Trolowy Most - PRACHETT TERRY.txt

(17 KB) Pobierz

TERRY PRATCHET

TROLLOWY MOST

OPOWIADANIE Z KSIAZKI "W HOLDZIE KROLOWI"

Przelozyl

Piotr W.Cholewa

Tytul orginalu:

TROLL BRIDGE

Skanowal:Yanks

Wersja tekstu:

1.00

Poprawki:

9.I.2002 Yanks (autokorekta)

Wiatr dmuchal od gor, unoszac w powietrze drobniutkie krysztalki lodu.Bylo zbyt zimno na snieg. Przy takiej pogodzie wilki zblizaja sie do wiosek, a zamarzajace drzewa w sercu lasu pekaja z hukiem.

Przy takiej pogodzie ludzie siedza w domach, przy kominkach, i opowiadaja historie o bohaterach.

To byl stary kon. I stary jezdziec. Kon wygladal jak owinieta w folie suszarka do naczyn. Jezdziec wygladal, jakby nie spadal z siodla tylko dlatego, ze brakowalo mu energii. Mimo kasajacego mroznego wiatru mial na sobie jedynie skromny skorzany kilt i bandaz na kolanie.

Wyjal z ust wilgotne resztki papierosa i zgasil go na dloni.

-No dobrze - powiedzial. - Bierzmy sie do dziela.

-Latwo ci mowic - odparl kon. - A co bedzie, jesli nagle dostaniesz zawrotu glowy? Grzbiet tez odmawia ci posluszenstwa. Jakbym sie czul, gdybym zostal zjedzony tylko dlatego, ze w nieodpowiednim momencie cos ci strzeli w krzyzu?

-Tak sie nie stanie - zapewnil jezdziec.

Zsunal sie na zimne kamienie i chuchnal w palce. Potem z jukow wyciagnal miecz z klinga przypominajaca zaniedbany brzeszczot pily. Bez przekonania kilka razy cial na probe powietrze.

-Potrafie jeszcze to i owo - mruknal z satysfakcja. Skrzywil sie i oparl o drzewo. - Moglbym przysiac, ze ten przeklety miecz codziennie robi sie ciezszy.

-Powinienes go zapakowac z powrotem - stwierdzil kon. - Na dzisiaj wystarczy. Takie rzeczy w twoim wieku... To nie uchodzi. Jezdziec wzniosl oczy w gore.

-Niech licho porwie te wyprzedaz. Tak to sie konczy, kiedy kupuje sie cos, co nalezalo do maga - zwrocil sie ze skarga do calego swiata. - Obejrzalem twoje zeby, sprawdzilem kopyta, ale nie przyszlo mi do glowy, zeby cie posluchac.

-A jak myslisz, kto przeciw tobie licytowal? - zapytal kon. Cohen Barbarzynca nadal opieral sie o drzewo. Nie byl pewien, czy potrafi sie wyprostowac o wlasnych silach.

-Na pewno masz gdzies ukryte wielkie skarby - domyslil sie kon. - Moze wyruszymy do Krawedzi? Co ty na to? Przyjemnie i cieplo... Znajdziemy sobie jakies mile miejsce na plazy... Co?

-Zadnych skarbow - burknal Cohen. - Wydalem wszystko. Przepilem wszystko. Wszystko rozdalem. Zgubilem.

-Powinienes zaoszczedzic cos na starosc.

-Nigdy nie przypuszczalem, ze czeka mnie jakas starosc.

-Pewnego dnia umrzesz - stwierdzil kon. - To moze byc nawet dzisiaj.

-Wiem. Jak ci sie wydaje, po co tu przyjechalem?

Zwierze odwrocilo sie i spojrzalo w strone wawozu. Droga byla nierowna i pelna dziur, mlode pedy przebijaly sie miedzy kamieniami, a z obu stron wyrastala puszcza. Za kilka lat nikt juz nie bedzie pamietal, ze w ogole byla tu jakas droga. Sadzac po wygladzie, juz teraz nikt o tym nie wiedzial.

-Przyjechales tu, zeby umrzec?

-Nie. Ale jest cos, co zawsze chcialem zrobic. Jeszcze jako mlody chlopak.

-Co takiego?

Cohen sprobowal sie wyprostowac. Sciegna poslaly wzdluz nog swoj bolesny, goracy jak rozpalone zelazo sprzeciw.

-Moj tato... - wychrypial. Z trudem odzyskal rownowage.

-Moj tato - powtorzyl - powiedzial mi kiedys... Zasapal sie.

-Synu - podpowiedzial uprzejmie kon.

-Co?

-Synu. Zaden ojciec nie zwraca sie do swojego chlopaka "synu", jesli nie ma zamiaru podzielic sie swoja zyciowa madroscia. To powszechnie znany fakt.

-Nie wtracaj sie do moich wspomnien!

-Przepraszam.

-Powiedzial: Synu... Tak, zgadza sie... Synu, jesli w samotnej walce potrafisz stawic czolo trollowi, wtedy potrafisz dokonac wszystkiego.

Kon zamrugal nerwowo. Potem odwrocil sie znowu i ponad atakowana przez drzewa droga spojrzal w mrok wawozu. Byl tam kamienny most.

Ogarnelo go straszliwe przeczucie.

Kopyta zastukaly nerwowo o zrujnowana nawierzchnie.

-Krawedz - powiedzial niepewnie. - Milo i cieplo.

-Nie.

-Co komu przyjdzie z zabicia trolla? Co osiagniesz, zabijajac trolla?

-Martwego trolla. W tym cala rzecz. Zreszta wcale nie musze zabijac. Wystarczy, ze go pokonam. Jeden na jednego. Mano a... troll. Gdybym nie sprobowal, ojciec przewrocilby sie w grobie.

-Sam mi mowiles, ze przepedzil cie z plemienia, kiedy miales jedenascie lat.

-To jego najlepszy pomysl w zyciu. Nauczyl mnie stac mocno na cudzych nogach. Podejdz tu, dobrze?

Kon zblizyl sie. Cohen chwycil za siodlo, podciagnal sie i wyprostowal.

-I ty chcesz dzisiaj walczyc z trollem... - mruknelo zwierze.

Cohen pogrzebal w jukach i wyciagnal kapciuch z tytoniem. Wiatr rozwiewal okruchy, gdy oslaniajac je dlonmi, zwijal kolejnego cienkiego papierosa.

-Tak - stwierdzil.

-I przyjechales tu z daleka specjalnie w tym celu?

-Musialem - wyjasnil Cohen. - Kiedy ostatnio widziales most z trollem pod spodem? Kiedy bylem mlodym chlopakiem, staly ich setki. Teraz wiecej trolli zyje w miastach niz w gorach. Wiekszosc z nich tlusta jak maslo. I po co nam byly te wszystkie wojny? A teraz... Przejdz przez ten most.

Byl to samotny most ponad plytka, spieniona i zdradziecka rzeka w glebokiej kotlinie. Takie miejsce, gdzie czlowiek...

Szary ksztalt przeskoczyl przez krawedz i wyladowal na plaskich stopach tuz przed koniem. W reku trzymal maczuge.

-No dobra - warknal.

-Och... - steknal kon.

Troll zamrugal. Nawet mrozne i zachmurzone zimowe niebo powaznie redukowalo przewodnictwo jego krzemowego mozgu. Dlatego tak dlugo trwalo, nim uswiadomil sobie, ze w siodle nie ma pasazera.

Mrugnal jeszcze raz, poniewaz nagle poczul oparte o kark ostrze miecza.

-Witam - odezwal sie glos przy jego uchu. Troll przelknal sline. Ale bardzo ostroznie.

-Sluchaj - zaczal rozpaczliwym tonem. - To przeciez taka tradycja, nie? Na takim moscie ludzie powinni spodziewac sie trolla. Ee... - dodal, gdy kolejna mysl przeczolgala mu sie przez glowe. - A dlaczego wlasciwie nie slyszalem, jak sie do mnie podkradasz?

-Bo jestem dobry w podkradaniu - odparl starzec.

-To sie zgadza - wtracil kon. - Podkradl sie do wiekszej liczby ludzi, niz ty w zyciu przestraszyles obiadow. Troll zaryzykowal zerkniecie z ukosa.

-Niech to diabli - szepnal. - Myslisz, ze jestes Cohenem Barbarzynca, co?

-A jak ci sie wydaje?

-Posluchaj - doradzil kon. - Gdyby nie mial kolana owinietego workiem, poznalbys, jak stuka o drugie. Troll zastanawial sie przez dluzsza chwile.

-O rany! - jeknal. - Na moim moscie! Ale numer!

-Co? - spytal Cohen.

Troll wyrwal mu sie i goraczkowo zamachal rekami.

-W porzadku! Zgoda! - krzyknal, gdy Cohen ruszyl do przodu. - Masz mnie! Masz mnie! Nie bede sie sprzeczal! Chce tylko zawiadomic rodzine, dobrze? Inaczej nikt nie uwierzy. Cohen Barbarzynca! Na moim moscie!

Potezna kamienna piers wypiela sie dumnie.

-Ten moj przeklety szwagier caly czas przechwala sie swoim przekletym wielkim, drewnianym mostem. Zona o niczym innym nie mowi. Ha! Chcialbym teraz zobaczyc jego mine... No nie! Co sobie o mnie pomyslisz?

-Dobre pytanie - przyznal Cohen. Troll rzucil maczuge i chwycil jego dlon.

-Jestem Mika - przedstawil sie. - Nie masz pojecia, jaki to dla mnie zaszczyt.

Wychylil sie przez parapet.

-Beryl! Chodz tu szybko! Przyprowadz dzieciaki! Odwrocil sie do Cohena. Oczy blyszczaly mu duma i wzruszeniem.

-Beryl zawsze powtarza, ze powinnismy sie przeprowadzic, poszukac czegos lepszego... Ale ja jej tlumacze, ze ten most jest w naszej rodzinie od pokolen, ze zawsze mieszkal jakis troll pod Mostem Smierci. To tradycja.

Na brzeg wdrapala sie ogromna samica trolla z dwojka maluchow na rekach. W slad za nia maszerowal rzadek mniejszych trolli. Ustawili sie szeregiem za ojcem, wpatrzeni w Cohena niczym sowy.

-To Beryl. - Troll wskazal zone. Spojrzala na Barbarzynce z niechecia. - A to... - Wypchnal do przodu mniejsze wydanie samego siebie, sciskajace mlodziezowa wersje maczugi. - To moj chlopak, Piarg. Prawdziwy odprysk starego kamienia. Kiedy odejde, przejmie po mnie ten most. Prawda, Piarg? Patrz, moj chlopcze, to jest Cohen Barbarzynca! Co ty na to? Na naszym moscie! Nie tacy zwykli bogaci, tlusci kupcy, jakich spotyka twoj wujek Piryt. - Troll zwracal sie do syna, ale nad jego ramieniem zerkal na zone. - U nas bywaja prawdziwi bohaterowie, jak za dawnych czasow.

Zona trolla zmierzyla Cohena wzrokiem.

-Bogaty jest? - spytala.

-Bogactwo nie ma tu nic do rzeczy - odparl troll.

-Zabije pan naszego tate? - rzucil podejrzliwie Piarg.

-Oczywiscie, ze tak - zapewnil syna Mika. - To jego zawod. A potem bede slawiony w piesniach i opowiesciach. To przeciez Cohen Barbarzynca, nie jakis wiejski glupek z widlami. Slynny bohater! Przyszedl do nas z daleka, wiec okazcie mu nieco szacunku. Przepraszam za to, sir - zwrocil sie do Cohena. - Ta dzisiejsza mlodziez... Wie pan, jak to jest.

Kon zaczal parskac.

-Posluchaj... - odezwal sie Cohen.

-Pamietam, jak tato opowiadal mi o panu, kiedy bylem jeszcze kamykiem - westchnal Mika. - Stoi ponad swiatem niczym kloss. Tak mowil.

Zapadlo milczenie. Cohen zastanawial sie, czym moze byc kloss. I nagle poczul na sobie kamienne spojrzenie Beryl.

-To zwyczajny maly staruszek - oznajmila. - Nie wydaje sie szczegolnie bohaterski. Skoro jest taki dobry, to czemu nie jest bogaty?

-Posluchaj, kobieto... - zaczal Mika.

-I na to czekalismy cale zycie? - przerwala mu zona. - Przez tyle lat siedzac pod cieknacym mostem? Wypatrujac ludzi, ktorzy nigdy nie przyszli? Czekalismy na tego krzywonogiego staruszka? Dlaczego nie posluchalam matki? Chcesz, zeby nasz syn siedzial pod mostem i czekal, az jego tez zabije jakis staruszek? To ma byc przyszlosc dla trolla? Nie, na to nie pozwole!

-Uspokoj sie...

-Ha! Piryt nie spotyka malych staruszkow. Do niego przychodza grubi kupcy. Jest kims! Powinienes z nim jechac, kiedy miales okazje!

-Wolalbym jesc robaki!

-Robaki? Odkad to stac nas na robaki?

-Mozemy chwile pogadac? - wtracil Cohen...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin