Andrew Gross - Niebieska strefa.txt

(426 KB) Pobierz
ANDREW GROSS





Niebieska strefa





W podreczniku opracowanym przez agencje szeryfow federalnych WITSEC (Witness Security Program), nadzorujaca program ochrony swiadkow, opisano trzy sytuacje. Czerwona strefa dotyczy swiadka, ktory przebywa w specjalnym areszcie, odsiadujac wyrok lub zeznajac podczas procesu. Zielona strefa to sytuacja, w ktorej swiadek wraz z rodzina otrzymal nowa tozsamosc i mieszka bezpiecznie w miejscu znanym wylacznie agentowi nadzorujacemu. Mianem niebieskiej strefy okresla sie stan najwyzszego zagrozenia, w ktorym nowa tozsamosc swiadka zostala odkryta. Kiedy opuscil bezpieczne schronienie, zerwal kon-takt z agentem nadzorujacym lub nie jest znane miejsce jego bobytu. Gdy oficjalnie nie wiadomo czy zyje.





PROLOG





Doktor Emil Varga potrzebowal zaledwie kilku minut, abydotrzec do pokoju starszego mezczyzny. Wlasnie byl pograzony

w glebokiej drzemce, snil o kobiecie, ktora poznal na studiach,

cale wieki temu, kiedy uslyszal rozpaczliwe pukanie jego

sluzacej. Szybko wiec naciagnal welniana marynarke na nocna

koszule i chwycil torbe lekarska.

-Blagam, niech sie pan pospieszy - poprosila, biegnac po

schodach. - Szybko!

Varga znal droge. Mieszkal w tej hacjendzie od wielu tygodni.

Szczerze mowiac, uparty, niezalezny starzec, ktory tak dlugo

wymykal sie smierci, byl juz jego jedynym pacjentem.

Wieczorami przy szklaneczce brandy Varga rozmyslal o tym, ze wierna sluzba przyspieszyla kres jego dlugiej i wybitnej kariery zawodowej.

Czyzby wreszcie nadszedl koniec...? Przystanal na chwile przed drzwiami sypialni. W pokoju panowal polmrok i czuc bylo zaduch. Lukowate okno z zamknietymi okiennicami nie wpuszczalo do srodka promieni porannego slonca. Zapach powiedzial mu o wszystkim. Zapach i piers starego mezczyzny-od tygodni po raz pierwszy spokojna. Usta starca byly szeroko otwarte, a glowa lekko przechylona na poduszce. Na wargach zastygla struzka zoltawej sliny. Varga podszedl powoli do duzego, mahoniowego lozka. Polozyl torbe na stole. Wiedzial, ze instrumenty nie beda mu potrzebne. Za zycia jego pacjent wzbudzal strach w sercach wielu ludzi. Yarga pomyslal o tym, ile zla wyrzadzil. Teraz jego ostre, indianskie kosci policzkowe jakby skurczyly sie i po-bladly. Doktor uznal, ze bylo w tym cos stosownego. Chociaz czy czlowiek, ktory za zycia budzil tyle leku i cierpien, mogl sprawiac wrazenie kogos kruchego i niewinnego? Doktor uslyszal glosy dochodzace z holu na parterze, niszcza-ce spokoj poranka. Bobi, najstarszy syn starca, wbiegl w pizamie do pokoju. Szeroko otwartymi oczami wpatrywal sie w pozbawione zycia cialo.

-Nie zyje? Doktor skinal glowa.

-W koncu rozstal sie z zyciem. Przez osiemdziesiat lat trzymal je za jaja.

W drzwiach stanela zona Bobiego, Marguerite, ktora byla w ciazy z trzecim wnukiem zmarlego. Widzac, co sie stalo, zaczela plakac. Syn podszedl ostroznie do lozka, jakby obawial sie, ze zmarly w kazdej chwili moze sie na niego rzucic jak przyczajona puma. Ukleknal i pogladzil twarz ojca - jego twarde, wyschniete policzki. Po chwili chwycil jego dlon, twarda i szorstka jak dlon robotnika, i delikatnie ucalowal jej kostki.

-Todas apuestas se terminaron, papa - wyszeptal, wpatrujac sie w martwe oczy starca.

Gra skonczona, tato. Podniosl sie i skinal glowa.

-Dziekuje, doktorze, za wszystko, co pan dla nas zrobil. Przekaze wiadomosc braciom.

Varga probowal wyczytac, co krylo sie w oczach syna zmarlego. Cierpienie? Niedowierzanie? Choroba ojca trwala bardzo dlugo, lecz dzien smierci w koncu nadszedl.

W spojrzeniu Bobiego dostrzegl cos wiecej niz pytanie. Starzec od lat wszystko trzymal w garsci, panowal nad caloscia sila woli. Co teraz bedzie?

Bobi objal zone i wyprowadzil z pokoju. Varga podszedl do okna. Otworzyl okiennice i wpuscil do srodka promienie porannego slonca. Nad dolina wstawal nowy dzien. Starzec byl wlascicielem calej okolicznej ziemi, rozciagajacej sie za bramami posiadlosci w promieniu wielu kilometrow - zielonych pastwisk i lsniacych, siegajacych trzech tysiecy metrow wierzcholkow Kordylierow. Obok stajni staly dwa czarne amerykanskie SUV-y. Kilku straznikow uzbrojonych w automaty siedzialo przy siatce; popijalo kawe. Jeszcze najwyrazniej byli nieswiadomi tego, co sie stalo.

-Tak - wymamrotal Varga. - Powinienes powiadomic braci.

-Spojrzal na zmarlego. Ten sukinsyn jest grozny nawet po smierci, westchnal.

Otworzyly sie bramy potopu. Juz wkrotce wody zaczna gwaltownie wzbierac, jednak krew nigdy nie zmyje krwi. Chyba tylko tutaj.

Nad lozkiem zmarlego wisial obraz Madonny z Dzieciatkiem w recznie rzezbionej ramie, dar kosciola z Buenaventury miasta, w ktorym przyszedl na swiat. Chociaz doktor nie byl religijnym czlowiekiem, na wszelki wypadek przezegnal sie, po czym uniosl przescieradlo i delikatnie zakryl twarz zmarlego.

-Mam nadzieje, ze w koncu spoczniesz w pokoju, gdziekolwiek jestes, starcze... Poniewaz otworza sie bramy piekiel. Nie bylam pewna, czy snilam, czy to wszystko dzialo sie naprawde. Wysiadlam z autobusu przy Drugiej Ulicy. Mieszkalam w odleg-

losci kilku przecznic stad. Od poczatku czulam, ze cos jest nie tak.

Facet stojacy przed wystawa sklepowa rzucil niedopalek papierosa na chodnik i ruszyl w niewielkiej odleglosci za mna. Przechodzac przez Dwunasta Ulice, slyszalam jednostajny odglos jego krokow.

W normalnych okolicznosciach nie odwrocilabym sie, nawet bym o tym nie pomyslala. Przeciez to East Village. Gwarna dzielnica. Pelna ludzi. Halas typowy dla miasta. Slyszalam go kazdego dnia.

Tym razem jednak obejrzalam sie przez ramie. Musialam. Spojrzalam na czlowieka o latynoskich rysach twarzy, z rekami w kieszeniach skorzanej kurtki. Jezu, Kate! Dopadla cie lekka paranoja, dziewczyno... Tym razem nie zachowywalam sie jak paranoiczka. Ten facet w dalszym ciagu za mna szedl.

Skrecilam w Dwunasta Ulice. Zwykle bylo tam ciemniej i panowal mniejszy ruch. Jacys ludzie rozmawiali, stojac na werandzie domu. Mloda para tulila sie do siebie w mrocznym zaulku. Tamten nadal za mna szedl. Slyszalam jego kroki. Nie zmieniaj tempa, powtarzalam sobie. Mieszkalam kilka przecznic stad. Tlumaczylam sobie, ze to nie moze dziac sie naprawde. Musisz sie przebudzic. Kate! Najwyzszy czas. A jednak sie nie przebudzilam. To wszystko dzialo sie naprawde. Znalam wazna tajemnice, ktora mogla mnie zabic. Przeszlam na druga strone ulicy i zwiekszylam temp. Serce walilo mi jak oszalale. Czulam, ze dzwiek krokow tamtego przeszywal mnie na wylot. Zauwazylam jego odbicie w szybie witryny. Mial ciemne wasy i krotkie, szorstkie wlosy. Serce zaczelo mi gwaltownie bic.

Przypomnialam sobie o sklepie, w ktorym robilam zakupy. Wbieglam do srodka. Byli tam jacys ludzie. Przez chwile poczulam sie bezpieczna. Wzielam koszyk i ukrylam sie miedzy regalami, udajac, ze wrzucam do srodka rzeczy, ktorych potrzebuje. Caly czas czekalam, modlac sie, aby ten facet

przeszedl obok sklepu.

Zaplacilam, usmiechajac sie nerwowo do siedzacej przy kasie Ingrid. Znowu ogarnelo mnie upiorne przeczucie. Moze bedzie ostatnia osoba, ktora widziala mnie zywa... Wyszlam na zewnatrz i poczulam ulge. Facet zniknal. Nie zauwazylam nic podejrzanego. Po chwili ponownie zastyglam w przerazeniu. Nadal tam byl. Opieral sie o samochod zaparkowany po drugiej stronie ulicy i rozmawial z kims przez telefon. Wolno odwrocil glowe i spojrzal na mnie... Cholera. Kate, co teraz zrobisz?

Zaczelam biec. Poczatkowo powoli, by po chwili zwiekszyc tempo. Slyszalam szalenczy stukot krokow na chodniku. Od domu dzielila mnie jedna przecznica. Juz go widzialam. Zielony daszek Numer 445 C przy Siodmej Ulicy. Zaczelam goraczkowo szukac kluczy. Rece mi drzaly. Blagam, jeszcze tylko kilka metrow...

Przebieglam ostatni odcinek. Wlozylam klucz do zamka, blagajac, aby sie otworzyl! Zasuwa drgnela! Pchnelam szybko ciezkie, szklane drzwi. Czlowiek, ktory mnie sledzil, zatrzymal sie kilka metrow dalej. Uslyszalam milosierny odglos zamykajacych sie drzwi.

Bylam bezpieczna. Odetchnelam z ulga. Dzieki Bogu, zagrozenie minelo, Kate.

Dopiero teraz poczulam, ze sweter przylgnal mi do ciala, przesiakniety lepkim potem. Trzeba z tym skonczyc. Musisz z kims porozmawiac, Kate. Poczulam tak wielka ulge, ze zaczelam plakac.

Do kogo mam pojsc?

Na policje? Przeciez nie powiedzialam im prawdy. Do najblizszej przyjaciolki? Tina walczyla o zycie w nowojorskim szpitalu. Z cala pewnoscia nie byl to sen.

Do kogos z rodziny? Nie masz rodziny, Kate. Juz nigdy nie bedziesz jej miec.

Na kazde z tych rozwiazan bylo za pozno. Weszlam do windy i nacisnelam guzik. Siodme pietro. Winda

przypominala ciezkie dzwigi przemyslowe, wydajace szczek podczas mijania kolejnych pieter. Marzylam jedynie o tym, aby dotrzec do mieszkania i zatrzasnac za soba drzwi. Na siodmym kabina z hukiem stanela. Koniec. Bylam bezpieczna. Rozsunelam metalowa krate, chwycilam klucze i otworzylam ciezkie drzwi. Droge zastapilo mi dwoch mezczyzn.

Probowalam krzyczec, tylko w jakim celu? Przeciez nikt mnie nie uslyszy. Cofnelam sie. Krew zastygla mi w zylach. Moglam jedynie milczaco patrzyc im w oczy. Wiedzialam, ze przyszli, aby mnie zabic.

Nie wiedzialam tylko, czy przyslal ich moj ojciec, Kolumbijczycy, czy FBI.





CZESC PIERWSZA





ROZDZIAL PIERWSZY





Tego ranka, gdy cale zycie Benjamina Raaba leglo w gruzach, cena uncji zlota wzrosla o dwa procent. Siedzial przy biurku i przechylony do tylu spogladal na Czterdziesta Siodma Ulice. Rozmawial przez telefon, przytrzymujac sluchawke ramieniem. Myslal z podziwem o swoim biurze polozonym wysoko nad Aleja Ameryk.-Czekam na twoja decyzje, Raj...

Raab dostal zamowienie na tone zlota. Kontrakt opiewal na ponad milion dolarow. Hindusi byli jego najwazniejszymi klientami, jednymi z najwiekszych eksporterow bizuterii na swiecie. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin