Niechciane Uczucie
- Nie chcę jej.
Głos Edwarda Cullena zabrzmiał w słuchawce ostro i
kategorycznie. Zaskoczona, wstrzymała oddech i zastygła bez
ruchu. Nacisnęła guzik aparatu łączącego ją z jej nowym szefem,
chcąc o coś zapytać, widocznie jednak rozmawiał z kimś w
gabinecie. Bella zdrętwiała ze strachu, choć przecież nie miała
powodów, by się go obawiać - była tu dopiero od kilku godzin.
- Ależ panie Cullen... - Rozpoznała głos Jane Volturi,
kierowniczki działu personalnego. - Licencjat z biznesu jako
dodatkowego przedmiotu, studia geologiczne, druga praca
licencjacka na temat dochodów płynących z wykorzystania
nowych technologii w zakresie przemysłu wydobywczego i do
tego świetne referencje.
Mówili o Belli.
Jej palec zadrżał na przycisku, choć zdrowy rozsądek
podpowiadał, żeby się czym prędzej rozłączyć. Wstrzymała
oddech, ale nie nacisnęła guzika.
- Czy nie informowałem pani, że moja asystentka ma być
dojrzałą kobietą? - Z trudem hamował irytację.
- Tak, ale...
- Ile lat ma pani Swan?
- Dwadzieścia pięć - przyznała pani Volturi. - Jednak sprawia
wrażenie osoby wyjątkowo dojrzałej. Według mnie jest...
- Dwadzieścia pięć! - Bella usłyszała lekceważące prychnięcie.
- To pani nazywa dojrzałością?! Czy nie powiedziałem
jasno, że chcę, aby moja asystentka miała za sobą dziesiątki lat
doświadczenia, a najlepiej, żeby jej włosy były już przyprószone
siwizną?
Dłoń Belli znów drgnęła, ale nie nacisnęła guzika.
Zmarszczyła brwi. Chciał siwowłosej asystentki?
- Panie Cullen, obawiam się, że nie dostaliśmy zbyt wielu
podań o pracę od seniorek...
- Czy pani Swan jest mężatką?
- Nie, proszę pana. Zdaje mi się, że nie. Jednakże, jak pan
wie, tego rodzaju informacje nie należą...
Jane zamilkła i Bella przycisnęła słuchawkę do ucha, ale
zdołała wyłowić tylko głośne skrzypnięcie i jakieś szelesty. Edward
Cullen musiał uciszyć Jane gestem.
- Pani Volturi - odezwał się głosem, który sprawił, że Belli
ścisnął się ze strachu żołądek - Jestem zapracowanym człowiekiem.
Nie mam czasu na kaprysy i zachcianki frywolnych
panienek Oboje wiemy, z jakiego rodzaju problemami borykało się
ostatnio nasze biuro. Pani Swan musi odejść.
- Ależ panie Cullen...
- To moje ostatnie słowo w tej kwestii. Pani Swan? Bella
podskoczyła na krześle, gdy jej nazwisko zostało wywołane w
słuchawce. Widocznie Cullen także nacisnął guzik telefonu.
- Tak? - wyjąkała.
- Bardzo proszę przyjść do mojego biura.
- Tak, proszę pana. - Ostrożnie odłożyła słuchawkę. Wyleją
ją.
Słyszała ciche odgłosy ich rozmowy za ciężkimi, mahoniowymi
drzwi - bez wątpienia omawiali rozwiązanie jej umowy o
pracę. Po jednym poranku? Przeniosła się o tysiąc mil od domu w
Wisconsin, żeby zacząć pracę w Placer, pośród szczytów górskich
i dzikich dolin pustyni Nevada. Cała gotówka poszła na
ubezpieczenie, mieszkanie i naprawę samochodu. Groza sytuacji
dosłownie ścięła ją z nóg.
Ta praca była spełnieniem jej marzeń. Wysoka pensja
umożliwiłaby spłacenie przytłaczających długów, które zaciągnęła,
żeby ukończyć studia. Mogłaby też podjąć walkę z chorobą matki.
Gdyby pracowała w pełnym wymiarze godzin, wkrótce
ukończyłaby pracę magisterską. Etat menedżera i głównej
asystentki w jednej z najlepiej się rozwijających firm w przemyśle
wydobywczym ropy naftowej otwierał przed nią możliwość
dalszej kariery i podnoszenia kwalifikacji.
A teraz ta szansa jej się wymykała, ponieważ nie była
siwowłosą starszą panią.
To nie w porządku. Powinna przynajmniej dostać czas, by
móc pokazać, ile jest warta. Nie zamierzała łatwo rezygnować.
Kiedy wstała z krzesła, wypełniały ją jednocześnie strach i
gniew. Zapięła guziki skromnego, eleganckiego kostiumu, który
kupiła specjalnie do pracy, i skierowała się ku gabinetowi. Drżącą
ręką chwyciła klamkę i pchnęła drzwi.
- To zwykła dziewczyna, jestem pewna, że to nie typ... - Bella
usłyszała słowa pani Volturi i rumieniec pokrył jej policzki.
Poczuła na sobie wnikliwy wzrok szefa i nagle straciła całą
odwagę. Cullen oparł się wygodniej w skórzanym fotelu,
położył ręce na oparciach i pogładził rzeźbione wykończenia.
Wszystko w tym mężczyźnie zdawało się budzić grozę.
Począwszy od kruczoczarnych włosów, ciemnej karnacji, ostrych
rysów twarzy, aż po szerokie ramiona, których mięśnie były
widoczne nawet pod świetnie skrojonym garniturem. Edward
Cullen emanował siłą, wydawał się niebezpieczny.
Protest zamarł na ustach Belli, kiedy zmarszczył brwi i
zacisnął wargi.
- Pani Swan.
- Słucham? - spytała pozornie spokojnym głosem.
W jego oczach można było zobaczyć nutkę lekceważenia.
Uniósł brwi i lekko wydął wargi. Nie odrywał od niej wzroku,
jakby ją badając.
W Belli zakipiała złość i jeszcze jakieś inne, nieznane jej
dotąd uczucie.
- Została pani przeniesiona do księgowości. Pani pensja i
umowa o pracę pozostają takie same. Zaczyna pani od zaraz.
Do księgowości? Przeprowadziła się tutaj, żeby zdobyć
wysoką pozycję jako prawa ręka szefa firmy, z przekonaniem, że
jej obowiązki będą znacznie przekraczały zadania administracyjne.
Transfer do księgowości był krokiem w tył. Odebrała to jak
policzek.
- Ale dlaczego? - Słowa wymknęły jej się, zanim zdołała je
przekształcić w jakieś bardziej inteligentne pytanie.
Zakłopotana Jane Volturi zesztywniała na krześle.
- Hm, uważamy, że pani dokładność i umiejętności będą tam
dobrze wykorzystane.
Bella odwróciła oczy od pani Volturi i spojrzała na mężczyznę,
który chciał, żeby odeszła. Nawet jej jeszcze nie poznał, a już nią
pogardzał. Czuła, że za moment nie będzie w stanie się
powstrzymać przed ostrą wymianą zdań z nim. Miała jednak
wszystko do stracenia i nic do zyskania, jeśli go do siebie zrazi.
Lepiej działać ostrożnie.
Jego aroganckie rysy twarzy wydały jej się niepokojąco
ciekawe. Z pewnością kobiety uważają, że jest atrakcyjny. Tak się
jednak składa, że dla niej jest po prostu szefem. Zwykłym
człowiekiem w ciemnym garniturze, który przewiercał ją
wzrokiem na wskroś.
Patrzyła na niego przez kilkanaście sekund, nie spuszczając
oczu. Jego nieruchome spojrzenie przybrało jakiś dziwny wyraz.
Rozchylił lekko usta, ale nic nie powiedział. W końcu przechylił
się do przodu i sięgnął po leżący na biurku długopis.
- Otrzyma pani rekompensatę za tę niedogodność, pani Swan.
- Nie chcę rekompensaty - oznajmiła, sama się dziwiąc
swojemu zdecydowaniu. - Chcę tej pracy. Mam odpowiednie
kwalifikacje i jestem bardzo pracowita. Będę najlepszą asystentką,
jaką pan kiedykolwiek miał, panie Al Cullen. Nie rozczaruje się
pan.
Nie mogła uwierzyć, że prosi o pracę faceta, który najwidoczniej
nie chciał jej mieć w pobliżu, ale niech ten gbur nie
sądzi, że Bella tak łatwo pozwoli, żeby taka szansa przeszła jej koło
nosa.
- To nie jest możliwe, pani Swan.
Ten jego kamienny wyraz twarzy zaczynał ją już złościć.
- Przez przypadek usłyszałam państwa rozmowę - wymknęło
jej się, zanim zdążyła pomyśleć o konsekwencjach i ugryźć się w
język. Dobrze. Najwyższy czas, żeby wyłożyć karty na stół.
Cullen uniósł brwi i przez twarz przeleciał mu cień
zniecierpliwienia. Wbił w nią wzrok jeszcze intensywniej niż
wcześniej.
- Słyszałam, jak pan mówił, że jestem za młoda na tę posadę
- ciągnęła Bella.
- Hm, pani Swan... - Jane Volturi uniosła się z krzesła, ale widząc
uciszający ją gest szefa, zamilkła.
- Pani Swan, będę z panią szczery - przemówił niskim głosem,
niezdradzającym żadnych emocji. Oparł się wygodniej w fotelu,
który zareagował cichym skrzypnięciem, i skrzyżował ręce na
piersi. - Zastęp lekkomyślnych panien tylko czeka w kolejce, żeby
upolować tu sobie męża. I niech pani nie sądzi, że sprawia mi
przyjemność, że to ja jestem obiektem ich starań. Szczerze
mówiąc, uważam, że te kobiety są żałosne. - Na jego twarzy
odmalowało się obrzydzenie. - Prowadzę poważne interesy i nie
zamierzam dłużej tolerować takich zachowań i osób, które myślą o
wszystkim, tylko nie o pracy. Z tego też powodu nie zatrudniam
już na to stanowisko młodych, samotnych kobiet.
Ponownie pochylił się nad biurkiem i sięgnął po długopis.
Czuła się, jakby miał podpisać na nią wyrok.
- To chyba wszystko, pani Swan.
Ogarniała ją coraz większa złość. Wstała, położyła ręce na
mahoniowym biurku i pochyliła się w jego stronę, tak że jej twarz
znalazła się dokładnie naprzeciw jego twarzy. Była tak blisko, że
poczuła zapach jego wody kolońskiej. Bardzo pociągający
zapach...
Powoli opadł z powrotem na oparcie fotela. Czuła, że jest w
ofensywie i że musi to wykorzystać.
- Panie Cullen, może jestem młodą, samotną kobietą, ale
proszę mi uwierzyć, nie mam żadnych innych zamiarów jak tylko
ten, by wykonywać pracę zgodną z moimi kwalifikacjami. Mam
doświadczenie na stanowisku głównej asystentki.
I jestem - jak to nazwała pani Volturi? - zwyczajną
dziewczyną? Zwyczajną, tak? Tym lepiej.
- Pana firma jest właśnie takim szybko się rozwijającym,
przyszłościowym przedsiębiorstwem, w którym zawsze chciałam
pracować. W ciągu pięciu lat zwiększyli państwo znacznie
dochody z ropy naftowej. Firma testuje nowe technologie
wydobywania i ograniczania szkód w środowisku. - Uspokoiła się
trochę, nie chcąc opaść z sił pod jego przeszywającym
spojrzeniem. - Pańska firma otrzymała główną nagrodę za
stworzenie przyjaznego środowiska pracy. Być może wcale na nią
nie zasłużyła, biorąc pod uwagę, jak ja zostałam potraktowana.
Jeśli pan mi tę posadę odbierze, pozwę pana do sądu za dyskryminację
z powodu wieku.
Gdy te słowa rozbrzmiały w ciszy gabinetu, opadła na
krzesło. Splotła nerwowo ręce. Własna asertywność z jednej strony
sprawiła jej przyjemność, z drugiej jednak przeraziła ją. Sprawa w
sądzie? Nie było jej stać nawet na kostium. Blefowała, ale nie
miała za wiele do stracenia.
Poza posadą w księgowości. Za którą dostałaby tę samą,
doskonałą pensję. Do jej skołatanej głowy zaczęły się wkradać
poważne wątpliwości, czy dobrze robi. Zachowała jednak
pokerową twarz.
Spojrzała na niego. Gdyby wzrok mógł zabijać... Twarz
Cullena wyraźnie stężała.
- Pani - wymówił to słowo tak dobitnie, że aż uwięzło mu w
gardle. Zamilkł, po czym podniósł się z krzesła.
- Pani... mnie pozwie?
- To nie jest w porządku, że nie dał mi pan nawet szansy.
Zwalnia mnie pan za coś, co zrobił ktoś inny - powiedziała
spokojnie. - Proszę mi pozwolić udowodnić, że potrafię
wykonywać tę pracę. Jeśli nie będzie pan zadowolony z efektów,
może mnie pan przenieść lub wyrzucić z firmy, i wtedy odejdę bez
słowa skargi.
Przez chwilę się zastanawiał, zmarszczywszy brwi. Rzucił
okiem na Jane Volturi.
- Dobrze, pani Swan. Umowa stoi. Ma pani miesiąc. Poczuła
ulgę.
- Nie rozczaruje się pan. - Miała ochotę zasalutować. Wstała
z krzesła, zamierzając wyjść. Zobaczyła, że Cullen wyciąga do niej rękę i choć miała ochotę jak najszybciej
zniknąć z zasięgu jego wzroku, zbliżyła się do biurka i
uścisnęła wyciągniętą prawicę. Zelektryzowało ją. Dopiero w tym
momencie do niej dotarło, jak wielkie podjęła wyzwanie.
Gdy ich dłonie się spotkały, przeszył ją niewidzialny dreszcz.
Co, u licha?
Chemia? Bella potrząsnęła szybko jego dłonią, starając się
zrobić to jak najbardziej oficjalnie, i cofnęła się w obawie, że jej
niecodzienne uczucia zostaną dostrzeżone. O Boże! Jak
mężczyzna, którego w ogóle nie znała i w dodatku nie polubiła,
mógł na nią działać w ten sposób?
Chrząknęła, starając się odzyskać pewność siebie i okazać
profesjonalizm, do którego się zobowiązała.
- Czy na razie to wszystko, proszę pana? - spytała. Musi się
stąd wydostać.
Szef obrócił się i zaczął porządkować stosy dokumentów na
swoim ogromnym biurku.
- Tak - burknął, nie unosząc wzroku. Skinął głową obydwu
kobietom na znak, że mogą odejść. - Dziękuję.
Jane Volturi wstała i pospieszyła w kierunku drzwi. Bella
podążyła za nią, czując się jak wystraszony królik.
Gdy opuściły gabinet, Jane zwróciła się do Belli.
- Bello, to co mówiłam, kiedy weszłaś, o tym, że jesteś
zwyczajną dziewczyną... - Jane zaczerwieniła się. - Wiesz, że
próbowałam tylko przekonać pana Cullena, żeby zmienił
zdanie.
- Oczywiście. - Bella skinęła energicznie głową, zastanawiając
się, dlaczego szefowa działu kadr jest taka czerwona,
jeśli nie ma nic na sumieniu. - Jestem ci wdzięczna, że się za mną
wstawiłaś. Nie zawiodę twojego zaufania.
- Wiem, że nie. To ja cię zatrudniłam, pamiętasz? Bella
roześmiała się. Napięcie opadło.
Jane zniżyła głos do szeptu.
- On jest naprawdę w porządku. I... szczerze mówiąc, ma
rację. Zatrudniłam jego dwie ostatnie asystentki. Wydawało mi się,
że mają umiejętności i są godne zaufania. Miały dobre referencje,
nienaganny wygląd, ale... Nie wiem, jak to wyjaśnić. Obie dostały
na jego punkcie bzika. - Oczy Jane komicznie się rozszerzyły.
Bella zamrugała powiekami i przełknęła ślinę. Posmakowała
już trochę tego afrodyzjaku. Do tej pory lepiły jej się od niego
dłonie.
- To znaczy, nie zrozum mnie źle, to przystojny facet i w
ogóle - ciągnęła Jane, zerkając na zamknięte drzwi gabinetu. - Ale
wywiera dziwny wpływ na kobiety, które wpadają w jego ramiona
w sposób naprawdę żałosny. A zapewniam cię, że te, które
...
Minia1212