MROCZNE KARTY HISTORII KOŚCIOŁA - Faszyzm(2).doc

(3632 KB) Pobierz
MROCZNE KARTY HISTORII KOŚCIOŁA

MROCZNE KARTY HISTORII KOŚCIOŁA

 

„Czy naprawdę wierzysz, że masy kiedykolwiek znów

staną się chrześcijańskie? Nonsens. Nigdy! Bajka

dobiegła końca (...), ale my możemy przyspieszyć bieg

wydarzeń. Pastorzy sami będą musieli wykopać sobie

groby. Zdradzą Boga dla nas. Zdradzą wszystko,

by uratować swoje nędzne posadki i dochody”.

(Adolf Hitler, 1933)

Hitler mylił się w wielu kwestiach, jednak jego przewidywanie dotyczące kościołów chrześcijańskich

okazało się trafne. Zaślepienie duchowieństwa było tak znaczne, że można zasadnie przypuszczać, iż kościoły nie połapałyby się w rzeczywistej sytuacji wcześniej – zanim byłoby dla nich za późno: jeśli Hitler pokonałby wrogów na frontach, najpewniej zabrałby się za to, co dla chrześcijaństwa zamyślił: „wytępić z korzeniami”. 13 grudnia 1941 roku powiedział: „Pewnego dnia wojna się skończy. Zastanowię się wtedy, czy moim ostatecznym zadaniem w życiu ma być rozwiązanie problemu religii (...). Ostatnia scena musi wyglądać tak: na ambonie zgrzybiały kapłan, a naprzeciw niego kilka ponurych starych kobiet, kompletnie zidiociałych ze starości i upadłych na duchu”.

Można przypuszczać, że kościoły płaszczyłyby się przed Führerem tak długo, jak długo on by tego potrzebował. Zresztą niekoniecznie musiało to oznaczać eksterminację czy prześladowanie duchowieństwa.

Wiedział, że kościoły prędzej czy później same się unicestwią poprzez służalczość wobec faszystowskiego państwa, że zniszczą wszystko, co chrześcijańskie, włącznie z samą jego istotą, byle tylko zachować jak najwięcej przywilejów i urzędów. Mówił więc Hitler Hermannowi Rauschnigowi, że metodą wystarczającą do ziszczenia się jego antychrześcijańskiego planu może być „pozostawienie chrześcijaństwa w spokoju, by zgniło jak zgangrenowana kończyna”.

Od tego należy jednak odróżnić jego widzenie Kościoła jako instytucji, którą potrafił obserwować i podziwiać, czerpiąc natchnienie z jej systemu sprawowania władzy, oddziaływania na lud i żywotności. Na konferencji gauleiterów w Monachium w 1936 r. mówił:

„W żadnym razie nie życzę sobie walki z Kościołem albo z księżmi. »Mit« [antychrześcijańskie dzieło] pana Rosenberga nie jest oficjalną publikacją Partii. Poza tym mówię panom, że Kościół katolicki ma tę siłę żywotną, która przetrwa życie nas wszystkich jak tu siedzimy”.

Katolik Friedrich Heer tak charakteryzował stosunek Hitlera do Kościoła instytucjonalnego:

„Adolf Hitler aż do końca życia patrzy z głębokim szacunkiem... na Kościół rzymski, na jego tysiącletnią

sztukę panowania, sztukę propagandy, sztukę rządzenia duszami”. Fakt – wybrał sobie dobry wzór na to, jak

mamić lud i jak nad nim panować.

Naziści udawali chrześcijan, oburzali się za posądzenia ich o ateizm, Himmler zapowiedział, że ateizm z szeregów SS osobiście wytępi, a nazizmowi przydano charakter wręcz religijny, przy czym było to coś, co

można określić parodią chrześcijaństwa. Nie zrażało to jednak duchownych, wierzących z niebywałym zaślepieniem w to, co im Hitler podkładał i czym ich łudził. Kościoły ewangelicki i katolicki znalazły się na jego

liście płac i otrzymywały pewien udział z podatku, były też stale największymi po państwie właścicielami

ziemskimi w Rzeszy, a subwencje państwowe po jego dojściu do władzy

stale rosły: 1933 r. – 130 mln marek; 1938 r. – 500 mln; w czasie wojny – ponad miliard marek. W czasie

przemówienia w Reichstagu pod koniec 1938 r. Hitler oświadczył, że naziści przyznali Kościołom więcej pieniędzy, ulg podatkowych i swobód niż rządy poprzednie, demokratyczne.

Była to prawda. Mógł gnębić niewygodnych duchownych i likwidować niepożądane organizacje religijne

– wówczas protestowano tylko przeciwko naruszeniom konkordatu, ale nie potępiano doktryny nazistowskiej

jako złej i niebezpiecznej. Tym bardziej że zawierała ona szereg postulatów zbieżnych z interesami Kościoła.

Wszędzie gdzie faszyści zdobywali władzę, podejmowali bezpardonową walkę z partiami i organizacjami

komunistycznymi i socjalistycznymi.

Likwidowano też znienawidzoną masonerię (zwłaszcza w Niemczech, Włoszech i Austrii). „Wolnomyśliciel

Polski” pisał wówczas: „Ewolucja hitleryzmu doprowadziła do rozbicia ruchu wolnomyślicielskiego. Wielu

działaczy jest aresztowanych lub ukrywa się. W niektórych miastach zniszczono organizacjom listy członków,

biblioteki i całe urządzenia biurowe. Zniszczono również lub spalono sporo prywatnych bibliotek. W niektórych

biurach ruchu wolnomyślicielskiego zniszczono całkowicie meble, maszyny do pisania etc. Nie wolno

urzędnikom państwowym pracować w ruchu wolnomyślicielskim. Nie wolno nawet oddawać lokalów publicznych

do rozporządzenia tych organizacji.

W czasie Wielkiejnocy zakazano obchodów, które zastępowały dzieciom wolnomyślicieli uroczystości

chrześcijańskie związane z konfirmacją i komunią. Nie było żadnego oporu przeciw tym zarządzeniom”.

Postawa chrześcijańskich kościołów wobec faszyzmu była różna w zależności od państwa i momentu

dziejowego, jednak powiedzieć, że chrześcijaństwo w znaczeniu instytucjonalnym przeciwstawiło faszyzmowi

opór, to powiedzieć nieprawdę.

Zdarzały się wprawdzie indywidualne bądź nawet grupowe protesty przeciwko polityce faszystowskiej,

jednakże przeważały zdecydowanie postawy przeciwne. O ile hierarchia i duchowieństwo katolickie zasadniczo

wykazywały tchórzliwe kapitulanctwo lub akceptację, czasami przejawiając szczery wobec faszyzmu entuzjazm,

o tyle duchowieństwo i kościoły luterańskie mają na swym koncie okres fascynacji narodowym socjalizmem

i żenującą wręcz uległość. Hitler nie raczył doceniać służalczości i zaprzedania własnych ideałów przez kler, który jawił mu się jako banda łaszących się u jego stóp kundelków, którymi gardził tym bardziej, im niżej się czołgały.

Führer nie był katolikiem czy chrześcijaninem, jak chcieliby tego niektórzy. Prawda, że nie wystąpił nigdy z Kościoła katolickiego, zaś jego akcenty i wypowiedzi mogły sugerować coś przeciwnego: powoływał się

przecież czasami na opatrzność, a po dojściu do władzy odwiedzał kościół. Za młodu dwa lata uczęszczał

do szkoły klasztornej konwiktu benedyktyńskiego w Lambach, gdzie udzielał się w chłopięcym chórze i w liturgicznej służbie ołtarza.

W czasie wystąpienia w bawarskiej Pasawie, 27 października 1928 r., mówił obłudnie: „Tworzymy naród różnej

wiary, ale jeden. Nie o to chodzi, która z religii zwycięży drugą, raczej o to, czy chrześcijaństwo przetrwa, czy

upadnie!... W naszych szeregach nie ścierpimy nikogo, kto by przynosił uszczerbek myśli chrześcijańskiej, kto

by się przeciwstawiał inaczej myślącemu, zwalczał go albo manifestował, że jest dziedzicznym wrogiem chrześcijaństwa. Nasz ruch jest w istocie chrześcijański. Przepełnia nas życzenie, aby katolicy i protestanci odnaleźli się w głębokiej trosce naszego narodu. Będziemy zapobiegać każdej próbie poddawania w naszym ruchu myśli religijnej pod dyskusję”.

W czasie walki z gabinetem kanclerza Brüninga w roku 1930 szermował hasłami prochrześcijańskimi

i prokościelnymi, czym zyskał sobie spore grono wierzących. Przedstawiał swój ruch jako wyraz „pozytywnego chrześcijaństwa”, „walkę chrześcijaństwa czynu”, oskarżając zarazem swych politycznych przeciwników o zdradę religii na rzecz materialistycznego ateizmu. 1 lutego 1933 r. po objęciu urzędu kanclerskiego mówił, że „rząd bronić będzie podstaw chrześcijaństwa, stanowiących źródło siły narodu, on zaś osobiście opiekować się będzie chrześcijaństwem tej bazy całej naszej moralności oraz rodziną jako komórką życia ludzkiego i naszej społeczności”. 23 marca 1933 r. wydał oświadczenie rządowe, w którym mówił: „Rząd narodowy uważa obydwa wyznania chrześcijańskie za najważniejsze czynniki utrzymania istoty naszego narodu (Volkstum).

Rząd będzie respektował układy zawarte między nim a krajami. Ich prawa pozostaną nietknięte”.

Jednakże wystarczyło być tylko przeciętnie inteligentną jednostką, aby widzieć, że zarówno Hitler, jak i NSDAP z chrześcijaństwem niewiele mieli wspólnego. Wódz uznawał chrześcijaństwo za zgniliznę, a Stary i Nowy Testament za „żydowskie kłamstwo” (jüdische Schwindel).

Po cóż więc ta cała stylizacja i udawanie? Otóż Hitler był zdecydowanie za słaby, aby sobie pozwolić na wydanie frontalnej walki Kościołowi – bez względu na to, czy jej pragnął, czy nie. W czasie jednej z rozmów z generałem, który przeciwny był chrześcijaństwu, Hitler rzekł mu: „Myślę całkiem tak samo, jak Wasza Ekscelencja, tylko że Wasza Ekscelencja może sobie pozwolić na to, aby najpierw uprzedzać przeciwnika, że chce go zabić. Mnie zaś do tego, aby stworzyć wielki ruch polityczny, potrzebni są katolicy z Bawarii tak samo jak protestanci z Prus. Na to drugie przyjdzie czas później!”. W Weimarze przyznał: „Gdy dojdę do władzy, Kościół katolicki nie będzie w Niemczech mieć głosu; lecz by cel swój osiągnąć, nie mogę się bez niego obejść”. Wiadomo, że jednym z głównych czynników kolaboracji kościołów z reżimem hitlerowskim był jego antykomunizm.

Kościoły liczyły, że skutecznie się przeciwstawi naporowi bolszewizmu w Europie. Oczywiście, było to oczekiwanie uzasadnione, tyle że sam Hitler niewiele wyżej oceniał chrześcijaństwo, wręcz przyrównał je do bolszewizmu... duchowego: „Czyste chrześcijaństwo, chrześcijaństwo katakumb, zajmuje się przekładaniem doktryny chrześcijańskiej na rzeczywistość. Prowadzi po prostu do unicestwienia rodzaju ludzkiego. Jest ni mniej, ni więcej jak płynącym z serca bolszewizmem ukrytym pod blichtrem metafizyki”.

W encyklice Quadragessimo anno z 1931 r. papież przekonywał: „Jest obowiązkiem Naszego pasterskiego

urzędu ostrzec ich przed tym groźnym niebezpieczeństwem; aby wszyscy pamiętali, że ojcem etyczno-kulturowego socjalizmu był liberalizm, a spadkobiercą będzie »bolszewizm«”. Jakiż musiał to być zawód dla papiestwa i afront, kiedy w dziesięć lat później, w lipcu 1941 r., Hitler stwierdził: „Chrześcijaństwo to najcięższy cios, jaki spadł na ludzkość. Bolszewizm to jego bękart. Jedno i drugie jest ohydnym wymysłem Żydów”. Tak więc

o ile papież mniemał, iż bolszewizm wynikł z socjalizmu, a ten z liberalizmu, o tyle Hitler dowodził, że bolszewizm

wynikł z chrześcijaństwa. Oczywiście, kościoły długo w to nie wierzyły, bo uwierzyć nie chciały.

MARIUSZ AGNOSIEWICZ

www.racjonalista.pl

Zgłoś jeśli naruszono regulamin