Feliks W. Kres AKASA. FATANH. AMARE Zrodzeni w nocy, z kamienia i grzechu kobiety - g�osi napis wyryty w g�azie, od wiek�w le��cym przy rozstajach w Carhon-See. Wie�� niesie, �e s�owa te dotycz� staro�ytnego plemienia olbrzymich kot�w-morderc�w. Ale nie nale�y rozumie� ich dos�ownie; by� mo�e jest �w napis tylko dziwn� metafor�. Mordercy istnieli na pewno - wszak�e nie wiadomo, sk�d si� wzi�li. Noc zaiste by�a ich domem, za� wszystkie cechy kamienia - bo twardo��, nieczu�o�� i ch��d - zakl�to w ich mrocznych sercach. Nie byli dzie�mi Boga, nie mia� wi�c dla nich zbawienia ani pot�pienia. Trwali mi�dzy Piek�em a Niebem, zreszt� tak�e obok wszelkiej magii, a by� mo�e nawet - obok losu. Nie podlegali nikomu - i zgin�li tak, jak �yli: samotnie, do ko�ca tocz�c walk� z wrogimi mocami, kt�re zaw�adn�y Nordi�, Hostenne i Saywanee. Ci, kt�rych kiedy� przeklinano, maj�c za najgorsze z�o �wiata, przeszli do legendy jako niez�omni, nieustraszeni wojownicy, bij�cy si� - bez szans na zwyci�stwo - nawet wtedy, gdy wszyscy opu�cili r�ce. Oboj�tni wobec czar�w i magii, gardz�cy be�kotem jasnowidz�w-wr�bit�w, pr�buj�cych przejrze� ich zamiary, stawiali czo�a naje�d�com z p�nocy, a� stal i ogie� przypiecz�towa�y ich zgub� w Starym Borze - ostatnim bastionie obrony. Nadesz�y Stulecia Mroku, pod rz�dami s�ug ksi�cia Gidora. Nikt ju� nie chcia� pami�ta�, kim w istocie byli Mordercy. Ujarzmione narody wspomina�y ich jako mniejsze z�o. Mo�e nawet jakie�... ma�e dobro? Tu i �wdzie pocz�y kr��y� ba�nie-przepowiednie, m�wi�ce o powrocie Morderc�w. Legendy o zast�pach kocich wojownik�w, wyzwalaj�cych udr�czone ziemie Saywanee. Zapomniano, �e tre�ci� �ycia tych istot, jedyn� religi� i dewiz�, by�y s�owa: AKASA, FATANH, AMARE. Nie znacz�ce nic w �adnym j�zyku, lecz sprowadzaj�ce zawsze walk�, przera�enie i �mier�. Walk� jak�kolwiek... i z kimkolwiek. Przemin�y Mroki, Saywanee od�y�a i rozkwit�a. Z�owroga pami�� o Gidorze przyblak�a. Zapomniano i o Mordercach - bo zast�py bezlitosnych m�cicieli-wyzwolicieli przesta�y by� potrzebne. I tylko ska�a przy rozstajnych drogach w Carhon- See trwa�a na przek�r up�ywowi czasu. Pewnego dnia kto� sku� cz�� napisu, sil�c si� na dziwaczny �art. Pozosta�o: "Zrodzeni z grzechu". * * * W sercu Saywanee wznosi si� strome wzg�rze, zwie�czone koron� ruin - ponure to miejsce i ciesz�ce si� najgorsz� s�aw�. Niegdy� ruiny by�y zamkiem, czarn�, kr�p� budowl� z kamienia - siedzib� namiestniczki Gidora P�nocnego. Pozosta�y gruzy... Czarne Wieki dawno przemin�y, zabieraj�c w otch�a� historii upiorn� ksi�n� Moran�. Nikt nie odwiedza� szcz�tk�w jej stolicy, cho� m�wi si� o ukrytych wielkich skarbach. Chodz� s�uchy, �e okrutna pani Zamku Ahar wci�� kr��y w podziemiach zamczyska - czekaj�c. Na co, na kogo? By� mo�e na pierwsz� �yw� istot�, kt�rej krew ogrzeje martwe cia�o, nape�niaj�c t�tnem zimne �y�y. Wiadomo przecie�, �e z�o nigdy nie umiera ca�kowicie, czasem tylko zapada w sen albo w letarg. Przycicha. Ma�a wioska, le��ca u st�p Wzg�rza Ahar, by�a kiedy� przyforteczn� osad� s�u�ebn�. Po odej�ciu Mrok�w podupad�a, lecz p�niej, gdy nowi w�adcy Saywanee odnowili dobros�siedzkie stosunki z Nordi� i Hostenne, wie� Ayonna zosta�a rozbudowana. Star� drog� , szerokim �ukiem obchodz�c� Wzg�rze Ahar naprawiono, odt�d s�u�y�a licznym karawanom. Le��ca na handlowym szlaku Ayonna uzyska�a prawa miejskie, a z czasem przywilej sk�adu. Niewielkie, ale szybko bogac�ce si� miasto, rozkwita�o wraz z ca�ym ksi�stwem. Pomarli ostatni ludzie, pami�taj�cy pot�g� Ahar, przysz�y nowe pokolenia. Ponure wzg�rze ogl�da�o mijaj�ce dni wy�upiastymi �lepiami g�az�w. Korona ruin zbrunatnia�a, skry�a si� w g�szczu chwast�w, krzew�w i dziwacznych, wstr�tnie powyginanych, kalekich drzew. Wreszcie, pewnego dnia, rzucono wyzwanie ponurej legendzie uroczyska. Nie sko�czy�o si� na przechwa�kach, jak bywa�o dot�d, gdy podochoceni winem m�odzi ludzie z ha�asem gotowi byli rusza� cho�by i przeciw diab�u. Tym razem �mia�kowie nie zawr�cili w p� drogi, nie uciekli... Widziano dw�ch ludzi - podobno szlachetnego rodu - wspinaj�cych si� o �wicie na szczyt wzg�rza. Tego samego dnia wieczorem, na przedmie�ciu, w le��cej tu� przy trakcie ober�y, pojawi� si� nie znany nikomu, mocno wystraszony pacho�ek. Wi�d� a� cztery wierzchowce, z kt�rych jeden - pe�nokrwisty ogier nordyjski - wart by� fortun�. Przybysz wzbudzi� podejrzenia usi�uj�c sprzeda� zwierz�ta; szybko wysz�o na jaw, �e by� s�u��cym jednego z owych szlachcic�w, kt�rych dostrze�ono w ruinach. Jego pan - najemnik, sprzedaj�cy sw� szpad� ka�demu, kto zap�aci� - nie powr�ci� z wyprawy; przepadli te� towarzysz�cy mu, uzbrojeni s�udzy. Drugi szlachcic, inicjator przedsi�wzi�cia (nosz�cy pono� tytu� hrabiego) wieczorem samotnie zbieg� ze wzg�rza, zabra� swego konia i odjecha� spiesznie w niewiadomym kierunku; pilnuj�cy koni s�u��cy us�ysza� tylko, �e pozostali zgin�li... Rzekomy hrabia mia� w ci�gu tej kr�tkiej wyprawy posun�� si� o lat dwadzie�cia: ca�kowicie osiwia�, dygota� jak starzec i z najwy�szym trudem dosiad� konia. Tyle zdo�ano wydoby� z przera�onego pacho�ka. Tajemnicza i historia na wiele dni dostarczy�a po�ywki rozmaitym plotkom i domys�om; w karczmach i ober�ach wieczorne rozmowy przy winie kr��y�y wok� tej niesamowitej sprawy. Zn�w zbiera�y si� grupki m�odych bohater�w, gotowych wyrusza� cho�by zaraz... Jedna z wypraw prawie dosz�a do skutku; problem w tym, �e wytoczywszy si� z ober�y, m�odzi �owcy przyg�d niezw�ocznie pocz�li wymiotowa� mocnym czerwonym winem i cie�ko strawn� wieczerz�. Wobec widomej kl�twy Ahar, �mia�kowie poniechali zamierze�. Mo�e by�, �e los tej grupki sta� si� dla innych przestrog�, bo coraz rzadziej snuto plany zbadania starych ruin, wreszcie zarzucono je zupe�nie. Min�o par� miesi�cy. W ober�ach bawiono czasem podr�nych opowie�ci� o niezwyk�ym zdarzeniu, jednak mieszka�com Ayonny temat spowszednia�, jak wszystko na tym �wiecie. A wreszcie - jak�� warto�� ma historia, przyniesiona przez byle koniokrada? Nie takie rzeczy zmy�lano, by usprawiedliwi� wyst�pek i uchroni� si� od kary. A jednak co� si� zmieni�o na Wzg�rzu Ahar. �yj�cy w jego cieniu mieszka�cy miasteczka nie umieli tego zauwa�y�; zbyt powoli zachodzi�a ta przemiana. By�o tak, jak z posadzonym ko�o domu drzewem: kto codziennie je ogl�da, nie umie nic dostrzec. Musz� min�� lata, nim gospodarz, zadar�szy g�ow�, zobaczy z nag�ym zdziwieniem, jak wysoko drzewko wyros�o. Min�a zima, potem wiosna, wreszcie nadesz�o lato. Nie wiadomo, kto pierwszy zauwa�y�, �e na wzg�rzu nie ma ju� ruin. Wznosi� si� tam zamek - zniszczony, obro�ni�ty chwastami, ponury i sypi�cy si� w gruzy. Zaniedbany i opuszczony. Jednak �adn� miar� nie by�a to pryzma pokruszonych kamieni i cegie�. Coraz pot�niejszy, gro�niejszy; coraz m�odszy... Jakby czas na Wgz�rzu Ahar odwr�ci� si� i przyspieszy� bieg. Wy�miano tego, kto pierwszy to dostrzeg�... Tydzie� p�niej - wy�miano by ka�dego w�tpi�cego. Zamek Ahar wynurza� si� z przesz�o�ci w ca�ej swej z�owrogiej pot�dze. 1. Gwa�towna letnia burza przewali�a si� w nocy nad miastem, zalewaj�c ulice i domy potokami d�d�u. Niezliczone �mieci i odpadki, wymyte z r�nych zau�k�w, sp�ywa�y koleinami, wyci�ni�tymi w ziemi przez ko�a ch�opskich i kupieckich woz�w. Obierzyny kartofli, �uski cebuli, nadgni�e kapu�ciane li�cie, jakie� wi�ry, szmaty, ko�skie i ludzkie odchody - wszystko to zaleg�o w lepkim b�ocie, czekaj�c na kolejn� ulew�, kt�ra doko�czy dzie�a oczyszczania miasta. Wysoki i szczup�y cz�owiek w czarnej pelerynie, spod kt�rej wystawa� koniec pochwy szpady, nadepn�� co�, co by�o chyba starym �cierwem szczura i zakl�� - po raz dziesi�ty pewnie tej nocy. Nie o�wietlone, grz�skie ulice, stanowi�y istny labirynt, tym bardziej �e wobec p�nej pory i deszczu, nie by�o kogo pyta� o drog�. Zniech�cony m�czyzna z rozdra�nieniem zerwa� kapelusz i spojrza� w niebo. G�ste czarne chmury przewala�y si� nisko nad ziemi� - o �wietle gwiazd i ksi�yca nie mog�o by� mowy. Powia� wiatr, przynosz�c z g��bi ulicy co� jakby s�owa rozmowy dw�ch lub trzech os�b. M�czyzna ws�ucha� si� bacznie, ponownie na�o�y� kapelusz i szybkim krokiem ruszy� na spotkanie rozmawiaj�cych. Wkr�tce dojrza� trzech pacho�k�w miejskich, uzbrojonych w kije; czarne sylwetki niemal ca�kowicie zlewa�y si� z t�em nocy. Spostrzeg�szy nadchodz�cego, stra�nicy przerwali rozmow�. - Kim pan jest i co robi na ulicy o tej porze? - zagadni�to. - Szukam pewnego domu - odrzek� wysoki m�czyzna, puszczaj�c mimo uszu pierwsz� cz�� pytania. - B�d� wdzi�czny za wskazanie mi drogi. Chodzi o sk�ad kupiecki... - tu pad�o nazwisko w�a�ciciela. - Czy zmierzam w dobrym kierunku? - Obcy, pytaj�cy w �rodku nocy o dom zamo�nego cz�owieka... Sam musisz pan przyzna�, �e to podejrzane? Trudno wymaga� manier i og�ady od miejskiego pacho�ka, kt�ry zreszt� - grzeczny czy niegrzeczny - mia� prawo do takich pyta�. Jednak nocny w�drowiec nie grzeszy� nadmiarem cierpliwo�ci; pochyliwszy nieco g�ow�, rzek� cokolwiek niewyra�nie: - Pos�uchaj, cz�owieku: pytam o drog� i ��dam odpowiedzi. Sprzykrzy�o mi si� stanie w tym b�ocie i buty mam ca�kiem mokre... Prowad�, gdzie nale�y, albo id� do diab�a. C� to, nie macie latarni? - dorzuci� z g�upia frant. - Zgas�a - niepewnie odrzek� zapytany, zbity z tropu hardym tonem rozm�wcy. - Tedy j� zapal na powr�t, a zobaczysz, do kogo m�wisz. Z po�piechem wype�niono polecenie. Str�e miejskiego porz�dku pojmowali ju�, �e zasz�a bardzo przykra pomy�ka. Skrzesano ognia i wkr�tce latarnia rzuci�a kr�g �wiat�a, wy�awiaj�c z ciemno�ci m�od�, bardzo m�sk� i przystojn� twarz, kt�rej rysy... nic zupe�nie nie m�wi�y zaskoczonym miejskim pacho�kom. Za to wielce wymowny by� b�ysk ostrza sztyletu, dobytego r�wno ze...
zwyczajny11