Okazja.doc

(85 KB) Pobierz
O K A Z J A

O K A Z J A

 

Ten gówniarz łamał serca wszystkim dziewczynom, choć wcale tego nie chciał. Był cholernie ładny! Wystarczyło na niego spojrzeć, by wiedzieć, że za chwilę do niego będzie należał cały świat! Ładny - to za mało powiedziane...

...Był przystojny, wysoki i smukły, o delikatnej twarzy ozdobionej burzą ciemnych loków, które naturalnym splotem opadały mu na czoło i dużych oczach w kolorze głębokiego granatu, w których utonąć by można od pierwszego spojrzenia. Nos prosty, usta... - byłem pewien, że gdy one dotkną drugich ust, szaleństwu zmysłów nie będzie końca.

A wszystko to spadło - gruchnęło! - na niego niespodziewanie, zaskakując go zupełnie. Nagle z uroczego dzieciaka stał się pięknym chłopakiem, na widok którego dziewczyny robiły maślane oczy. On sam wydawał się być speszony tym, co się wokół niego działo. Speszony: do czasu - myślałem - dopóki sobie kogoś nie pomaca; lub - dopóki jego ktoś nie pomaca. A tymczasem widywałem go na zwykłych szczenięcych randkach z małolatkami takimi samymi jak on, że nawet nie trzymali się za rączki.

Znałem go z osiedlowych zbiórek przy trzepaku, ale nie należałem do kręgu jego kolegów; różnica wieku, chyba z pięć lat. Kiedyś, jako brzdąc starszy od niego, naprawiłem mu rower, dokładniej mówiąc udało mi się założyć mu to trzecie kółko, które mu odpadło. Jaki był szczęśliwy! Od tego czasu zawsze się do mnie uśmiechał i mówił mi „cześć”. I tak aż do dziś. Nie przeszedł obok, żeby mi tego „cześć” nie powiedzieć, nawet gdy mnie mijał z dziewczyną, co rusz z inną. Żałowałem, że nie jestem dziewczyną, żeby go po prostu poderwać i uwieść! Marzyłem o tym, jak będę go dotykał, pieścił i całował coraz odważniej i coraz namiętniej, aż będzie leżał przede mną nagi i rozpalony, a ja rozchylę jego pośladki i powoli zacznę zanurzać w nie swego penisa, aż zniknie w nim cały, i aż przykryję go sobą zupełnie. Czuć ten gorący, podniecony tyłeczek, masować go swoimi jądrami! Na pewno dałbym mu rozkosz, jak tylu innym, którzy miękko poddawali się moim dłoniom i ustom a potem twardemu penisowi i nieprzytomni z wrażenia ze mną tracili swe męskie dziewictwo. Umiałem podejść chłopaczków. Gustowałem w rozprawiczaniu takich świeżutkich, niewinnych ciasteczek, ale dbałem o nich, zasypywałem ich czułościami i pieszczotą, więc gdy dochodziło do najważniejszego, mimo strachu, nie było protestów. Nie było więc żadnej przemocy, gwałtu… Bywało, że niejeden w tym zasmakował i potem sam przychodził do mnie. Z kilkoma do dziś się spotykam...

Niestety, z biegiem czasu mnie latek przybywało i dystans wiekowy między mną a Tomkiem samoistnie się powiększał. Już nie mogłem, jak równy z równym, kolega z kolegą, pójść z nim tu czy tam i… A Tomek działał na mnie jak hipnoza. Zacząłem go dyskretnie obserwować. Raz powędrowałem jego śladem aż do kościoła. Jakiż jestem naiwny, a dokąd by szedł ten grzeczny chłopczyk w niedzielę rano? I zaraz musiałem dzwonić do Bartka. Jeszcze był zaspany. Nie kazałem mu się do reszty wybudzać, niech z powrotem wpada w bety, tylko żeby mi zostawił otwarte drzwi, zaraz będę. Zdziwił się, że tak rano mnie naszło, ale że starzy poszli na sumę, więc godzinka dla nas. Wystarczy? Bartek wie, że ja nie wpadam na pięć minut tylko po to, żeby małego odcedzić. Lubię towarzyszącą temu otoczkę namiętnych zabaw, wrażliwych pieszczot, dzięki którym zwykły seks nabiera innej barwy i zyskuje ten specyficzny smaczek, że od razu ma się ochotę na więcej. Bartek miał ładną piżamkę. Wystąpił już tylko w jej dolnej części, z której od razu go wyłuskałem. Przy każdym rozbieraniu Bartka stwierdzam, że chłopak ma świetne ciało i że zawsze jest dla mnie tak samo atrakcyjny. Żartowałem, że mógłby pracować jako barman w gejowskiej kafejce. Ubrany tylko w muszkę i kamizelkę, z odsłoniętą resztą, prezentowałby się znakomicie. I nie chodzi o to, żeby chłopak był jakoś ekstra obdarzony, bo wcale nie jest. Ma zwykłe jajeczka i zupełnie niedużego penisa, ale ich widok jest tak uroczy, że z podniecającą rozkoszą sam przyciąga oko. Dupcię ma szczupłą, a w swej krągłości tak uformowaną, że nie ma mowy, żeby komukolwiek, widząc ją, natychmiast pała nie stanęła. No więc moja od razu stanęła, a Bartek zajął się nią jak należy. Nie omieszkał przy tym zapytać, kto mnie tak podjarał. Powiedziałem. Śmiał się, że jeśli oglądam się za coraz młodszymi, to znaczy, że się starzeję. Dostał po dupie. Ale zaraz potem jak mu ją wyszorowałem językiem i wypieściłem swoją buławą! Nie; ja się wcale w Bartka nie wpycham. Ja tylko przykładam swojego misia - Bartek go tak nazywa - i pieszczę nim jego zwieracz, który poddaje się, pulsując promieniście, sam się powoli rozchyla i „połyka” mi najpierw żołądź, a potem nagle wchłania całego, że wjeżdżam w niego lekko i głęboko, jakbym tam był najmilszym, od dawna oczekiwanym gościem. Zawsze wtedy mam gęsią skórkę: jak on to potrafi? A przecież pamiętam, z jakim strachem patrzył mi w oczy, gdy pierwszy raz w niego wchodziłem. Tak, Bartek też ze mną stracił swoją cnotkę, ale w odróżnieniu od innych on chciał ją stracić właśnie ze mną i mieliśmy na to całą noc.

Nie jesteśmy parą, ale zawsze chętnie się spotykamy.

Dałem mu do wiwatu, patrząc, jak własną spermą zalewa swój tors. Ledwie dyszał. Dołożyłem mu moją. Lubię seks z rana, gdy całe ciało jest cieplutkie, nagrzane, rozleniwione, a mały, twardy jak stal, sam bez trudu pokonuje opór ciała, przebija się do wnętrza i tak pracuje, aż w jajeczkach ściska. Wracałem więc zadowolony, odprężony, na ulicy minąłem się z jego starymi, którym powiedziałem uprzejme „dzień dobry”; odpowiedzieli. Gdyby wiedzieli, co mnie z ich synem łączy! Moi starzy też nie wiedzą. I dobrze. Spokojniej śpią.

Wakacje mijały, a wraz z nimi kurczyła się moja możliwość podążania śladami Tomka i jego dyskretnej inwigilacji. Co prawda w niczym mi ona nie poprawiła samopoczucia, ale przynajmniej pozwalała z dystansu sycić oczy jego urodą.

Aż nadszedł wrzesień. I wtedy... Wszystko za sprawą Kamila. Jest na AWF-ie i właśnie wypadła mu praktyka pedagogiczna. Kamil ze swoim belfrem z liceum załatwił sobie, że nie chce prowadzić lekcji, że do tego absolutnie się nie nadaje i że odwali te praktyki na SKS-ach. Na te inauguracyjne wyciągnął mnie, bo, jak powiedział, chyba się najpierw zesra, zanim poprowadzi pierwszą rozgrzewkę. Belfer z rozpędu mnie też przedstawił jako „pana praktykanta”. I nagle wśród uczniów dostrzegłem - Tomka! Uśmiechnął się zdziwiony, że mnie tu widzi, lekkim skłonem głowy posłał mi nieme „dzień dobry”, a ja patrzyłem na niego z ukrywanym zachwytem: biała koszulka szokująco podkreślała jego szczeniacką urodę! Z biegiem zajęć musiałem przyznać, że w fizycznej sprawności Tomek nie jest orłem. Grali w siatkę, on energicznym ruchem odrzucał włosy z czoła, śledząc lot piłki i nagle, zamiast złożyć dłonie i odbić ją - dostał piłką w twarz. Zachwiał się. Podbiegłem do niego.

- Nic mi nie jest, w porządku - powiedział, ale krwotok z nosa nie wyglądał przyjemnie.

Zgarnąłem go ramieniem, belfrowi pokazałem, że się nim zajmę i wyszliśmy do szatni. Stałem przy nim, gdy zmywał twarz i z niewiarygodną emocją patrzyłem na jego pochylone plecy znaczone każdą kostką kręgosłupa i pracujące ramiona. Mówił coś, bagatelizując całe zdarzenie, ale niewiele rozumiałem, tonąc w przepastnej głębinie jego granatowo-śliwkowych oczu. Zdjął koszulkę, wrzucił ją do plecaka, teraz spodenki, pod którymi miał ciasno opięte bawełniane slipki, włożył sportowe body i obciągnął w dół, za chwilę pewnie włoży spodnie... Nie, Tomek nie może się teraz tak po prostu ubrać i pójść! Powiedziałem:

- Poczekaj, tu plecy masz brudne od piłki.

Odsłoniłem mu lędźwie. Zmoczyłem kawałeczek papierowego ręcznika i przetarłem to, czego nie mógł widzieć i co wcale nie było brudne. Wycierając go widziałem zaczątek rowka jego pośladków, wyobrażałem sobie, jakie są gładkie i jakie ciepło kryją, gdybym je dotknął, gdybym się do nich przytulił, gdybym ułożył w nich swego penisa... Nie; dość wyobraźni!

- Powinieneś przetrzeć tors, to ułatwia oddychanie - kłamałem jak z nut, odwracając go twarzą ku sobie i podciągając mu koszulkę do góry.

Znów spojrzały na mnie te oczy; ich granat mnie obezwładnił. I usta; jakbym je swymi wargami dotknął, jakbym je obrysował swoim językiem! Otrząsnąłem się... Niewyrobiony nie sportowy tors, brzuch równy, gładki; przetarłem mu jeden sutek, i drugi, śmiesznie zamrugał powiekami, patrząc, co mu robię. Celowo wycisnąłem kropelkę wody, żeby spłynęła mu pod same slipki i szybko podążyłem za nią kawałeczkiem ręcznika. W slipkach widać, że jest to, co ma tam być, ale jakie jest, trudno zgadnąć; raczej niewielkie. I te parę włosków nad majteczkami; wytarłem je, choć wcale nie były mokre. Jego ciało zdawało mi się delikatne i kruche, a mimo to szalenie atrakcyjne! Takiego go pożądałem. Z trudem opanowałem własnego penisa, żeby mi się teraz nie wyprężył. Koniec; dłużej Tomka zatrzymywać nie mogłem. Ubierał się, a ja patrzyłem, jak lokuje tyłek w dżinsach, które przylgnęły do niego jak druga skóra, jak poprawia koszulkę; i znów chłopak jak cacko, który jednym spojrzeniem kładzie wszystkich.

Poszedł do domu, nie chciał, żebym go odprowadzał, przecież nic mu nie jest. A ja wróciłem na salę, do drużyny, w miejsce zwolnione przez kontuzjowanego. Kamil szybko załapał, że przybył mu godny przeciwnik. Parkiet aż dudnił. Obaj byliśmy mokrzy! Belfer śmiał się z nas, że podziwia zapaleńców, a takich dawno nie widział, po czym zostawił nam cały majdan i poszedł. A my siedzieliśmy, spoceni, zziajani, patrząc na salę, przed chwilą pełną wrzasku, teraz pustą.

Uprzątnęliśmy ten bałagan. Kamil powiedział, że musi się wykąpać i nie czekając na moją odpowiedź zrzucił koszulkę i spodenki, mignął mi gołym tyłkiem, przechodząc pokazał mi jaja i zniknął za uchylonymi drzwiami. Przebiegł mnie dreszcz emocji i podniecające ciepło. Nie byłem na ten widok przygotowany. Zauważyłem, że w męskich walorach Kamil jest raczej skromny. Ale w taki tyłeczek mógłbym od razu...

- No jak, idziesz? - dobiegł mnie jego głos.

- Nie mam ręcznika - wybrnąłem szybko.

- Są szkolne, masz! - i zza drzwi wyfrunęło do mnie różowe frotte.

Klamka zapadła. Wytrzymam? Muszę! Dobrze, że się wczoraj rozładowałem. Mimo to, znając siebie i swojego małego, nie mogłem za nic ręczyć. Więc poprzysięgłem sobie solenne opanowanie i chwilę później stanąłem goły obok niego. Udawałem, że omijam wzrokiem jego ciało, dokładniej mówiąc jego dolne części, ale dobrze widziałem te sportowe wyrobione uda i ładne owłosienie podbrzusza, z którego wychylał się niewielki ptaszek z jeszcze mniejszymi kulkami. Po raz kolejny przemknęło mi przez myśl, dlaczego chłopaki z małymi ptakami zwykle uganiają się za dziewczynami, a ci z okazami godnymi prawdziwych macho lubią chłopców? Czy jest w tym jakaś prawidłowość?

Za to Kamil nie spuszczał ze mnie oka. Wreszcie nie wytrzymał.

- Masz tego... - powiedział, wskazując wzrokiem mojego misia.

Roześmiałem się pod nosem; usłyszeć takie słowa od heteryka...

- A ty co, nie masz?

- No, nie tyle, widzisz. To jedyny mięsień, którego treningiem nie da się dopracować i wyćwiczyć.

- Jak to nie da? - zaprzeczyłem. - Z takiego małego dziewczyna w lot ci zrobi taką lachę!

- Idź... - chlapnął we mnie strumieniem wody. - Byle słówko małego mi drażni, a ty mi tu takie teksty wstawiasz. Ostatnią dupę miałem miesiąc temu, jeszcze na wakacjach, pewnie dlatego - rzucił w usprawiedliwieniu i westchnął teatralnie.

- A ja przedwczoraj - odrzekłem swawolnie. Oczywiście nie powiem mu, jakiej płci była ta dupa.

- Szczęśliwiec jesteś - mruknął, drapiąc swoje jajeczka. - Lepiej nie rozwijajmy tematu.

- Bo co?

- Bo mi się mały rozwinie.

- To udam, że nie widzę, u mnie jak w studni - zaśmiałem się, niby obojętnie wzruszając ramionami. Takiej sytuacji z Kamilem, tutaj, absolutnie się nie spodziewałem! Patrzyłem w jego harmonijne pośladki i pożerałem je wzrokiem, czując jak mi w jajach buzuje, a to znaczy, że za chwilę mały może mi stanąć! Z trudem opanowałem bicie serca. Muszę coś zrobić, żeby ratować własną skórę!

- Naprawdę jak w studni? - Kamil popatrzył spod oka. - To oprzyj się dupą o moją dupę.

Dupa o dupę? Jak mi pałę zerwało!

- Po co? - spytałem dla zasady.

- Jeśli nie chcesz... - dorzucił prowokacyjnie.

- Stawaj! - rzekłem i sam przywarłem pośladkami do jego pośladków. Zrobiło mi się gorąco nie tylko w jajach, ale wszędzie, wszędzie! Kamil na chwilę utracił równowagę, ale zaraz poprawił stopy i także przywarł mocno. Ten dotyk!

- Co teraz? - spytałem hamując oddech i splatając palce, żeby się nagle nie złapać za małego i nie pomóc mu stanąć prosto do góry!

- Nic. Dobrze? - odrzekł, lecz gdybym nie wiedział, że rozmawiam z Kamilem, nie poznałbym jego głosu. Do licha, chyba nie jestem durniem. Coś mi się tu zaczynało nie po... E-tam! Bez „nie”! Właśnie podobać! Ciekawe, jak daleko Kamil zabrnie?

- Spoko - odrzekłem.

- Robimy tak na zgrupowaniach, gdy chcemy sobie pomóc.

- Pomóc... w czym?

- W... męskich sprawach. Obóz to jak karcer. Dup zero, a mały dokucza. Coś trzeba zrobić. Wtedy umowa z kumplem i już. To taki wentyl bezpieczeństwa... Masz gorącą dupę - usłyszałem po chwili.

- A twoja, myślisz, zimna? I co? Jaki wentyl? - ciągnąłem Kamila za język.

- Już i tak za dużo ci powiedziałem. Nie mów, że o tym wiesz - zakończył protekcjonalnie, jakby mnie dopuszczał do jakiejś tam wielkiej sportowej tajemnicy.

- Czyli dupa o dupę i za małego? - odgadywałem. - Mądre. Gdy czujesz kogoś, lepiej ci idzie. I zadowolenie większe, nie?

Potwierdził nie bez ukrytej satysfakcji. Naiwniak; kto jak kto, ale ja doskonale wiem, jak się czuje drugą dupę i jak wtedy idzie. Czy Kamil jest gejem? Gdybym wiedział, że jest... A gdyby mu tak zrobić podpuchę?

- Taki styk każdego bierze - rzekłem, mocniej napierając na jego pośladki.

- Co dwa ciała, to nie jedno - uśmiechnął się zadowolony ze swego sprytnego, jak zapewne myślał, podstępu.

- To może podniecić - odrzekłem, sam sobie się dziwiąc, że rżnięcie głupa przychodzi mi tak łatwo.

- Może - zgodził się wspaniałomyślnie. Nie wiedziałem, czy wyraził tym swoją wątpliwość, czy potwierdził moje słowa.

- Chcesz zwalić, to wyjdę - rzekłem uprzejmie, niby z pełną wyrozumiałością, ale ani mi to nie było w głowie!

- Głupi... Co to, masz różowego a ja niebieskiego, czy jak? - sączył ciche słowa, prasując mi dupę swoją dupą, a we mnie, jak i w nim, czułem, wzbierało podniecenie, nad którym nic i nikt już nie zapanuje.

Milczenie. Stałem oparty o jego pośladki i plecy, udając durnia, który zupełnie tej sytuacji nie rozumie i wtedy opasały mnie jego dłonie wędrujące przez moje biodra do przodu, jakby mnie chciały do siebie mocniej przygarnąć. Jego palce splotły się na moich łonowych włosach, zsuwając się w dół podbrzusza. Poszukiwał mojego misia...? Znalazł... Dotknął, zawahał się. Czułem, jak przebiega go dreszcz. Czekał na moją reakcję? A ja po prostu jego dłonie przykryłem swoimi. Niech mnie tak trzyma, lubię pieszczoty. I wróciło pytanie: czy Kamil jest gejem? A może biseksem? Co teraz zrobi?... Nieistotne. Już zrobił.

- Jesteś luz... bez zahamowań - szepnął, jakby stwierdzał oczywisty fakt. - A jeszcze przed chwilą nie wiedziałem, czy mogę ci zaufać.

- Chyba możesz - odpowiedziałem kołysząc biodrami, żeby lepiej czuć jego gorące miękkie pośladki, podczas gdy jego palce nieśmiało poznawały mojego wyprężonego miśka, obdarzając go lekkim onanizmem. Świadomie wpuszczałem Kamila poza kolejne bariery, zastanawiając się, do której dojdzie, przed którą się zatrzyma?

- Dobrze...?

- Mhm... - mruknąłem. - Masz takie ciepłe dłonie...

- Ty też. Dlaczego nie weźmiesz mojego?

Właśnie; dlaczego? Przesunąłem dłoń po jego biodrze i dosięgnąłem najpierw moszny, teraz penisa. Wziąłem. Skojarzenie z Bartkiem: jakbym trzymał tamtego, tak samo nieduży i tak samo twardy! Już go lubię! Ale zaledwie poruszyłem napletkiem, Kamila chwyciły pulsujące skurcze, szarpnęło nim, wyprężyło - i wystrzelił, bijąc dupą o moje pośladki. I nagle przestał być sobą. Oderwał się ode mnie, spłukał pośpiesznie i czerwony jak burak, jakby mu krew miała trysnąć z twarzy, zniknął w szatni. Myślałem, że ochłonie i poczeka na mnie; niestety.

Intuicyjnie czułem, że Kamil nie będzie umiał zachować się jak przystało na chłopaka „po przygodzie”, nawet tak niewinnej. I miałem rację. Jego pierwsze słowa, rzucone mi spod chmurnego czoła w czwartek przed salą gimnastyczną, brzmiały:

- Po co przyszedłeś? To nie twoja praktyka.

Kretyn...

- Tobie na złość! - odpowiedziałem i udawałem zapaleńca sportowca, obojętnie patrząc na zapyziałych licealistów, wśród których ani jedna gęba mi się nie podobała, ani jedna sylwetka. Bo dziś nie było Tomka, to nie jego grupa, a tego chłopaka nikt mi nie zastąpi.

Zadzwoniłem do Bartka i kazałem mu przygotować kąpiel dla dwóch. Teraz leżałem w wannie i rozkoszowałem się jego ciałem, zgarniając pianę z jego pośladków i łonowych włosów, drażniąc go nieprzyzwoicie i nie dając mu spełnienia, by tuż potem leżeć na nim, przewieszonym przez wannę i brać, brać... Później pozwoliłem mu robić ze sobą, co chciał. Kochany jest Bartek, zwłaszcza wtedy, gdy tuż przed wytryskiem napiętym wzrokiem prosi, żeby mu wziąć penisa do ust i językiem podwoić mu rozkosz. Wsysam mu małego razem z woreczkiem i wyczekuję do ostatniej chwili, aż pierwsza kropla spermy uderzy mi w przełyk. Dostaję potem takiego wigoru, że mógłbym go kochać do rana. Rozpalamy się do białości, wplecieni w siebie i obaj już nie wiemy, które ciało jest czyje.

Wtorek. Od razu zobaczyłem Tomka. W tej samej białej koszulce, która szokująco podkreślała jego szczeniacką urodę i w tych samych zielonych sportowych spodenkach, które zupełnie mu nie pasowały. Kamil ostentacyjnie nie zwracał na mnie uwagi, więc i ja totalnie go olałem. Gej, nie mam wątpliwości. I boi się, że go zdradzę przed innymi. Dureń. Kretyn. Debil do kwadratu! Grałem przeciwko niemu, po drugiej stronie parkietu, z Tomkiem u boku. Jak się Tomek starał! I tak zawalił wszystkie piłki. Kilka z niemałym trudem wyratowałem, ale co z tego, przegraliśmy. I to, że równo z gwizdkiem belfer, sądząc, że będzie „jak zwykle”, powiedział uprzejme „do widzenia” - i tyle go było; a tuż po nim wcięło Kamila. Ja mam to posprzątać? Sam? Wtedy obok mnie wyrósł Tomek.

- Wraca pan do domu? - spytał nieśmiało.

- Od kiedy ci urosłem na pana? - spojrzałem w jego granatowe przepastne oczy. - Wracam - uśmiechnąłem się. - Tylko posprzątam ten majdan.

- Pomogę, będzie szybciej! - i złapał materac, ciągnąc go na stertę innych. Złapałem drugi. W mig doprowadziliśmy salę do ładu. Spojrzałem na Tomka, roześmianego od ucha do ucha i poczułem uderzającą falę gorąca. Sami... Wtedy zrodził mi się w głowie iście szatański pomysł. Powiedziałem, że jestem spocony, że capi ode mnie na trzy mile, że muszę się odświeżyć, że natrysk, dwie minuty, i... koszulka przez głowę, spodenki w dół i wystawiłem mu przed oczy całego siebie.

To nie był mój sposób zrywania chłopaczków, to była metoda Kamila, tydzień temu z dobrym skutkiem zastosowana na mnie. A Tomek co zrobi? Znieruchomiał, dokładnie jak ja przy Kamilu. Stracił oddech, twarz mu zastygła, a oczy wyrażały najzwyklejszy popłoch pomieszany z ciekawością! I na twarz, i na mojego penisa. Chciał odwrócić spojrzenie - i nie potrafił! Znów na penisa. Jak mi się teraz ten Tomek podobał! Jakbym go chwycił w ramiona!

- Nie idziesz? - spytałem z udaną swobodą.

Nie umiał odpowiedzieć. Jego spanikowane oczy wciąż skakały z mojej twarzy na penisa i z powrotem, wpadały na moje uda, tors, brzuch... Widziałem, że mój widok zrobił na nim wrażenie. Teraz, zanim ochłonie, trzeba iść za ciosem.

- No? Tu są ręczniki, bierz - podrzuciłem mu; chwycił, ale nadal stał nieruchomo, z coraz większymi wypiekami na twarzy.

- Nie, poczekam… - wydukał wreszcie, ledwie żywy, odkładając ręcznik.

Koniec. Porażka. Czułem, że mój pomysł okaże się niedorzeczny, idiotyczny, że spali na panewce. Na co liczyłem? Biedny Tomek. Stał przerażony, speszony, wzbraniał się i wymawiał, a ja udawałem, że nie rozumiem powodów jego zachowania. I wtedy - pomysł na uderzenie z grubej rury, na ambit!

- Pardon, chyba Cię rozumiem - zmieniłem ton głosu, jakbym dopiero teraz spostrzegł własną niewybaczalną gafę. - Jeśli przypadkiem z nikim tak jeszcze nie byłeś, to okey, przepraszam. Moja głupota. Nie pomyślałem. Dla mnie drugi chłopak... - wzruszyłem ramionami, jakby to było tak oczywiste, że aż trudne, żeby na to wpaść. Ukartowanym zagraniem przyjąłem winę na siebie, dorzuciłem chwyt: „przepraszam, nie wiedziałem” - i zadziałało! Tomek patrzył we własne stopy.

- Nie, dlaczego - wyszeptał i... odwrócony, powoli ściągał slipki. Zepchnąłem radość w najdalszy kąt duszy! Natychmiast uniosłem wzrok w górę, że niby wcale mnie nie interesuje, co u niego zobaczę. Nie... - bo przecież i tak będę widział!

- Brawo! Masz moje pięć - powiedziałem patrząc mu w oczy, podczas gdy on zasłaniał się wstydliwie. Docenił to, że ani ułamkiem chwili nie zjechałem mu wzrokiem poniżej pasa.

Przepuściłem go w drzwiach, wchodząc za nim. Taki tyłeczek! Myślałem, że runę mu pod nogi, że mu zgryzę pośladki do krwi! I moja pała... Żeby mi tylko nie stanęła! Bo jemu - może, powinna!

- Tomek, wolno spytać, czy miałeś już dziewczynę? - zacząłem nieczystą grę, puszczając na plecy ostry strumień wody.

Zawahał się.

- Nie miałem - odpowiedział.

...I jak tu opanować bicie serca?

- Pewnie dlatego się wstydzisz. Jak ją rozbierzesz, popieścisz, jak sobie zrobicie seks... Woda w sam raz.

...A serce mi wali jak kafar na hydrobudowie!

- No... Woda fajna... Wiesz, ja tu długo nie będę.

...A w głowie łomot, że nie sposób pozbierać myśli…

- Trudno mi tak. Wiem, jestem śmieszny...

- Nie jesteś - zaprzeczyłem szczerze, patrząc mu w oczy i... w penisa, którego przysłaniał dłonią, bezradnie kryjąc narastającą erekcję. Śliczny klejnocik! Niech mu stanie! Odwróciłem wzrok. Ale - od czego lekcja z Kamilem?

- Wiesz, jak to zrobić, żeby...? - rzekłem cicho, serdecznie. - Oprzyj się plecami o mnie, a ja o ciebie. To na przyszłość, gdyby ci tak kiedyś... Poczekasz, minie... Drugi tego nie widzi, choć wie. I jest okey... Normalna rzecz. Stań...

Miał oczy jak młyńskie koła. Odwrócił się. Ja też... Delikatnie wsparł się o moje plecy, a ja natychmiast przywarłem do niego pośladkami. Nie odsunął się! Z trudem zapanowałem nad emocjami i nad sobą, żeby nie wrzasnąć z radości, ze szczęścia, z podniecenia!

- Dobrze...?

- Nie mów, bo jak stąd zaraz wypruję...

Serce mi zakołatało.

- Spoko, stary... Jak stałem tak z jednym, pierwszy raz, też myślałem, że ze skóry wyskoczę. A on mnie tak...

I uczyniłem dokładnie to samo, co Kamil mnie: objąłem go. Zaledwie poznałem drżenie jego pośladków, ledwie dotknąłem penisa, gdy Tomek odskoczył, rzucił gardłowe: „Puszczaj!” i wybiegł do szatni. Ja za nim, przykrywając ręcznikiem własną rozkołysaną pałę.

- Co ty myślisz! Nie jestem idiotą! - krzyczał, zasłaniając się jak panienka. - Jesteś pedałem, to powiedz! Chcesz mnie wyjebać? - dygotał; to był gniew i bezsilna bezradna wściekłość. - Jeszcze się do mnie dupą przytulasz!

- Tomek...! - i tchu mi brakło. Z całych sił złapałem go w ramiona i przytuliłem do siebie. Niech się wyrywa; nie puszczę! Niech wrzeszczy, to mu usta zamknę swoimi ustami! Ale Tomek wcale się nie wyrywał, nie krzyczał, był kompletnie zaskoczony, zdezorientowany. Tym bardziej teraz, gdy jego penis... prężył się wciśnięty między nasze dwa ciała. Tuliłem go coraz mocniej, delikatnym ocieraniem rozbudzałem jego podniecenie. Z moich ramion już się nie wyrwie. - Jesteś dla mnie kimś ważnym, jedynym, naprawdę! - mówiłem i tyle jeszcze mu chciałem powiedzieć, gdy naraz nagie pośladki Tomka zadrgały napiętymi mięśniami, penis gwałtownym wyprężeniem wbił się w mój brzuch, a gęsta, gorąca sperma wstrzeliła się między nas... I tylko krótki świszczący oddech. Teraz głowa w dół i palący wstyd. A ja nie byłem ani na początku swej drogi do celu.

- Zostaw! - wyzwolił się z mych ramion. Miał łzy w oczach. Ubierał się stojąc tyłem. Ja też wciągnąłem spodenki. Milczenie. Dopiero przed drzwiami, trzymając za klamkę, powiedział:

- Chciałeś, jak złodziej, wykorzystać okazję... Myślałem już, że to zrobisz, że nie ucieknę. Gdybyś to zrobił...

Wykorzystałem! Jak złodziej? Nie; to przecież okazja czyni złodzieja, a nie odwrotnie.

- Nie powiem nikomu - rzekł dobitnie. - Niech to zostanie między nami - i trzasnął drzwiami.

Nie było zwykłego „cześć”.

Wyszedłem chwilę potem. Sam. Nic mnie nie cieszyło. Nawet nie chciało mi się iść do Bartka. Przeszła mi ochota na wszystko.

Na kolejnych zajęciach Tomka nie było. Kamil wciąż patrzył na mnie spode łba, a ja nie dawałem mu ani cienia nadziei, że ustąpię mu na parkiecie chociaż jednym punktem! Kretn. Mógł chociaż wytłumaczyć się jakimś głupim słowem. A tak -potwierdza tylko prawdę o sobie!

Koniec, Belfer od razu się zmył. Tym razem nie byłem naiwny. Zatrzymałem dwóch chłopaczków, żeby uprzątnęli ten majdan. Za jakie grzechy ja mam to robić? Bo po Kamilu też oczywiście ani śladu.

Nie poszedłem pod natrysk. Siedziałem chwilę sam i dopiero z ociąganiem podniosłem się z ławeczki.

Wyszedłem. I… zatrzymałem się.

Nagle za filarem - Tomek. Skąd...?

- Co… Co ty tu robisz?

- Nic… - wzrok wbity w ziemię, twarz przysłonięta opadającą burzą loków.

Stałem nieruchomo. Podejść? Nie, nie podejdę. Te dwa kroki to dobra odległość.

- Dlaczego nie byłeś na zajęciach?

- Bo nie chciałem.

Te same dżinsy opinające mu pośladki jak druga skóra, ta sama koszulka luźna na biodrach, pod spodem nic. Ten sam cudowny chłopak, na widok którego po prostu można zwariować!

- A teraz przyszedłeś?

- Byłem tu cały czas. Schowany…

- Dlaczego?

- Ty dobrze wiesz.

- Przeze mnie…?

Tylko skinięcie głową.

- Usiądźmy. Porozmawiajmy - zaproponowałem, z trudem utrzymując głos w normalnych rejestrach, choć z góry wiedziałem, że odmówi. Ale sam fakt, że przyszedł!

Oczywiście, energiczny ruch głową: nie…

- To… może pójdziemy gdzieś? Do jakiego pubu?

- Nie chcę, żebyś mi fundował.

- Wodę mineralną. Niech stracę - zażartowałem, ale nieudolnie, ale on chyba się uśmiechnął pod nosem. Teraz podniósł wzrok patrząc wprost w moje oczy.

- To jednak usiądźmy tu… na chwilę...

Wskazałem salę i szatnię: tam?

Nie... Ponownie zaprzeczył ruchem głowy, ale wyraźne rumieńce dały mi sygnał, że rozmowa ze mną, choć to dla niego trudna decyzja, jest mu potrzebna!

Nie... Chwila milczenia. Wreszcie jego cichy, najcichszy głos:

- Dlaczego chciałeś mi to zrobić?

- Nie chciałem...

- A co chciałeś?

- Chciałem cię przytulić.

- Dlaczego przytulić?

- Bo… bo nie wiem, dlaczego. Bo jesteś ładny… bo mi się podobasz…

Jego oczy były coraz większe. Jak bym je teraz wycałował…!

- Gdybym chciał coś… - i głos mi nie wytrzymał. Urwałem w pół zdania.

- To byś to zrobił. Jesteś silniejszy. A ja myślałem… - powiedział podchodząc. - Mogę cię przeprosić? - i najzwyczajniej w świecie wyciągnął do mnie rękę.

- Ty mnie? Za co? - zdębiałem, aż niemal mi włosy stanęły na głowie.

- Że się tak niepoważnie zachowałem. Ja chyba do tego, żeby tak z kimś być, jak z tobą... wtedy... jeszcze nie dorosłem - i sam wszedł w moje ramiona, jakby się chciał do mnie przytulić! Bałem się go objąć. Ale… delikatnie, najdelikatniej…

- Dlaczego tak mówisz? - wyszeptałem, a on spojrzał na mnie swymi granatowo-śliwkowymi oczami. Utonąłem w nich bez reszty.

- Bo to prawda! Ty mnie tylko przytulałeś, a ja się wyrywałem jak głupi. I dlatego, że się wyrywałem… tak mi się stało.

- Jak? - i znów głos utknął mi w krtani.

- Że się spuściłem! Wiesz, jaki to wstyd?

Ścisnąłem go w ramionach z całych sił, a w gardle - kamień. To nie jest żaden wstyd - chciałem powiedzieć, lecz nie potrafiłem.

- Dopiero w domu wszystko sobie przemyślałem.

- I…?

- I przypomniałem sobie, że powiedziałeś, że…

Przytuliłem go jeszcze mocniej, najmocniej.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin