Zelazny Roger - Donnerjack.pdf

(2788 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Donnerjack
Roger śelazny
Jane Lindskold
Donnerjack
Donnerjack
PrzełoŜył Norbert Radomski
Dla Devina, Trenta i Shannon
— z wyrazami miłości
C ZĘŚĆ PIERWSZA
R OZDZIAŁ PIERWSZY
Miał siedzibę w Głębokich Polach, lecz obecność jego rozciągała się poza to miejsce na całe
Virtù. Był, w bardzo szczególnym znaczeniu, Panem Wszystkiego, choć prawo do tego tytułu
mogliby z odmiennych względów rościć inni. Mimo to jego roszczenia były równie dobre jak
kaŜde inne, gdyŜ władza jego była niezaprzeczalnym faktem.
Wędrował pośród szczątków wszelkich rozbitych form, które funkcjonowały niegdyś w Virtù.
Przybywały tu, wzywane lub nie, gdy nadchodził kres ich istnienia. Fragmenty niektórych z nich
zachowywał dla własnych celów. Inne zostawały tam, gdzie padły… rozrzucone, dalej się
rozkładając, choć pewne ich części trwały dłuŜej. Kiedy szedł, szczątki unosiły się w ludzkiej lub
innej postaci, by zrobić parę kroków, wypowiedzieć kilka słów, wykonać charakterystyczną
niegdyś dla siebie funkcję, po czym na powrót tonęły w pyle i rumowisku, którego częścią się
stawały. Czasem — jak w tej właśnie chwili — rozgarniał sterty końcem kostura, aby zobaczyć,
jaką wzbudzi reakcję. Gdy znajdował procedurę lub informację, kod lub hasło, które było
atrakcyjne lub uŜyteczne, zabierał je do swoich labiryntów. Mógł przybrać kaŜdą postać, męską
lub niewieścią, chodzić, dokąd zechciał, zawsze jednak powracał do swej czarnej opończy z
kapturem, otulającej zdumiewająco szczupłą sylwetkę, biel i błyskającej w ciemnościach, którymi
równieŜ się okrywał.
W Głębokich Polach panowała zwykle głucha cisza. Czasami tylko rozlegały się nieharmonijne
dźwięki, skowyt entropii dobywający się z pyłu i rumowiska, a kiedy znikał, cisza zdawała się
jeszcze głębsza. Ulubionym powodem, dla którego czasami opuszczał swoje królestwo, była chęć
usłyszenia uporządkowanych dźwięków — zwłaszcza muzyki. Nie było takiego jak on wśród
całego stworzenia. Znany pod tysiącem imion i eufemizmów, najczęściej nazywany był Śmiercią.
I tak Śmierć przechadzał się, wymachując kosturem, ścinając głowy algorytmom, miaŜdŜąc
identyczności, rozbijając okna na inne krajobrazy. Na jego drodze z ziemi unosiły się poskręcane
ręce z otwartymi dłońmi, wygiętymi konwulsyjnie palcami i opadały znów, gdy przesuwała się po
nich spowijająca go aureola mory i cienia. Głębokie Pola były miejscem wiecznego półmroku, on
jednak wszędzie rzucał nieprzenikniony, nieprawdopodobny cień, jak gdyby zawsze towarzyszył
mu strzęp najgłębszej nocy. Oto teraz jeszcze jeden skrawek takiej ciemności trzepotem objawił
swoje istnienie. Czarny motyl, nadlatujący z umownej północy — być moŜe fragment jego samego
powracający z misji — przemknął przed nim i osiadł w końcu na jego wyciągniętym palcu. ZłoŜył
skrzydła, gdy Śmierć uniósł dłoń. Jakieś bezładne dźwięki rozbrzmiały i ucichły.
— Intruzi na północy — zaświergotał motyl. Punkciki mory pryskały wokół niego niczym iskry
wyładowań elektrycznych.
— Musiałeś błędnie zinterpretować aktywność jakiegoś fragmentu — rzekł Śmierć głosem
miękkim jak ciemność, niskim jak zamierający grzmot stworzenia.
Motyl rozłoŜył i znów złączył skrzydła.
— Nie — powiedział.
— Tutaj nie przychodzą intruzi — odparł Śmierć.
— Przetrząsają sterty, szukają…
— Ilu ich jest?
— Dwoje.
— PokaŜ mi ich.
Motyl sfrunął z jego palca i pomknął ku północy. Śmierć podąŜył w stronę chaotycznych
dźwięków. Na jego szlaku powstawały i gasły dziwaczne fragmenty rzeczywistości. Motyl wciąŜ
leciał. Śmierć wspiął się na wzgórze i przystanął, gdy znalazł się na szczycie.
W dolinie rozciągającej się poniŜej dwie ludzkie postacie — jedna z nich wyglądała na kobietę
— zrobiły znacznej głębokości wykop. Teraz przesuwały się wzdłuŜ niego, męŜczyzna niósł
światło, druga osoba zaś zbierała coś z ziemi i wrzucała do worka. Oczywiście Śmierć zdawał
sobie sprawę, co znajdowało się w tym rejonie.
— Co znaczy ta profanacja?! — wykrzyknął, unosząc ramiona, a jego cień spłynął w kierunku
intruzów. — Jak śmiecie wkradać się w moje granice?
Postać z workiem wyprostowała się. MęŜczyzna upuścił latarnię, która natychmiast zgasła.
Powietrze wypełnił gwar głosów i przeraźliwych pisków, jak gdyby był odbiciem gniewu Śmierci.
Gdy cień dosięgnął wykopu, w jego głębi zamigotało słabe złote światełko.
Wtedy otworzyła się jakaś brama i postacie przeszły przez nią, nim wykop spowiła czerń.
Trzepoczący kształt podfrunął na wierzchołek wzgórza.
— Klucz — powiedział. — Mieli klucz.
— Nie rozdaję kluczy do mego królestwa — oświadczył Śmierć. — Jestem zaniepokojony. Czy
wiesz, dokąd zaprowadziła ich ta brama?
— Nie — odparł motyl.
Śmierć złoŜył dłonie u lewego boku i rozchylił je, jak gdyby wypuszczał Ŝyczenie lub rozkaz.
— Szczenię, szczenię, z ziemi powstań — szepnął, a w dole, tam gdzie patrzył, drgnęła sterta
piszczeli i złomu. Pojedyncze kości, spręŜyny, rzemienie i pręty podnosiły się i ułoŜyły w
niezdarną szkieletową konstrukcję, ku której nadlatywały lub pełzły kawałki plastiku, metalu,
ciała, szkła i drewna, obracając się jak klocki układanki i po nieprawdopodobnych transformacjach
wpasowując w wolne miejsca, gdzie zalał je nagły deszcz zielonego atramentu i superkleju,
zasypała zamieć próbek obić i wykładzin, osuszyły płomienie buchające ze wszystkich stron. —
Ktoś znaleziony musi zostać — dokończył Śmierć.
Pies poszukał wzrokiem swego pana. Jego czerwone prawe oko znajdowało się o cal wyŜej niŜ
lewe, zielone. Machnął ogonami z kabli i ruszył naprzód.
Gdy znalazł się na wierzchołku wzgórza, połoŜył się na brzuchu i zapiszczał jak nieszczelny
zawór. Śmierć wyciągnął lewą dłoń i lekko pogłaskał jego łeb. Nieustraszoność, bezwzględność,
zawziętość, prawa i zasady łowów uniosły się z ziemi i wraz z aurą grozy przywarły do psa.
— Psie Śmierci, nadaję ci imię Mizar — powiedział Śmierć. — Teraz chodź ze mną, aby złapać
trop. — Poprowadził go w dół do wykopu, gdzie Mizar opuścił łeb i węszył. — Wyślę cię do
wyŜszych rejonów Virtù, byś przemierzył światy i znalazł tych, którzy tu byli. Jeśli nie zdołasz
sprowadzić ich z powrotem, musisz wezwać mnie do nich.
— Jak mam cię wezwać, o Śmierci? — zapytał Mizar.
— Musisz zawyć w specjalny sposób. Nauczę cię tego. Zademonstruj, jak wyjesz.
Mizar odchylił łeb i dźwięk syreny zlał się z gwizdem lokomotywy, przedśmiertnymi jękami
tuzina ofiar wypadków, odległym wyciem wilka w zimową noc i ujadaniem chartów na tropie.
Legion rozdartych ciał, zniszczonych serwomechanizmów i zuŜytych środowisk drgnął i pomknął
doliną wśród prospektów reklamowych, ofiar wojny, robaków i potrzaskanych tablic
ogłoszeniowych. Wszystko to opadło z chrzęstem na ziemię, kiedy pies pochylił łeb i w Głębokich
Polach znów zapanowała cisza.
— Nieźle — przyznał Śmierć. — Teraz nauczę cię modulować głos do wezwania.
Powietrze natychmiast rozdarła seria wrzasków, jęków i zawodzeń. Ich pulsujący rytm wprawił
w drŜenie całe Głębokie Pola i przyniósł zalew nowych form, przewracających się, kroczących,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin