DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ.doc

(32 KB) Pobierz
Piszę ten artykuł o bardzo późnej porze

Piszę ten artykuł o bardzo późnej porze. W sąsiednim bloku ciemno w oknach. Za ścianą słyszę płacz dziecka - to dwuletnia dziewczynka pozostawiona z babcią. Pewnie obudziła się i szuka rodziców, a może nie? Pomyślcie Państwo, ile dzieci w tej chwili płacze... Jakie mogą być tego przyczyny?

Odpowiedź wydaje się prosta: są chore, tęsknią za rodzicami, są samotne, może są świadkami awantury rodziców, a może je ktoś bije, czasem dlatego, aby zwrócić na siebie uwagę. Można powiedzieć, iż płaczą dlatego, że jest im źle.

Od lat zajmuję się problematyką związaną z dziećmi i młodzieżą. Lata te pozwoliły mi na liczne obserwacje, rozmowy z dziećmi i rodzicami, opiekunami, również nauczycielami i wychowawcami. W zdecydowanej większości rozmów na temat dziecka sprawiającego kłopoty słyszałem tylko wzajemne oskarżenia pod adresem osób, instytucji odpowiedzialnych za proces wychowawczy.

"Szkoła" winiła rodziców, rodzice "szkołę", do tego dokładano wpływ pornografii, przemocy w telewizji czy też w grach komputerowych. W żadnej rozmowie nie usłyszałem np. stwierdzenia "to moja wina, że do tego doszło", "zbyt mało czasu poświęcałem/am/ swoim dzieciom, dlatego tak się stało", czy podobnych zdań. Za niepowodzenia dzieci obwiniamy innych. Trudno nam rodzicom przyznać, że popełniliśmy błąd w stosunku do własnych dzieci. Gdy dziecko ma kłopoty w nauce oddajemy je w ręce korepetytorów, którzy mają pomóc nadrobić braki; kiedy chcemy, aby dziecko nauczyło się tańczyć, posyłamy je do instruktorów tańca itd., gdy zaś chodzi o wychowanie, żadni fachowcy nie są nam potrzebni. My najlepiej wiemy, co dla naszego dziecka jest najlepsze i jak sobie z nim radzić. Żeby korepetytor mógł nauczyć nasze dziecko jakiegoś przedmiotu, musiał się tego nauczyć, instruktor także ćwiczył, aby nabyć pewnych umiejętności, a kto nas rodziców uczył wychowywać dzieci? Być może uznacie, że to głupie pytanie, ja jednak myślę inaczej. Postaram się to wyjaśnić.
Każdy, kto nie spotkał się z nauką o wychowaniu, różnie interpretuje znaczenie słowa "wychowywać". W zasadzie większość wie, o co chodzi, jednak nie zdaje sobie sprawy, ile treści, a głównie czynności w tym słowie się mieści. Nie będę snuł tu wywodów naukowych, niemniej powiem, że wychowanie to pewien proces praktycznego działania, który ma przystosować, przygotować dziecko do życia w otaczającym go świecie ludzi, przyrody, techniki itp. To działanie polega na przekazywaniu dziecku pewnych norm moralnych, prawnych, wartości duchowych, kulturowych, które w danym środowisku społecznym obowiązują. Chodzi o to, aby dziecko stało się pełnowartościowym członkiem społeczności, w której żyje. Pierwszymi osobami, które ten proces powinny rozpocząć, są rodzice. I tu zaczynają się przysłowiowe "schody". Dziecko nie ma zupełnie wpływu na to, w jakiej rodzinie się rodzi, tzn. czy jest to rodzina bogata czy też biedna, rozbita czy patologiczna, czy rodzice mają średnie, wyższe czy też podstawowe wykształcenie itd. Od narodzenia dziecko jest "skazane" na takich a nie innych rodziców.

W rodzinie, do której trafia, panują już pewne normy, zwyczaje, kultura. Dziecko dorasta w takiej atmosferze, jaka w tej rodzinie panuje, używa podobnego języka, ubiera się podobnie, zachowuje się też tak jak większość członków rodziny, przyjmuje także te same wartości. Rodzina jest jego pierwszym źródłem informacji. Można zatem powiedzieć, że dziecko jest "zwierciadłem" rodziny. Stąd też przysłowie: "Niedaleko pada jabłko od jabłoni".

Zastanawiam się często, skąd u wielu ludzi tyle niezrozumienia, braku tolerancji, agresji w stosunku do własnych i często do "cudzych" dzieci. Za większość swoich niepowodzeń obwiniają dzieci, szkołę, środowisko. Przecież od urodzenia wpajają swoim dzieciom to, co uważają za najlepsze, nie pytając ich o zdanie, ubierają według własnego gustu, posyłają na kursy, dodatkowe lekcje nie zważając często, że dziecko nie ma ochoty grać na pianinie, tańczyć, recytować wierszyków dla cioci itd. Nie patrzą, że dziecko może być zmęczone, smutne czy zirytowane. Mówią wtedy: ja w twoim wieku..., przestań płakać..., a kiedy ucząc się chodzić przewróci się, brudząc białe rajtuzy, biją je ręką w "tyłek". Dziecko ma być doskonałe!

Takie jak sobie wymarzyli. Kiedy dorasta i nie spełnia oczekiwań, mówią: "wstyd mi za ciebie..., jak możesz mi to robić..., i tym podobne "dyrdymały". Przy tym zupełnie nie liczą się z możliwościami dziecka, im trudniej dziecku idzie nauka, tym więcej wymagają.

Wielu takich rodziców spotkałem w swojej pracy i wielu pewnie jeszcze spotkam. Wiem, że trudno pokazać im błędy, które popełniają. Oni wiedzą najlepiej, rada pedagoga, psychologa nie jest im potrzebna. Na efekt nie trzeba długo czekać - depresje, narkotyki, alkohol, zbierają swoje żniwo.

JarosŁaw SokoŁowski

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin