Smith Karen Rose - Mądra decyzja.pdf

(478 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Karen Rose Smith
Mądra decyzja
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Na dźwięk dzwonka serce Lauren MacMillan zabiło gwał-
townie. Spojrzała jeszcze raz na dziewczynki, siedzące przy
dziecinnym stoliczku. Jej bratanica, czteroletnia Lindsey,
właśnie nalewała wyimaginowaną herbatkę do filiżanek dla
lalek, natomiast druga dziewczynka, również czterolatka, po-
iła pluszowego misia. Nosiła imię Sara, miała ciemne, wijące
się włosy i wielkie niebieskie oczy. Jak jej ojciec, Cody Gran-
ger. Takie same...
Cody był wspomnieniem, którego Lauren nie potrafiła
wymazać z pamięci.
Znów rozległ się dzwonek.
- To na pewno tatuś - oznajmiła radośnie Sara. - Zapro-
simy go na herbatkę.
Ostatnią rzeczą na świecie, jakiej pragnęłaby Lauren,
była herbatka z Codym Grangerem. Wiedziała, że wrócił do
Birch Creek, otworzył praktykę lekarską i zamieszkał
niedaleko braterstwa. Unikała go jak ognia.
Ponaglana niecierpliwym spojrzeniem Sary, wyszła z po-
koju, przeszła przez hol i otworzyła drzwi. Poczuła na twarzy
mroźny podmuch lutowego powietrza, na podłogę spadło
kilka płatków śniegu. Na jej widok powitalny uśmiech na
twarzy doktora Grangera znikł jak za dotknięciem czarodziej-
skiej różdżki.
- Witaj, Lauren! Miło cię zobaczyć po tylu latach.
- Mnie również - bąknęła, czując, że niebieskie oczy
Cody'ego zapierają jej dech. Tak jak kiedyś... Jednak szkol-
ne czasy dawno minęły. Lauren, przywołując na twarz
uprzejmy uśmiech, otworzyła szeroko drzwi.
2
- Proszę, wejdź. Sara i Lindsey bawią się na dole. Kim
nie czuje się najlepiej, musiałam ją zastąpić.
Cody przeszedł przez próg i poczekał, aż Lauren zamknie
drzwi. Tak, teraz musiała się odwrócić. Spojrzała na niego.
- Sara i Lindsey zaprosiły dziś lalki na herbatę do
salonu.
Szli razem przez hol, ramię w ramię. Kątem oka widziała
ciemną marynarkę, czuła delikatny zapach męskiej wody.
- Co się dzieje z Kim?
- Ma zawroty głowy i mdłości - wyjaśniła krótko. - Le-
ży w łóżku, dałam jej wody z sodą i sucharki.
Na widok ojca Sara wydała z siebie radosny pisk.
- Tatusiu, tatusiu, właśnie pijemy herbatkę! A ty chcesz?
- Dziękuję, skarbie, innym razem - podziękował, kuca-
jąc koło małej i całując ją w główkę. - Jak udał się dzień?
- Najpierw bawiłyśmy się z Lauren, potem rysowałyśmy,
a kiedy Matt poszedł spać, bawiłyśmy się w sklep.
- Czyli bardzo pracowity dzień!
- A moja mamusia jest chora! - obwieściła z dumą rudo-
włosa Lindsey.
- Tak, słyszałem od Lauren - przytaknął Cody. - Powi-
nienem zbadać twoją mamę, tylko pójdę do samochodu po
torbę.
Był już prawie przy drzwiach, kiedy Lauren zawołała:
- Poczekaj chwileczkę! A może Kim wcale nie zechce,
żebyś ją badał?
- Dlaczego? - Zdziwiony Cody zatrzymał się w pół kro-
ku. - Skoro już tu jestem? Może będę mógł jej pomóc i szyb-
ciej wstanie z łóżka.
Oczywiście, zachowała się jak kretynka. Lauren czuła, że
jej policzki płoną. Co ją podkusiło, aby palnąć taką głupotę?
3
No cóż, bardzo chciała, żeby Cody Granger jak najprędzej
sobie stąd poszedł... Lecz on nie ruszał się z miejsca.
Zapatrzył się. Nie widział Lauren przez trzynaście lat
Stała teraz przy stole, szczupła i drobna, w niebieskich dżin-
sach i różowym sweterku. Z włosami, ściągniętymi w kucyk
i zarumienioną twarzą bez makijażu, wyglądała jak dziew-
czynka.
- Przepraszam, oczywiście, masz rację. Lepiej pójdę
uprzedzić Kim.
Wchodziła po schodach, czując na plecach jego wzrok.
Tak, wszystko wróciło. Po schodach, z rozpaczą w sercu,
szła szesnastoletnia dziewczyna. Ta rana wcale się nie
zabliźniła. Cały czas była gdzieś na dnie, i teraz znów bolała
jak dawniej. Kiedy jednak weszła na ostatni stopień, kazała
zniknąć szesnastolatce. Teraz Lauren MacMillan jest dojrzałą
i silną kobietą. A Cody Granger wkrótce wyjdzie z tego do-
mu i znów zniknie z jej życia. Na zawsze.
Po piętnastu minutach Cody złożył słuchawki, wsunął je
do czarnej, skórzanej torby i stwierdził, że Kim złapała wi-
rusa, który krążył po okolicy już od kilku tygodni. Lauren
asystowała podczas badania, wysłuchała diagnozy i natych-
miast zbiegła na dół zobaczyć, co robią dzieci. Jej troska była
w pełni uzasadniona, jednak Cody odniósł wrażenie, ze Lau-
ren opuszczała pokój z wielką ulgą.
Pochylił się nad torbą i wyciągnął z niej małe, płaskie
pudełeczko.
- Weź teraz jedną tabletkę, potem zażywaj co cztery go-
dziny, też po jednej - poinstruował Kim. - Na pewno pomo-
że na zawroty głowy.
Kim, tak samo rudowłosa jak jej córka, podziękowała
bladym uśmiechem. Na tle białych poduszek piegi na mizer-
4
nej twarzy wydawały się ciemniejsze, a włosy jeszcze bar-
dziej płomieniste.
- Za kilka dni na pewno poczujesz się lepiej.
- Ale ja już teraz chciałabym wyzdrowieć - powiedziała
rozżalonym głosem. - Nienawidzę chorować.
- Niestety, moja miła! Trochę to potrwa.
Bardzo lubił Kim, swoją rówieśnicę, też tuż po trzydzie-
stce, która od kilku miesięcy opiekowała się Sarą. Polecił ją
Eli, dawniej kurator Cody'ego, a dziś przyjaciel, z którym
wspólnie prowadzą praktykę lekarską. Kim od czasu do cza-
su pilnowała wnuczki Eliego i kiedy Cody, po przyjeździe
do Birch Creek, szukał opiekunki dla Sary, Eli z czystym
sumieniem ją polecił. Nie tylko mieszkała bardzo blisko, ale
miała też nadzwyczajny stosunek do dzieci i tryskała energią.
Chwilowa niedyspozycja zupełnie wytrąciła ją z równowagi.
- Kim, rozchmurz się! Potraktuj to jako wypoczynek.
- Wolałabym wypoczywać na górskim stoku, szusując za
Robem - powiedziała smętnym głosem, sięgając po szklan-
kę. Wypiła parę łyczków i z ulgą opadła na poduszki. Nagle
jej twarz ożywiła się. - Cody, chciałabym cię o coś zapytać.
Nie obrazisz się?
- Naturalnie, że nie.
- Powiedz, co się właściwie dzieje między tobą a Lauren?
Był pewien, że Kim nic nie wie, bo zawsze była dla niego
bardzo miła i serdeczna. Chyba że Rob coś powiedział.
- Nie bardzo wiem, o co ci chodzi, Kim.
- O to, że Lauren jest jakaś dziwna, zdenerwowana, zu-
pełnie inna niż zwykle. Wydaje mi się, że to z twojego po-
wodu.
- Chodziliśmy do tej samej szkoły - powiedział Cody
najbardziej obojętnym głosem, na jaki go było stać.
- A więc znaliście się już dawniej?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin