A. i B. Strugaccy - Sprawa zabojstwa.pdf

(787 KB) Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Sprawa zabojstwa
Arkadij Strugacki
Borys Strugacki
Sprawa Zabójstwa
(Otiel „U Pogibszego Alpinista”)
Przeło Ň yła Irena Lewandowska
Jak donosz Ģ agencje prasowe, w departamencie Vaingi, w pobli Ň u miasta Muir wyl Ģ dował
aparat lataj Ģ cy, z którego wysiadły Ň ółto-zielone człowieczki, ka Ň dy miał po trzy nogi i o Ļ mioro
oczu. Łasa na sensacje bulwarowa prasa pospiesznie obwołała ich przybyszami z Kosmosu...
(z gazet)
Rozdział I
Zatrzymałem samochód, wysiadłem i zdj Ģ łem ciemne szkła. Wszystko wygl Ģ dało tak, jak
opowiadał Segut. Hotel był jednopi ħ trowy, Ň ółtawozielony, a nad wej Ļ ciem pi ħ knie prezentował
si ħ szyld-nekrolog „Pod Poległym Alpinist Ģ ”. W wysokich, g Ģ bczastych zaspach po obu stronach
werandy sterczały ró Ň nokolorowe narty – naliczyłem siedem sztuk, w jednej siedział but. Z dachu
zwisały faliste, zm ħ tniałe sople grubo Ļ ci r ħ ki. Z ostatniego okna po prawej stronie parteru
wyjrzała czyja Ļ pobladła twarz, jednocze Ļ nie otworzyły si ħ frontowe drzwi i na werandzie
pojawił si ħ kr ħ py, łysy człowiek. Podszedł ci ħŇ kim, powolnym krokiem i zatrzymał si ħ przede
mn Ģ . Miał grubo ciosan Ģ twarz i kark zapa Ļ nika wagi ci ħŇ kiej. Nie patrzył na mnie. Jego
melancholijne spojrzenie wypełnione dostojnym smutkiem bł Ģ dziło gdzie Ļ poza mn Ģ .
Niew Ģ tpliwie był to sam Alec Cenevert, wła Ļ ciciel hotelu i Doliny Wilczej Gardzieli.
– Tam... – powiedział nienaturalnie niskim i głuchym głosem. – Tam wła Ļ nie to wszystko si ħ
stało. – Wskazuj Ģ ce wyci Ģ gn Ģ ł dło ı . W dłoni dzier Ň ył korkoci Ģ g. – Na tej grani...
Odwróciłem si ħ i mru ŇĢ c oczy spojrzałem na siw Ģ , przera Ň aj Ģ c Ģ i prawie pionow Ģ skał ħ
zamykaj Ģ c Ģ dolin ħ od zachodu, na białawe j ħ zyki Ļ niegu, na grzebieniast Ģ turni ħ , wyra Ņ n Ģ , jakby
wyciosan Ģ na soczystoniebieskiej powierzchni nieba.
– P ħ kł karabinek – wci ĢŇ tym samym głuchym głosem ci Ģ gn Ģ ł wła Ļ ciciel – dwie Ļ cie metrów
w linii prostopadłej spadał w dół, w Ļ mier ę , i nie miał si ħ o co zaczepi ę na gładkiej skale. By ę
mo Ň e krzyczał. Nie słyszał go nikt. By ę mo Ň e modlił si ħ . Słyszał go tylko Bóg i ziemia zadr Ň ała,
kiedy run Ģ ł na ni Ģ wraz z czterdziestoma dwoma tysi Ģ cami ton krystalicznego Ļ niegu...
– Pozdrowienia od inspektora Seguta – powiedziałem i wła Ļ ciciel natychmiast z ochot Ģ
przerwał opowie Ļę .
– To zacno Ļ ci człowiek – powiedział zadziwiaj Ģ co normalnym głosem. – Jak widz ħ , nie
zapomniał naszych wieczorów przy kominku.
– O niczym innym nie mówi – powiedziałem i chciałem zawróci ę do samochodu, ale
Cenevert złapał mnie za r ħ k ħ .
– Ani kroku w tył! – o Ļ wiadczył surowo. – Tym zajmie si ħ Kaisa. Kaisa! – zagrzmiał niczym
tr Ģ ba.
Na werand ħ wybiegł pies – wspaniały bernardyn wielko Ļ ci cielaka, biały w Ň ółte łaty. Jak ju Ň
wiedziałem sk Ģ din Ģ d, pies ten był wszystkim, co pozostało po Poległym Alpini Ļ cie, je Ň eli nie
liczy ę niektórych drobiazgów eksponowanych w pokoju-muzeum. Nie byłem od tego, Ň eby sobie
obejrze ę , jak ten pies o damskim imieniu b ħ dzie wyładowywał mój baga Ň , ale wła Ļ ciciel mocarn Ģ
dłoni Ģ popchn Ģ ł mnie w kierunku domu.
Przeszli Ļ my przez mroczny hali, w którym trwał jeszcze ciepły zapach zagasłego kominka
i słabo l Ļ niły lakierem modne niskie stoliki, skr ħ cili Ļ my korytarzem na lewo i Cenevert pchn Ģ ł
ramieniem drzwi z napisem „Biuro”. Zostałem posadzony w wygodnym fotelu, a wła Ļ ciciel
otworzył le ŇĢ c Ģ na biurku ogromn Ģ ksi ħ g ħ .
– Przede wszystkim pozwoli pan, Ň e si ħ przedstawi ħ – powiedział, w skupieniu oczyszczaj Ģ c
stalówk ħ wiecznego pióra. – Jestem Alec Cenevert, wła Ļ ciciel hotelu i mechanik z zawodu.
Zauwa Ň ył pan oczywi Ļ cie wiatraczki przy wyje Ņ dzie z Wilczej Gardzieli?
– Ach, wi ħ c to były wiatraczki?
– Tak. Silniki nap ħ dzane wiatrem. Sam je skonstruowałem i sam zbudowałem. Tymi oto
r ħ koma.
– Gdzie mam to zanie Ļę ? – zapytał za moimi plecami przera Ņ liwie cienki kobiecy głos.
Odwróciłem si ħ . W drzwiach, z moj Ģ walizk Ģ w r ħ ku, stała pulchniutka, ró Ň owiutka
baryłeczka, mniej wi ħ cej dwudziestopi ħ cioletnia.
– To jest Kaisa – oznajmił wła Ļ ciciel.
Kaisa natychmiast zarumieniła si ħ i zasłoniła twarz dłoni Ģ .
– T-tak... Zatem umieszcz ħ pana pod numerem czwartym. To najlepszy pokój w całym
hotelu. Kaisa, zanie Ļ walizk ħ pana m-mm...
– Glebsky – powiedziałem.
– Zanie Ļ walizk ħ pana Glebsky’ego pod czwórk ħ ... Wyj Ģ tkowa idiotka – zawiadomił mnie
nawet z niejak Ģ dum Ģ , kiedy pulpecik znikn Ģ ł. – Swego rodzaju fenomen... A wi ħ c, panie
Glebsky? – spojrzał na mnie wyczekuj Ģ co.
– Peter Glebsky – podyktowałem. – Inspektor policji. Urlop. Dwutygodniowy. Sam.
Wła Ļ ciciel starannie notował te wszystkie informacje ogromnymi, ko Ļ lawymi literami.
W czasie kiedy pisał, do biura stukaj Ģ c pazurami po linoleum wszedł bernardyn. Spojrzał na
mnie, mrugn Ģ ł jednym okiem i nagle z hałasem, jaki wydaje rzucona na podłog ħ wi Ģ zka drzewa,
klapn Ģ ł koło sejfu i poło Ň ył pysk na łapie.
– To Lelle – zakr ħ caj Ģ c pióro powiedział wła Ļ ciciel. – Sapiens. Wszystko rozumie, w trzech
j ħ zykach europejskich. Pcheł nie ma, ale linieje.
Lelle westchn Ģ ł i przeniósł pysk na drug Ģ łap ħ .
– Chod Ņ my – powiedział wła Ļ ciciel wstaj Ģ c. – Zaprowadz ħ pana do pokoju.
Weszli Ļ my na pierwsze pi ħ tro i z korytarza skr ħ cili Ļ my na lewo. Od razu przy pierwszych
drzwiach Cenevert zatrzymał si ħ .
– To tu – powiedział dawnym, głuchym głosem. – Prosz ħ .
Otworzył przede mn Ģ drzwi, wszedłem do Ļ rodka.
– Od tego wła Ļ nie pami ħ tnego i strasznego dnia... – zacz Ģ ł i nagle zamilkł.
Pokój był przyzwoity, chocia Ň mo Ň e nieco ciemny. Story zaci Ģ gni ħ te, na łó Ň ku nie wiadomo
dlaczego – ciupaga. Pachniało Ļ wie Ň ym dymem tytoniowym. Na oparciu krzesła, stoj Ģ cego
po Ļ rodku pokoju, wisiała czyja Ļ brezentowa kurtka, a na podłodze obok krzesła le Ň ała gazeta.
– Hm... – powiedziałem nieco zaskoczony. – Wydaje mi si ħ , Ň e kto Ļ tu ju Ň mieszka.
Wła Ļ ciciel milczał. Jego uwag ħ przykuł stół. Na stole nie było niczego szczególnego, stała na
nim tylko popielniczka z br Ģ zu, a w popielniczce le Ň ała fajka z prostym ustnikiem. Chyba
Dunhil. Z fajki unosił si ħ dymek.
– Mieszka... – odezwał si ħ wreszcie wła Ļ ciciel. – Czy naprawd ħ mieszka?...
Do głowy nie przychodziła mi Ň adna odpowied Ņ , czekałem, co b ħ dzie dalej. Mojej walizki
nigdzie nie było wida ę , ale za to w k Ģ cie stał kraciasty sakwoja Ň z nalepkami niezliczonych
hoteli. Nie mój sakwoja Ň .
– Tutaj – głos wła Ļ ciciela ponownie nabrał mocy – przez sze Ļę lat od tego pami ħ tnego
i strasznego dnia, wszystko zostało tak, jak on to pozostawił wyruszaj Ģ c na sw Ģ ostatni Ģ
wspinaczk ħ ...
Z pow Ģ tpiewaniem spojrzałem na dymi Ģ c Ģ fajk ħ .
– Tak! – powiedział wła Ļ ciciel z wyzwaniem. – To jego fajka. Jego kurtka. Jego ciupaga...
– A to jest jego gazeta – powiedziałem. Widziałem wyra Ņ nie, Ň e to była przedwczorajsza
„Muir Gazette”.
– Nie – powiedział Cenevert.” – Gazeta oczywi Ļ cie nie jest jego.
– Te Ň odnosz ħ takie wra Ň enie – przyznałem.
– To oczywi Ļ cie nie jest jego gazeta – powtórzył. – I fajk ħ naturalnie palił tu nie on, ale kto Ļ
inny.
Wymruczałem co Ļ na temat niedostatecznego poszanowania pami ħ ci zmarłych.
– Nie – w zamy Ļ leniu zaprzeczył wła Ļ ciciel. – To znacznie bardziej skomplikowane, panie
Glebsky. Ale o tym porozmawiamy innym razem. Teraz pójdziemy do pa ı skiego pokoju.
Jednak Ň e zanim wyszli Ļ my, Cenevert zajrzał do łazienki, otworzył i zamkn Ģ ł szaf ħ ,
a nast ħ pnie podszedł do okna i uderzył dłoni Ģ w portiery. Według mnie miał ogromn Ģ ochot ħ
zajrze ę równie Ň pod łó Ň ko, ale si ħ opanował. Wyszli Ļ my na korytarz i wła Ļ ciciel otworzył przede
mn Ģ drzwi pokoju numer cztery.
Pokój spodobał mi si ħ od razu. Wszystko w nim l Ļ niło od czysto Ļ ci, powietrze było Ļ wie Ň e,
na stole ani pyłka, za wymytym oknem Ļ nie Ň na równina i liliowe góry. W sypialni
gospodarowała Kaisa. Moja walizka była otwarta, rzeczy starannie poukładane i porozwieszane.
Kaisa wła Ļ nie wzbijała poduszki.
– No to jest pan w domu – powiedział wła Ļ ciciel. – Prosz ħ si ħ rozlokowa ę , odpoczywa ę
i w ogóle robi ę to, na co ma pan ochot ħ . Narty, sprz ħ t – wszystko jest do pa ı skiej dyspozycji, na
dole. Gdyby pan czego Ļ potrzebował, prosz ħ si ħ zwraca ę bezpo Ļ rednio do mnie. Obiad jest
o szóstej, a je Ļ li ma pan ochot ħ teraz co Ļ przegry Ņę albo si ħ nieco pokrzepi ę – mam na my Ļ li
alkohol – prosz ħ powiedzie ę Kaisie. ņ ycz ħ dobrego wypoczynku.
I wyszedł.
Kaisa ci Ģ gle jeszcze Ļ cieliła łó Ň ko doprowadzaj Ģ c je do niespotykanej doskonało Ļ ci, ja za Ļ
wyj Ģ łem z paczki papierosa, zapaliłem go i podszedłem do okna. Byłem sam. Dzi ħ ki niebiosom
i Wszechmog Ģ cemu nareszcie byłem sam! Wiem, Ň e to nieładnie tak mówi ę i nawet my Ļ le ę , ale
jak okropnie trudno w naszych czasach urz Ģ dzi ę si ħ tak, Ň eby chocia Ň tydzie ı , chocia Ň jedn Ģ
dob ħ , chocia Ň par ħ godzin sp ħ dzi ę w samotno Ļ ci! Mój syn gdzie Ļ wyczytał, Ň e podstawowym
nieszcz ħĻ ciem współczesnego człowieka jest osamotnienie i niemo Ň no Ļę porozumienia si ħ
z innymi lud Ņ mi. Nie wiem, nie wiem. Albo wszystko to wymysły poetów, albo ja po prostu
mam pecha. W ka Ň dym razie w moim przypadku dwa tygodnie samotno Ļ ci – to wła Ļ nie to, czego
mi potrzeba. I jakie to Wspaniałe, Ň e mi jest dobrze samemu z sob Ģ , z moim ciałem, jeszcze
stosunkowo młodym, jeszcze silnym. ņ e b ħ d ħ mógł pomkn Ģę na nartach po skrzypi Ģ cym Ļ niegu
tam, przez cał Ģ równin ħ , a Ň pod liliowe zbocza gór. Wtedy b ħ dzie ju Ň zupełnie cudownie...
– Czy co Ļ przynie Ļę ? – zapytała Kaisa. – Pan sobie Ň yczy?...
Spojrzałem na ni Ģ i Kaisa znowu zasłoniła twarz dłoni Ģ . Miała na sobie obcisł Ģ pstrokat Ģ
sukienk ħ i malutki koronkowy fartuszek. Jej obna Ň one ramiona były białe i pełne, a szyj ħ otaczał
sznur drewnianych korali.
– Kto tu u was teraz mieszka? – zapytałem.
– Gdzie?
– U was. W hotelu.
– W hotelu? W naszym? Mieszkaj Ģ tu ró Ň ni.
– Konkretnie – kto?
– Kto? Mieszkaj Ģ pan Moses z Ň on Ģ . W jedynce i w dwójce. I w trójce te Ň . Tylko Ň e w trójce
nie mieszkaj Ģ . A mo Ň e to córka. Kto ich tam wie. Taka pi ħ kna, ci Ģ gle tylko patrzy tymi swoimi
oczami...
– Tak, tak – powiedziałem, Ň eby j Ģ zach ħ ci ę .
– Jeszcze pan Simonet mieszkaj Ģ ... Tu, naprzeciwko. Ci Ģ gle graj Ģ w bilard i ła ŇĢ po Ļ cianach.
Figlarz, tylko Ň e jakby sm ħ tny. Na tle psychicznym – Kaisa, znowu si ħ zaczerwieniła.
– A kto jeszcze? – zapytałem.
– Pan du Barnstockre. Hipnotyzer z cyrku...
– Barnstockre? Ten sam?
– Nie wiem. Mo Ň e i ten sam. Hipnotyzer... I Brune.
– Co za Brune?
– A ten z motocyklem. W spodniach.
– Tak – powiedziałem. – To ju Ň wszyscy?
– Jeszcze jedni mieszkaj Ģ . Ale oni to nie tak jak wszyscy. Nie Ļ pi Ģ , nie jedz Ģ , tylko pokój
zajmuj Ģ ...
– Nie rozumiem – przyznałem szczerze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin