Zwierciadło [matsuko].doc

(255 KB) Pobierz
Zwierciadło

Zwierciadło

autor: matsuko

Northern Lights http://yaoi.pl/teksty/viewuser.php?uid=1

 

 

Ray stał na balkonie otaczającym najpotężniejszą z wież zamku Rissarell i wpatrywał się w osnuty poranną mgłą horyzont. Zamyślony, nie zauważył, gdy wysoki ciemnowłosy mężczyzna stanął w wejściu, rozejrzał się i uśmiechnął, zauważając Raya opartego o balustradę. Podszedł i objął szczupłe ramiona młodzieńca, przytulając się jednocześnie do jego pleców.

- Szukałem cię, Lustereczko - wyszeptał mu wprost do ucha.

- Kyei... - Ray uniósł głowę, obracając się lekko i delikatnie musnął ustami policzek przybysza. Przez długą chwilę obaj wpatrywali się w srebrzysty wschód słońca.

- Przyszedłem się pożegnać.. - wyszeptał cicho Kyei.

- Ja nie chcę... - Ray zająknął się. - nie chcę żebyś odchodził. Boję się... Nie dam rady... nie wytrzymam...

- Ależ co ty opowiadasz! - Kyei obrócił Raya w swoją stronę. - To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Jesteś silniejszy niż ktokolwiek sądzi. Poradzisz sobie.

- Ale...

- Żadne "ale". Wiesz, że nie jesteś w stanie mnie zatrzymać. Zwierciadło pęka, gdy Mag umiera. Nie mogę tu zostać.

- Ale ja cię kocham! - w oczach Raya zabłysły łzy. - Nie opuszczaj mnie!

Kyei westchnął. Delikatnie pogłaskał Raya po policzku, z ciepłym uśmiechem patrząc w jego srebrzyste oczy. To przez nie nazywał go Lusterkiem. Srebrne oczy... srebrne, jak tafla lustra. I niczym lustra odbijały wszystkie uczucia i emocje, jakie przewijały się przez serce i myśli młodzieńca. Teraz przypominały dwa jeziora smutku.

- Ray.. Lustereczko... Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny - z namysłem dobierał słowa. - Ale ja kocham Hya. Jest dla mnie wszystkim. I nie opuszczę go. Nigdy.

- Więc... więc dlaczego byłeś ze mną? - Ray odwrócił wzrok. - Zdradziłeś Hya....

- To nie było tak - Kyei zaprzeczył. Złapał Raya za podbródek i zmusił do spojrzenia w swoje oczy. - Ciebie też kocham, ale inaczej. A Hya... wiedział o wszystkim, co było między nami.

- Wiedział? - Ray szerzej otworzył oczy.

- Tak. I nie miał nic przeciwko. Hya nie był już najmłodszy. Nie mógł mi dać tego, czego pragnąłem. Dlatego pozwolił mi na spotkania z tobą. Bardzo cię lubił i cieszył się z naszego szczęścia.

- Ale...

- Dość już tych "ale" - Kyei otarł łzy z policzków Raya i cofnął się na wyciągnięcie ramion. - Dziś będzie pogrzeb Hya, a ja odejdę wraz z nim.

- To głupia tradycja! - Ray niezbyt delikatnie strząsnął dłonie mężczyzny ze swych ramion. - Nie musisz umierać tylko dlatego, że Hya nie żyje.

- Wiem, że nie muszę - uśmiechnął się. - Ja tylko... nie potrafię żyć bez niego. Gdy go nie ma w mym sercu jest pustka a dusza krwawi. Tej rany nic nie uleczy. On był dla mnie wszystkim. Słońcem, powietrzem, życiem. Gdy go zabrakło wszystkie kolory zbladły, a słońce straciło blask. Nic ani nikt mi go nie zastąpi.

Popatrzył na Raya, lecz na jego twarzy nie dostrzegł zrozumienia.

- Nie pojmujesz tego - westchnął. - Myślę, że zrozumiesz dopiero wtedy, gdy sam odnajdziesz swego Maga. Nie zauważyłeś, że ta tradycja nigdy nie została złamana, chociaż nikt nie ma obowiązku umierać? Zawsze Zwierciadło umiera wraz ze swym Magiem, zawsze Mag kona, gdy zginie Zwierciadło. To więź na całe życie. Nikt nie potrafi tego przerwać. Nawet śmierć. Zrozumiesz, gdy sam...

- Nie!! To... to głupie - Ray zmarszczył gniewnie brwi. - Nigdy nie chcę z nikim się tak związać. Nie chcę umierać dla kogoś! Nie chcę być niczyim Zwierciadłem!

- Chcesz na zawsze być sam? - Kyei zdumiony zamrugał oczami. - Nigdy nie chcesz poznać jakie to uczucie, gdy dzika moc Maga przepływa przez ciebie, a ty ujarzmiasz ją i wielokrotnie wzmacniasz? Dziwię ci się, to lepsze niż seks - uśmiechnął się, puszczając do niego oko.

- Nie chcę i już!

- Dzieciak z ciebie, Lustereczko - Kyei wzruszył ramionami i postanowił zmienić temat. - Ciekawy jestem jaki będzie następca Hya. Podobno ma przybyć aż z Kryształowych Gór...

- Pewno będzie obrzydliwym staruchem - burknął Ray. Jednak w głębi serca z ulgą przyjął zmianę tematu.

- Może nie... Może to właśnie on będzie t w o i m Magiem. Czy jeśli wybierze ciebie, zgodzisz się?

- Nie - Ray nadąsał się. Już nie pierwszy raz Kyei dręczył go rozmowami o przyszłym partnerze. - W Kryształowych Górach żyją tylko starcy. Tam mieszkają tylko najpotężniejsi Magowie. I nie są młodzi! Nie będę wiązać się z kimś, kto może umrzeć miesiąc po naszej przysiędze.

- Pewno masz rację - Kyei roześmiał się. Ile już razy słyszał podobną przemowę? - Z tego co słyszałem najmłodszy z nich jest już dużo po 60-siątce.

Ray prychnął niechętnie. Widząc jego minę Kyei z całych sił starał się znów nie roześmiać

- Mag, który przybędzie podobno nigdy nie potrzebował Zwierciadła... Ciekawe dlaczego?

- Może jest tak potężny, że nie musi mieć Zwierciadła...

- Głupi jesteś - Kyei natychmiast osadził go na miejscu. - Żaden Mag, nawet najpotężniejszy, nie może używać magii bez Zwierciadła. To tak jakby jeść widelcem bez zębów. Kompletne marnowanie czasu i energii.

- A kobiety? Czarodziejki nie mają Zwierciadeł. I nie jestem głupi. - Ray obraził się.

- Oczywiście, że nie jesteś - potwierdził natychmiast Kyei. Czarodziejki mają inny rodzaj mocy niż Magowie. Ich moc jest posłuszna ich rozkazom. Są o wiele silniejsze od nas. Jednak ta siła ma swoją cenę. Są zawsze same. Nie potrafią tak naprawdę z nikim się związać. Tak wielka moc narzuca im samotność. Nie wiem czy chciałbym być jedną z nich... - Kyei zamyślił się na moment. A potem popatrzył o wiele poważniej na Raya. - Mam do ciebie ostatnią prośbę. Spełnisz moje życzenie?

- Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko!

- Rozpoczniesz pogrzeb, dobrze? Jesteś dla mnie najbliższą osobą. Chcę żebyś to był ty. Hya też by tego pragnął.

Ray zbladł. Rozpocząć pogrzeb... to był ogromny zaszczyt, lecz jednocześnie... oznaczało, iż to on miał podpalić stos, na którym spłonie ciało Hya i umrze Kyei. Spłoszony spojrzał w zielone oczy Kyeia. Widząc jego pełne oczekiwania i nadziei spojrzenie powoli skinął głową.

- To... dla mnie... zaszczyt... - zdołał wydusić. A potem, wybuchając płaczem rzucił się na szyję Kyeia.

 

 

* * *

 

Ray przez wiele dni po pogrzebie nie opuszczał swojej komnaty. Tęsknił za Kyeiem. Tęsknił tak bardzo, że nie miał ochoty chodzić na lekcje, nie chciał jeść ani spać. Nie pamiętał pogrzebu zbyt dobrze. Jedyne co mu zostało w pamięci to widok Kyeia otoczonego przez ogień. Jego zielone oczy były spokojne, a na ustach błąkał się łagodny uśmiech. Gdy płomienie zaczęły lizać suche drewno położył się obok Hya, delikatnie pogłaskał jego włosy, układając je starannie wokół podgłówka, a potem oparł policzek o pierś maga, obejmując go mocno. Przymknął oczy i już więcej ich nie otworzył. W pamięci Raya pozostało tylko mgliste wspomnienie ognia, Magów w czarnych i szarych szatach oraz Zwierciadeł w granatach i błękitach. Potem ktoś odprowadził go do komnaty, zmusił do położenia się i kazał odpocząć.

Dni mijały jeden za drugim. Ray starał się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi innych mieszkańców Rissarell. Starał się przychodzić na posiłki, po jakimś czasie wrócił na zajęcia. Chętnie pomagał jeśli ktoś go o to poprosił. Jednak ogólny niepokój, jaki panował w zamku, nie pomagał mu odzyskać dobrego nastroju. Wszyscy martwili się o następcę Hya. Po dotarciu wiadomości o tym, iż wyruszył wraz z eskortą wszelki słuch po nim zaginął. Najbardziej niepokoiło to członków Rady Magów Rissarell. W końcu jednak pewnego szarego poranka posłaniec przyniósł wiadomość od delegacji z Kryształowych Gór informującą, że przekroczyli Kilayę, rzekę oddaloną od Rissarell zaledwie o pięć dni drogi. Rada jednogłośnie podjęła decyzję o wysłaniu grupy mającej powitać Maga i jego świtę. Postanowiono wysłać trzech Magów wraz ze swymi Zwierciadłami i trzy Wolne Zwierciadła, w tym Raya, mając nadzieję, że następca Hya znajdzie wśród nich partnera.

Wyruszyli jeszcze tego samego dnia. Była tylko jedna droga wiodąca z Kryształowych Gór do Rissarell, którą mogli podążać przybysze. Mieli więc pewność, że się nie rozminą.

I tak też się stało. Trzy dni później w dali dojrzeli sylwetki jeźdźców i dużego wozu. Po kilku minutach obie grupy spotkały się i Lon, przywódca wysłanników z Rissarell z radością powitał gości. Potem przedstawił resztę swoich towarzyszy. Ray stał na samym końcu. Gdy padło jego imię niechętnie uniósł głowę i spojrzał w szare oczy starszego mężczyzny.

- Witaj, Mir - ukłonił się lekko. - To zaszczyt dla mnie, iż mogłem cię poznać.

Mag uśmiechnął się.

- Cieszy mnie ogromnie zaproszenie do Rissarell jak i wasza życzliwość - obejrzał się na swoich towarzyszy. - Poznajcie proszę moje Zwierciadło. Oto Oyr.

Ray zdumiony spojrzał na wysokiego blondyna. Podobno Mag z Kryształowych Gór nie miał Zwierciadła. Pozostali musieli wyglądać na równie zaskoczonych, gdyż Mir zaśmiał się ciepło.

- Tak, tak - machnął lekceważąco ręką. - Wiem, że chodzą pogłoski, iż nie mam Zwierciadła. To kompletne bzdury. Nie wyobrażam sobie abym nie miał partnera. Oyr - uśmiechnął się ciepło do mężczyzny, a on odwzajemnił jego uśmiech - jest światłem mego życia. A teraz poznajcie proszę pozostałych. Mag Kei i Zwierciadło Syl. Mag Fra i Zwierciadło Liya. Oraz Saytarl, nasz służący, woźnica i stajenny w jednej osobie. Zajmuje się wozem i końmi.

Ray uważnie przyglądał się ludziom przedstawianym przez Mira. Na dłużej zatrzymał wzrok na Saytarlu, jedynej osobie pozbawionej magicznej mocy. Jedynej, której wiek nie przekraczał 50 lat. Jego uwagę przykuły dwie rzeczy: niechętne spojrzenie jakim obrzucił Mira, gdy ten go przedstawiał i dwie matowo szare bransoletki na nadgarstkach mężczyzny. Po co służącemu takie ozdoby? Chyba tylko przeszkadzają mu w czasie pracy. A może to jakaś rodzinna pamiątka? Albo amulety mające chronić przed złą mocą? Czasem zwykli ludzie miewali bardzo dziwne pomysły. A widząc jak obiekt jego obserwacji patrzył na Magów, chyba zbytnio za nimi nie przepadał. Rozbawiony swymi myślami podniósł wzrok na twarz mężczyzny. Napotkał twarde spojrzenie ciemno szarych oczu. Saytarl wyglądał, jakby doskonale wiedział o czym myśli Ray i wcale mu się to nie podobało. Ray z paniką skrył się za plecami najbliższego Maga. Nie podobał mu się ten człowiek. Miał nadzieję, że nie będzie musiał mieć z nim żadnych kontaktów, a po przybyciu do Rissarell natychmiast zostanie odesłany z powrotem do Kryształowych Gór.

Wkrótce obie grupy wspólnie ruszyły w dalszą drogę. Ray trzymał się trochę na uboczu. Odzywał się tylko wtedy, gdy ktoś skierował pytanie bezpośrednio do niego, a jego odpowiedzi były tak zwięzłe, że graniczyły z brakiem dobrych manier. Nie podobała mu się ta cała "wycieczka" jak ją nazywał. Chciał być z powrotem w Rissarell w swojej komnacie. Chciał, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój. Miał ochotę w ciszy i samotności pogapić się w ścianę, a nie obijać sobie pośladki w siodle, jadąc po jakiś wertepach. Westchnął, ogarniając spojrzeniem resztę grupy. Gdy napotkał utkwiony w sobie wzrok Saytarla natychmiast odwrócił głowę. Służący patrzył na niego z niechęcią, choć również i z wyczekiwaniem. Tak jakby tylko wyglądał okazji, by móc mu przyłożyć za najmniejsze przewinienie.

Ray westchnął. Banda starców i przestępca. Nie ma co. Znalazł się w doborowym towarzystwie. Utkwił wzrok w ciemnej grzywie swego wierzchowca i już do końca dnia nie spojrzał na nikogo ani do nikogo się nie odezwał.

Wieczorem rozbili obóz na skraju lasu. Ray rozłożył swoje posłanie jak najdalej mógł, po czym, nie czekając na kolację, owinął się pledem i natychmiast zasnął.

Obudził się, czując jak coś ciepłego zaciska mu się na ustach, odbierając oddech. Przerażony otworzył oczy. Tuż nad sobą ujrzał twarz Saytarla. Spróbował wezwać pomocy, szarpiąc się w silnym uścisku dłoni mężczyzny. Przypominało to raczej próby myszy złapanej przez kota. I to, niestety on był myszą. Naraz mężczyzna pochylił się i szepnął mu wprost do ucha.

- Uspokój się i bądź cicho. Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli mnie sprowokujesz... - cofnął się lekko, patrząc ostrzegawczo w srebrne oczy chłopca. - Zabiorę rękę, a ty cicho wstaniesz i pójdziesz ze mną. Zrozumiałeś?

Młodzieniec lekko skinął głową. Gdy tylko Saytarl cofnął dłoń, Ray nabrał powietrza, przygotowując się do krzyku. W tym samym momencie ogłuszył go silny cios w szczękę.

Ocknął się, czując chłód wilgotnej ziemi pod swym policzkiem. Zimno lekko złagodziło ból po uderzeniu, jednak gdy tylko się poruszył podwójnie odczuł niemiłe pulsowanie. Jęknął, łapiąc się za twarz. Usiadł i rozejrzał się. Saytarl klęczał ledwie metr od niego i zwijał ciemny pled w zgrabny tobołek. Wokół otaczał ich ciemny las. Musieli znajdować się spory kawałek od obozowiska, gdyż nie widział odblasku ogniska ani nie słyszał nawoływań szukających go z pewnością Magów. Gniewnie popatrzył na Saytarla.

- Porwałeś mnie! - zawołał oskarżycielsko. - I uderzyłeś!!

- Zamknij się, bo znów ci się dostanie - Saytarl nawet na niego nie spojrzał. Ray gniewnie zmarszczył brwi. A potem zerwał się i pobiegł w kierunku, w którym jak sądził znajdował się obóz. Daleko nie odbiegł, gdy poczuł szarpnięcie i walnął nosem w miękki, mokry mech.

- Co do... - zaklął i spojrzał na nogę. Wokół kostki miał zawiązany ciemnopopielaty sznur. Chwycił linę i szarpnął, szukając drugiego końca. Saytarl bez słowa wskazał palcem na pobliskie drzewo. Ray z wściekłością zaczął rozwiązywać pętlę zaciśniętą wokół kostki. Zanim zdążył się z nią uporać Saytarl stanął nad nim z niewielkim bagażem na plecach.

- Idziemy! - rozkazał.

- Daj mi spokój porywaczu! Nigdzie z tobą nie idę! Co ty sobie wyobrażasz? Jestem...

- Wiem kim jesteś - Saytarl zimno przerwał jego krzyki. - Jesteś gówniarzem, któremu nie podobają się zabawki jakie dostał od rodziców. Całą drogę stroiłeś fochy, jak małe dziecko. A teraz przez ciebie wszyscy mogli zginąć! Ruszaj się! Musimy jak najszybciej stąd odejść. Z całą pewnością już nas szukają.

Mówiąc to Saytarl chwycił go za kurtkę i podniósł. Potem pochylił się, by odwiązać drugi koniec sznura od drzewa i w tym momencie runął na ziemię znokautowany przez Raya. Chłopak był tak wściekły, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczekał, aż mężczyzna lekko się podniesie, po czym z całej siły kopnął go w brzuch. Saytarl nawet nie jęknął, choć jego twarz lekko poszarzała. Z błyskiem w oku spojrzał na Raya. Kolejną rzeczą, jaką chłopak spostrzegł była niewielka kępka wrzosów kwitnąca tuż przez jego oczyma. Leżał na brzuchu, a Saytarl siedział na nim i niezbyt delikatnie wiązał mu ręce na plecach.

- Boli... - pisnął cicho, nie mając zbytniej nadziei na rozluźnienie pęt. Saytarl bez słowa wstał i zmusił go do podniesienia się. A potem popchnął w kierunku przeciwnym do obozowiska magów. Szli bardzo długo. Zbliżał się wieczór, kiedy usłyszeli za sobą odgłosy pościgu. Saytarl zaklął cicho po czym przyśpieszył kroku, poganiając przed sobą Raya. Chłopak był zbyt głodny i wyczerpany, aby protestować. Słońce skryło się za horyzontem, gdy Saytarl wreszcie się zatrzymał. Gdy mężczyzna rozglądał się wokół, najwyraźniej czegoś szukając, Ray z ulgą opadł na kolana - nie wyobrażał sobie, aby mógł zrobić choćby jeden krok więcej. Jednak gdy Saytarl złapał go pod ramię i podniósł, bez słowa sprzeciwu ruszył w dalszą drogę.

- Tu zanocujemy - to były pierwsze słowa jakie padły z ust Saytarla od chwili zakończenia bójki. Dla uszu Raya brzmiały prawie przyjacielsko. Nieśmiało rzucił okiem na Saytarla, a potem na niewielkie wejście do jaskini, na które ten wskazywał.

- Poczekaj tutaj. Sprawdzę czy w środku nie ma jakiś zwierząt - Saytarl znikł w głębi. Ray rozejrzał się. Miał teraz szanse na ucieczkę. Jednak zniechęcało go do tego sporo rzeczy, takich jak zapadająca ciemność i głuche wycie jakiegoś wilka. Westchnął. Najchętniej to by się teraz po prostu położył i zasnął. Przez całe życie nie był tak zmęczony jak w tej chwili.

- Możesz wejść!

Ray niepewnie wszedł w mrok. Przystanął czekając, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Po dłuższej chwili z ciemności wyłoniły się zarysy jaskini i postać Saytarla rozkładającego posłanie. J e d n o posłanie! Zniechęcony podszedł do najdalszego kąta jaskini i osunął się po ścianie. Był głodny, wyczerpany, było mu zimno i nawet nie miał chęci kłócić się, że spać pod pledem powinna osoba o randze Zwierciadła, a nie byle służący.

- Wstań - głos Saytarla zabrzmiał wyjątkowo miękko. Ray nie zauważył, kiedy mężczyzna znalazł się obok niego. Niechętnie podniósł się, oczekując kolejnych poleceń. Saytarl obrócił go do siebie tyłem po czym zdjął więzy. Ręce Raya opadły bezwładnie. Skrzywił się, czując jak powraca krążenie. Przez najbliższe minuty może zapomnieć o jakichkolwiek próbach ich użycia.

Saytarl przerwał jego rozmyślania, biorąc go na ręce i zanosząc na przygotowane posłanie. Ray, z coraz większym zdumieniem, obserwował jak mężczyzna delikatnie rozciera jego dłonie.

- Nie możemy rozpalić ogniska, bo nas odnajdą - Saytarl podał chłopakowi pasek wędzonego mięsa i suchara. - Zjedz to i idziemy spać - okrył ramiona chłopca pledem. Ray, zbyt zszokowany, by coś powiedzieć, dobrał się do mięsa i obserwował jak Saytarl przetrząsa niewielki bagaż. A potem wyciąga butelkę wypełnioną jakimś płynem. - Zamiast wody wziąłem całkiem dobre wino - uśmiechnął się. Nalał czerwonego płynu do blaszanego kubka i podał Rayowi. Chłopak coraz bardziej wstrząśnięty wypił do dna, mając nadzieję, że alkohol pomoże mu pojąć to, co się właśnie działo. Czyżby Saytarl zamierzał uśpić jego czujność dobrym traktowaniem i alkoholem? Do czego on zmierzał? Czyżby zamierzał... - na samą myśl Ray zrobił się czerwony.

- Skończyłeś? - głos mężczyzny wyrwał go z zamyślenia. Pokiwał twierdząco głową.

- W takim razie pora spać - zmusiwszy Raya do położenia się obok Saytarl nakrył ich obu pledem - Tak będzie cieplej - wyjaśnił, obejmując i przyciągając chłopaka bliżej siebie. Ray przez chwilę leżał w bezruchu, wpatrując się w Saytarla, który zamknął oczy i starał się zasnąć. Spodziewał się wszystkiego oprócz tak troskliwej opieki.

- Co... co ty robisz? - wyszeptał.

- Śpię. Albo próbuję. - Saytarl uchylił jedno oko i spojrzał groźnie.

- Ale... co zrobiłeś... no... gdy... wtedy...? - Ray zamotał się całkowicie. Speszony zerknął na Saytarla zastanawiającego się nad odpowiedzią.

- Chyba można uznać, że zmieniłem przyszłość - odpowiedział po chwili. - A teraz już śpij. Jutro wstajemy bardzo wcześnie.

Ray zacisnął usta w wąską linię i obrócił się tyłem do mężczyzny. Był zły zarówno na siebie jak i na Saytarla. Faktem jest, że pytanie nie było zbyt mądre, ale odpowiedź przekraczała już wszelkie granice! Potraktował go jak jakiegoś... - obejrzał się Saytarla i wściekł się całkowicie widząc, że ten zdążył już zasnąć. Miał ochotę z całej siły mu przyłożyć. Jednak z doświadczenia wiedział jakby się to skończyło, więc dał spokój, wzdychając tylko ciężko. Pokręcił się chwilę na twardym posłaniu, szukając jak najwygodniejszej pozycji do zaśnięcia. Jutro powinien wstać choć trochę wypoczęty, bo jeśli Saytarl będzie go gonił tak jak dziś, to padnie gdzieś w lesie i wilki, które słyszał przed wejściem do jaskini będą miały ucztę. Ostatnia jego myśl przez snem dotyczyła wilków, które jednak nie będą miały uczty, bo jak to mawiał Kyei, był zbudowany tylko ze skóry i kości. No i dobrze. Wstrętne wilki.

 

 

* * *

 

- Obudź się - ktoś lekko potrząsnął jego ramieniem. Ray trochę nieprzytomnie podniósł dłoń do czoła.

- Kyei? - zapytał, nie otwierając oczu. - Przecież jest noc.... obudź mnie na śniad...

- Cicho! Są blisko... - męska dłoń zakryła mu usta. To obudziło go całkowicie. Gwałtownie otworzył oczy. Nad sobą ujrzał zaniepokojonego Saytarla. Nadal leżeli obok siebie przykryci jednym pledem. Z daleka mogliby wyglądać na kochanków, ale taka myśl nawet nie przyszła Rayowi do głowy. Zamiast tego wymyślał nowe przekleństwa, bo te stare i znane już mu się wyczerpały. Gdy zabrakło mu inwencji zaczął obmyślać najbardziej okrutne metody zabicia mężczyzny. Jeszcze nikt nie doprowadzał go do takiej wściekłości jak ten.... Zaczął liczyć w myślach, starając się uspokoić. Wiedział, że nie ma sensu się szarpać, gdyż Saytarl był zbyt silny, by udało mu się wyrwać. Spokojnie czekał aż mężczyzna zdecyduje się go uwolnić.

Mijały minuty, a oni nawet nie drgnęli. Długie oczekiwanie sprawiło, że z Raya wyparował gniew. Przyglądał się z uwagą mężczyźnie. Saytarl był pierwszym człowiekiem od dnia śmierci Kyeia, który wywołał w nim jakiekolwiek emocje. To, że były one bardzo negatywne nie miało znaczenia. Czuł się trochę tak, jakby zasnął na długi czas i dopiero teraz zaczynał się budzić. Dopiero teraz zaczął zauważać co działo się z nim przez ostatnie tygodnie. Gdyby trwało to nadal, prawdopodobnie skończyłby jako zgorzkniały pustelnik.

Delikatnie odsunął dłoń Saytarla ze swych ust. Co zdumiewające mężczyzna puścił go bez protestu.

- Dziękuję, że mnie obudziłeś... - szepnął cichutko. Saytarl spojrzał na niego z kompletnym brakiem zrozumienia. Ray ułożył się wygodniej i przymknął oczy. Nie zamierzał niczego wyjaśniać. Niech sobie ten przebrzydły porywacz myśli co chce. Ukrył twarz pod ramieniem. Powinien chyba rozważyć kilka spraw. Kyeia już nie ma. I nie było szans na jego powrót. Być może powinien zacząć układać sobie życie bez niego, zamiast wciąż rozpamiętywać chwile, gdy byli razem. Przewrócił się na bok i skulił lekko - to na pewno nie będzie łatwe. Może.... pierwsze co powinien zrobić to znaleźć sobie jakieś zajęcie? Wściekanie się na Saytarla zdawało się być całkiem interesującym zajęciem. Może jeszcze raz spróbować ucieczki albo... albo dowiedzieć się po co Saytarl go porwał? Uśmiechnął się do własnych myśli i nawet nie spostrzegł kiedy zasnął.

Gdy ponownie otworzył oczy Saytarla już przy nim nie było. Usiadł i rozglądając się wokół zastanawiał się nad swym następnym krokiem. Został porwany, a obowiązkiem każdego więźnia były próby ucieczki. Teraz jest sam i ma całkiem dogodną okazję. Więc dlaczego siedzi i rozmyśla zamiast wziąć nogi za pas? Z drugiej strony nic złego go dotąd nie spotkało. A przynajmniej nic o co sam by się nie prosił. Westchnął. Jakby na to nie patrzeć wreszcie coś ciekawego zdarzyło się w jego monotonnym życiu i szkoda byłoby marnować taką okazję. Wcale nie miał ochoty wracać do nudnej codzienności.

Sam już nie wiedział, kiedy podjął decyzję o pozostaniu. Na pewno nie w tej chwili. Teraz dopiero uświadomił sobie ten fakt. Tak naprawdę zdecydował już dawno temu. Może to było wtedy, gdy Saytarl go związał zamiast zabić? A może, gdy tak troskliwie zajął się jego dłońmi? A może w nocy, gdy czując się w pełni bezpiecznym spał spokojnym snem? Potrząsnął lekko głową. To się chyba jakoś fachowo nazywa, gdy więzień zakochuję się w swym oprawcy - zaśmiał się w myślach. Natychmiast jednak spoważniał. "Zakochuje"? Jak to "zakochuje"?! Tu nie ma mowy o żadnej miłości! Przecież nawet go nie lubi! Poza tym, będąc Zwierciadłem o jego mocy i możliwościach, nie powinien zakochiwać się w byle służącym. Nawet matka zawsze mu powtarzała, że powinien wybierać sobie partnerów wśród Magów i Zwierciadeł. Służba, szlachta i ogółem ludzie, którzy nie władali mocą, nie powinni wchodzić w zasięg jego zainteresowań. I z całą pewnością teraz też tak nie było!

Mrucząc pod nosem zapewnienia o braku jakichkolwiek cieplejszych uczuć do Saytarla zaczął zwijać posłanie. Gdy skończył, krytycznie przyjrzał się tobołkowi. Był dwa razy większy, niż gdy złożył go Saytarl. Skrzywił się lekko. Nie potrafił zrobić tego lepiej. Westchnął i usiadł na tobołku, czekając na Saytarla. Aby odciągnąć myśli od żołądka przypominającego o swym istnieniu, podniósł z ziemi sznur, którym wczoraj był związany i zaczął się nim bawić, zawiązując co kilka centymetrów zabawne kokardki. Przy kolejnej zatrzymał się w połowie ruchu, gdyż usłyszał stukot osuwających się kamieni. Do jaskini wszedł Saytarl. Bez słowa powitania podszedł do Raya i wyjął z jego dłoni sznur. Widząc ozdoby, jakimi upiększył go Ray rzucił mu tak znaczące spojrzenie, że chłopak zrobił się purpurowy ze wstydu.

- Ja... ja czekałem... i byłem głodny... więc pomyślałem, że się czymś zajmę... - Ray próbował się wytłumaczyć, czego efektem była tylko coraz głębsza czerwień na jego twarzy i brwi Saytarla wędrujące coraz wyżej.

- Lepiej... już nic nie mówię. - Ray schował twarz w ramionach. Ten facet doprowadzał go do szału! Jak może się z niego naśmiewać?! Zacisnął dłonie w pięści. Był tak wściekły, że miał ochotę gryźć. Tylko nie był pewien czy lepszym obiektem byłby Saytarl czy duże śniadanie.

- Masz - mężczyzna lekko szturchnął go w ramię. Ray niepewnie uniósł głowę. Tuż przed nosem zobaczył sporą garść leśnych owoców ułożonych na szerokim liściu. Ze zdumieniem dostrzegł poziomki, maliny i jeżyny. O tej porze roku?! Przecież jest późne lato!!

Tuż ponad wyciągniętą ręką zauważył rozbawione spojrzenie Saytarla.

- Co to? - Ray nieufnie popchnął palcem najbliższą granatową kuleczkę.

- Magiczne owoce. - wyjaśnił mężczyzna z błyskiem w oku. - Jak je zjesz staniesz się posłusznym chłopcem zamiast być rozpuszczonym bachorem.

- Nie jestem....

- Och!! Zjedz je po prostu, dobrze?! Przecież to lepsze, niż wędzone mięso, które zresztą już się skończyło. Nie miałem w planach zabierania dodatkowych osób. Czy ty zawsze musisz sprawiać tyle kłopotów?

Ray miał już gotową ripostę jednak się powstrzymał. Udając spokój sięgnął po owoce i zabrał się do jedzenia. W tym czasie Saytarl zwalił go z tobołka, który następnie zwinął po swojemu. Ray tego również nie skomentował. Gdy zjadł już przeszło połowę skądinąd smacznych owoców przyszło mu coś do głowy.

- A ty? Nie jesteś głodny? - wyciągnął dłoń z owocami w stronę Saytarla.

- Ja już jadłem - Saytarl odmówił nawet nie patrząc. - Te są twoje.

- ...

Saytarl skończył związywać bagaż i energicznie rozwiązał wszystkie kokardki na sznurze. Ray przyglądał się temu ponuro.

- Saytarl.... - po raz pierwszy wymówił imię mężczyzny. Jego głos lekko drżał. - Czy... czy mógłbyś mnie nie wiązać? Nie będę robić żadnych głupot, obiecuję! Proszę cię... - Ray patrzył w bok, z napięciem wpatrując się w kamienie. Nie miał odwagi spojrzeć na mężczyznę. Naraz poczuł jak Saytarl łapie go za podbródek i lekko podnosi do góry. Ich spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz dostrzegł barwę oczu Saytarla - ciemny, lekko przydymiony błękit, choć z daleka wyglądały na szare.

- Przysięgnij - zażądał. - Przysięgnij, że będziesz mi posłuszny.

- Ja... - Ray zawahał się.

- Przysięgnij na coś co jest dla ciebie najważniejsze!

Ray milczał. Wcale nie miał ochoty być mu posłusznym! Ten pomysł wcale, ale to wcale mu nie odpowiadał.

- Jeśli tego nie zrobisz zwiążę cię, zaknebluję i zostawię w tej jaskini, żebyś umarł z głodu. A potem zjedzą cię robaki i zostanie z ciebie tylko biały kościotrup.

Być może miało to zabrzmieć zabawnie, lecz Ray nie widział żadnych powodów do śmiechu.

- Przysięgam... na pamięć Kyeia... że będę ci posłuszny - powiedział niechętnie.

- No to idziemy. Ci co nas ścigają są już przed nami, ale nadal musimy być ostrożni. Gotowy?

Ray lekko skinął głową. Coraz mniej z tego rozumiał. Jednak bez słowa sprzeciwu wstał i wyszedł z jaskini. Szli wiele godzin, nie odzywając się siebie. Tym razem to Saytarl szedł na przedzie, torując drogę Rayowi. Mimo pomocy mężczyzny Ray szybko tracił siły. Głód, wyczerpanie, nerwy i brak przyzwyczajenia do długich marszów coraz bardziej dawały o sobie znać. Gdy w pewnym momencie upadł, nie miał już siły wstać.

- Prze... przepraszam - wyszeptał, bezskutecznie próbując się podnieść.

Saytarl westchnął. Przykucnął obok chłopaka I zajrzał mu w oczy. Zastanawiał się nad czymś głęboko.

- Chyba nie ma innego wyjścia... - wyszeptał. - Cholera.... mam nadzieję, że tego nie wyczują...

Delikatnie położył dłoń na policzku chłopaka. Ray zszokowany przyglądał się, jak mężczyzna zbliża się coraz bardziej. Gdy poczuł na ustach pocałunek westchnął lekko. Powoli przymknął oczy. Jeszcze nikt nigdy go tak nie całował. Nawet nie zauważył kiedy znalazł się na trawie, a jego ramiona objęły szyję Saytarla. Gdy po długim czasie mężczyzna przerwał pocałunek i cofnął się, zaprotestował z cichym jękiem. Otworzył oczy, napotykając ciepłe spojrzenie.

- Musisz być niesamowitym kochankiem - Saytarl musnął ustami opuchnięte wargi Raya. - Ten kto będzie twoim partnerem, Zwierciadełko, ma niesamowite szczęście. Lepiej już się czujesz?

Ray zastanowił się na moment. Z zaskoczeniem odkrył, że nie czuje już głodu, a i zmęczenie jakoś minęło.

- T... tak... - potwierdził. - Jak to zrobiłeś? - nie miał wątpliwości, że to zasługa Saytarla.

- Jeśli dobrze się czujesz, to możemy ruszać w dalszą drogę - Saytarl zupełnie ignorując pytanie Raya, wstał i pomógł mu się podnieść. A potem, nie czekając, znikł za najbliższym krzewem.

Ray szedł za nim w głębokim zamyśleniu. Po raz pierwszy zaczął patrzeć na mężczyznę w sposób inny niż dotychczas. Był zaskoczony, nie tym jak całował (chociaż tym trochę też) ,ale tym jak pocałunek podziałał na jego samopoczucie. Nigdy dotąd nic takiego go nie spotkało. Czy Saytarl był Magiem? Tylko Magowie mieli dostateczną moc, by uzdrawiać innych. Ale przecież nie wyczuł jego mocy. Każdy Mag i każde Zwierciadło potrafiło wyczuć moc tkwiącą w innym człowieku. Moc Saytarla była niewyczuwalna, zatem jej nie posiadał! Jednak intuicja podpowiadała mu co innego. Czy idzie ukryć swą moc? Raczej nie. To tak jakby wymazać cząstkę siebie... Poza tym moc jest dla Maga częścią jego osobowości. Używa jej w wielu drobnych codziennych czynnościach. I nawet tego nie zauważa.

Ostatnia myśl podsunęła Rayowi pewien pomysł. Zaczął uważniej obserwować kroki Saytarla. Mężczyzna poruszał się zupełnie bezszelestnie. To było wręcz niemożliwe jak dla zwykłego człowieka.

Dopiero po godzinie spostrzegł coś na co czekał. Saytarl nadepnął na suchą gałąź, która pękła nie wydając żadnego dźwięku. Ray z premedytacją wlazł na nią zaraz po mężczyźnie. Gałąź z suchym trzaskiem pękła w innym miejscu. Saytarl obejrzał się, rzucając Zwierciadłu ostrzegawcze spojrzenie na co Ray zatrzymał się gwałtownie.

- Jesteś Magiem - stwierdził spokojnie. Potem wskazał na niewinna gałązkę. - To jest dowód!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin