziej realne niz koszmar. Wystarczajaco rzeczywiste, aby zabic, gdyby zaatakowalo we snie.
-Co rzeczywiscie sie stalo - rzekl Zakatianin. - Przyjrzyj sie skalom z prawej, moj maly przyjacielu.
Faree mial wrazenie, ze jesli oderwie uwage od pelznacej bestii, narazi sie na jej atak, nawet jesli byla to tylko tasma z
nagraniem. Mimo to szybko spojrzal w kierunku, ktory mu wskazal Zakatianin.
U stop glazu nie bylo cienia; wienczyl on raczej jego czubek. Mial ludzkie ksztalty i... Faree wciagnal gwaltownie powietrze,
dlawiac okrzyk. Na szczycie skaly stala uskrzydlona istota. Od razu pojal, ze to ona kierowala potworem.
Szczula nim ofiare, nie po to, aby zabic - przynajmniej nie od razu - lecz zeby dreczyc ja strachem. Uskrzydlona istota.
Przypatrzyl sie jej uwaznie. Jej skora na odslonietej nodze, ramieniu i twarzy miala brudnoszary kolor. Oczy, podobnie jak u
stwora, ktoremu rozkazywala, byly czerwone i plonace. Nosila scisle przylegajacy do ciala, czerwony stroj. Jego barwa
wspolgrala z kolorem coraz jasniejszego nieba. Skrzydla, ktore leniwie poruszaly powietrze, nie przypominaly szerokich
skrzydel Faree, ktorych barwy stapialy sie tak plynnie, ze po rozpostarciu zachwycaly swym aksamitnym pieknem. Nie,
skrzydla przywodcy bezlitosnych cieni byly pozbawione tego delikatnego puchu, jaki pokrywal blony Faree. Mialy natomiast
ten sam ohydnie szary odcien, co jego skora. Po rozpostarciu odslanialy groznie wygladajace haki na czubkach.
-Skrzydlaty... - szepnal cicho Faree. Do strachu, ktory go wciaz przejmowal, dolaczyl teraz element prawdziwej grozy.
Czyzby moglo go laczyc jakies pokrewienstwo z ta istota - mimo tego, co Zoror mowil o prawdziwych i zmyslonych
opowiesciach? Skads wiedzial, ze ta opowiesc byla prawdziwa...
-Tylko dla dwojga. - Zoror odebral jego mysl i po raz pierwszy, odkad odkryl swoj talent, gdyz umial sie porozumiewac ze
smaksem, Faree poczul sie tym urazony.
-Dla dwojga. - Zakatianin nachylil sie i dotknawszy kontrolki jednym z mocno stepionych pazurow, zgasil ekran. Mimo to,
kiedy Faree patrzyl na monitor, nadal widzial na szczycie skaly skrzydlate monstrum, gestem kierujace poczwara zrodzona
z cieni.
-Dla dwojga. - Powtorzyl Zakatianin. - Jednym jest sniacy, a drugim stwor, ktory wyslal taki sen! Ta scena pochodzi ze
snu malego dziecka, jednego z wielu, jakie przywieziono na leczenie z Mingry na Yorum ponad sto planetarnych lat temu.
Sposrod nich przezylo tylko piecioro. Co sie tyczy reszty... koszmary podobne do tego, jaki widziales, przesladowaly je tak
1064725135.005.png
dlugo, ze czesc umarla ze strachu, a pozostale tak skutecznie odciely sie od rzeczywistosci, ze nikt nie potrafil dotrzec do
ukrytych zakamarkow, w ktorych przycupnely przerazone. Staly sie zaginionymi dziecmi. Nie moglismy im pomoc.
-Mowiles jednak o hanbie... - odparl Faree. Widzial cos, co moglo wywolac niekonczace sie przerazenie, lecz nie
rozumial, na czym moglaby polegac owa hanba. Taki strach nie byl powodem wstydu dla zadnego dziecka ani nawet
doroslej osoby.
-Na Mingrze istniala kolonia sennych marzycieli. Uczyli sie tam panowac nad swymi snami - wyjasnil Zoror. - Kiedy
wezwano ich na ratunek, a dzieci jeczaly i krzyczaly we snie, uciekli, odmawiajac udzielenia pomocy. Ci, ktorzy snia sny,
zawsze balansuja na krawedzi tego, co wiekszosc ludzi nazywa szalenstwem. Bywalo, ze zadawali ciosy przez sen, a
nawet chwytali za bron i mogli wyrzadzic krzywde osobom znajdujacym sie w poblizu. Dlatego wysyla sie ich na odludzie,
dopoki nie naucza sie panowac nad swoja moca. Jesli ty zareagowales tak gwaltownie na ten zapis snu, pomysl, jaki wplyw
moglby miec na kogos, w kim celowo wzbudzono wrazliwosc w tej materii. Senni marzyciele chcieli ochronic nie tylko
siebie. Niemniej jednak ci, ktorzy widza, jak ich dzieci krzycza i rzucaja sie przez potworny, nie konczacy sie sen... coz, tacy
ludzie nie zawsze moga odpowiadac za swe czyny. Doszlo do brutalnego najazdu na kolonie sennych marzycieli. Pojmano
ich i torturowano, kiedy oswiadczyli, ze nie potrafia ani obudzic dzieci, ani im pomoc. Umierali dlugo i w mekach. Statek
Patrolu na regularnej sluzbie wyladowal na planecie, gdzie ludzie mieli zbroczone krwia rece, a niejeden umysl nie mogl juz
zniesc ciezaru wspomnien o tym, co sie stalo. Zyjace jeszcze wtedy dzieci, a nie bylo ich wiele, zabrano na Yorum, gdzie
uzdrowiciele umyslu bezustannie starali sie przegnac upiora...
-Upiora - powtorzyl Faree.
-Tak nazywaly go przez sen. Juz wtedy byla to bardzo stara nazwa - kolejny fragment Starej Terry, ktory zawedrowal
miedzy gwiazdy. Upiorem nazywano kiedys potwora wymyslonego po to, aby straszyc niegrzeczne dzieci. Dowiedzielismy
sie tez, ze takie bajki opowiadano na Mingrze, gdzie uwazano je za nieszkodliwe i zabawne historyjki.
-Nieszkodliwe? Zabawne? - oburzyl sie Faree. - Przeciez cala ta scena tchnela zlem! Jakie dziecko mogloby cos takiego
wysnic? Chyba, ze jego rasa stosowala kary i miala sklonnosc do przemocy.
-Dopiero plaga popchnela ich do takich czynow - odparl Zakatianin. - Zaden z sennych marzycieli nie byl tez na tyle
niezrownowazony, aby tak igrac z wlasna moca. Jak z pewnoscia slyszales, sniacy sa posluszni nakazom umieszczonym
w najglebszych zakamarkach ich duszy, tak aby swym postepowaniem nie wyrzadzili nikomu krzywdy. Pomimo to
wszystkie dzieci, ktorych sny potrafilismy zapisac, snily ten sam koszmar. Nie widziales jeszcze najgorszego, moj maly
przyjacielu. Pewne senne obrazy zamknieto w stanie stazy, poniewaz tylko bardzo opanowane i wyjatkowo zrownowazone
osoby zdolne sa na nie spojrzec. Przezywanie wspolnego snu jest mozliwe - senni marzyciele uczynili z tej umiejetnosci
prawdziwa sztuke. Osoby, ktore szkola sie w niej niemal od urodzenia, potrafia nawiazac lacznosc nawet na skale
miedzyplanetarna. Jesli wiec wszystkie dzieci dreczyl ten sam koszmar, musial on miec jakis wzor. Patrolowcy, moj wlasny
zespol oraz inne osoby obdarzone rozmaitymi zdolnosciami - wszyscy starali sie znalezc zrodlo tego wspolnego snu,
jednak bezskutecznie. Odkrylismy natomiast, ze w calym sektorze galaktyki, skladajacym sie z pieciu ukladow, panowal
niepokoj, wybuchaly zamieszki, nawet toczono male wojny. Krazyla rowniez pogloska - ktora bedzie miala dla ciebie
znaczenie - ze poszukiwanym nieprzyjacielem byla rasa skrzydlatych istot. Nikt ich jednak w rzeczywistosci nie widzial,
chociaz przeprowadzilismy szeroko zakrojone badania i dotarlismy do pewnych zrodel, do ktorych zazwyczaj wladza nie
ma dostepu, na przyklad do Gildii Zlodziejskiej. Jednakze po wybuchu przemocy na Mingrze najwyrazniej wszystko sie
uspokoilo. Koszmary nie powrocily, chociaz ochotnicy sposrod profesjonalnych sennych marzycieli dziesiatej klasy
ofiarowali swoje uslugi, aby pomoc w poszukiwaniach. Wreszcie Patrol i wladze oznajmily, ze niewatpliwie przyczyna
wszystkiego bylo czyjes umyslnie zlosliwe dzialanie (ci, ktorzy tak twierdzili, musieli klamac w obliczu naocznych dowodow)
albo wrodzona wrazliwosc dzieci, rozbudzona przez stare bajki. Wtedy wladze naznaczyly osadnikow pietnem Hanby za
urzadzenie masakry sennych marzycieli i wszystko mialo pojsc w niepamiec. Zaprzestano poswiecania czasu i uwagi
napasci, ktora w gruncie rzeczy byla bardzo blahym wydarzeniem w porownaniu z przemoca, wiecznie zagrazajaca
zdrowiu psychicznemu na wszystkich zamieszkalych planetach.
-Wiec ten sen... oni nigdy nie uwierzyli, ze byl prawdziwy? - spytal Faree.
Zoror poskrobal sie dwoma pazurami po podbrodku tuz powyzej pierwszego podgardzielowego faldu skornego.
-O tak, uwierzyli. I przez jakis czas mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Wiele z tych tasm - znow wskazal szpule - to ich
sprawozdania. Dlatego mamy teraz latwy dostep do materialow i nie leza one zapomniane w jakims magazynie. Co jakis
czas dodajemy jakis fakt albo podejrzenie - zawsze pogloski, z ktorych wiele sklada sie w jedna calosc. Maly Ludek, Lud z
Kopcow...
Faree zesztywnial. Lud... z... z... Kopcow!
1064725135.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin