Zelazny Roger - Umrzeć w Italbarze.pdf

(519 KB) Pobierz
SCAN-dal
ROGER ZELAZNY
UMRZEĆ W ITALBARZE
(Przełożył : Jerzy Śmigiel)
1.
Nocą, którą wybrał kilka miesięcy temu, Malacar Miles przeszedł ulicę oznaczoną cyfrą
siedem i minął ciemną lampę jarzeniową, którą uszkodził jeszcze w ciągu dnia.
Wszystkie trzy księżyce Blanchen znajdowały się poniżej horyzontu. Niebo było
zachmurzone, a kilka widocznych gwiazd migotało słabo i niewyraźnie.
Obrzucił uważnym spojrzeniem oba wyloty ulicy, pociągnął głęboko z inhalatora płucnego i
ruszył do przodu. Ubrany był w czarny kombinezon z kieszeniami, z których te naprzodzie
posiadały uszczelnienia. Klepnął się po bokach, upewniając się, że to, czego potrzebuje, znajduje
się na swoim miejscu. Całe ciało poczernił już trzy dni temu, tak więc, poruszając się pośród
głębokich cieni, był prawie niewidoczny.
Na szczycie budynku po drugiej stronie ulicy przycupnął nieruchomo Shind - niekształtna
kula futra, spod której wystawały jedynie dwie stopy.
Nim podszedł do Wejścia Pracowniczego Cztery, zlokalizował na durrilidowej ścianie trzy
punkty kluczowe i wyłączył ich urządzenia alarmowe bez przerywania obwodów. Otwarcie drzwi
przy Wejściu Cztery zajęło mu trochę więcej czasu, lecz już po piętnastu minutach stał we wnętrzu
budynku. Panowała tutaj całkowita ciemność.
Nasunął na oczy gogle, zapalił specjalną latarkę i ruszył do przodu, mijając mroczne nawy,
zapełnione częściami maszyn, które za każdym razem wyglądały tak samo. Przez ubiegłe miesiące
ćwiczył rozmontowywanie i ponowne składanie poszczególnych części tych urządzeń.
- Przed frontem budynku przechodzi właśnie strażnik. To człowiek.
- Dzięki, Shind.
Po chwili doszedł go kolejny przekaz:
- Skręca w ulicę, z której przyszedłeś.
- Zawiadom mnie, jeżeli zrobi cokolwiek, co wyda ci się podejrzane.
- Po prostu idzie, oświetlając latarką strefy cienia.
- Powiedz mi, jeżeli zatrzyma się w miejscu, w którym uprzednio przystanąłem.
- Minął już pierwsze takie miejsce.
- Dobrze.
- Przeszedł obok drugiego.
- Cudownie.
Malacar podniósł pokrywę jednej z maszyn i wyjął z niej komponent o rozmiarach dwu
złączonych pięści.
- Zatrzymał się przy wejściu. Sprawdza drzwi.
Element, który wyjął z kieszeni, był bliźniaczo podobny do usuniętej przed chwilą części.
Rozpoczął montaż, robiąc przerwę jedynie po to, by odetchnąć powietrzem z inhalatora.
- Odchodzi.
- Dobrze.
Po zakończeniu montażu umieścił pokrywę na miejscu i dokręcił ją.
- Powiedz, kiedy zniknie ci z oczu.
- Zrobię to.
Zawrócił do Wejścia Pracowniczego Cztery.
- Odszedł.
Malacar Miles zatrzymał się przy punktach kluczowych, by zatrzeć wszelkie ślady swojej
wizyty, a potem wyszedł.
Trzy bloki dalej przystanął na skrzyżowaniu i szybko rozejrzał się w obie strony. Nagły
błysk czerwieni na niebie zapowiadał przybycie kolejnego transportowca. Nie mógł iść dalej.
Blanchen nie było zwyczajnym światem. Tak długo, jak Malacar pozostawał w obrębie
dwudziestu czterech bloków, nie uaktywniając żadnych urządzeń alarmowych w pozbawionych
okien budynkach, był względnie bezpieczny. Każdy kompleks obchodziło jednak kilku strażników,
a patrole składające się z samobieżnych robotów czuwały nad większymi obszarami. Z tego
właśnie powodu wolał pozostawać w cieniu. Kiedy tylko mógł, unikał zamontowanych na każdym
budynku lamp jarzeniowych - punktów orientacyjnych dla lecących nisko patrolowców.
Skrzyżowanie było puste i ciche. Zawrócił w głąb kompleksu i ruszył na wyznaczone
miejsce spotkania.
- Po prawej, dwa bloki przed tobą. Pojazd naprawczy. Skręca za róg. Idź w prawo.
- Dzięki.
Kierując się sugestią, skręcił, starając się zapamiętać nową trasę.
- Pojazd oddala się.
- Znakomicie.
Umknął uwadze strażnika, cofnął się za budynek, powrócił na starą trasę i minął trzy bloki.
Zamarł nagle, słysząc w górze odgłos silnika przelatującej nisko maszyny.
- Gdzie ona jest?
- Zostań tam, gdzie jesteś. W tej chwili pozostajesz poza zasięgiem ich wzroku.
- Co to za pojazd?
- Niewielki ślizgacz. Nadleciał szybko z północy. Teraz zwalnia. Zawisł nad ulicą, którą
przed chwilą przechodziłeś.
- Boże!
- Obniża się.
Malacar spojrzał na widniejące na lewym nadgarstku chrono i westchnął. Przesunął dłonią
po wybrzuszeniach ukrytej w kieszeniach kombinezonu broni.
- Wylądował.
Czekał.
Po chwili dobiegł go kolejny przekaz:
- Z pojazdu wysiadło dwóch mężczyzn. Wygląda na to, że wewnątrz nie ma nikogo więcej.
Jeden ze strażników idzie w ich kierunku.
- Skąd wyszedł? Z budynku?
- Nie. Z przeciwnej ulicy. Strażnicy sprawiają wrażenie, jakby na niego czekali. Teraz
rozmawiają. Jeden z nich wzrusza ramionami.
Czując, jak bije mu serce, Malacar zmusił się do kontroli oddechu. Nie mógł dopuścić, by w
niezwykłej atmosferze Blanchen jego płuca pracowały ze zwiększonym wysiłkiem. Sięgnął po
inhalator i przez chwilę wdychał życiodajną mgłę. Nad nim niebo przecięły dwa transportowce -
jeden kierował się na północ, drugi na południowy wschód.
- Dwóch mężczyzn ponownie wsiada do pojazdu.
- Co ze strażnikiem?
- Stoi po prostu w miejscu i obserwuje.
Czekał nieruchomo przez dwadzieścia trzy uderzenia serca.
- Pojazd zaczyna się bardzo powoli podnosić. Teraz zaczyna dryfować w stronę frontu
budynku.
Pomimo nocnego chłodu, Malacar poczuł, jak po gęstych, ciemnych brwiach zaczyna
ściekać pot. Otarł go wierzchem dłoni.
- Pojazd wisi nieruchomo. Widzę jakąś aktywność. Nie mogę jednak dostrzec, co robią.
Jest zbyt ciemno. Poczekaj! Już widzę. Wymieniają uszkodzoną przez ciebie lampę. Teraz pojazd
unosi się w górę. Strażnik macha ku niemu ręką. Pojazd oddala się w kierunku, z którego przybył.
Ciałem Malacara wstrząsnął krótki wybuch śmiechu.
Po chwili ponownie rozpoczął powolną wędrówkę w stronę miejsca spotkania, które wybrał
niezwykle rozważnie, ponieważ Blanchen nie było zwyczajnym światem.
Sieci inwigilacji przestrzennej rozciągały się ponad budynkami na różnych wysokościach.
Stanowiły dodatek do strażników i systemów alarmowych. Poprzedniego wieczoru jego schodzący
w dół pojazd zablokował je skutecznie. Istniała spora szansa, iż w chwili startu uda mu się tego
dokonać ponownie. Spojrzał na chrono i przytknął do ust inhalator. W przeciwieństwie do
pracujących na planecie strażników, techników i robotników, nie zawracał sobie głowy adaptacją
do panujących na Blanchen warunków.
Pozostało około czterdziestu minut...
Blanchen nie miało oceanów, jezior, rzek czy strumieni. Na powierzchni nie pozostał żaden
ślad życia. Jedyną pozostałość stanowiła atmosfera, która wskazywała, że kiedyś mogło się tu coś
rozwijać. Dopiero wysłanie wynajętego eksploratora planet zmieniło to niekorzystne wrażenie.
Okazało się, iż planeta zdatna jest do życia. Jednak plan adaptacyjny zarzucony został z dwóch
powodów: wysokich kosztów i propozycji alternatywnej w stosunku do kolonizacji. Wytwórcy i
właściciele środków transportu stwierdzili, że olbrzymie obszary lądu i doskonale konserwująca
wszystko atmosfera stanowią idealne warunki, by całą planetę przekształcić w olbrzymi skład
towarowy. Zaproponowali pierwszym odkrywcom pełne partnerstwo w przedsięwzięciu,
zastrzegając sobie prawo do zagospodarowania planety. Warunki te zaakceptowano i gigantyczne
prace ruszyły.
Teraz Blanchen przypominało durrilidową pomarańczę. Dookoła planety bez chwili
przerwy krążyły tysiące międzygwiezdnych frachtowców, pomiędzy którymi przemykały setki
tysięcy doków ładowniczych, zapewniając planecie stały transport. Trzy księżyce Blanchen służyły
jako centra kontroli ruchu i ośrodki wypoczynkowe. W zależności od zapotrzebowania
poszczególnych światów na towary, doki, obszary lub centra mogły być wykorzystywane bez
chwili przerwy. Załoga naziemna przerzucana bywała z obszaru do obszaru zgodnie z wymogami
aktywności. Płace były niezłe, a warunki bytowe porównywalne do panujących w kompleksach
wojskowych.
Pomimo ogromnych kosztów, związanych z transportem do oddalonych o lata świetlne
planet, koncepcja przyjęła się. Niewielkie ilości towarów mogły pozostawać bezpiecznie w
czeluściach magazynów przez lata, nawet wieki. Budynek, w którym złożył wizytę Malacar, stał
spokojnie przez przeszło dwa ziemskie miesiące. Wiedząc o tym, nie spodziewał się większych
kłopotów.
Biorąc pod uwagę przeciążone centra kontroli ruchu oraz monitory i systemy
zapobiegawcze wbudowane w jego osobisty statek - Perseusz, nie uważał, opuszczając DYNAB i
udając się na terytorium Zjednoczonych Lig, do Blanchen, by wystawiał się na poważniejsze
ryzyko. Gdyby go znaleźli i zabili, udowodniłoby to jedynie jego błąd. Gdyby go odnaleźli i
pojmali, nie mieliby innego wyjścia, jak odesłać go do domu. Lecz przedtem prawdopodobnie
nafaszerowali - by go narkotykami i zmusili, by powiedział o wszystkim, co zrobił. Potem mogliby
pokrzyżować jego plany.
Lecz jeżeli go nie odnajdą...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin