1647.txt

(544 KB) Pobierz
tytu�: "Miasto �lepc�w"
autor: JOS� SARAMANGO

* * *

Zapali�o si� ��te �wiat�o. Dwa samochody z przodu zd��y�y przejecha�, zanim rozb�ys�o czerwone. Na przej�ciu dla pieszych zamigota�a sylwetka zielone�go ludzika. Czekaj�ca cierpliwie grupa przechod�ni�w wkroczy�a na jezdni�, depcz�c po�yskuj�ce na czarnym asfalcie bia�e pasy, kt�re, nie wiadomo dlaczego, niezbyt trafnie nazwano zebr�. Kierowcy nerwowo nacis�kali sprz�g�a, trzymaj�c w pogotowiu swoje maszyny, kt�re cofa�y si� i rusza�y niczym narowiste rumaki, strzyg�ce uszami na trzask bata. Wi�kszo�� pieszych ju� przesz�a, ale dopiero po chwili zapali�o si� zielone �wiat�o dla kierowc�w. Niekt�rzy niecierpliwili si� z powodu tych paru sekund zw�oki, kt�re wydaj� si� bez znaczenia, bior�c pod uwag� czas, jaki traci si� na pokonywanie niezliczonych skrzy�owa� i doda sekundy stracone pod�czas oczekiwania na zmian� �wiate�. Jest to jedna z przy�czyn przestoj�w w ruchu ulicznym, a m�wi�c j�zykiem wsp�czesnym - powstawania kork�w.
Wreszcie zapali�o si� zielone �wiat�o. Samochody gwa��townie, cho� nier�wno ruszy�y do przodu. Jedno z aut znajduj�ce si� na �rodkowym pasie, tu� przed �wiat�ami, sta�o w miejscu, mo�e jaki� problem, nie dzia�a peda� gazu, awaria skrzyni bieg�w, system ch�odzenia nawali�, za�blokowany hamulec, zap�on szwankuje, a mo�e po prostu zabrak�o benzyny, co zdarza si� bardzo cz�sto. Ludzie gromadz�cy si� ko�o przej�cia dla pieszych przygl�dali si� kierowcy, kt�ry zacz�� gwa�townie macha� r�kami. Z ty�u da�o si� s�ysze� nerwowe tr�bienie klakson�w. Niekt�rzy kierowcy wysiedli ze swoich aut gotowi zepchn�� zepsuty samoch�d na pobocze, aby nie tamowa� ruchu i roz�w�cieczeni zacz�li wali� w szyby, podczas gdy znajduj�cy si� w �rodku cz�owiek bezradnie kr�ci� g�ow� na wszystkie strony, wida�, �e co� krzycza�, z ruchu warg mo�na si� by�o domy�li�, �e ci�gle powtarza jedno, nie, dwa s�owa, i rzeczywi�cie, gdy wreszcie kto� wpad� na pomys�, by otworzy� drzwi, wszyscy us�yszeli krzyk, Jestem �lepy, jestem �lepy.
Nie do wiary. Na pierwszy rzut oka kierowca wygl�da� normalnie, nie mia� zw�onych �renic, t�cz�wka prawid��owa, porcelanowa barwa bia�ek. Jedynie szeroko otwarte powieki, g��bokie bruzdy na twarzy i uniesione brwi wskazywa�y na jego wzburzenie. Nagle gwa�townym ruchem zakry� twarz, jakby w akcie rozpaczy pr�bowa� przypomnie� sobie ostatni obraz, kt�ry mia� przed oczami, czerwony kr��ek �wiat�a na skrzy�owaniu. Jestem �lepy, jestem �lepy, powtarza� zrozpaczony, gdy pomagano mu wysi��� z samochodu, a tocz�ce si� po policzkach �zy nadawa�y jego martwym oczom nienaturalny blask. To minie, nie ma obawy, to pewnie nerwy, pociesza�a go jaka� kobieta. �wiat�a zn�w si� zmieni�y, a do samochodu podchodzili wci�� nowi, ��dni wra�e� ludzie, w�r�d nich kierowcy, kt�rzy utkn�li w korku i chcieli sprawdzi�, co si� dzieje. Wznosili gniewne okrzyki, przekonani, �e zdarzy� si� jaki� niegro�ny wypadek, zbity reflektor, urwany b�otnik, co�, co by mog�o usprawiedliwi� rosn�ce zamieszanie, Wezwa� policj�, krzyczeli, zabra� st�d ten wrak. �lepy tymczasem b�aga�, Prosz�, niech mnie kto� odwiezie do domu. Kobieta, kt�ra napomkn�a co� o ner�wach, stwierdzi�a, �e trzeba wezwa� karetk� i zawie�� biedaka do szpitala, ale ten kategorycznie odm�wi�, nie, tylko nie to, chcia� wr�ci� do domu, To blisko, naprawd�, bardzo prosz�. A co z samochodem, odezwa� si� jaki� g�os, na co inny odpowiedzia�, Kluczyki s� w stacyjce, mo�na przestawi� go na chodnik. Nie ma potrzeby, wtr�ci� trzeci g�os, ja si� tym zajm� i odwioz� tego pana do domu. Przez t�um przeszed� szmer aprobaty. �lepy poczu�, jak kto� chwyta go za rami� i m�wi, Prosz� ze mn�. Posadzono go obok kierowcy, zapi�to pasy, a on wci�� j�cza�, Nic nie widz�, jestem �lepy, Gdzie pan mieszka, spyta� nieznajomy. Przez szyby samochodu zagl�dali ��dni sensacji prze�chodnie. �lepy uni�s� r�ce, poruszy� nimi przed sob�, Nic nie widz�, wszystko jest jak we mgle, jakbym ton�� w morzu mleka, Niemo�liwe, odezwa� si� nieznajomy, przecie� niewidomi widz� ciemno��, No w�a�nie, a ja widz� tylko biel, Mo�e ta staruszka mia�a racj�, �e to nerwy, z nerwami r�nie bywa, Teraz ju� wiem, co za nieszcz�cie, co za nieszcz�cie, Prosz� mi powiedzie�, gdzie pan mieszka, spyta� nieznajomy, przekr�caj�c kluczyk w stacyjce. Niewidomy zacz�� si� j�ka�, jakby utrata wzroku os�abi�a jego pami��, w ko�cu poda� sw�j adres, m�wi�c, Nie wiem, jak mam panu dzi�kowa�, na co tamten odpar�, Nie ma za co, dzisiaj pan, jutro ja, nikt nie zna dnia ani godziny, Ma pan racj�, nie uwierzy�bym, gdyby dzi� rano kto� mi powiedzia�, �e spotka mnie takie nieszcz�cie, Dlaczego nie ruszamy, spyta�, Jest czerwone �wiat�o, Aha, westchn�� �lepiec i zn�w si� rozp�aka�. Ju� nigdy nie zobaczy czerwonego �wiat�a na skrzy�owaniu. Dom niewidomego rzeczywi�cie znajdowa� si� niedaleko. Niestety, wsz�dzie sta�o pe�no samochod�w, dlatego d�ugo kr��yli po bocznych uliczkach, zanim znale�li wolne miejsce. Uliczka by�a tak w�ska, �e od strony kierowcy miedzy drzwiami a murem miejsca starczy�o ledwie na szeroko�� d�oni. Dlatego, zanim zaparkowali auto, niewi�domy musia� wysi���, by unikn�� uci��liwego przeciskania si� miedzy siedzeniem a skrzyni� bieg�w i kierownic�. Kiedy wysiad� z samochodu, poczu� si� niepewnie, jakby ziemia zacz�a falowa� mu pod stopami. Pr�bowa� zdusi� w sobie krzyk rozpaczy, kt�ry wydobywa� mu si� ze �ci�ni�tego gard�a. Zn�w zacz�� macha� nerwowo r�kami przed sob�, jakby pr�bowa� p�ywa� w bieli, kt�r� nazwa� morzem mleka, otwarte usta gotowe ju� by�y wo�a� o pomoc, ale w ostatniej chwili r�ka nieznajomego dotkn�a lekko jego ramienia, Niech pan si� uspokoi, zaprowadz� pana. Szli wolno, niewidomy chc�c unikn�� upadku ci�ko pow��czy� nogami, ale w�a�nie dlatego co i rusz potyka� si� o nier�wny chodnik, Spokojnie, jeste�my prawie na miejscu, powtarza� cicho jego towarzysz, a po chwili zapyta�, Czy kto� si� panem w domu zajmie, a niewidomy odpar�, Nie wiem, �ona pewnie jeszcze nie wr�ci�a z pracy, a ja akurat musia�em wyj�� wcze�niej no i widzi pan co si� sta�o, Wszystko b�dzie dobrze, nigdy nie s�ysza�em, �eby kto� nagle o�lep�, No w�a�nie, a ja nawet nie nosi�em okular�w, No widzi pan. Dotarli na miejsce, w bramie domu sta�y dwie s�siadki i przygl�da�y im si� ciekawie, o, idzie ten pan z trzeciego, ale nie mia�y odwagi spyta�, Czy wpad�o panu co� do oka, na co on odpowiedzia�by, Tak, wla�o mi si� morze mleka. Kiedy weszli na klatk� schodo�w�, niewidomy powiedzia�, Dzi�kuj� panu bardzo, prze�praszam za k�opot, Nie ma sprawy, wjedziemy razem na g�r�, nie mog� tak pana tutaj zostawi�. Z trudem weszli do ciasnej windy, Na kt�rym pi�trze pan mieszka, Na trzecim, nie wyobra�a pan sobie, jak bardzo jestem wdzi�czny za pomoc, Nie ma za co, dzisiaj pan, Tak, wiem, przerwa� niewidomy, jutro kto� inny. Winda za�trzyma�a si�, wyszli na korytarz, Mam panu pom�c otworzy� drzwi, Nie, dzi�kuj�, poradz� sobie. Wyj�� z kieszeni ma�y p�k kluczy, pomaca� ka�dy z osobna i powiedzia�, To chyba ten. Ko�cami palc�w lewej r�ki dotkn�� zamka i pr�bowa� w�o�y� klucz, To nie ten, niech pan poka�e. Za trzecim razem drzwi si� otworzy�y. Niewidomy zawo�a�, Jeste� w domu. Nikt nie odpowie�dzia�, M�wi�em, �e jeszcze nie wr�ci�a. Wyci�gn�� r�ce przed siebie i dotykaj�c �cian wszed� do �rodka, po czym odwr�ci� si� z obaw� w stron�, gdzie, jak mu si� wydawa�o, sta� nieznajomy, Naprawd�, nie wiem, jak mam panu dzi�kowa�, Zrobi�em tylko to, co nale�y, powiedzia� skromnie nieznajomy samarytanin, Nie ma za co dzi�ko�wa�, i doda�, Mo�e pomog� panu si� rozebra�, posiedz� z panem, zanim przyjdzie �ona. Jego gorliwo�� wyda�a si� niewidomemu podejrzana. Nie mia� zamiaru wpuszcza� do domu obcego, kt�ry by� mo�e zacz�� w�a�nie knu� spisek przeciw bezradnemu cz�owiekowi, kto wie, mo�e nawet chce zwi�za� i zakneblowa� bezbronnego �lepca i zabra� z domu co cenniejsze przedmioty. Nie trzeba, niech si� pan nie trudzi, wszystko w porz�dku i powoli zamykaj�c drzwi powt�rzy�, Nie trzeba, nie trzeba.
Odetchn�� z ulg�, gdy wreszcie us�ysza� szmer zje��d�aj�cej windy. Odruchowo ods�oni� wizjer i wyjrza� na zewn�trz, zapominaj�c, �e nie widzi. Zdawa�o mu si�, �e ma przed sob� bia�� �cian�. Poczu� nad �ukiem brwiowym ch��d �liskiego metalu, rz�sy otar�y si� o mikroskopijne szkie�ko, kt�rego nie zauwa�y�, gdy� wszystko pokrywa�a mleczna mg�a. Wiedzia�, �e jest w swoim domu, czu� to po zapachu, nastroju i ciszy panuj�cej we wn�trzu, bez trudu rozpoznawa� meble i przedmioty, wystarczy�o dotkn��, delikatnie przesun�� palcami po powierzchni. A jednak wszystko mia�o inny wymiar, rozp�ywa�o si� w nieznanej przestrzeni bez biegun�w i punkt�w odniesienia, bez g�ry i do�u. Prawdopodobnie jak wi�kszo�� ludzi w dzieci�stwie bawi� si� w �lepego. Co by by�o, gdybym o�lep�, i po pi�ciu minutach chodzenia z zamkni�tymi oczami dochodzi� do wniosku, �e to nieszcz�cie, jakim niew�tpliwie jest �lepota, mo�na znie��, je�li tylko zachowa si� w sobie wystarczaj�co konkretny obraz form i przestrzeni, nie tyle pami�� kolor�w, co powierzchni i og�lnego zarysu przedmiot�w. Oczywi�cie, mia�o to sens przy za�o�eniu, �e nie by�o si� �lepym od urodzenia. Zdawa�o mu si� nawet, �e ciemno��, w kt�rej przebywaj� niewidomi, jest tylko i wy��cznie brakiem �wiat�a, �e to, co nazywamy �lepot� to jedynie odbieranie rzeczom ich czysto zewn�trznej formy, podczas gdy ca�a reszta pozostaje nie zmieniona, cho� spowita czerni�. Teraz by�o inaczej, otacza�a go o�lepiaj�ca wszech�ogarniaj�ca biel, kt�rej blask poch�ania�, zamiast odbija�, poch�ania� nie tylko kolory, ale same rzeczy i istoty, czyni�c je w ten spos�b podw�jnie niewidzialnymi.
Mimo i� szed� powoli i ostro�nie w kierunku salonu, dotykaj�c r�k� �cian, str�ci� wazon z kwiatami, kt�ry nieoczekiwanie znalaz� si� na jego drodze. By� mo�e o nim zapomnia� albo �ona postawi�a go tam przed wyj�ciem do pracy, z zamiarem przestawienia go po powrocie w odpowiednie miejsce. Ukucn��, aby sprawdzi� rozmiar dokonanych szk�d. Woda rozla�a si� po wypas�towanej pod�odze. Chcia� pozbiera� kwiaty, ale zapomnia� o kawa�kach roz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin