Deborah Harkness - Księga Wszystkich Dusz 01- Czarownica.pdf

(1802 KB) Pobierz
1063517064.001.png
Harkness Deborah
Księga Wszystkich Dusz 01
Czarownica
Piękna i młoda doktor historii Diana Bishop studiuje alchemiczne księgi w oksfordzkiej
Bibliotece Bodlejańskiej. Jeden manuskrypt promieniuje dziwnym lśnieniem. Brakuje mu
kilku stron. A spod pisma wyłania się niemożliwy do odczytania inny tekst.
Diana wie, że by go odczytać, musiałaby użyć swoich magicznych mocy. Pochodzi bowiem z
potężnej rodziny o wielowiekowych czarnoksięskich tradycjach. Z rodziny pierwszej
czarownicy straconej w Salem. Ale Diana boi się swojej magii. Broni się przed nią.
Wraca jednak do księgi. Ale okazuje się, że manuskryptu nie ma w bibliotece, bo zaginął
przeszło sto lat wcześniej…
Tymczasem Oksfordem wstrząsają tajemnicze morderstwa. A Bibliotekę Bodlejańską
zaludniają niebezpieczne czarownice, czarnoksiężnicy, demony i wampiry. Wszyscy
poszukują księgi…
Wśród tych istot, których nie sposób odróżnić od ludzi, jest urzekający Matthew Clairmont
– tajemniczy światowej sławy profesor biochemii i neurologii.
Diana wie, że nie wolno jej złamać zakazu wchodzenia w uczuciowe związki z
przedstawicielami innych ras. Wie, że tę miłość może przypłacić życiem.
Tak rozpoczyna się przebogata opowieść o zakazanej potężnej miłości, wśród walki o
tajemnicę, która być może zmieni świat…
R OZDZIAŁ 1
Oprawiona w skórę księga wyglądała zupełnie zwyczajnie. W oczach
każdego innego historyka nie różniłaby się od setek starych i
zniszczonych rękopisów przechowywanych w oksfordzkiej Bibliotece
Bodlejańskiej. Ale odbierając ją, od razu zorientowałam się, że kryje w
sobie coś dziwnego.
Tego popołudnia pod koniec września czytelnia księcia Humfreya była
pusta i zamówienia na materiały biblioteczne realizowano szybko, jako że
minął już letni najazd naukowców, a gorączka jesiennego semestru
jeszcze się nie zaczęła. Mimo to byłam zaskoczona, gdy Sean zatrzymał
mnie przy swoim kontuarze.
- Doktor Bishop, są już pani rękopisy - szepnął figlarnym tonem. Przód
jego swetra w romby pokryty był rudawymi śladami pozostawionymi
przez skórzane oprawy. Lekko zażenowany przeciągnął po nich ręką i na
czoło opadł mu kosmyk jasnorudych włosów.
- Dzięki - odparłam i uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Notorycznie
łamałam reguły ograniczające liczbę książek, jakie pracownicy naukowi
mogli zamawiać w ciągu jednego dnia. Sean, z którym w studenckich
czasach nieraz wpadałam do wyłożonego różową sztukaterią baru
po drugiej stronie ulicy, żeby się czegoś napić, od przeszło tygodnia
spełniał bez protestów moje zamówienia. -I przestań tytułować mnie w
ten sposób. Za każdym razem wydaje mi się, że zwracasz się do kogoś
innego.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i popchnął manuskrypty po
poszczerbionym dębowym blacie. Zawierały piękne przykłady
alchemicznych ilustracji, skarby bodlejańskich zbiorów. Każdy z
manuskryptów dla ochrony umieszczono w szarym tekturowym pudełku.
- Och, jest jeszcze jeden. - Sean zniknął na chwilę w pomieszczeniu za
swoimi plecami i wrócił z grubą księgą in quarto, oprawioną zwyczajnie
w cętkowaną skórę cielęcą. Położył ją na wierzchu stosu i pochylił się,
żeby się jej przyjrzeć. Cienkie złote oprawki jego okularów błysnęły w
przyćmionym świetle umocowanej do półki starej lampy z brązu. - Od
jakiegoś czasu nikt go nie zamawiał. Muszę dopilnować, żeby po
zwróceniu został włożony do pudełka.
- Przypomnieć ci o tym?
- Nie. Zanotowałem to już tutaj - odparł, stukając się czubkami palców w
głowę.
- Musisz mieć lepszą pamięć ode mnie - zauważyłam, uśmiechając się
szerzej.
Sean spojrzał na mnie nieśmiało i pociągnął za kartonik wsunięty między
okładkę a pierwsze strony. Ale kartonik ani drgnął.
- Nie chce się wysunąć - bąknął.
Dobiegły mnie stłumione głosy. Zakłócały ciszę zwykle panującą w
czytelni.
- Słyszałeś coś? - Rozejrzałam się dokoła zaintrygowana dziwnymi
odgłosami.
- Co takiego? - odparł Sean, podnosząc wzrok znad rękopisu.
W oczach zamigotały mi ślady złoceń na krawędziach księgi. Ale te
wyblakłe złote plamki nie mogły być źródłem
ledwo widocznego, opalizującego lśnienia, jakie dobywało się spomiędzy
kart. Zmrużyłam oczy.
- Nie, nic. - Szybkim ruchem pociągnęłam manuskrypt do siebie.
Poczułam ukłucia w czubkach palców, gdy dotknęłam skórzanej okładki.
Sean ściskał ciągle palcami kartę książki, która teraz wysunęła się łatwo z
przytrzymującej ją oprawy. Podniosłam stos książek i przycisnęłam je
brodą, uderzona tajemniczym zapachem, który przegnał znajomą woń
ołówkowych strużyn i wosku do podłóg.
- Diano, dobrze się czujesz? - Sean zmarszczył brwi z niepokojem.
- Doskonale. Jestem tylko trochę zmęczona - odparłam i opuściłam nieco
książki, żeby odsunąć je od nosa.
Ruszyłam szybkim krokiem przez najdawniejszą, XV-wieczną część
biblioteki, wzdłuż elżbietańskich stołów do czytania z porysowanymi
blatami, opatrzonych trzema umocowanymi jedna nad drugą półkami na
książki. Gotyckie okna kierowały uwagę czytelników na kasetonowe
sklepienia - żywe kolory i złocenia ukazywały szczegóły
uniwersyteckiego herbu, czyli trzech koron i otwartej księgi. Wypisana
pod spodem sentencja: „Bóg jest moim światłem" wydawała się
powtarzać w nieskończoność.
W ten piątkowy wieczór moją jedyną towarzyszką w bibliotece była inna
amerykańska uczona - Gillian Chamberlain. Specjalizowała się w
filologii klasycznej i wykładała w college'u Bryn Mawr. Teraz ślęczała
nad skrawkami papirusu umieszczonymi między szklanymi płytkami.
Przemknęłam obok niej, starając się uniknąć jej wzroku, ale zdradziło
mnie skrzypienie starej podłogi.
Przeszło mnie mrowie, jak zawsze, gdy patrzyła na mnie inna czarownica.
- Diana? - usłyszałam jej głos dochodzący z mroku. Stłumiłam
westchnienie i zatrzymałam się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin