Domek na prerii 9.txt

(116 KB) Pobierz
Laura Ingalls Wilder
PIERWSZE CZTERY LATA
Wstęp
Nisko nad preriš wieciły jasne gwiazdy. W ich wietle wyranie rysowały się grzbiety cišgnšcych się w dal pagórków, a małe dolinki ginęły w głębokim cieniu.
Drogš, ledwie widocznš wród traw, szybko mknšł lekki powozik, zaprzężony w parę koni ciemnej maci. Buda powozu była spuszczona. Gwiadzisty blask owietlał ciemnš sylwetkę wonicy, biało odzianš, siedzšcš obok postać dziewczyny, i odbijał się od tafli Srebrnego Jeziora, które się rozlewało poród niskich, poroniętych trawš brzegów.
W nocnym powietrzu rozchodził się słodki zapach dzikich róż, gęsto rosnšcych po obu stronach drogi. Przez turkot kół i stukanie końskich kopyt przebijał się pięknie brzmišcy kobiecy kontralt. Powóz sunšł drogš; gwiazdy, jezioro i krzaki kwitnšcych róż tkwi-
9
ły nieruchomo, jakby zastygły w ciszy, zasłuchane w słowa piosenki opiewajšcej nocny krajobraz.
W cichš, ciepłš, wietlistš noc,
Gdy wiecš gwiazd drżšcych promyki na niebie,
Stowik marzšco mitosnš swš pień
piewa, różo, dla ciebie.
Perełki rosy w porannej mgle
Cicho, cichutko dzwoniš.
Gdy wiatr kołyszšc się wród traw,
Łagodnš potršca je dłoniš
Z rzęsicie owietlonego domu
Wykradamy się po kryjomu
Na morza zamglony brzeg,
Gdzie srebrne fale cicho szemrzš
Odwiecznie tajemny swój piew.
Zachwyceni, upojeni czarownš muzykš faL
Wolni, szczęliwi wędrujemy
W wietlisto gwiezdnš dal.
Był czerwiec. Różane krzewy stały okryte kwieciem; w ciche wieczory, gdy po zachodzie słońca wiatr ustawał nad preriš, zakochani rozkoszowali się urokami letnich spacerów.
Rozdział pierwszy
Rok pierwszy
Był poniedziałek, dochodziła czwarta, od południa dšł goršcy, porywisty wiatr. Ale wówczas, w roku tysišc osiemset osiemdziesištym pištym, nikomu w Dakocie nie przeszkadzała taka pogoda; godzono się z niš - była częciš natury.
Kolasa z czarnš lnišcš budš, zaprzężona w parę szybkonogich koni, okršżywszy stojšcš na rogu Ulicy Głównej wypożyczalnię koni Piersona, skręciła w polnš drogę.
Laura wychyliła się z okna niskiej, trzyizbowej chaty i dostrzegła zbliżajšcy się pojazd. Zajęta była włanie przyszywaniem batystowej podszewki do stanika nowej, czarnej sukni z kaszmiru. Ledwie zdšżyła nałożyć kapelusz i sięgnšć po rękawiczki, gdy kolasa i para bršzowych koni zatrzymały się u wejcia.
Ach, jak pięknie wyglšdała wtedy, stojšc w progu
11
chaty wród pożółkłych traw, w zagajniku młodych topól. Miała na sobie długš, sięgajšcš kostek różowš suknię z perkalu, w małe niebieskie kwiatki. Suknia była obcisła w talii, miała długie rękawy i suto marszczonš spódnicę. Spod wysokiej stójki u szyi wystawał ršbek białej koronki. Rondo zielonkawego, słomkowego kapelusza, podbite jedwabnš niebieskš podszewkš, okalało jej zaróżowione policzki i czoło, na które spadała bršzowa zakręcona grzywka.
Almanzo w milczeniu pomógł jej wsišć do powozu i starannie okrył lnianš płachtš chronišcš od kurzu. Potem cišgnšł lejce i pojazd ruszył. Przejechali dwanacie mil przez nagš prerię, dotarli do bliniaczych jezior Henry'ego i Thompsona. Przez wšski przesmyk poronięty dzikš winorolš i dzikimi winiowymi drzewkami wydostali się znów na łški i pomknęli do leżšcego piętnacie mil na północny wschód jeziora Spirit. Zrobili w sumie pięćdziesišt mil, zataczajšc ogromne koło.
Podniesiona buda kolasy osłaniała przed słońcem i wiatrem, który rozwiewał końskie grzywy i ogony. Okazałe preriowe kruki wielkimi susami pierzchały spod kół, dzikie kurki pomykały kryjšc się wród traw, pasiaste susły nurkowały do podziemnych nor, a dzikie kaczki wzlatywały, kršżšc to nad jednym, to nad drugim jeziorem.
Przerywajšc długie milczenie Almanzo zapytał:
- Czy zgodziłaby się wzišć lub za kilka dni? Jeli ci oczywicie nie zależy na hucznym weselu. Zimš, kiedy byłem w Minnesocie, siostra zaczęła snuć plany zwišzane z wielkim weselnym przyję-
12
ciem. Mówiłem jej, że nie mamy na to najmniejszej ochoty, ale w ogóle mnie nie słuchała. Cały czas powtarzała, że przyjedzie tu z matkš i zajmš się . obie urzšdzeniem przyjęcia. Żniwa za pasem, szkoda czasu na takie ceregiele. Najbardziej chciałbym, żebymy jak najprędzej byli na swoim.
Laura zaczęła obracać tkwišcy na palcu lewej ręki złoty piercionek z oczkiem z granatów i pereł. Ach, jakże piękny był ten piercionek, jaka szkoda byłoby się z nim rozstać...
- Zastanawiam się - zaczęła - bo przecież nigdy nie chciałam być żonš farmera i gospodyniš. Przynajmniej zawsze mi się tak wydawało. Szkoda, że nie masz jakiego innego zawodu. W miecie sš o wiele większe możliwoci.
Zapadła cisza, a po chwili Almanzo zapytał:
- Dlaczego nie chcesz być żonš farmera? A Laura odparła:
- Bo życie na wsi jest okropnie ciężkie dla kobiety. Tyle pracy przy domu, przy żniwach, a w czasie młócki - gotowanie dla robotników. I pieniędzy stale brak. Kupcy dyktujš ceny na produkty rolne, ale ceny na swoje towary ustalajš według własnego widzimisię. I gdzie tu sprawiedliwoć?
Almanzo się rozemiał.
- Jest takie irlandzkie powiedzenie: Pan Bóg zawsze nierychliwy, ale sprawiedliwy - bogatemu daje lód w lecie, a i biednemu w zimie lodu nie żałuje.
Ale Laury nie rozmieszył ten żart.
- Nie mam ochoty harować jak wół i żyć w bie-
13
dzie, kiedy mieszczuchy używajš życia za moje pienišdze.
- Nie znasz się na tym - rzekł Almanzo poważniejšc. - Tylko farmer może być niezależny. Jak długo wytrzyma kupiec, jeli mu ze wsi nie przywiozę towaru? Trwa między nimi walka, to prawda, ale farmer zawsze będzie górš. Jeli ma ochotę zgarnšć trochę więcej grosza, wystarczy, żeby obsiał nowy kawałek ziemi.
Popatrz, w tym roku obsiałem pszenicš pięćdziesišt akrów. Mnie to w zupełnoci wystarczy, ale jeli ty będziesz ze mnš, zaoram i posieję następnych pięćdziesišt.
Uprawę owsa również mogę zwiększyć, mogę też hodować więcej koni. Hodowla koni bardzo się o-
płaca. ' '_
Zrozum, na farmie wszystko zależy od dobrej woli - cišgnšł Almanzo. - Jeli tylko ma się chęć pracować i dbać o gospodarkę, można dobrze zarobić, lepiej niż w miecie. I nikt ci nie będzie dyktował, co masz robić.
Znów zapadła cisza. Laura milczała nieprzeko-
nana.
Wreszcie Almanzo pierwszy się odezwał: - Spróbujmy przez trzy lata. Jeli się nam nie powiedzie, rzucimy gospodarkę i znajdę sobie inne zajęcie. Obiecuję ci to.
I Laura zgodziła się ić na wie na próbę. Przepadała za końmi, uwielbiała rozległe, dzikie prerie, po których bez ustanku hulał wiatr, potrzšsajšc trawami i szuwarami, szeleszczšc wród krótkiej,
14
bizoniej trawki porastajšcej wyżynne miejsca - zielonej na wiosnę, srebrzystoszarej i rudej latem. Preria miała tyle uroku, tyle słodyczy i wieżoci. Wczesnš wiosnš zielone dolinki pokrywały się kobiercami wonnych fiołków, w czerwcu, gdzie okiem sięgnšć, kwitły krzewy dzikich róż. Dwie działki żyznej, czarnej ziemi, po sto szećdziesišt akrów każda, już do nich należały, do tego dojdzie jeszcze jedna z dziesięcioma akrami przepisowo zalesionego terenu, na którym rosło trzy tysišce czterysta pięć drzewek w odległoci
omiu stóp jedno od drugiego. A na dodatek między ich dwiema działkami znajdowała się szkolna działka, gdzie każdy miał prawo kosić, kto się pierwszy stawił z kosiarkš.
Ach, czy nie będzie przyjemniej zamieszkać we własnym gospodarstwie, niż na miejskiej ulicy, majšc z lewa i prawa sšsiadów? Gdyby tylko Almanzo się nie mylił... Ale przecież już się zgodziła ić na gospodarstwo na próbę.
- Dom na lenej działce będzie gotowy za kilka tygodni - odezwał się Almanzo. - Wemiemy lub w przyszłym, ostatnim tygodniu sierpnia, zanim zacznš się żniwa. Możemy już w tej chwili pojechać do pastora, a potem, wracajšc, zajrzeć do nowego domu.
Laura znów zaprotestowała; dostanie pensję za pracę w szkole dopiero w padzierniku, a przecież musi mieć pienišdze na nowe suknie.
- Po co ci nowe suknie? - zdziwił się Almanzo. - Zawsze jeste ładnie ubrana, a jeli wemiemy cichy lub, nie będzie ci potrzebny elegancki strój.
15
- Zobaczysz - cišgnšł - majšc dużo czasu, matka z siostrami przyjadš tu ze Wschodu i zmuszš nas do wydania wielkiego przyjęcia. Nie stać mnie na to, a twoja miesięczna pensja też na wiele się nie przyda.
Laura słuchała zdumiona. Nawet jej przez myl nie przeszło, żeby uwzględniać rodzinę Almanza w swoich planach. Tutaj, z dala od wiata, w tej dzikiej krainie, matka i siostry Almanza ze wschodniej Minnesoty nie wydawały się realnymi istotami. Owszem, bardzo się zdziwiła, gdy się dowiedziała, że jej przyszły mšż pochodzi z tak bogatej rodziny, i że jedna z jego sióstr ma nie opodal gospodarstwo. Ale potem zapomniała o ich istnieniu.Manly ma rację - jeli się odroczy lub, przyjadš z całš pewnociš; przecież matka Almanza już się dopytywała o datę w ostatnim licie.
Ojca nie mogła prosić o pienišdze na wesele. Ledwo mu starczało na utrzymanie rodziny, póki sto szećdziesišt akrów nowizny nie zacznie przynosić dochodu. Ale jakich plonów można się było spodziewać na wieżo zaoranej darni, po roku uprawy?
I Laura uznała, że nie ma innego wyjcia, niż zawarcie szybkiego małżeństwa i przeniesienie się do wspólnego domu przed rozpoczęciem żniw. Była pewna, że matka Almanza to zrozumie i nie będzie się czuła urażona. Przyjaciele i sšsiedzi też nie powinni widzieć w tym nic złego, sami zaangażowani w podobnš walkę o byt na dzikiej prerii.
A zatem w czwartek, dwudziestego pištego sierpnia o dziesištej rano, od strony wypożyczalni Pier-
16
sona, przed małš, ukrytš w cieniu topól chatkę zajechała kolasa z lnišcš budš, zaprzężona w parę bršzowych koni.
Laura stała w drzwiach, z mamš i ojcem u boku, Carrie i Grace schowały się za ich plecami.
Wszyscy radonie starali się jej pomóc wsišć do powozu. Ubrana była w czarnš, kaszmirowš suknię, która miała jej służyć w przyszłoci. Sšdziła bowiem, że każda mężatka powinna mieć przynajmniej jednš czarnš suknię w swojej garderobie.
Wszystkie inne stro...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin