Zelazny Roger - Most popiołów.pdf

(687 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Most popiolow
Roger śelazny
Most Popiołów
Bridge of Ashes,
PrzełoŜył Filip Grzegorzewski
C ZĘŚĆ PIERWSZA
Ja…
Było to dnia…
To…
…Zobaczyłem męŜczyznę, jest…
…MęŜczyzna idzie przez las. Z nim grupa innych, wszyscy myśliwi. Odziani są w skóry
zwierzęce. Niosą zaostrzone, hartowane w ogniu włócznie. Moja zakończona jest kamieniem i
ozdobiona ornamentem linii wyrytych czubkiem krzemiennego noŜa, który zwisa teraz na
skórzanym pasku przy mojej — jego talii. MęŜczyzna ma liście we włosach, błyszczący przedmiot
wisi mu na szyi, zawieszony na rzemieniu. Przedmiot ten jest źródłem mocy. Przyniósł go ze sobą
z krainy duchów podmorskich. Prowadzi swych ludzi na polowanie. Człowiek o kruczoczarnych
włosach — ojciec ojców ich wszystkich. Jego ciemne oczy podąŜają za tropem zwierzęcia.
Pozostali z rozszerzonymi nozdrzami postępują w ciszy jego śladem. W powietrzu unosi się
delikatna woń soli i wodorostów, niezbyt odległego wybrzeŜa wielkiej wody — matki nas
wszystkich. MęŜczyzna unosi rękę i wszyscy stają.
Wykonuje kolejny gest i pochyleni podbiegają do niego z obu stron, ustawiając się w półkolu.
Znowu się zatrzymują.
Posuwa się do przodu. Poprawia chwyt na rękojeści broni. I nagle jego ręce są puste. Z
rozciągającej się przed nim polany dobiega ryk bólu. Wtedy pozostali ruszają do przodu z
przygotowanymi włóczniami. MęŜczyzna wyciąga nóŜ i postępuje za nimi.
Podchodzi do zranionego zwierzęcia, które leŜy teraz na ziemi, cięŜko dysząc; w jego boku
tkwią trzy drzewca. Rozlega się ryk, gdy męŜczyzna podcina mu gardło szybkim tnącym ruchem.
Inni wyciągają broń z martwego ciała. Cisza polowania ustępuje miejsca rozmowom i śmiechowi.
MęŜczyzna oprawia zdobycz. Odkłada większą część mięsa do zabrania, a resztę przeznacza na
zwycięską ucztę, która wkrótce nastąpi.
Zapalacz ognia szuka hubki, inny znosi mu suche gałęzie na ognisko. Ktoś rozpoczyna pieśń
bez melodii — rytmiczną recytację. Słońce przesuwa się na niebie w kierunku czubków drzew.
Małe kwiatki rozchylają się pomiędzy korzeniami, skałami i zwalonymi pniami. Nadchodzi
kolejny powiew od morza.
MęŜczyzna odkrawa kolejne kawałki mięsa i podaje je zapalaczowi ognia. Nagle zamiera na
chwilę w bezruchu i dotyka czubkami palców błyszczącego przedmiotu, który ma na szyi.
Wyczuwa nieznaczne ciepło. Chwila niepokoju przemija. Myśliwy wzrusza ramionami. Podaje
mięso towarzyszowi. Wraca, Ŝeby odkroić więcej.
Nadchodzi dźwięk — głębokie, przeciągłe wycie przechodzące w długi wznoszący się ton,
który następnie przeradza się w gwizd, coraz wyŜszy, aŜ do granic słyszalności. Wzbudza wibrację
wskazującą, Ŝe gdzieś nadal trwa.
Po pewnym czasie wycie rozlega się powtórnie — głośniej, bliŜej. Towarzyszą mu odległe
trzaski i łamanie gałęzi jak w czasie przedzierania się cięŜkiego cielska przez zarośla i drzewa.
MęŜczyzna kładzie dłonie na ziemi i wyczuwa drŜenie. Zrywa się na nogi.
— Biegnijcie! — krzyczy do pozostałych i chwyta włócznię. — Natychmiast! Zostawcie
jedzenie! Szybciej!
Są mu posłuszni; pozostawiają zdobycz, ognisko. MęŜczyzna zostaje sam.
Po ich odejściu zaczyna wycofywać się z lasu. Znowu słyszy wycie, które odbija się echem po
lesie.
Kiedy ryk rozlega się po raz kolejny, jest tak głośny, Ŝe równie wyraźnie czuje się go, jak słyszy.
MęŜczyzna pędzi w kierunku łąki, przez którą wcześniej przechodziła jego grupa. Pamięta, Ŝe
pośrodku było skaliste wzniesienie…
Wypada na otwartą przestrzeń i biegnie w stronę pagórka. Słysząc ryk za plecami zdaje juŜ
sobie sprawę, Ŝe nie starczy mu czasu, by stoczyć głazy na ścigające go zwierzę.
Zmierza w kierunku kamienistej rozpadliny, wślizguje się do niej i odwraca się schylony.
Odbite światło słoneczne oślepia mu oczy, lśniąc i tańcząc na niezliczonych łuskach długiego,
smukłego ciała, płaskiego ogona, powyginanych nóg i zakończonego rogiem łba. Przebierając
koślawymi nogami, trąc brzuchem o ziemię bestia pędzi ze straszliwą mocą w jego stronę,
zostawiając na łące głębokie bruzdy. Ani młode drzewka, ani głazy nie są w stanie jej zahamować.
Drzewo rozsypuje się w drzazgi i znika pod nią zmiaŜdŜone. Potwór kręci łbem z jednej strony na
drugą, gdy róg natrafia na skałę. Głaz zaczyna się ruszać, najpierw niezauwaŜalnie; kołysze się i
widać coraz więcej jego mokrej, spodniej strony. Spada w końcu, staczając się na lewo, uderzony
potęŜną szyją, pokrytą błyszczącą łuską mokrą od morskiej wody. Rozlega się kolejny ryk
potwora, który przestępując z nogi na nogę wzbija Ŝwir i piasek, zagłębiając się w ziemi przy
kaŜdym ruchu.
MęŜczyzna przyciska koniec włóczni do skały. Szuka w błyszczącym kamieniu jakiejś skazy,
niedoskonałości, słabego punktu. Podejmuje decyzję i podnosi broń. MruŜy oczy przed unoszącym
się pyłem. Uszy go bolą od ostrego zawodzenia. Czeka.
Chwilę później jego włócznia zostaje strzaskana, a otaczające go skały drŜą od siły uderzenia.
Gdy róg zbliŜa się w jego kierunku, męŜczyzna przywiera do najdalszej części szczeliny. Róg
zatrzymuje się kilka centymetrów od jego brzucha.
Potwór przerzuca teraz cięŜar ciała z jednej strony na drugą, przebiera ogromnymi łapami,
jakby płynął. Za kaŜdym razem gdy jego ogromne ciało uderza o skałę, rozlega się huk
przypominający bicie dzwonu. MęŜczyzna wyczuwa w swojej kryjówce zapach morskiej wody.
Kolejne wycie prawie go ogłusza. Próbuje dźgnąć kręcący się łeb potwora, ale krzemienny nóŜ
łamie mu się w rękach. Czuje, Ŝe skały znowu drŜą. Zaciska dłoń na amulecie, który teraz pali go w
piersi.
Przy kolejnym pchnięciu róg bestii wbija się w bok męŜczyzny i wrzeszczymy, gdy nas przebija
i unosi… rzuca o ziemię…
Rozdzierający ból. Mrok i ból. Mrok. Światło. Czy słońce podniosło się wyŜej? LeŜymy
skąpani we własnej krwi. Potwór zniknął. Idziemy. Samotnie, pośród traw… Otaczają nas owady,
chodzą po nas i spijają naszą krew. Poszarpana góra kości wyrosła z kontynentu mojego ciała,
przykryta czapą śniegu… Ja…
Ciemność.
MęŜczyznę budzi zawodzenie. Wrócili do niego. Jego dzieci. Przyprowadzili ją ze sobą, a ona
kołysze jego głowę wspartą na łonie, płacząc. Obsypała go ziołami i kwiatami, a potem owinęła
jasną tkaniną. Uśmiecha się do niej, a ona dotyka jego brwi. Amulet stał się zimny. Świadomość
męŜczyzny zaczyna powoli gasnąć. Zamyka oczy, a ona rozpoczyna nad nim długi śpiew Ŝałobny.
Wtedy pozostali odwracają się i odchodzą, zostawiając ich samych. Oto miłość. My…
Ja…
Niebieski błysk, krąg bieli…
Bestia wróciła tam, gdzie jej miejsce.
I własne…
…starości. Czy to był…
…Człowiek nad brzegiem morza. Zobacz…
…Człowiek rysuje na mokrym piasku. Potęga. Jego oko powiązanie kątów. Jego ja…
Oczywiście przeciwstawne i przyległe. Tam gdzie przecina je prosta, która jest granicą. TuŜ obok
zielone morze zostawia ślady na płaszczyźnie piasku, zbliŜa się i cofa miękko pod ciepłym
błękitnym niebem; miękko i niezauwaŜalnie, gdy on rysuje okrąg. Od siedemdziesięciu kilku lat
zna morze niedaleko Syrakuz, tu na Sycylii. Nigdy nie oddalał się od tego morza, nawet podczas
studiów w Aleksandrii. Nie dziwi więc to, Ŝe moŜe nie zwracać on uwagi na obmywanie, pluskanie
i opryskiwanie fal, grę światła i kolorów. Czyste morze, morze dające Ŝycie, własna głuchota i
ogromna koncentracja. Morze jest tak rozległe i niewyobraŜalne jak niepoliczalny jest piasek
potrzebny do wypełnienia wszechświata, stosownie do prawa, które określił w sprawie czystości
królewskiej korony tego dnia, gdy wyskoczył nago z kąpieli, krzycząc, Ŝe to odkrył… Morze i
tchnienie morza, nad morzem. Teraz bardzo mało rzeczy ma znaczenie oprócz zaleŜności
pomiędzy kształtami. WielokrąŜki, pompy i dźwignie były niegdyś całkiem sprytne i przydatne.
Ale Syrakuzy zostały zdobyte. Zbyt wielu było Rzymian, nawet na sztuczkę z lustrem. Ale czy to
naprawdę ma jakieś znaczenie? Pomysły przeŜyją swe wcielenia. Wymyślne urządzenia były tylko
zabawkami; tak naprawdę to tylko ulatujące cienie praw, które usidlił siecią myśli. Teraz, teraz…
ta sprawa… Gdyby zaleŜność pomiędzy rzeczami, pomiędzy wydarzeniami dała się wyrazić
wielką liczbą kroków? Iloma? Wieloma…? Kilkoma…? KaŜdą dowolną liczbą. A gdyby istniała
jakaś granica… Tak. Jakieś ograniczenie. Tak. Wtedy aŜ do tego punktu, dowolna liczba
kroków… Tak jak zrobiliśmy z n i z wielokątami. Tyle Ŝe teraz trzeba posunąć się o krok dalej…
Nie widzi cienia męŜczyzny stojącego za nim na piasku. Skupienie, głuchota, obietnica
rzymskiego dowódcy Marcellusa, Ŝe nic mu się nie stanie… Nic nie widzi, nie słyszy pytań.
Znowu. Spójrz w górę, starcze! Musimy odpowiedzieć! Ostrze wynurza się z pochwy i znowu
słowa. Odpowiedz! Odpowiedz! Rysuje następne koło, powoli, myśląc o krokach zmian wewnątrz
granic, zastanawiając się nad nowymi słowami, które będą potrzebne do wyraŜenia tego…
Cios!
Zostaliśmy przebici. Padamy do przodu… Dlaczego? Chcę…
Mój wzrok zatrzymuje się na ostatnim kole. Wokół rozpościera się łagodny błękit. Nie nieba,
nie morza. To…
Zaraz, zaraz, zaraz… Ból, szkoda tego wszystkiego…
Ja, Flavius Claudius Iulianus, rozmyśla, pacyfikator Galii, cesarz Rzymu, ostatni obrońca
dawnych bóstw odchodzę teraz, jak one odeszły. Szkoda, władco piorunów, i ty, który wstrząsasz
światem i poskramiasz konie, i ty, o pani pokrytych zboŜem pól, i ty, ty… Wy wszyscy pozostali
panowie i panie wysokiego Olimpu… szkoda, szkoda, szkoda, Ŝe nie mogłem słuŜyć wam lepiej,
o, kochankowie i władcy świata, jego drzew, traw i wszystkich świętych miejsc. Wszystkich istot
rączych i pełzających, latających i ryjących w ziemi, wszystkiego co się rusza, co oddycha, czego
moŜna dotknąć, co śpiewa i płacze. Lepiej bym wam usłuŜył, gdybym tylko został w mieście
Ktezyfon, oblegał ten wielki gród zamiast przeprawiać się przez Tygrys i szukać króla Sapora na
tym pustkowiu. Tutaj bowiem umieram od śmiertelnych ran, otoczony całą perską armią. Gorący,
suchy, wyludniony kraj… Dobrze się do tego nadaje. Być moŜe w takim właśnie miejscu kuszony
był Galilejczyk… Czy ta ironia jest naprawdę potrzebna, nowy Panie? Wyrwałeś świat jego
odwiecznym opiekunom, Ŝeby nim wstrząsnąć. Twierdzisz, Ŝe prowadzisz ludzi do innego
świata… Wcale nie obchodzi cię bardziej zieleń, brąz, złoto, polany, dolinki niŜ to suche, gorące
miejsce, gdzie tylko skały i piasek… I śmierć. Czym dla ciebie jest śmierć? Bramą… Dla mnie jest
więcej niŜ tylko końcem, gdyŜ przegrałem… Zabijasz mnie, jak dzieci Konstantyna wzięły moich
krewnych… Dla ciebie moŜe jest to brama; dla mnie — koniec… Widzę, gdzie wypływa moja
krew… Daję ją Ziemi — Gai — starej matce… Walczyłem i skończyłem… Stare bóstwa, naleŜę
do was…
Czerwona kałuŜa krwi zaczyna znikać. Ponad nią na moment pojawia się błękit. Ryk zdaje się
zaczynać. On. On. On… Ja…
Powiedz mi, czy cokolwiek kiedykolwiek zrobiono… A więc ja…
Wygląda przez okno, obserwując ptaki. Wiosna zawitała do Rzymu. Słońce jednak jest coraz
niŜej i cienie się wydłuŜają. MęŜczyzna obserwuje kolory, cienie, strukturę. Gdybym ja budował to
miasto, zrobiłbym zupełnie inaczej… Spogląda na chmury. Ale wtedy moŜe nigdy nie zostałoby
ukończone… Opiera głowę o ścianę i gładzi brodę, pociąga palcami za dolną wargę. Było tak wiele
spraw… Polecieć, wznieść się ponad morza, wybudować pałace i skonstruować cudowne
urządzenia, połączyć rzeki kanałami, zgłębić wszystkie prawa natury, być jednocześnie uczonym i
estetą nieustannie zwalczającymi się wewnątrz mnie przeciwnościami, przeszkadzającymi sobie…
Wiele jednak zrobiłem dla Ludovico, tyle Ŝe wszystko to było mało istotne… Wielki Koń…
Pewnie chciałby zobaczyć go ukończonego. Przykro, Ŝe okazje zawsze nadarzają się w
nieodpowiednim momencie, a niekiedy, gdy się juŜ wydaje, Ŝe wszystko idzie dobrze, zawsze coś
się pojawia, Ŝeby je zmarnować. Tak wiele rzeczy mogło stać się uŜytecznymi. Tak jakby świat się
sprzeciwiał… A teraz… Wspaniały Giuliano de Medici umarł w marcu… Nic mnie tu juŜ nie
trzyma, a nowy król francuski mówił o majątku dworskim w Cloux, niedaleko Amboise.
Przyjemne miejsce — i Ŝadnych obowiązków… Być moŜe i wszystko inne okazałoby się
korzystne; mógłbym myśleć spokojnie, kontynuować studia. MoŜe nawet trochę bym malował…
Odwraca się od okna i cofa w głąb pokoju. Białe koło na niebieskim tle, pomimo Ŝe księŜyc
jeszcze nie wzeszedł. On mógłby… Ja…
Powiedz mi, czy cokolwiek kiedykolwiek zrobiono…
…I śpiewa pieśń Ŝałobną, gdy on krwawi.
Bestia powróciła do morza. Kobieta odgania owady. Kołysze jego głowę na swym łonie.
MęŜczyzna nie porusza się. Chyba nie oddycha.
Ale mimo wszystko jego ciało jest jeszcze ciepłe…
Kobieta znajduje więcej słów… Drzewa i góry, strumienie i równiny, jak to się mogło stać? On,
którego synowie i synowie ich synów polowali między wami, jeszcze zanim powstały wzgórza…
On, który rozmawiał z potęgami podmorskimi… Jak moŜe odchodzić tak, jak inni odeszli do
krainy snów? Rozerwijcie się, ukryjcie się, rozlejcie się po ziemi, płaczcie… skoro syn tej krainy
nie moŜe jej więcej przemierzać.
Jej głos rozlega się ponad łąką i ginie między drzewami… Ból, ból, ból… Ja…
Znowu pijany. A kogo to obchodzi? MoŜe i jestem bezwartościowym, jak mówią, parszywym,
szwajcarskim szaleńcem… Zobaczyłem i powiedziałem. To oni są szaleni, bo nie słuchają… A
jednak… Nic z tego, co powiedziałem, nie przyjęli tak, jak trzeba. No i zawsze tak ma być? No i
zawsze… Cholerny Wolter! Wiedział, o co mi chodziło. Wiedział, Ŝe nigdy nie chciałem, abyśmy
Ŝyli w buszu! Chciał się popisać inteligencją za cenę pomysłu… Zgodnie z naturą, we wspólnocie
— oto, co im mówiłem raz po raz. Tylko w społeczeństwie człowiek moŜe wiedzieć, jak odróŜnić
dobro od zła. Zgodnie z naturą jest po prostu niewinny. On to wiedział! Przysiągłbym, Ŝe wiedział!
Przeklęty kpiarz! I przeklęci wszyscy popularyzatorzy ludzkiej pracy! Przekorność wystrojonych
fircyków grających na prostym… Therese, tęsknię za tobą… Gdzie jest ta butelka? O, tam…
Szukaj dobroci i Boga w naturze i w sercu… i w butelce, trzeba było dodać. Pokój nieźle dzisiaj
pływa. Czasami — przeklęte to chwile — wszystko wydaje się bezwartościowe, wszystko, czego
dokonałem, i wszystko inne na tym zwariowanym świecie. Ale kogo to obchodzi? Niekiedy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin