3488.txt

(63 KB) Pobierz
James Tiptree, Jr.        
My, kt�rzy wykradli�my "Sen" 
       



         W hermetycznie zamkni�tych kontenerach 
         dzieci mog� prze�y� tylko dwana�cie minim�w. 



         Jilshat pcha�a poprzez ciemno�� ci�ki w�zek transportowy najszybciej 
      jak �mia�a, modl�c si� w duchu, by nie �ci�gn�� na siebie uwagi 
      Ziemianina-stra�nika stoj�cego w powodzi �wiat�a rzucanego przez 
      reflektor. Gdy mija�a go ostatnim razem, otrz�sn�� si� z zadumy i spojrza� 
      na ni� swymi przera�aj�cymi wyblak�ymi oczami obcego. Wtedy na Jej w�zku 
      znajdowa�y si� tylko fermentacyjne kontenery pe�ne owoc�w amlatu. 
         Teraz w jednym z pojemnik�w, zwini�ty w k��bek, le�a� ukryty jej 
      jedynak, jej syn Jemnal. W barakach za�adunkowym i wagowym wykorzystane 
      ju� zosta�y co najmniej cztery minimy. Dopchanie �adunku do statku, gdzie 
      jej ludzie po�l� go na g�r� ta�moci�giem poch�onie jeszcze cztery do 
      pi�ciu minim�w. A jeszcze troch� czasu up�ynie, zanim jej ludzie na statku 
      odnajd� kontener z Jemnalem i otworz� go. Jilshat zebra�a si�y i 
      przyspieszy�a. Jej s�abe, szare, humanoidalne nogi dygota�y z wysi�ku. 
         Gdy zbli�y�a si� do jasno o�wietlonego posterunku, Ziemianin odwr�ci� 
      g�ow� i dostrzeg� j�. 
         Jilshat skurczy�a si� ze strachu usi�uj�c sta� si� jeszcze mniejsz� ni� 
      by�a w rzeczywisto�ci, staraj�c si� st�umi� w sobie impuls ucieczki. Och, 
      dlaczego nie wywioz�a Jemnala w poprzednim kursie? Inne matki zabra�y 
      wtedy swoje dzieci. Ale ona si� ba�a. W ostatniej chwili zachwia�a si� jej 
      wiara. Trudno by�o uwierzy� w urzeczywistnienie tego, co od tak dawna i z 
      takim mozo�em planowano i przygotowywano, w mo�liwo�� przechytrzenia 
      pot�nych Ziemian i opanowania statku transportowego przez jej ludzi, jej 
      biednych, s�abych, kar�owatych Joilani. Na razie ten wielki statek sta� 
      nieruchomo na swym stanowisku, uj�ty w sto�ek �wiat�a rzucanego przez 
      reflektory. Na poz�r nic nie m�ci�o spokoju. Trzeba dokona� niemo�liwego, 
      bo b�dzie �le. Inne m�ode musz� ju� by� bezpieczne. Tak - teraz ju� 
      odr�nia�a puste w�zki transportowe ukryte w cieniu; ci, kt�rzy je pchali, 
      musieli ju� dosta� si� na statek. To wszystko dzia�o si� naprawd� - ich 
      wielka ucieczka ku wolno�ci lub ku �mierci stawa�a si� faktem. A ona 
      mija�a ju� stra�nika, by�a ju� niemal bezpieczna. 
         Usi�owa�a pu�ci� mimo uszu chrapliwe warkni�cie Ziemianina. 
      Przy�pieszy�a. Ale tamten post�piwszy trzy gigantyczne kroki wyr�s� przed 
      ni� i musia�a si� zatrzyma�. 
         - G�ucha jeste�? - spyta� ziemskim j�zykiem swego czasu i miejsca. 
         Jilshat ledwie go zrozumia�a; pracowa�a jako robotnica na dalekich 
      plantacjach emlatu. Stra�nik nie spuszczaj�c z niej wzroku ostukiwa� kolb� 
      broni kontenery, a ona potrafi�a my�le� tylko o up�ywaj�cym nieub�aganie 
      czasie. Jej ogromne, ciemnorz�se, oczy b�aga�y go niemo; w panice 
      zapomnia�a o ostrze�eniach i jej ma�a, go��bio-szara twarz wykrzywi�a si� 
      w grymasie udr�ki, kt�ry Ziemianie nazywali "u�miechem". Odwzajemni� si� 
      takim samym, niesamowitym u�miechem, jak gdyby te� cierpia�. 
         - Ja phacuj�, phosz� pana - zdo�a�a wykrztusi�. Min�� ju� jeden minim, 
      mo�e nawet dwa. Je�li jej zaraz nie pu�ci, jej dziecko jest ju� na pewno 
      zgubione. Wyda�o si� jej, �e s�yszy cichutkie kwilenie, jakby oszo�omione 
      narkotykiem niemowl� ju� walczy�o o oddech. 
         - Ja id�, phosz� pana! Ludzie na statku �li! - jej u�miech rozszerzy� 
      si� w cierpieniu nadaj�c twarzy, z czego nie zdawa�a sobie sprawy, kusz�cy 
      wyraz. 
         - Niech sobie poczekaj�. Wiesz co? Nawet si� nie�le prezentujesz jak na 
      samic� Juloo. - W gardle dziwnie mu zabulgota�o. Mam rozkaz sprawdzania, 
      czy tubylcy nie nosz� przy sobie broni. Wyskakuj z tego - szturchn�� ryjem 
      swojego karabinu jej obszarpany jelmah. 
         Trzy minimy. Zdarta z siebie jelmah obna�aj�c swoj� szerokobiodr�, 
      kr�tkonog�, nisk�, szar� posta� z dwoma wymionami i wzd�tym brzuchem. 
      Jeszcze kilka uderze� serca i b�dzie za p�no, Jemnal umrze. Mog�a go 
      jeszcze ocali� - zerwa� zatrzaski i odwali� to dusz�ce wieko. Jej dziecko 
      wci�� jeszcze tam �y�o. Gdyby to jednak zrobi�a, wszystko wysz�oby na jaw; 
      zdradzi�aby ich wszystkich. Jallasenatha, modli�a si�. Daj mi odwag� w 
      mi�o�ci. O moi Joilani, dajcie mi si��, �ebym pozwoli�a mu umrze�. P�ac� 
      za swoj� niewiar�. 
         - Odwr�� si�. 
         Us�ucha�a u�miechaj�c si� z rozpaczy i przera�enia. 
         - Tak lepiej. Wygl�dasz prawie jak cz�owiek. O Bo�e, za d�ugo ju� tu 
      siedz�. Jasny gwint. - Poczu�a na po�ladkach jego d�onie. Lubisz to, co! 
      Jak si� nazywasz, moolie? 
         Up�yn�� ostatni mo�liwy minim. Odr�twia�a z rozpaczy Jilshat 
      wymamrota�a fraz� oznaczaj�c� "Matka Umar�ego". 
         - Fiu, fiu - g�os stra�nika uleg� zmianie. - Prosz� , prosz�! A ty sk�d 
      si� tu wzi�a�? 
         Za p�no, za p�no: ko�ysz�c zalotnie biodrami zbli�a�a si� do nich 
      szybkim krokiem okaleczona samica Lal. Twarz mia�a g�adko wygolon�, 
      pomalowan� na r�owo i czerwono; okr�ci�a si� wok� osi, aby rozchyli� 
      po�y jasnego jelmaha i ods�oni� groteskowo zabarwione i zniekszta�cone 
      cia�o maj�ce imitowa� obrazki czczone przez Ziemian. Jej twarz wykrzywia�a 
      si� w wystudiowanym u�miechu. 
         - Ja Lal - prztykn�a palcami, �eby uwolni� wo� esencji kwiatowej, 
      kt�r� Ziemianie zdawali si� uwielbia�. - Ty chcesz, ja zrobi� fik-fik dla 
      ciebie? 
         . W momencie, gdy Jilshat wyczu�a, �e uwaga stra�nika odwraca si� od 
      niej, naparta z ca�ych si� na ci�ki w�zek i pchaj�c go przed sob�, 
      pop�dzi�a naga przez bezkresn� p�yt� kosmodromu zataczaj�c si� po drodze z 
      wysi�ku przekraczaj�cego mo�liwo�ci jej p�uc i serca, wiedz�c, �e i tak 
      jest ju� za p�no, niezdolna jednak do poniechania nadziei. Wok� niej 
      przemyka�y w stron� statku cienie ostatnich ob�adowanych Joilani. Za ich 
      plecami Lal ci�gn�a stra�nika pod os�on� wartowni. 
         W ostatniej chwili obejrza� si� i zmarszczy� czo�o. 
         - Hej, ci Juloo nie powinni przechodzi� do statku tamt� drog�. 
         - Ludzie m�wi� przyj��. M�wi� przenie�� beczki - Lal unios�a r�k� i 
      pog�adzi�a go po szyi. - Fik - fik - zaszczebiota�a u�miechaj�c si� 
      kusz�co. Stra�nik zadr�a� i odwr�ci� si� do niej z chichotem. 
         Statek sta� niestrze�ony. By� to podstarza�y transportowiec amlatu, 
      lataj�ca fabryka wybrana spo�r�d innych z uwagi na ogromn� �adowni�, w 
      kt�rej utrzymywano sta�� temperatur� i ci�nienie powietrza. Dzi�ki temu 
      owoce fermentowa�y ju� po drodze i gdy statek dociera� do portu 
      przeznaczenia, jaki� tam enzym, kt�ry cenili sobie Ziemianie, by� ju� 
      gotowy. W tej �adowni mo�na by�o �y�, a �adunek owoc�w amlatu zostanie 
      tysi�ckrotnie pomno�ony w cyklu konwertera �ywno�ci. Statki tego typu 
      przybywa�y tu najcz�ciej; ca�ymi dekadami czy�ciciele statk�w z rasy 
      Joilani sk�adali kawa�ek po kawa�ku, szczeg� po szczeg�le kompletny obraz 
      urz�dze� sterowniczych i ich obs�ugi. 
         Ta konkretna jednostka by�a stara i zdezelowana. Gwiazda Imperium 
      Ziemskiego i znaki identyfikacyjne domaga�y si� stanowczo nowej farby. 
      Drugie s�owo nazwy wy�arta zupe�nie rdza pozostawiaj�c tylko litery SEN... 
      Niegdy� sen jakiego� Ziemianina; teraz sen Joilani. 
         Ale to nie by� sen Lal. Lal czeka�y tylko b�l i �mier�. By�a 
      bezu�yteczna jako przysz�a matka; jej kr�tkie, bli�niacze kana�y rodne 
      porozrywane zosta�y ogromnymi, twardymi cz�onkami Ziemian, a delikatna, 
      g�bczasta tkanka stanowi�ca �ono Joilani uleg�a nieodwracalnemu 
      zniszczeniu. A wi�c Lal wybra�a po�wi�cenie, s�u�enie swym bli�nimi t� 
      jedn� ostatni� tortur�. We wpi�tym we w�osy kwiecie znajdowa�a si� 
      trucizna, kt�ra pozwoli jej umrze�, gdy "Sen" odleci bezpiecznie. 
         Teren nie by� jeszcze bezpieczny. Ponad wielk� mas� pochylaj�cego si� 
      nad ni� stra�nika Lal dostrzega�a �wiate�ka pozycyjne innego statku 
      stoj�cego na p�ycie kosmodromu - kr��ownika patrolowego stacji. Pech 
      chcia�, �e gotowa� si� w�a�nie do okresowego rekonesansu w okolicach 
      planety. 



         Na nasze nieszcz�cie podczas za�adunku "Snu"; ziemski statek wojenny 
      znajdowa� si� w gotowo�ci do startu i m�g� nas przechwyci�, zanim zdo�amy 
      uciec w przestrze�-tau. 
         W tym przypadku nie dopisa�o nam szcz�cie 



         Stary Jalun ku�tyka� do kr��ownika przez strefa portu kosmicznego 
      wydzielon� dla statk�w Patrolu tak �wawo, jak mu na to pozwala�a jego 
      chroma noga. Mia� na sobie bia�� kurtk� i �e�ski jelmah, w kt�ry Ziemianie 
      ubierali swoich s�u��cych z mesy, a pod pach� ni�s� ma�y, owini�ty w 
      serwetka przedmiot. Nad nim krzy�owa�y si� promienie trzech szybkich 
      ksi�yc�w rozrzucaj�cych wok� jego w�t�ej sylwetki trzy cienie. Zblad�y, 
      gdy wkroczy� na plama �wiat�a padaj�cego z otwartego luku kr��ownika. 
         Wielki Ziemianin majstrowa� co� przy zamku �luzy. Wspinaj�c si� z 
      mozo�em po gigantycznych stopniach Jalun dostrzeg�, �e kosmonauta ma tylko 
      kr�tk� bro� u pasa. Dobrze. Potem pozna� tego cz�owieka i jego bli�niacze 
      serca zabi�y mocniej pod wp�ywem nie Joila�skiego przyp�ywu nienawi�ci. To 
      by� ten sam Ziemianin, kt�ry zgwa�ci� wnuczk� Jaluna i kopniakiem 
      przetr�ci� krzy� jego wnukowi spiesz�cemu na pomoc siostrze. Jalun, 
      krzywi�c si� z b�lu, st�umi� to uczucie. Jailasanatha, spraw bym nie 
      wykroczy� przeciwko Jedno�ci. 
         - A ty dok�d, weso�ku? Co tam taszczysz? 
         Nie pozna� Jaluna; wszyscy Joilani wydawali si� Ziemianom podobni do 
      siebie: 
     ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin