McNab Andy - Nick Stone 02 - Stan zagrożenia.docx

(1017 KB) Pobierz
Andy McNab





Andy McNab

Stan zagrożenia

Z angielskiego przełożył

Janusz Skowron

LIBROS


Tytuł oryginału CRISIS FOUR

Projekt okładki i zdjęcie na okładce

Dariusz Szubiak

Redaktor prowadzący

Ewa Niepokólczycka

Redakcja

Jacek Ring

Korekta

Dorota Wojciechowska

Tadeusz Mahrburg

Copyright © 1999 by Andy McNab

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp, z o.o., 2001

Warszawa 2005 Bertelsmann Media Sp, z o.o.

KOLONEL

Druk i oprawa Białostockie Zakłady Graficzne S.A.

ISBN 83-7391-894-9 Nr 5164


Pamięci Edwarda CS. Hoopera

ur. 30 X 1979 zm. 15 IV 1999


Wszystkie postaci występujące w tej książce są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do postaci żyjących czy też nieżyjących jest całkowicie przypadkowe.


Październik 1995


Poniedziałek, 16 października 1995

Syryjczycy nie żartują, kiedy uznają, że ktoś narusza ich przestrzeń powietrzną. Parę minut po przekroczeniu ich granicy samolot jest witany przez trzy myśliwce przechwytujące. Trzymają się tak blisko, że można pomachać ręką pilotom, ale oni nie odpowiadają podobnym pozdrowieniem. Przecież przylecieli po to, żeby naocznie rozpoznać sytuację i jak im się nie spodoba to, co zobaczyli, to zestrzelą nieproszonego gościa rakietami powietrze-powietrze.

Oczywiście nie stosują podobnej procedury, gdy na ekranach ich radarów pokazują się punkciki niewinnych samolotów cywilnych, dlatego więc nasza czwórka wybrała tę metodę przeniknięcia na ich terytorium. Jeżeli Damaszek żywiłby cień podejrzenia co do przyszłych wydarzeń na pokładzie lecącego z Delhi do Londynu samolotu British Airways, to ich myśliwce zostałyby poderwane w powietrze już w momencie, gdy nasz boeing 747 opuszczał przestrzeń powietrzną Arabii Saudyjskiej.

Wierciłem się, usiłując znaleźć wygodną pozycję, i brała mnie zazdrość na myśl o tych wszystkich ludziach siedzących na górze za pilotem, którzy pewnie byli już po piątym ginie z tonikiem, oglądali drugi z kolei film i wgryzali się w trzecią porcję boeuf en croûte.

Przede mną znajdował się Reg 1. Miał około metra osiemdziesięciu pięciu wzrostu i posturę szafy dwudrzwiowej, więc pewnie było mu jeszcze gorzej niż mnie w tym ciasnym pomieszczeniu. Wszędzie plątały się jego kręcone czarne, tu i ówdzie siwiejące włosy. Podobnie jak ja, zanim odszedłem ze

9


służby w 1993 roku, Reg 1 wykonywał zadania dla służb wywiadowczych, również dla amerykańskich; Kongres nigdy by ich nie zaaprobował. Podczas służby w pułku robiłem podobne rzeczy, ale obecna misja była dla mnie pierwszą, odkąd zostałem K.

Biorąc pod uwagę, przeciwko komu była skierowana, nikt z nas nie próbował nawet myśleć o tym, czy uda nam się przeżyć do następnego zadania.

Spojrzałem w półmroku na Sarę. Miała zamknięte oczy i nawet w tym bladym świetle widziałem, że nie wygląda na najszczęśliwszą. Może po prostu nie lubiła latać bez obowiązkowego szampana i domowych pantofli. Minęło już sporo czasu, odkąd widziałem ją ostatnio, ale nie zauważyłem, żeby coś się w niej zmieniło oprócz włosów. Nadal były bardzo proste, niemal jak u mieszkanki Azji Południowo-Wschodniej, jednak już nie czarne, lecz kasztanowe. Zawsze miała krótkie włosy, a do tego zadania zrobiła sobie fryzurę z kucykiem i grzywką. Miała zdecydowane, wyraziste rysy twarzy, duże brązowe oczy i wystające kości policzkowe, odrobinę za duży nos i usta, które prawie zawsze były surowo ściągnięte. Na starość nie groziły jej zmarszczki mimiczne. Jej szczery uśmiech, ciepły i życzliwy, najczęściej wyglądał tak, jakby po prostu odgrywała jakąś rolę. Zaskakujące jednak było to, że potrafił ją rozbawić byle drobiazg. Nos zaczynał jej wtedy drgać, a cała twarz rozjaśniała się w promiennym, niemal dziecięcym uśmiechu. W takich momentach wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, może nawet zbyt pięknie. W naszym fachu czasami stanowi to niebezpieczeństwo, gdyż mężczyźni rzadko potrafią sobie darować kolejne spojrzenie, ale przez trzydzieści pięć lat życia nauczyła się wykorzystywać swój wygląd we właściwy sposób. Dzięki temu była jeszcze bardziej pozbawiona skrupułów, niż wydawało się to wielu ludziom.

Wszystko na nic - nie mogłem znaleźć wygodnej pozycji. Tkwiliśmy w samolocie prawie od piętnastu godzin i wszystko zaczynało mnie boleć. Odwróciłem się na lewy bok. Nie mogłem dostrzec Rega 2, ale wiedziałem, że jest gdzieś w mroku po mojej lewej stronie. Bez problemu odróżniłem go od Rega 1, bo był od niego o dwadzieścia pięć centymetrów niższy, a jego włosy

10


wyglądały jak garść ciemnoblond wełny. Znałem tylko ich służbowe numery i nie wiedziałem o nich nic poza tym, że podobnie jak ja zostali nie dalej niż trzy tygodnie temu obrzezani i że ich bielizna tak jak moja została wyprodukowana w Tel-Awiwie. Było to wszystko, co chciałem o nich wiedzieć, podobnie jak o pozostałych komandosach oznaczonych pseudonimami od Reg 3 do Reg 6, którzy na miejscu już na nas czekali. Nawet fakt, że jednym z nich był mój stary kolega, Glen, nie zmieniał mojego podejścia.

Po chwili znowu leżałem twarzą do Sary. Tarła oczy pięściami jak rozespane dziecko. Postanowiłem się zdrzemnąć i kiedy pół godziny p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin