Grabierze polskiej nadzei 1.rtf

(2596 KB) Pobierz

 

GRABARZE

POLSKIEJ NADZIEI 1980-2005

 

autor: Henryk Pająk

 

LUBLIN 2007

MIT OBALENIA KOMUNIZMU PRZEZ „SOLIDARNOŚĆ"


Gdyby neo-bolszewicki globalizm nie wydał wyroku już na początku lat 70. na ich własny szatański twór pod nazwą Związku Sowieckiego, to nie byłoby żadnej ruchawki ani w 1976 roku (Radom), ani w 1980 roku w Lublinie, Gdańsku i pozostałych miastach. Po prostu nie byłoby „Soli-darności". Wszystko by się skończyło na pałkach ZOMO, skrytobójczych morderstwach i więzieniach, a szacowna zachodnia „demokracja" nie ruszyłaby palcem w obronie tej kolejnej demonstracji „polskiego warcholstwa", tej „polskiej bohaterszczyzny".

Wałęsa pod pomnikiem stoczniowców powiedział: Tu zaczęła się globalizacja. Wcześniej powtarzał, że to on obalił komunizm. Groteskowy błazen w piórkach bohatera narodowego już nikogo ani nie szokuje, ani nie denerwuje, bo komików nie można traktować poważnie, choć Komitet Nagrody Nobla już wiele razy dał dowody, że z powodów politycznych musi nagradzać błaznów.

„Fenomen" Solidarności to fenomen bezbolesnego zwijania żydowskiego Sowłagru przez nowoczesny syjonizm sowiecki i zachodni - to przyzwolenie na ten niby „fenomen polskiego zrywu", prowokowany przez incydenty w rodzaju podwyżek cen na żywność, obcinanie norm produkcyjnych, represjonowanie niepokornych „użytecznych durniów".

„Rozbiórkowe" działania amerykańskiego żydolewactwa zaczęły się od wyścigu zbrojeń, jako jednego z głównych elementów zapędzania Sowietów w zapaść ekonomiczną i duszenie światowych cen ropy, podstawowego dochodu ZSRR. Równoległym działaniem było sprowokowanie ich do zajęcia Afganistanu pozorami zainteresowania USA Afganistanem, tworzenia tam własnej strefy strategicznych wpływów. Sowieci dali się wciągnąć w tę grę i weszli, a ze strony anglo-brytyjskiej „obserwatorem" tego procesu był m.in. „nasz" przyszły minister obrony interesów USA i Wielkiej Brytanii - Radek (Radosław) Sikorski, wysłany tam w roli rzekomego reportera.

Twórcą niszczycielskiej dla Sowłagru „pierestrojki" nie był obecny gigant globalizmu, a wtedy pierwszy gensek KPZR Michaił Gorbaczow, tylko Jurij Andropow, szef KGB, potem gensek KPZR. O żydowskim pochodzeniu Andropowa pisali niektórzy autorzy rosyjscy już w latach 90., ale musieliśmy czekać do czerwca 2006 roku, aby uzyskać oficjalne potwierdzenie tego na podstawie archiwów KGB w rosyjskim programie telewizyjnym „Itogi" z 13 czerwca 2006 roku.

Andropow urodził sę 15 czerwca 1914 roku w Moskwie jako Grigorij Feinstein lub Flekenstein'. W skrupulatnych archiwach Łubianki zachowała się fotografia jego majmełe, która zmarła w 1929 roku. Jego ojciec to imigrant z Finlandii, już wtedy bogaty handlarz rosyjskimi diamentami. Zginął w 1919 roku w walkach z bolszewikami, stając po stronie białogwardzistów carskich.

Biografia Andropowa była przerabiana aż czterokrotnie i zapewne żadna z tych wersji nie oddaje całej prawdy o tym „Konradzie Wallenrodzie" światowego żydostwa na szczytach sowieckiej władzy. Przeróbek tych dokonywano w latach 30. w miarę pozyskiwania coraz to nowych dokumentów. W oficjalnej biografii Andropow jest synem kolejarza Władimira, z pochodzenia Osetyńca z guberni Stawropolskiej. Światowe żydostwo znało jednak od początku jego kariery żydowskie pochodzenie Andropowa i od jego wczesnej młodości metodycznie w niego „inwestowało", podobnie jak przedtem „inwestowało" w setki innych ich pobratymców kreowanych do rządzenia sowieckim Gułagiem. Taką kreaturą kreowaną następnie przez Andropowa okazał się Gorbaczow, jego pupil, dyskretnie promowany z zadaniem wymierzenia ciosu śmierci bolszewickiemu bękartowi Żydów z pokolenia ich ojców. W sposób tajemniczy, podobnie jak później Gorbaczowa, zwykle zaciekle żrące się między sobą stado zbirów z sowieckiego Politbiura, „jednomyślnie" powołało Andropowa na stanowisko pierwszego sekretarza KPZR.

Kariera Andropowa przebiegała jeszcze według tradycyjnego schematu i chronologii, natomiast kariera Gorbaczowa wystrzeliła jak statek kosmiczny. W Sowłagrze wszystkie szczeble awansów były ściśle ustalone i skodyfikowane. Tak pisał o tym schemacie awansów rosyjski autor Abdurachman Awtorchanow w książce Od Andropowa do Gorbaczowa2:

Aby dotrzeć do Politbiura czy Sekretariatu, choćby na stanowisko szefa wydziału KC lub jego zastępcy, funkcjonariusz partyjny zaczynający swoją karierę jako, powiedzmy, sekretarza rajkomu w wieku lat 30, musi przejść wszystkie szczeble drabiny partyjnej. Od sekretarza rajkomu, przez I sekretarza gorkomu do sekretarza obkomu - wymaga to 20, a nawet 30 lat kariery na prowincji. Tak więc kandydat w wieku 50-60 lat, o ile uzyska protekcję w KC pod warunkiem, że jego akta osobowe w KC i dossier w KGB są absolutnie czyste, a on sam przewyższa swych najbliższych konkurentów pod względem talentu organizacyjnego - dotrze wreszcie do owego, wedle wyrażenia Stalina, „aeropagu" - do KC partii. Wynika stąd, że obecnie' to nie „młodzi" przejmują władzę na Kremlu, lecz „młodzi starcy" mają zastąpić „starców zgrzybiałych", przy czym ich bagaż polityczny i duchowy jest identyczny z tym, jakim dysponowali ich poprzednicy.

1. Taką alternatywną pisownię jego nazwiska podaje „Ojczyzna" w numerze VI z lipca-sierpnia 2006 roku, opierając się na wspomnianej audycji. „Itogi", własność żydowskiego „miliardera z niczego" - Gusińskiego. To również właściciel takich pism i gazet jak: „Dziś", „Moskiewskij komsomolec", „Moskiewska prawda", „Litieraturnaja gazeta". Gusiński jest we władzach żydowskiej loży „Bnai-Brith". Zob.: Oleg Płatonow Rosja pod władzą masonerii wyd. Moska 2000, s. 71.

2. Wyd. ANTYK, 1989, s. 83.

Niemal natychmiast po śmierci już za życia zmumifikowanego Breżniewa, niewidzialne lobby wypromowało Andropowa 10 listopada 1982 roku (w Polsce dobiegał końca stan wojenny) na stanowisko I Sekretarza KC KPZR, co było naruszeniem wszelkich standardów obowiązujących od ponad pół wieku. Nie był taką sensacją wiek Andropowa - liczył wtedy 68 lat, to znaczy mieścił się w formule „młodego starca". Odstępstwem, wręcz herezją partyjną było to, że na stanowisko Politbiura „niewidzialni"- mianowali szefa KGB. Zawsze bowiem aparat partyjny dominował nad aparatem fizycznego terroru - nad GRU, NKWD, KGB.

Znawcy „dworskiej etykiety" w Imperium Zła otrzymali w ten sposób czytelny sygnał, że następuje radykalne przesunięcie w hierarchizacji Olimpu władzy - pierwszy, jak się okaże rozstrzygający etap kruszenia Sowłagru. Oznaczało to, że dokonuje się zasadnicze przesuniecie dominacji w nienaruszalnym dotąd trójkącie władzy: Partia, armia, KGB. I tylko nieliczni to przesunięcie mieli szansę zrozumieć właściwie - że władza radziecka jest już dostatecznie silnie spenetrowana przez obce, czytaj syjonistyczne siły, aby mógł się tam dokonać taki właśnie wyłom, tak radykalne przesunięcie centrum „dowodzenia". Teraz, ćwierć wieku po tych roszadach, jesteśmy mądrzejsi o te fakty, ale ich dedukcja w tamtym czasie wymagała wyjątkowej przenikliwości i znajomości sceny politycznej w Sowiecji. Andropowowi jego zdalni i miejscowi protektorzy wyznaczyli rolę gigantycznego młota pneumatycznego o niewyobrażalnej sile kruszenia moskiewskich skał. Istotne jest to, że Andropow miał pełną świadomość tego historycznego zlecenia, tej misji i podobną wiedzę o mechanizmach, które go wyniosły na wierzchołek tradycyjnego trójkąta: partia, armia, KGB2.



1. To „obecnie" dotyczy początków lat 90. Książka ukazała się po raz pierwszy w Paryżu w 1986 roku, wydana przez masońską YMCA - Press.

2. Zwolennikiem „pierestrojki" stał się też Markus Wolff, z pochodzenia Żyd, szef enerdowskiego wywiadu (HVA). W 1989 r. Wolff dobrowolnie odszedł z HVA i po cichu przeszedł na stronę frakcji „reformatorskiej" NRD. Nagle pokochał prawdziwą wolność, równość, braterstwo - jak pisał potem w swoich „Wspomnieniach". Od pięciu lat jego nacyjny pobratymiec Andropow spoczywał w grobie, a jego dusza w piekle, ale ta przemiana Wolffa (Wilka) w owieczkę, musiała rozpocząć się znacznie wcześniej. Po 30 latach kierowania enerdowskim wywiadem osiadł w Izraelu, ojczyźnie jego przodków.

Andropow rozpoczął strategiczny, wielokierunkowy proces przygotowywania „pierestrojki". Los pozostawił mu niewiele czasu, a on wiedział dobrze, że prowadzi wyścig ze śmiercią. W chwili nominacji był już ciężko chory na niewydolność nerek. I rzeczywiście, zmarł 9 lutego 1984 roku, zaledwie po około 15 miesiącach panowania. W ostatnich miesiącach życia podobno był w swoim gabinecie lub na jego zapleczu stale podłączony do aparatury dializującej nerki, a spiskowa teoria podpowiada rzecz mało jednak prawdopodobną - że uśmiercono go jakimś skrytym majsterkowaniem przy tej aparaturze.

Dopiero następne dziesięciolecie po jego śmierci wykazało, że Andro-pow zdążył jednak wykonać swoje podstawowe zadanie - przekazać już pośmiertnie władzę nad Sowłagrem swemu od dawna protegowanemu i awansowanemu Michaiłowi Gorbaczowowi. Podczas elekcji Gorbaczowa doszło do niebywałej sytuacji. Całe Politbiuro, nagle nie wiedzieć dlaczego, jednomyślnie wybrało Gorbaczowa na genseka. I to w jakim stylu! Przebieg „konklawe", stał się jednym wielkim peanem na cześć w istocie partyjnego przeciętniaka, jakim był wtedy Gorbaczow. Oto skróty kilku tych laudacji:
 

Griszyn7:

Dlatego uważam, że nie mamy i nie możemy mieć lepszej niż M. S. Gorbaczow kandydatury na stanowisko Sekretarza Generalnego KC KPZR.

Romanow:

Michaił Sergiejewicz Gorbaczow ma za sobą bogatą szkołę życia (...). To człowiek wykształcony (...) chętnie udziela ludziom pomocy i darzy ich zaufaniem...

Czebrikow:

Ton naszej dzisiejszej rozmowie nadał Andriej Andrijewicz Gromyko. Powiedział on słusznie, że powinniśmy myśleć o przyszłości (...). Uważam, że Michaił Siergiejewicz Gorbaczow wywiąże się z tego z honorem. Za cechy te cenili tow. Gorbaczowa L. I. Breżniew, J. W. Andropow i K. U. Czernienko...


To właśnie A. Gromyko zaproponował kandydaturę Gorbaczowa. Gromyko był wśród członków Politbiura wciąż jeszcze groźnym rozgrywającym. Zapewne to on przemycał do Sowłagru pierwsze miazmaty „odnowy" jako wieloletni delegat - ambasador w ONZ, gdzie ironicznie nazywano go „Towarzyszem NIET!", bo na wszystko miał taką właśnie, jedyną odpowiedź.


1. Zob.: Władimir Bukowski: Moskiewski proces, wyd. polskie 1998, s. 291, Passim.

 

Diemiczew:

Nieźle znają go także za granicą. O tym, że potrafi pracować za granicą, świadczą wyjazdy do Anglii, Kanady...

Gromyko:

Także do Włoch.

Diemiczew:

Michaił Siergiejewicz Gorbaczow jest otwarty na nowe prądy.

Ligaczow:

(...) W dodatku posiada niewątpliwie wszystkie cechy niezbędne dla wybitnego działacza politycznego. W dodatku ma jeszcze niespożyty zapas sił intelektualnych i fizycznych.

 

Nieoficjalnymi kanałami puszczono maskującą pogłoskę, że podczas wyboru Gorbaczowa trwała „ostra walka", wybrano go niemal mniejszością głosów... W istocie wybór był tylko formalnym „przyklepaniem" kandydatury Gorbaczowa. Autor wspomnianej książki Moskiewski proces („dysydent") pisząc z ironicznym sceptyzmem o Gorbaczowie, wskazywał na Andropowa jako jego wielkiego protektora. Podkreślał zwłaszcza maestrię Andropowa w kreowaniu mitu „pierestrojki", ale jak na „dysydenta" przystało, Bukowski ani słowem nie wspomniał o siłach, które wypromowały samego Andropowa - o kręgach syjono-globalistów USA i Europy Zachodniej i Żydów rosyjskich. To właśnie Gorbaczow, zausznik Andropowa, położył podwaliny pod rychłą lawinowo przebiegającą „pierestojkę". To Andropow wykonawcą tej pierestrojki uczynił Gorbaczowa.

Był to największy w historii sukces Zachodu w konfrontacji z coraz bardziej niesubordynowanym potworem żydobolszewickiej rewolucji z 1917 roku.

Wkrótce potem protegowani Jelcyna i Gorbaczowa, Żydzi: Bierezowski, Chodorkowski, Gusiński, Potanin, Wekselberg, Abramowicz, Awen, Lifszyc i kilkunastu innych „oligarchów", otrzymali przyzwolenie na totalną grabież majątku narodowego Rosjan. Tak oto spłacono Żydom Zachodu zaciągnięte długi różnorakiego poparcia, dokładnie tak samo, jak Lenin spłacił z nawiązką bankowi Kuhn & Loeb wszystkie pożyczki, bez których Bolszewia pierwszych lat jej istnienia stałaby się wielkim bankrutem. Wypłacił swym poplecznikom równowartość 600 milionów dolarów w złocie. Pozostałe złoto carskiej Rosji rozkradli indywidualnie.

Zakulisowe tajemnice tej groteskowej „pierestrojki" to jedyny klucz do zrozumienia tajnych mechanizmów upadku Sowietów, a poprzez ten upadek, przez tę „pierestrojkę" - klucz do zrozumienia łatwości, z jaką zachód bezkrwawo opanował Rosję posowiecką po 1990 r., tym samym Polskę i pozostałe kraje demoludów.

W czterokrotnym preparowaniu życiorysu wspomagano Andropowa z zachodu, co jest pośrednim dowodem, że to w niego „inwestowano" z dalekim rozbiegiem czasowym. Ukończył tylko technikum żeglugi śródlądowej. W 1930 roku wstąpił do Komsomołu. Członkiem partii został w 1939 roku. Tuż potem skierowano go na stanowisko szefa Komsomołu w Karelo-Fińskiej SSR (1940-1944). Było wykluczone, aby tak forowany Żyd poszedł na front z pepeszą w garści - to obowiązek wielonarodowego mięsa armatniego ZSRR. Oficjalnie jednak Andropow musiał później mieć odpowiednio spreparowany życiorys wojenny - rzekomo brał udział w jakiejś partyzantce, tylko nikt nie wie w jakiej, bo i kiedy mógł walczyć w partyzantce, jeżeli do 1944 roku sekretarzował Komsomołowi w podbitej przez ZSRR Finlandii? W 1947 roku jest już sekretarzem KPZR w Karelii, cztery lata później ściągają go do Moskwy, co było pierwszym warunkiem następnych awansów. Skierowano go do pracy w KC partii.

Na krótko popadł w konflikt z G. Malenkowem, nie byle kim, bo formalnym następcą Stalina. Konflikt nastał z rywalizacji pomiędzy Malenkowem a Michaiłem Susłowem. Malenkow zamierzał usunąć sojusznika Susłowa - Atanasa Sneckusa ze stanowiska I Sekretarza KC KP Litwy. W tym celu wysłał Andropowa do Wilna, aby wyszukał tam stosowne „haki" na Sneckusa. Andropow albo nie chciał dogrzebać się do takich „haków", albo też działał w duecie z potężnym Susłowem, bo powrócił z Litwy bez „haków", toteż Malenkow musiał zrezygnować z usunięcia Sneckusa.

Na pewien czas to starcie Malenkow - Susłow lekko zachwiało karierą Andropowa. Malenkow podobno spotkał Andropowa na korytarzu KC KPZR, ujął go za łokieć i szepnął mu do ucha: Nigdy ci tego nie zapomnę. Czy to prawda - nie wiadomo, nikt przecież nie usłyszał tego złowrogiego sze¬ptu, ale dalsze fakty jakby to potwierdzały, bowiem wkrótce potem Andro¬pow został zwolniony z aparatu partyjnego, następnie „zesłany" na boczny tor w roli ambasadora na Węgrzech na czas 1954-1957.

Dla Węgrów okazał się „inwestycją" tragiczną. Starając się odzyskać łaski Kremla, Andropow wsławił się krwawym stłumieniem powstania Imre Nogy'a w 1956 roku i osadzeniem u władzy Janosa Kadara.

Historycy węgierscy przyznają, że to Andropow jest głównym sprawcą masakry Węgrów.

Dojście do władzy Chruszczowa w ramach rzekomej „destalinizacji" otworzyło Andropowowi drogę powrotu na Kreml. To wtedy jego kariera dostaje zaskakującego przyśpieszenia. Impulsem stała się otwarta wojna wydana przez klikę Chruszczowa z kryptosyjonistami ulokowanymi w kręgach decyzyjnych KC KPZR i w licznych republikach. Ta sowiecka wersja wojny „Chamów z Żydami", jak wiemy, miała swój duplikat w Polsce, zakończony krótkotrwałą klęską tych ostatnich w 1968 roku, dwa lata później klęską duetu Gomułka - Moczar.

W wyniku walki rosyjskich „Chamów i Żydów", Andropow w 1962 roku został członkiem Sekretariatu KC KPZR i zajął miejsce Susłowa, co dowodzi, że jego wileńska wyprawa po „haki" na litewskiego sprzymierzeńca Maleńkowa nie była przypadkowa.

Wkrótce potem Andropow został szefem KGB, a w 1973 roku członkiem Biura Politycznego KC KPZR. Jednocześnie zachował tekę szefa KGB, co było ostatecznym przypieczętowaniem zwycięstwa rosyjskich Żydów nad rosyjskimi chamami - tym razem cudzysłowy są tu zbyteczne.


Oznaczało to długi wstęp do rozbiórki Sowłagru, ale wtedy niewielu albo nikt nie mógł być obdarzony tak nadprzyrodzonym wizjonerstwem

- poza samym Andropowem i jego mocodawcami, aby zrozumieć, do czego te zmiany zmierzają i kto je inspiruje.

Tak oto Andropow uzyskał dwa klucze do demontażu Sowłagru

- władzę nad KGB i członkostwo w Biurze Politycznym KC KPZR.


Cieszył się jednocześnie dyskretną akceptacją Zachodu. Coraz wyraźniej kreowano go tam na „liberała", starannie zapominając o tysiącach trupów węgierskich wyprodukowanych przez tego „liberała" i o jego wielu zbrodniach w cichych, rutynowych działaniach KGB. Wtedy właśnie rozpoczęło się metodyczne przenoszenie dowodzenia Sowłagrem z partii i armii do KGB, od dawna naszpikowanego na wszystkich decyzyjnych stanowiskach rosyjskimi Żydami: po rozpadzie ZSRR aż 20 000 kagebistów wyższego szczebla wyjechało bezpośrednio do Izraela, uwożąc wiele miliardów dolar ów w złocie, diamentach i samych dolarach, tudzież niewyobrażalnie bogatą wiedzę o tajemnicach KGB i GRU. Ten proces podporządkowywania partii kagiebistom rozpoczął już Breżniew, zapewne nieświadomie1, przywróceniem prawa KGB do szpiegowania (gromadzenia „haków") nie tylko na członków Komitetu Centralnego, lecz również członków Politbiura, które to prawo odebrał im Chruszczow. Pęczniejące tajne teczki członków Biura Politycznego czyniły z nich posłuszne narzędzia w rękach Andropowa, co ułatwiało mu dokonywanie zmian partyjnych na szczytach Kremla i w republikach. Doskonałym źródłem „haków" była powszechna, epidemiczna korupcja w kierownictwie partii, co dodatkowo czyniło ich łatwymi ofiarami KGB.

Podobnie, choć nie na taką skalę działo się w armii. Armia Czerwona - jakkolwiek by ją oceniać - zawsze była gwarantem potęgi i stabilności ZSRR, obiektem dumy narodowej Rosjan. Rosyjskie dowództwo wojskowe już nie czerpało strawy duchowej z groteskowych szkoleń marksizmu-leninizmu, tylko z wiecznie dlań żywej, acz nie manifestowanej wojskowo-patriotycznej historii Wielkiej Rosji. Stalin wiedział co robił tuż przed wojną, niszcząc niemal doszczętnie stary korpus oficerski Czerwonej Armii, podobnie wiedział co robić, gdy Niemcy parli na Stalingrad, a Moskwa i Leningrad już były oblężone. Zrehabilitował wtedy rosyjską armię imperatorską, wielkomocarstwową i jej słynnych dowódców, wydobył z łagrów niedobitych oficerów, a samą wojnę z hitlerowskimi Niemcami nazwał dokładnie tak, jak zawsze w Rosji nazywano wojnę z 1812 roku: „Wielką Wojną Ojczyźnianą". To przecież rosyjska armia wygrała wojnę z Napoleonem i Hitlerem, a nie KPZR, NKWD, GRU. Przerażony widmem klęski, Stalin wydobył z łagrów gnijących tam hierarchów Cerkwi Prawosławnej, kazał im podpisywać wspólne apele do wiernych i „narodu" (!) o wytrwanie w walce.

Armia była więc zawsze groźna dla kamaryli partyjno-kagiebowskiej jako realna siła fizyczna.

Sygnałem medialnym zapowiadającym zmiany, znów czytelnym tylko dla nielicznych, była niewinnie wyglądająca reakcja „Prawdy" na śmierć genseka Czernienki. Należało oczekiwać, że wzorem śmierci poprzednich genseków, cała ta sowiecka „Trybuna Ludu" będzie przez najbliższe dni ociekać łzami. „Prawda" tymczasem pozwoliła sobie na coś, za co przedtem redaktor naczelny wylądowałby w łagrze za sabotaż. W dniu ogłoszenia śmierci Czernienki „Prawda" po pierwsze ukazała się bez czarnej żałobnej ramki okalającej całą pierwszą kolumnę gazety, a co jeszcze bardziej niesłychane - bez portretu Czernienki!

W zamian, na tejże pierwszej stronie ukazał się portret nowego genseka - Michaiła Gorbaczowa. Rozkład tych akcentów był czytelny. Nigdy przedtem nie pozwalano sobie na takie poniżenie zmarłego genseka. Stetryczały mamut Czernienko zmarł 10 marca 1985 roku. Jeszcze na dobre nie ostygły jego zwłoki, jeszcze nie odbył się jego pogrzeb, a już wybrano i ogłoszono światu nowego genseka - Michaiła Gorbaczowa. Nastąpiło to po zaledwie czterech godzinach od ogłoszenia śmierci Czernienki. TASS podał to o godzinie 14, a już o 18 tego samego dnia - doniósł o wybraniu nowego dyktatora. Nigdy dwa takie wydarzenia nie zbiegały się w tak krótkim czasie w długiej historii ZSRR.

1. Ożeniony z Żydówką, podobnie jak większość rosyjskich „chamów" na szczytach władzy, nie wyłączając Raisy Gorbaczowej.

Cytowany Awtorchanow stawiał w swojej książce całkiem przytomne pytanie:

Czy mogło się tak szybko zebrać pozaplanowe plenum KC, czyli ponad 400 osób rozrzuconych nie tylko po gigantyczym kraju, ale i po świecie? Chyba tylko sputnikami można było ich zwieźć tak szybko. Nawet sądząc z fotografii zbiorowej uczestników owego plenum podczas pożegnania zwłok Czernienki (opublikowanej w „Prawdzie" 12.03.1985 r.), w Moskwie zebrało się nie więcej niż 200 osób1.



A tak Awtorchanow wyjaśnia ten fenomen komunikacyjny:

W rzeczywistości procedura wybrania Gorbaczowa wyglądała tak samo jak w przypadku jego protektora, z tą różnicą, że Andropow zmuszony był dokonać po śmierci Breżniewa przewrotu pałacowego przeciw prawnemu „kronpirinzowi" Czernience, a Gorbaczow dokonał tego przewrotu w istocie jeszcze za życia swego poprzednika. Gromyko, który wniósł na plenum KC kandydaturę Gorbaczowa, poinformował, że kierował on już Sekretariatem Generalnym KC KPZR, a pod nieobecność Czernienki także posiedzeniami Politbiura. W ten sposób faktyczna władza nad najwyższymi organami partii była już w rękach Gorbaczowa.

Po śmierci Breżniewa wśród jego potencjalnych następców typowano Konstantina Czernienkę, Wiktora Griszyna i Władimira Szczerbickiego. Ważnym graczem zza kulis był w tych targach o schedę po Breżniewie profesor Jewgienij Czazow, osobisty lekarz Breżniewa, z pochodzenia Żyd. Stwierdzał on w swoich pamiętnikach, że pozostawał w bliskich kontaktach z Andropowem, co zresztą dziwić nie może, a ten jako pierwszy otrzymał właśnie od Czazowa informację o śmierci Breżniewa. Odbyło się to w ten sposób, że Czazow zatelefonował nocą do Andropowa z daczy Breżniewa i wypowiedział tylko jedno słowo: „Już". Tak samo już nazajutrz rano okazało się, że Andropow został wyznaczony na przewodniczącego ceremoniału pogrzebowego, co stanowiło rytualny sygnał, kogo właśnie namaszczono na następcę zmarłego genseka.

Dyskusja i głosowanie były więc tylko formalnością przy dalece niepełnym składzie członków KC.

Tak naprawdę, Andropow został namaszczony przez niewidzialne lobby wewnętrzne i zewnętrzne już na kilka miesięcy przed śmiercią Breżniewa. Przygotowując się do tej sukcesji, dla uniknięcia niekorzystnego wrażenia o skupieniu władzy Genseka i szefa KGB w jednej osobie, Andropow zrezygnował z funkcji szefa KGB. Sukces miał zapewniony z dwóch powodów: dysponował bogatym zbiorem „haków" na wszystkich przyszłych genseków i aktualnych członków Politbiura.

1. Tamże, s. 85.

„Haki" zbierano zapewne także poprzez penetrację innych wywiadów, którym zależało na osadzeniu Andropowa na tronie genseka. Aparat polityczny, administracyjny i wojskowy ZSRR był wtedy już straszliwie zdemoralizowany, „odideologizowany". Jego najważniejsi funkcjonariusze mieli za sobą kariery w ambasadach państw zachodnich, a tam czekały na nich niezliczone pokusy. No i poznali słodką prawdę o życiu na wrażym Zachodzie. Erozja i korozja umysłów zrobiła swoje.

Tajna kolekcja „haków" plus jego ludzie rozstawieni w rządzie sprawiło, że Andropow wdarł się na kolejny szczyt władzy - został Przewodniczącym Rady Najwyższej ZSRR.

Jeżeli aparat partyjno-administracyjny był stosunkowo podatny na szantażowanie przez zasoby „hakowe", to nie jest jasne, czy one wystarczyły na podporządkowanie bandzie KGB generalicji armii, która była mniej skompromitowana, zdemoralizowana, staranniej chroniona przez kontrwywiad GRU przed wewnętrzną infiltracją.

Tak oto dochodzimy do kluczowego dla losów Polski pytania: dlaczego Armia Czerwona nie weszła do Polski, aby zdusić narodową rebelię jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego, jako „pokojowej" alternatywy Jaruzelskiego?

Zaistniały na szczęście (?) niebagatelne przeciwwskazania. Dwa zwłaszcza:

— interwencja wojskowa oznaczałaby „siłowe" rozbicie „Solidarności" całkowicie już opanowanej przez Żydów z KOR, stworzonego pod patronatem Zachodu tylko w tym właśnie celu, aby na grzbietach robotników przejąć władzę z rąk „Chamów" przy pierwszej nadarzającej się okazji;

— wtedy awans Andropowa na stanowisko wszechwładnego genseka, przygotowywanego do tej roli od dziesięcioleci, stałby się bardzo problematyczny.

Tak oto strategicznym a pilnym zadaniem Andropowa było niedopuszczenie do interwencji w Polsce. Interwencja rozwiałaby plany osadzenia Gorbaczowa na stanowisku genseka. Planowana „pierestrojka" by nie doszła do skutku w jakimś przewidywalnym czasie, a zamiast anihilacji Sowłagru, łatwo mógł on przejść w wojskową dyktaturę brutalnie pacyfikującą rozbudzone nadzieje narodów Sowłagru. Generalicja znów by doszła do głosu.

Tak oto stanęła na historycznym zakręcie przyszłość ZSRR, Polski, demoludów, a tym samym Europy i nie tylko. Potem lansowano tezę, że Sowieci nie weszli, bowiem ugrzęźli po uszy w Afganistanie, ponadto pułkownik Kukliński zdradził Amerykanom plany wojskowe Układu Warszawskiego.

Niestety, przez szereg lat ulegał tej iluzji także niżej podpisany.

Przewidywania skutków interwencji powinny były pójść tropem trzech przesłanek:

— Sowieci byli uwikłani w Afganistanie „na pół gwizdka", wprawdzie ponosili kompromitujące porażki prestiżowe, ale nie militarne, zdolne osłabić potęgę Armii Czerwonej;

— ich interwencja w Polsce była niemal skazana na sukces militarny, bo mało prawdopodobne, by wojsko polskie podjęło walkę, zdominowa¬ne przez dowódców w roli agentów Moskwy. To stanie z bronią u nogi gwarantował sam Jaruzelski jako dowódca armii, agent NKWD od 1944 roku. Sprawę załatwiłoby kilka dywizji sowieckich, a ich rola sprowadzałaby się do opanowania garnizonów, lotnisk, łączności oraz internowania dowództwa;

— wrzawa na Zachodzie przeszłaby w stan lodowatej zimnej wojny grożącej wojną na niewyobrażalną skalę, ale to by tylko wzmocniło rolę dowództwa Armii Czerwonej - jedynej w tej sytuacji obrończyni ojczyzny światowego proletariatu.



...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin