Adele Faber i Elaine Mazlish wyzwolone dzieci.doc

(981 KB) Pobierz
^Adele Faber i Elaine Mazlish

^Adele Faber i Elaine Mazlish

Wyzwoleni rodzice,

wyzwolone dzieci

Twoja droga do szczę�liwej rodziny

Przełożyła

Beata Rumatowska

Media Rodzina of Poznań

Tytuł oryginału LIBERATED PARENTS. LIBERATED HILDREN

Projekt okładki Sambor Mordalski

Copyright Š 1990 by Adele Faber and Elaine Mazlish Published by

arrangement with Grosset and Dunlop, Inc.

Copyright Š 1994 for Polish edition by �Media Rodzina of Poznań, inc."

Wydawnictwo �Media Rodzina of Poznań, Inc." 61-658 Poznań,

ul. Pasieka 24, tel. 20-34-75, tel./fax 20-34-11

ISBN 83-85594-12-4

  Wszystkim rodzicom na całym �wiecie,

którzy zafrasowani mruczeli pod nosem:

  �Musi być jaki� lepszy sposób".

        

Spis tre�ci

       

  Przedmowa ......................................................................................9

   Podziękowania ..............................................................................10

   Od Autorek ....................................................................................11

   Wprowadzenie � uaktualnienie ..................................................13

  1. Na poczštku były słowa ............................................................15

  DZIECI TO TEŻ LUDZIE ...........................................................29

  2. Czujš to, co czujš ......................................................................31

  3. Uczucia � warianty zachowań ................................................40

  4. Kiedy dziecko ma do siebie zaufanie .......................................44

  5. Niech sobie radzš: dialog na temat autonomii .........................49

  6. �Dobrze" nie wystarczy: nowy sposób wyrażania

       pochwały...................................................................................59

  7. Role, które narzucamy dzieciom ...........              ....................................71

        1. Smutas ............................................................................71

        2. Księżniczka .....................................................................79

        3. Piskwa .............................................................................88

  8. Nie zmieniaj umysłu: zmień nastawienie ...............................117

  RODZICE TO TEŻ LUDZIE .....................................................127

  9. Czujemy to, co czujemy ..........................................................129

  10. Ochrona � siebie, dzieci, całej rodziny ...............................140

11. Wina i cierpienie ...................................................................146

  12. Gniew ....................................................................................155

        1. Drzemišca w nas bestia ................................................155

        2. Dopasowanie słów do nastroju......................................162

        3. Kiedy słowa nie skutkujš...............................................167

        4. Działanie i jego granice.................................................171

        5. A jednak nadal wybuchamy..........................................184

        6. Droga powrotna.............................................................189

  13. Nowy portret rodziców .........................................................197

   Posłowie......................................................................................203

 

Przedmowa

 

  Znalazły�my się w uprzywilejowanej sytuacji. Przez ponad pięć lat uczestniczyły�my w warsztatach dla rodziców prowadzonych osobi�cie przez doktora Haima Ginotta � psychologa, wykładowcę i autora. Należał on do tych nielicznych nauczycieli, którzy potrafiš w niezwykle przystępny sposób przedstawiać trudne koncepcje, którzy chętnie powtarzajš to, czego słuchacze pragnš wysłuchać raz jeszcze. Jego zafascynowanie nowymi pomysłami nieustannie od�wieżało nasz zapał. Wymagał od nas w zamian, by�my eksperymentowali, dzielili się swoimi do�wiadczeniami i badali własne możliwo�ci.

  Rezultaty tych do�wiadczeń przeszły nasze oczekiwania. Kiedy próbowały�my wprowadzać teorię w życie, a z praktyki wycišgać własne wnioski, u�wiadamiały�my sobie, jakie zmiany zachodzš w nas samych, w naszych dzieciach i w innych uczestnikach zajęć.

  Wiele zawdzięczamy doktorowi Ginottowi, który wyposażył nas w umiejętno�ci, dzięki którym możemy pomóc naszym dzieciom. i łaskawiej odnosić się do siebie samych. Nie jeste�my w stanie spłacić tego długu. Możemy jedynie przekazać nasze do�wiadczenia innym rodzicom, majšc nadzieję, że okażš się dla nich przydatne.

9

 

DZIĘKUJEMY

 

  Naszym dzieciom: Kathy, Liz i Johnowi Mazlish; Carlowi, Joannie i Abramowi Faber za to, że przez wiele lat dzielili się z nami swoimi pomysłami i uczuciami. Każde z nich wzbogaciło na swój sposób naszš ksišżkę.

  Leslie'emu Faberowi, który spędził wiele godzin nad naszymi pierwszymi notatkami. Jego komentarze i pytania zmuszały nas niezmiennie do ponownego przemy�lenia, doskonalenia i wyja�niania tekstu.

  Robertowi Mazlish, który czytał nasze pierwsze niewprawne próby pisarskie i zobaczył ukończonš ksišżkę. Jego wiara w nasze możliwo�ci pomogła nam uwierzyć w siebie.

  Uczestnikom warsztatów, którym powierzały�my, podobnie jak oni nam, wielkie i małe dramaty naszego życia. Na każdym spotkaniu ich wsparcie dodawało nam siły.

  Naszemu wydawcy, Robertowi Markelowi, za wrażliwo�ć i pomoc na każdym etapie procesu wydawniczego.

  Paniom doktor: Virginii Axline, Dorothy Baruch, Selmie Fraiberg oraz doktorowi Carlowi Rogersowi, których prace pomogły nam potwierdzić i poszerzyć własne do�wiadczenia.

  Doktor Alice Ginott za ciepłe słowa zachęty i liczne pomocne uwagi.

  I przede wszystkim doktorowi Haimowi Ginottowi za uważne przeczytanie maszynopisu, nieocenione sugestie oraz za to, że nieustannie nas inspirował. Dziękujemy mu za udzielenie pozwolenia na opublikowanie tej ksišżki, która przekazuje jego zasady porozumiewania się z dziećmi.

10

 

Od Autorek

 

  Gdy tylko za�witała nam my�l o napisaniu tej ksišżki, zrozumiały�my, że istnieje ten oto problem: w jaki sposób uczciwie opowiedzieć naszš historię, nie naruszajšc jednocze�nie prywatno�ci uczestników zajęć jak i naszych rodzin? Postanowiły�my stworzyć grupkę bohaterów, których przeżycia będš inspirowane przeżyciami naszymi oraz innych poznanych rodziców. Jennifer, narratorka ksišżki, posiada nasze najlepsze i najgorsze cechy i chociaż nie można jej utożsamić z żadnš z nas, przemawia prawdziwie w imieniu wszystkich.

Adele Faber i Elaine Mazlish

 

Wprowadzenie � uaktualnienie

 

  Kiedy dowiedziały�my się, że nasz wydawca planuje drugie wydanie ksišżki Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci z nowš okładkš i w większym formacie, były�my zachwycone. Żywot ksišżki w miękkiej oprawie na półce księgarskiej trwa przeciętnie kilka tygodni. A tu proszę, nasza w szesna�cie lat od pierwszego wydania (w roku 1974) nie tylko trzymała się coraz lepiej, ale miała ukazać się ponownie w atrakcyjniejszej formie. Ale najbardziej uradował nas fakt, że nowe wydanie da nam szansę dopisania do ksišżki posłowia, które osadzi jš mocno w latach dziewięćdziesištych i przedłuży jej żywot.

  Zaczęły�my pracę od zrobienia czego�, czego nie robiły�my od lat: przeczytały�my ponownie własnš ksišżkę. Przypominało to przewracanie kartek albumu ze starymi zdjęciami. Prawie nie mogły�my poznać siebie samych. Były�my wówczas młodymi matkami, usiłujšcymi nauczyć się bardziej skutecznych sposobów postępowania z dziećmi. Teraz nasze dzieci już dorosły, a my przekazywały�my swš wiedzę nowemu pokoleniu rodziców.

  A jak bardzo zmienił się �wiat! Tak znacznie, że to, co wtedy uważały�my za rzecz naturalnš i normalnš, teraz wydawało nam się dziwne. Prawie wszystkie matki, o których pisały�my, nie pracowały zawodowo i po�więcały swój czas przede wszystkim opiece nad dziećmi, a pracujšcy ojcowie niewiele czasu spędzali w domu. W naszej ksišżce uwzględniły�my tylko jednš niepełnš rodzinę i nie napisały�my nic na temat stosunków z przybranymi rodzicami z tej prostej przyczyny, że wiele lat temu nie znały�my takich rodzin. Nie wspomniały�my też ani słowem o rodzinach, w których oboje rodzice pracujš zawodowo, o nie pracujšcych mężach, o nianiach i opiekunkach do dzieci.

13

 

A jednak kiedy ponownie przeczytały�my wszystkie rozdziały, zrozumiały�my również. Jak niewiele zmieniły się pewne rzeczy. Dzisiaj matki i ojcowie nadal troszczš się o to, żeby ich dzieci były szczę�liwe, miały przyjaciół, dobrze sobie radziły w szkole, żeby wszystko układało się pomy�lnie; nadal martwiš się, gdy dzieci walczš ze sobš, sš piskliwe, próżnujš, bałaganiš, sš nieposłuszne; dzisiaj również dręczy ich poczucie winy, zło�ć i przytłacza odpowiedzialno�ć za drugiego człowieka.

  Zauważyły�my z dumš, że pod pewnymi względami nasza ksišżka wyprzedziła swoje czasy. Ukazała zwišzek pomiędzy ufno�ciš dziecka we własne siły a Jego zdolno�ciš do samoobrony, przedstawiła sposoby uwolnienia dziecka od grania ról, które je przerastajš, i opisała rozmaite metody budowania szacunku do samego siebie. Zrozumiały�my również, że spojrzały�my realistycznie na problem gniewu rodziców � od łagodnej irytacji do w�ciekło�ci wymykajšcej się spod kontroli � i znalazły�my sposoby radzenia sobie z tym tak, aby dzieci nie stały się naszymi ofiarami. Nieustannie poruszały�my kwestię szacunku dla rodziców, szacunku dla dzieci, szacunku dla trudno�ci wspólnego życia.

  Nim jeszcze skończyły�my czytać ostatni rozdział ksišżki, ogarnęło nas ponownie przekonanie i podniecenie, które sprawiło, że w ogóle zaczęły�my pisać ksišżkę. Nie tylko była ona nadal znaczšca, ale zasady i umiejętno�ci, które przekazywała, wydawały nam się teraz ważniejsze niż kiedykolwiek. Żyjemy w czasach wywołujšcych stresy. Rodzice znajdujš się pod ogromnš presjš, usiłujšc poradzić sobie �z tym wszystkim". Wielu boryka się z problemami samotnie. Wymagania sš wysokie. Energii niewiele. Cierpliwo�ć na wyczerpaniu. Dni sš cišgle za krótkie. Jeste�my przekonane, że uczciwe i pełne troski metody porozumiewania się mogš znaczšco pomóc w osišgnięciu trwało�ci i normalno�ci współczesnej rodziny.

14

 

1.

Na poczštku były słowa

 

Co� tu nie pasowało. Je�li wszystko robiłam dobrze, to dlaczego nic nie wychodziło tak, jak powinno?

  Nie wštpiłam ani przez chwilę, że je�li pochwalę dzieci � dam im do zrozumienia, jak bardzo cenię ich wysiłek, każde ich osišgnięcie � to automatycznie zdobędš pewno�ć siebie.

  Dlaczego więc Jill ma tak mało pewno�ci siebie?

  Byłam przekonana, że je�li będę dyskutować z dziećmi � wytłumaczę spokojnie i logicznie, dlaczego należy co� zrobić � to one zareagujš zgodnie ze zdrowym rozsšdkiem.

  Dlaczego zatem każde tłumaczenie wywołuje kontrargument

Davida? Naprawdę wierzyłam, że je�li nie będę nadopiekuńcza, je�li

pozwolę dzieciom robić samodzielnie to, co sš w stanie zrobić,

to nauczš się niezależno�ci.

Więc dlaczego Andy cišgle czepia się mojej spódnicy i płacze? Wszystko to było nieco deprymujšce. Ale najbardziej ze wszystkiego martwiło mnie ostatnio moje zachowanie. Cóż za ironia! Ja, która zamierzałam być matkš stulecia; ja, która zawsze czułam takš wyższo�ć wobec tych krzyczšcych, szarpišcych dzieci, �niedobrych" matek, które widywałam w supermarketach; ja, która postanowiłam, że nigdy nie będę popełniać błędów moich rodziców; ja, która czułam, że mam tak wiele do zaofiarowania:

moje ciepło, nie wyczerpanš cierpliwo�ć, mojš prostš rado�ć życia, wpadłam dzi� rano do pokoju dzieci, spojrzałam na podłogę usmarowanš farbkami i wydałam z siebie wrzask, przy którym krzyki matek w supermarketach brzmiałyby łagodnie jak głos dobrej wróżki. Ale najbardziej przykre dla mnie było to, co

15

 

powiedziałam: �Odrażajšce flejtuchy. Czy ani na chwilę nie można zostawić was samych?" To były słowa, które często słyszałam w dzieciństwie i które znienawidziłam. Co się stało z mojš nie wyczerpanš cierpliwo�ciš? Gdzie podziała się ta rado�ć życia, którš chciałam im ofiarować? Jak mogłam tak dalece odej�ć od moich pierwotnych marzeń?

  Będšc w takim nastroju, natknęłam się na notatkę z przedszkola przypominajšcš rodzicom, że tego wieczora odbędzie się wykład specjalisty z dziedziny psychologii dziecka. Byłam zmęczona, ale wiedziałam, że tam pójdę. Czy uda mi się przekonać Helen, żeby mi towarzyszyła?

  Wštpliwe. Helen nieraz wyrażała swój brak zaufania do takich ekspertów. Woli polegać na tym, co nazywa zdrowym rozsšdkiem i intuicjš. W przeciwieństwie do mnie nie narzuca sobie w wychowaniu dzieci tak wielu wymagań ani dalekosiężnych celów. Być może wynika to z faktu, że jest rze�biarkš i oprócz zajmowania się dziećmi ma inne zainteresowania. W każdym razie zazdro�ciłam jej tego luzu i całkowitej wiary we własne siły. Helen sprawia wrażenie osoby, która nigdy nie traci kontroli... Ale ostatnio narzekała trochę na dzieci. Widocznie przez ostatnich kilka tygodni cišgle sobie dokuczały, a jej słowa ani postępowanie nie skutkowały. Zdaje się, że ani intuicja, ani zdrowy rozsšdek nie pomagały jej ostatnio radzić sobie z codziennymi bitwami dzieci.

  Kiedy wykręcałam numer Helen, pomy�lałam, że może, wzišwszy pod uwagę rozwój wypadków, odrzuci swoje uprzedzenia i zechce mi towarzyszyć.

  Ale Helen była nieugięta. Powiedziała, że nie poszłaby na kolejny wykład na temat psychologii dziecka, nawet gdyby wykładowcš był sam Zygmunt Freud. Stwierdziła, że ma do�ć słuchania namaszczonych frazesów o tym, jak to dzieci potrzebujš miło�ci, poczucia bezpieczeństwa, stanowczych ograniczeń, miło�ci, konsekwencji, miło�ci, elastyczno�ci, miło�ci... Powiedziała, że kiedy ostatnim razem poszła na takie spotkanie, przez trzy dni kręciła się nerwowo po domu, starajšc się zmierzyć, ile daje dzieciom miło�ci. Jeszcze nie doszła do siebie po tamtym do�wiadczeniu na tyle, żeby ponownie wysłuchiwać jakich� uogólnień wpędzajšcych jš w niepokój.

  Ze słuchawki dobiegł krzyk:

  � Wła�nie, że powiem! Wła�nie, że powiem!

16

 

� Tylko spróbuj, a znowu to zrobię!

  � Mamo, Billy rzucił we mnie klockiem!

  � Ona nadepnęła mi na palec.

  � Wcale nie, ty wielki byku.

  � O Boże � jęknęła Helen. � Znowu to samo! Wszystko oddam, żeby wyrwać się z tego domu! Podjechałam po niš o ósmej.

  Tego wieczoru wykładowcš był doktor Haim Ginott, specjalista z dziedziny psychologii dziecka i autor nowej ksišżki zatytułowanej: Między rodzicami a dzieckiem. Rozpoczšł swój wykład od postawienia pytania: Co odmiennego jest w języku, którego używam w kontaktach z dziećmi? Popatrzyli�my po sobie nie rozumiejšcym wzrokiem.

  � Język, którego używam � cišgnšł � nie ocenia. Unikam wyrażeń, które oceniajš charakter bšd� zdolno�ci dziecka. Wystrzegam się takich słów, Jak �głupi, niezdarny, zły", a nawet takich, jak �piękny, dobry, cudowny", ponieważ nie sš one pomocne, przeszkadzajš dziecku. Zamiast tego używam słów, które opisujš. Opisuję to, co widzę, opisuję to, co czuję. Ostatnio mała dziewczynka przyniosła mi rysunek i zapytała: �Czy to jest ładne?" Popatrzyłem na jej dzieło i odparłem: �Widzę fioletowy dom, czerwone słońce, niebo w paski i dużo kwiatów. Patrzšc na to, mam wrażenie, że jestem na wsi". U�miechnęła się i powiedziała: �Narysuję jeszcze jeden!"

  Przypu�ćmy, że odpowiedziałbym: �Piękny, jeste� wielkš artystkš". Mogę państwa zapewnić, że byłby to ostatni rysunek, jaki narysowałaby tego dnia. Bo co może być lepsze niż �wielki" i �piękny"? Jestem przekonany o tym, że słowa, które oceniajš, powstrzymujš dziecko, a słowa, które opisujš, wyzwalajš je.

  Lubię opisujšce słowa również dlatego � mówił dalej � że zachęcajš one dziecko do samodzielnego znalezienia rozwišzania problemu. Dam państwu przykład. Kiedy dziecko rozleje mleko, mówię do niego: �Widzę, że mleko się rozlało" i wręczam mu szmatkę. W ten sposób unikam obwiniania i kładę nacisk na to, co istotne � na to, co dziecko powinno zrobić. Gdybym zamiast tego powiedział: �Głupi! Zawsze wszystko rozlewasz. Nigdy się tego nie nauczysz!", to możemy być pewni, że dziecko zmobilizowałoby wszystkie siły na obronę, a nie na szukanie

17

rozwišzania. Usłyszeliby państwo: �Bo mnie popchnšł" albo �To nie ja, to pies".

  W tym momencie elokwentna pani Noble, autorytet w wielu sprawach w naszej społeczno�ci, zabrała głos:

  � Doktorze Ginott, to, co pan mówi, jest bardzo interesujšce, ale zawsze miałam wrażenie, że to, co mówimy do dziecka, nie jest takie ważne, dopóki ono wie, że jest kochane. Kiedy czuje, że naprawdę jest kochane, to można powiedzieć prawie wszystko. Chodzi mi o to, że w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko miło�ć, prawda?

  Doktor Ginott wysłuchał jej uważnie, po czym powiedział:

  � Sšdzi pani, że same słowa nie sš takie ważne, dopóki towarzyszy im miło�ć. Jestem innego zdania. Przypu�ćmy, że znajduje się pani na przyjęciu i niechcšcy wylała pani wino. Pewnie nie byłaby pani zachwycona, gdyby mšż powiedział: �Niezdara! Znowu to samo. Gdyby przyznawali nagrody za niszczenie domu, zdobyłaby� pierwsze miejsce".

  Pani Noble u�miechnęła się z zakłopotaniem.

  � Przypuszczam, że wolałaby pani, gdyby mšż powiedział:

�Kochanie, widzę, że wino ci się rozlało. Mogę ci pomóc? Proszę, we� chusteczkę".

  Po raz pierwszy widzieli�my, jak pani Noble zabrakło słów.

  Doktor Ginott mówił dalej: � Nie pomniejszam potęgi miło�ci. Miło�ć jest bogactwem. Ale nawet kiedy jeste�my bogaci w sensie materialnym, musimy nieraz rozmieniać wielkie sumy na drobne. W budce telefonicznej większy pożytek przyniesie dziesięciocentówka niż banknot pięćdziesięciodolarowy. Aby nasza miło�ć służyła dzieciom, musimy się nauczyć, jak zamieniać jš na słowa, które mogš im pomóc � krok po kroku � kiedy rozleje się mleko albo kiedy pokazujš nam rysunek i czekajš na pochwałę. I gdy się zło�cimy, to też możemy używać takich słów, które nie wyrzšdzajš szkody i nie tłamszš ludzi, na których nam zależy.

  Potem doktor Ginott mówił o tym, co okre�lił terminem �gniew bez ubliżania". Stwierdził z przekonaniem, że wymaganie od rodziców, żeby zawsze byli cierpliwi, jest nierealistyczne i niepotrzebne. Wykazał, jak bardzo pomocne dla rodziców byłoby wyrażenie gniewu, ale w sposób, który nie obraża dziecka. Powiedział wręcz: �Nasz szczery gniew jest jednym z najsilniejszych �rodków służšcych zmianie zachowania".

18

 

� Jak możemy to wcielić w życie? � zapytał. � Znowu używajšc słów, które opisujš. Nie atakujemy osobowo�ci. Na przykład, je�li �ródłem niepokoju rodziców jest bałagan w pokoju dziecka, powinni oni wyrazić szczerze, co czujš, ale nie przy pomocy zniewag i oskarżeń. Nie przy pomocy okre�leń: �Dlaczego z ciebie taki bałaganiarz?" albo �W ogóle nie dbasz o swoje rzeczy, psujesz każdš rzecz, którš dostaniesz". Niewykluczone, że nawet stosujšc takie okre�lenia, możemy skłonić dziecko, żeby posprzštało swój pokój. Ale pozostanie mu uczucie żalu do rodziców i niepochlebna opinia o samym sobie.

  Powstaje pytanie, jak rodzice mogš wyrazić to samo uczucie gniewu tak, by było ono pomocne dla dziecka. Mogš opisywać. Mogš powiedzieć: �Widok tego pokoju nie sprawia mi przyjemno�ci!" albo: �Zło�ci mnie to, co widzę. Miejsce zabawek, rzeczy i ksišżek jest na półce!" albo: �Kiedy widzę rzeczy walajšce się po podłodze, ogarnia mnie w�ciekło�ć! Mam ochotę wyrzucić wszystko przez okno!"

  Jaki� mężczyzna podniósł rękę. � Doktorze Ginott � powiedział � wydaje mi się, że metody, o których pan mówi, mogš być stosowane tylko przez osobę wykwalifikowanš. Nie wyobrażam sobie, żeby zwykli rodzice byli w stanie używać tych sposobów.

  Doktor Ginott odparł: � Wierzę mocno w możliwo�ci �zwykłych" rodziców. Komu bardziej leży na sercu dobro dziecka niż jego �zwykłym" rodzicom? Wiem z do�wiadczenia, że kiedy rodzice poznajš metody, które sš bardziej pomocne, to nie tylko sš w stanie je stosować, ale używajš ich w unikalny sposób, wła�ciwy jedynie dla nich.

  Wykład doktora Ginotta trwał jeszcze pół godziny. Doktor zaprezentował nam ideę bycia �adwokatem" własnego dziecka. Wyja�nił, że dzieci majš do�ć sędziów i oskarżycieli i pokazał na przykładach, w jaki sposób rodzice mogš stać się obrońcami. Rozwodził się nad warto�ciš akceptacji uczuć dziecka � wszystkich uczuć. Opisał, jak unikać sarkazmu, gró�b, obietnic, metody te bowiem mogš obrócić się przeciwko rodzicom. Kiedy skończył wykład, otoczyła go grupa rodziców, którzy pragnęli porozmawiać z nim osobi�cie.

  Zrezygnowały�my z przepychania się przez tłum. Wyszły�my na zimne nocne powietrze, wsiadły�my do samochodu i w milczeniu czekały�my, aż silnik się rozgrzeje. Obie wiedziały�my,

19

że co� nas głęboko poruszyło, ale nie potrafiły�my dokładnie okre�lić co. Usłyszały�my tego wieczoru rzeczy, które wydawały nam się na tyle proste, że można by je natychmiast zastosować, a jednak czuły�my, iż te proste stwierdzenia wypływajš z idei złożonej i nieograniczonej w swych możliwo�ciach. W drodze do domu starały�my się zebrać my�li. Czy będziemy w stanie zastosować to, czego się nauczyły�my tego wieczoru? Czy to odniesie skutek?

  Czy nie będziemy się dziwnie czuły, mówišc to samo w nowy sposób?

Jak zareagujš dzieci? Czy w ogóle zauważš różnicę? Czy nie jest już za pó�no na wprowadzanie zmian? Czy spowodowały�my już trwałe szkody? Jak przedstawimy całš sprawę naszym mężom? Pomy�lałam o moim porannym wybuchu na widok �ladów farbek na podłodze.

  � Helen, my�lę, że uniknęłabym tej sceny, gdybym powiedziała tylko: �Widzę �lady farby na podłodze. Przydałaby się szmata".

  Helen spojrzała na mnie i pokiwała głowš: � Nie jestem przekonana. Dzi� rano była� bardzo wkurzona. Nie wydaje mi się, żeby� teraz była zła. Doktor Ginott powiedział: �Ujawnij to, co czujesz."

  � Dobrze � zgodziłam się. � A co powiesz na to: �Kiedy widzę plamy od farby na podłodze, ogarnia mnie taka w�ciekło�ć, że mam ochotę wyrzucić wszystkie słoiki z farbkami do �mieci".

  � Jestem pod wrażeniem � powiedziała Helen � ale czy to odniesie skutek z prawdziwymi, żywymi dziećmi? Wła�nie wpadła mi do głowy straszna my�l. A je�li już nigdy niczego nie rozlejš?

  Roze�miały�my się, kiedy zdały�my sobie sprawę, że czekamy z utęsknieniem na następne nieszczę�cie, majšc nadzieję, że zdarzy się wkrótce, gdy będziemy miały jeszcze w pamięci słowa doktora Ginotta.

  Nie musiały�my długo czekać. Słońce wschodzi, słońce zachodzi. Mleko się rozlewa. Opisywały�my. Dzieci sprzštały! To był maleńki cud.

  Zdumione własnym sukcesem, nawet je�li sprzyjało nam szczę�cie wła�ciwe osobom poczštkujšcym, chciały�my się na

20

uczyć czego� więcej. Kupiły�my ksišżkę doktora Ginotta Między rodzicami a dziećmi i stwierdziły�my z zachwytem, że zawiera bogactwo praktycznych porad, które można od razu zastosować. Możliwo�ć czytania pewnych fragmentów po kilka razy dała nam potrzebne wsparcie.

  Pewnego razu, na przykład, miałam zamiar wyj�ć wieczorem. Mój najmłodszy syn Andy uczepił się mojej nogi i płakał: �Nie id�, mamusiu. Zostań w domu!" Delikatnie się wyswobodziłam, wzięłam ksišżkę z nocnego stolika, zamknęłam się w łazience, odszukałam rozdział zatytułowany �Rodzice nie potrzebujš pozwolenia na wyj�cie" i przeczytałam go w rekordowym tempie. Kiedy wyszłam z łazienki, byłam przygotowana. Powiedziałam:

�Kochanie, wiem, że chciałby�, żeby�my dzisiaj nie wychodzili. Chciałby�, żeby�my zostali z tobš... Ale twój tata i ja mamy zamiar i�ć do kina". Być może była to recytacja, ale dzięki niej mogli�my pój�ć do kina, nie wywołujšc zwykłej sceny.

Rozdział na temat pochwał okazał się szczególnie pożyteczny. Dawniej Helen chwaliła pięcioletniego Billy'ego, używajšc słów:

�Jeste� wspaniały, najlepszy!" Nie mogła zrozumieć, dlaczego zawsze protestował: �Nie, wcale nie. Jimmy jest lepszy", �Przestań mnie wychwalać". Postanowiła wypróbować metody doktora Ginotta. Kiedy Billy naprawił jej zapchany zlew w kuchni, powstrzymała się od słów: �Fantastycznie. Jeste� genialny!" Zamiast tego opisała to, co czuje i co widzi: �No proszę, przejmowałam się, że będę musiała wezwać hydraulika. Ale zjawiłe� się ty i w dwie minuty woda odpłynęła. Jak wpadłe� na ten sposób?" I wtedy małe dziecko udzieliło sobie samo najsłodszej pochwały:

�Ruszyłem głowš � powiedziało. � Jestem dobrym hydraulikiem".

   Informacja przysłana z naszego lokalnego towarzystwa wychowywania dzieci głosiła, że doktor Ginott rozpoczyna warsztaty dla rodziców w naszym �rodowisku. Załšczono kartę zgłoszenia dla zainteresowanych. Natychmiast potwierdziły�my nasze uczestnictwo.

   Helena i ja były�my zadowolone z faktu, iż grupa, która przybyła na pierwsze spotkanie jest tak różnorodna. Wiek kobiet wahał się od dwudziestu trzech do pięćdziesięciu lat. Inna była też liczba posiadanych dzieci � od jednego do sze�ciorga. Większo�ć kobiet była zamężna, jedna rozwódka i jedna wdowa. Pomiędzy nami znalazły się kobiety nie pracujšce, nauczycielki,

21

kobiety interesu, dwie artystki. Nasze przekonania religijne również okazały się odmienne. Były w�ród nas protestantki, katoliczki, żydówki i ateistki.

  Miały�my jednš cechę wspólnš � dzieci.

  Na poczštku spotkania przybrały formę wykładów, każdy wykład prezentował nowe metody. Nauczyły�my się, jakie sš granice logiki w postępowaniu z dzieckiem i jakš siłę daje przemawianie do jego uczuć. Zrozumiały�my, że można dać dziecku w wyobra�ni to, czego nie może dostać w rzeczywisto�ci.

  Dla mnie, osoby tak przekonanej o zasadno�ci racjonalnego podej�cia, to nowe spojrzenie okazało się dobrodziejstwem. Jeszcze dzisiaj pamiętam tę scenę, kiedy siedziałam w samochodzie i cierpliwie wyja�niałam marudnemu Davidowi, że wszystkim chce się pić i że nic na to nie poradzimy, że musimy tkwić w korku, że nie możemy się zatrzymać i kupić niczego do picia, że narzekanie nic nie pomoże i samochód przez to nie pojedzie szybciej...

  Jakš ulgę odczułam, gdy w tej samej sytuacji potrafiłam teraz odwrócić się do syna i powiedzieć: �Hej, słyszę, że jakiemu� chłopcu bardzo chce się pić. Założę się, że chciałby� mieć pełne wiadro lodowatego soku jabłkowego!"

  Kiedy David u�miechnšł się i powiedział: �A może pełnš wannę?", poczułam wdzięczno�ć, że posiadam takie umiejętno�ci.

  Inna metoda, która pomogła polepszyć atmosferę panujšcš w domu, to zamiana gro�by na możliwo�ć wyboru. �Je�li jeszcze raz będziesz się bawić w salonie pistoletem na wodę, to pożałujesz!" zmieniło się w: �Pistoletu na wodę nie wolno używać w salonie. Możesz się nim bawić w łazience albo na dworze. Wybieraj".

  Zauważyły�my również, że w nas samych zachodzš pewne zmiany. Po pierwsze, zwracajšc się do dzieci, stosowały�my mniej słów. Najwidoczniej maksyma często powtarzana przez doktora Ginotta wywarła na nas wpływ: �Je�li tylko to możliwe, zastępuj cały akapit jednym zdaniem, zdanie słowem, a słowo gestem". Kiedy mniej mówiły�my, uważniej słuchały�my. Zaczęły�my słyszeć, między wierszami, to, co dziecko rzeczywi�cie chciało powiedzieć. Wojownicza wypowied� Andy'ego: �Zawsze wszędzie zabierasz Davida � do biblioteki, do dentysty, na

22

zbiórkę skautów", oznaczała teraz dla mnie: �Po�więcasz za dużo uwagi mojemu bratu. Martwię się tym".

  Zrezygnowałam z długich tłumaczeń i starałam się uwzględnić to, co rzeczywi�cie stanowiło zmartwienie Andy'ego: �Chciałby�, żebym spędzała z tobš więcej czasu? Ja też bym chciała".

  Wypracowały�my sobie również pewien emocjonalny dystans do dzieci. Ich podły nastrój Już nas tak nie przygnębiał. Dla Helen, która często odnosiła wrażenie, że mieszka na linii frontu, ta nowa umiejętno�ć nie angażowania się była dobrodziejstwem. Teraz, zamiast biec na ratunek i rozdzielać walczšce strony, potrafiła zachować spokój i wydawać takie polecenia, które pomagały ustanowić rozejm Kiedy jej dzieci zaczynały się kłócić o to, kto ma używać hu�tawki, była w stanie powiedzieć: �Dzieci, jestem przekonana, że potraficie znale�ć rozwišzanie, które będzie uczciwe dla obu stron". Ale prawdziwš chwilę triumfu przeżyła pięć minut pó�niej, gdy dziecinny głosik zawołał z podwórka: � Mamo, dogadali�my się. Będziemy się hu�tać na

zmianę".

  Dzieci również były nieco zdezorientowane tym nowym podej�ciem. Za każdym razem gapiły się na nas z wyrazem twarzy mówišcym �Kim jest ta pani?" i bywały takie chwile, gdy same nie były�my tego pewne. Nasi mężowie przyglšdali nam się podejrzliwie. Nie trzeba studiować psychologii, żeby rozpoznać wrogo�ć w stwierdzeniach: �W porzšdku, matko, ty jeste� ekspertem. Zajmij się jego humorami" albo: �Skoro wszystko mówię nie tak, jak powinienem, to może by� mi napisała scenariusz". Czasami zachowywały�my się jak przysłowiowa krowa, która dała mleko, a potem kopnęła wiadro. Mówiły�my wszystko, co trzeba, a potem, nie mogšc się powstrzymać, wtršcały�my jeszcze jedno zdanie (�Wkrótce przez to przebrniesz" albo: �W życiu trzeba się nastawić także na przykro�ci") i w ten sposób cała praca szła

na marne.

  Dręczyła nas również zupełnie normalna skłonno�ć do nadużywania każdej nowej umiejętno�ci. Kiedy odkryły�my nadzwyczajnš moc okrzyku: �To mnie zło�ci!", ogarnšł nas zachwyt. Tak dobrze było wypowiadać te słowa, a dzieci reagowały natychmiast i poprawiały swoje postępowanie. W dniu, kiedy krzyknęłam �Jestem w�ciekła!" i po raz pierwszy użyłam zwrotu �Niech cię diabli!", zaczęłam rozumieć, że posunęłam się za daleko w stosowaniu tej metody.

23

  Helen była zafascynowana pomysłem pobudzania fantazji dzieci. Skutkiem tego, zwracajšc się do siedmioletniej córki, tak często używała sformułowania: �Ach, chciałaby�, żeby...", aż ta pewnego dnia jęknęła: �Mamo, znowu to samo!" Kiedy Helena wspomniała o tym doktorowi Ginottowi, ten odparł: �Niektóre z tych wyrażeń majš dużš moc i muszš być używane z umiarem. To tak jak z silnymi przyprawami: wła�ciwa ilo�ć daje aromat, zbyt wielka sprawia, że potrawa jest niestrawna".

  Nasze zajęcia zbliżały się ku końcowi, w przeciwieństwie do naszych problemów. Bywały takie okresy, kiedy dzieci zachowywały się wspaniale � dobrze sobie radziły w szkole, nawišzywały przyja�nie, z rado�ciš poznawały swój �wiat i przyjemnie się z nimi obcowało. Ale po tych wesołych przerywnikach prawie zawsze następowała seria burz, które nadcišgały nie wiadomo skšd i bez ostrzeżenia. Czasami nasze nowe umiejętno�ci, na których zwykły�my polegać, stawały się �ródłem frustracji, ponieważ rodziły nowe pytania, wymagajšce kolejnych odpowiedzi.

  �Je�li pozwolę mu wyrażać wszystko, co czuje, a on powie mi, że nienawidzi swojego młodszego brata, to co wtedy, doktorze Ginott?"

  Może przydałaby nam się kolejna seria zajęć? Doktor Ginott zgodził się na kontynuację. W cišgu następnych tygodni odnotowały�my dwa nowe osišgnięcia. Helen słyszała, jak jej córka informowała koleżankę: �W naszym domu nie obwiniamy się nawzajem". Ja z kolei nigdy nie zapomnę chwili, kiedy mój starszy syn wpadł jak burza do pokoju brata, wykrzyknšł: �Jestem taki w�ciekły, że chętnie bym cię walnšł w łeb... ale nie zrobię tego!", po czym wybiegł na korytarz. Osoba nie zorientowana mogłaby nie zauważyć postępu, ale w moim domu zakrawało to na cud: jeden był w stanie się powstrzymać, a drugi nie skończył z rozbitym nosem.

  Drugim osišgnięciem było nasze poczucie wolno�ci. Przez długi czas martwiły�my się utratš spontaniczno�ci. Czy przez resztę życia będziemy musiały ważyć każde słowo, przejmować się znaczeniem każdego zdania? Było dla nas zrozumiałe, że osišgnięcie mistrzostwa w jakiejkolwiek dziedzinie wymaga wyrzeczenia się, przynajmniej na jaki� czas, spontaniczno�ci. Nawet Horowitz

24

musi mozolnie ćwiczyć i �ci�le trzymać się form, nim wniesie do muzyki własne znaczenie.

  Ale mimo to nie opuszczał nas niepokój. Tak trudno wyrzec się spontaniczno�ci w relacjach z najbliższymi i najdroższymi osobami. Kamień spadł nam z serca, gdy nagle poczuły�my się naturalnie i zręcznie. Trzeba było podjšć ryzyko, improwizować, eksperymentować. Nasze słowa nie brzmiały już identycznie ani tak jak słowa doktora Ginotta. Co prawda, stosowały�my te same metody, ale teraz każda z nas nadawała tej muzyce własne znaczenie.

  Na tym etapie zakończyły się zajęcia. Nadszedł czas letnich wakacji, ale obiecały�my sobie, że jesieniš będziemy się znowu spotykać.

  Lato minęło, a wraz z nim wiele z naszych wypracowanych z trudem ekspertyz. Całe lato z dziećmi, dzieci nas wykończyły! Podcz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin