Rozdział 5
Szkoła średnia. Już nie czyściec, ale najgłębsze piekło. Męka i ogień… Tak, doświadczałem obu. Teraz wszystko robiłem prawidłowo. Pod każdym względem. Nikt nie mógł się poskarżyć, że uchylam się od odpowiedzialności. Aby zadowolić Esme i nas chronić, zostałem w Forks. Wróciłem do mojego starego harmonogramu. Nie polowałem więcej niż reszta rodziny. Każdego dnia uczęszczałem do szkoły i zachowywałem się jak człowiek. Codziennie przysłuchiwałem się uważnie cudzym myślom, by usłyszeć coś nowego o Cullenach – ale nie było niczego nowego. Dziewczyna nie powiedziała o swoich podejrzeniach. Ciągle powtarzała tę samą historię – że stałem koło niej i odepchnąłem ją w odpowiednim momencie – aż ciekawscy słuchacze znudzili się tym wydarzeniem i przestali wypytywać o szczegóły. Nie było niebezpieczeństwa. Moje pochopne zachowanie nikogo nie zraniło. Nikogo oprócz mnie. Byłem zdeterminowany, aby zmienić przyszłość. Nienajłatwiejsze zadanie dla jednej osoby, ale nie było innego wyboru, z którego konsekwencjami mógłbym się pogodzić. Alice powiedziała, że nie będę dostatecznie silny, aby trzymać się z daleka od dziewczyny. Musiałem jej udowodnić, że nie miała racji. Myślałem, że pierwszy dzień będzie najtrudniejszy. Pod koniec byłem tego pewnien. Jednak się myliłem. Miałem wyrzuty sumienia, wiedząc, że muszę zranić dziewczynę. Pocieszałem się myślą, że jej cierpienie, w porównaniu do mojego, będzie niczym więcej niż ukłuciem szpilki – maleńkim bólem odrzucenia. Jako człowiek Bella wiedziała, że jestem czymś innym, czymś niewłaściwym, czymś przerażającym. Prawdopodobnie będzie bardziej spokojna niż zraniona, gdy przestanę z nią rozmawiać i zacznę udawać, że nie istnieje. - Cześć, Edward – przywitała mnie w pierwszy dzień po wypadku na biologii. Jej głos był uprzejmy, przyjacielski, jakby obrócony o sto osiemdziesiąt stopni od czasu, gdy rozmawiałem z nią po raz ostatni. Dlaczego? Co oznaczała ta zmiana? Zapomniała? Zdecydowała, że wyobraziła sobie cały epizod? Czy było możliwe, że wybaczyła mi niedotrzymanie obietnicy? Pytania paliły jak pragnienie, które atakowało mnie za każdym razem, gdy oddychałem. Gdyby tak spojrzeć jej w oczy przez krótką chwilę, aby zobaczyć, czy można wyczytać w nich odpowiedzi… Nie. Nie mogłem sobie pozwolić nawet na to. Nie, jeżeli zamierzałem zmienić przyszłość. Przesunąłem podbródek o cal w jej kierunku, nie odrywając wzroku od przedniej części sali. Kiwnąłem lekko głową, a potem obróciłem twarz prosto przed siebie. Już więcej się do mnie nie odezwała. Tego popołudnia, gdy tylko skończyły się lekcje i nie musiałem już dłużej grać, pobiegłem do Seattle, podobnie jak poprzedniego dnia. Wydawało mi się, że lepiej znosiłem ból, lecąc nad ziemią, gdy wszystko wokół mnie było zieloną plamą. Ten bieg stał się moim codziennym zwyczajem. Czy ją kochałem? Raczej nie. Jeszcze nie. Jednak mignięcia obrazów przyszłości z wizji Alice przylgnęły do mnie i mogłem zobaczyć, jak łatwo zakochać się w Belli. Byłoby to dokładnie jak upadanie – nie wymagałoby żadnego wysiłku. Brak pozwolenia, by ją pokochać, stanowił przeciwieństwo spadania – wspinałem się po ścianie klifu, wolno brnąc w górę o kolejne cale, zupełnie wyczerpany, jakbym miał jedynie siłę śmiertelnika. Minął już ponad miesiąc, a każdy dzień stawał się trudniejszy. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia – czekałem, aby się to skończyło, by stało się łatwiejsze. Ten trud musiała mieć na myśli Alice, gdy mówiła, że nie będę w stanie trzymać się z daleka od dziewczyny. Zobaczyła rozmiar mojego bólu. Ale ja mogłem znieść cierpienie. Nie zamierzałem zniszczyć przyszłości Belli. Jeżeli miałem ją kiedyś pokochać, to czy unikanie jej nie było najlepszą rzeczą, którą mogłem zrobić? Ignorowanie Belli oznaczało ograniczenie, które jeszcze umiałem znieść. Mogłem udawać, że jej nie zauważałem, że w żadnym stopniu mnie nie interesowała. Nigdy na nią nie patrzyłem. Ale to był maksymalny zasięg mojej granicy, pozory, nie rzeczywistość. Nadal zwracałem uwagę na każdy jej oddech, na każde wypowiedziane przez nią słowo. Podzieliłem moje męki na cztery kategorie. Pierwsze dwie były podobne. Jej zapach i cisza. Albo raczej – aby wziąć odpowiedzialność na siebie, czyli tam, gdzie faktycznie powinna leżeć – moje pragnienie i ciekawość. Pragnienie było najbardziej podstawową torturą. Moim zwyczajem stało się wstrzymywanie oddechu na biologii. Oczywiście, zawsze istniały pewne wyjątki – gdy musiałem odpowiedzieć na pytanie – i wtedy robiłem wdech. Za każdym razem, kiedy czułem zapach powietrza wokół dziewczyny, powtarzała się sytuacja z pierwszego dnia – ogień, potrzeba i brutalna przemoc, zdesperowana, by wydostać się na wolność. Trudno było wtedy zachować rozsądek i pohamować samego siebie. I, tak samo jak pierwszego dnia, potwór we mnie ryczał głośno, tak blisko powierzchni... Ciekawość była najbardziej stałą męką. To pytanie nigdy mnie nie opuszczało: O czym ona teraz myśli? Kiedy słyszałem jej ciche westchnienie. Kiedy z roztargnieniem skręcała pukiel włosów wokół palca. Kiedy wyrzucała swoje książki na ławkę z większą siłą niż zazwyczaj. Kiedy biegła do klasy spóźniona. Kiedy stukała niecierpliwie nogą o podłogę. Każdy ruch uchwycony przez mój peryferyjny wzrok był doprowadzającą do szaleństwa zagadką. Kiedy rozmawiała z innymi uczniami, analizowałem jej każde słowo i ton głosu. Czy wypowiadała swoje myśli, czy może rozważała, co powinna mówić? Często wydawało mi się, że próbowała powiedzieć to, czego oczekiwali jej rozmówcy; przypomniałem sobie moją rodzinę i naszą codzienną iluzję życia - byliśmy lepsi w tym niż ona. Chyba że nie miałem racji, może wyobraziłem sobie te rzeczy. Dlaczego miałaby grać jakąś rolę? Była jedną z nich – ludzkim nastolatkiem. Mike Newton stanowił najbardziej zaskakującą torturę. Kto by kiedykolwiek przypuszczał, że tak pospolity, nudny śmiertelnik umiał doprowadzić mnie do szału? Aby być sprawiedliwym, powinienem czuć pewien rodzaj wdzięczności dla irytującego chłopaka; bardziej niż inni skłaniał dziewczynę do rozmowy. Dowiedziałem się o niej tak wielu rzeczy dzięki tym konwersacjom – wciąż uzupełniałem moją listę – ale, zupełnie pechowo, asysta Mike’a w tym projekcie bardzo mnie denerwowała. Nie chciałem, aby to on odkrywał jej sekrety. Ja pragnąłem to zrobić. Pewne pocieszenie stanowił fakt, że Mike nigdy nie zauważył jej małych rewelacji, drobnych poślizgnięć. Nic o niej nie wiedział. Stworzył w swojej głowie Bellę, która nie istniała – dziewczynę tak pospolitą jak on sam. Nie dostrzegł jej bezinteresowności i odwagi, które odróżniały ją od innych ludzi, nie słyszał nieprawidłowej dojrzałości wypowiadanych przez nią myśli. Nie miał pojęcia, że gdy wspominała o swojej matce, brzmiało to tak, jakby rodzic mówił o dziecku, odwrotnie niż w rzeczywistości – z uwielbieniem, nieznacznym rozbawieniem, pobłażliwie i bardzo opiekuńczo. Nie słyszał cierpliwości w jej głosie, gdy udawała zainteresowanie jego chaotycznymi historyjkami i nie dostrzegł uprzejmości ukrywającej się za tą cierpliwością. Dzięki rozmowom z Mikiem dodałem najważniejszą cechę do mojej listy, najbardziej odkrywczą, tak prostą jak rzadką. Bella była dobra. Wszystkie inne rzeczy uzupełniały całość – życzliwość, skromność, bezinteresowność, kochanie i odwaga; dziewczyna była niezaprzeczalnie dobra. Te obiecujące odkrycia nie ociepliły moich uczuć w stosunku do chłopaka. Własnościowy sposób postrzegania Belli – jakby była nabytkiem, który należy mieć – prowokowały mnie prawie tak mocno jak jego prymitywne fantazje o niej. Z upływem czasu stawał się też coraz bardziej pewny siebie; wydawało mu się, że Bella lubi go bardziej niż tych, których postrzegał jako swoich rywali – Tylera Crowley’a, Erica Yorkie’a, a nawet, sporadycznie, mnie. Rutynowo, zanim zaczynały się zajęcia, siadał na brzegu naszej ławki, paplając do niej, zachęcony jej uśmiechami. Tylko grzecznymi uśmiechami, powtarzałem sobie. Zirytowany zachowaniem chłopaka, często próbowałem się zrelaksować, przywołując wizję samego siebie rzucającego nim przez pomieszczenie w daleką ścianę… To prawdopodobnie nie zraniłoby go śmiertelnie… Mike nieczęsto myślał o mnie jako rywalu. Po wypadku obawiał się, że Bella i ja zbliżymy się do siebie dzięki wspólnemu doświadczeniiu, ale najwyraźniej stało się odwrotnie. Wtedy martwił się, że wyróżniłem Bellę spośród jej rówieśniczek, zainteresowałem się nią. Teraz całkowicie ją ignorowałem, podobnie jak innych, więc Mike był zadowolony. O czym teraz myślała? Czy podobało się jej się jego zainteresowanie? I w końcu ostatnia z moich tortur, najbardziej bolesna: obojętność Belli. Ja ją ignorowałem, a ona ignorowała mnie. Nigdy nie spróbowała znowu ze mną porozmawiać. Z tego, co wiedziałem, nigdy też o mnie nie myślała. To zapewne doprowadziłoby mnie do szaleństwa – albo nawet złamania mojej determinacji, by zmienić przyszłość – gdyby nie fakt, że czasami Bella przyglądała się mi tak jak wcześniej. Sam tego nie widziałem, od kiedy nie mogłem sobie pozwolić na patrzenie na nią, ale Alice zawsze nas ostrzegała, że dziewczyna spojrzy się w naszym kierunku. Moja rodzina wciąż była nieufna i ostrożna, z niechęcią akceptowali problematyczną wiedzę Belii. To, że przyglądała mi się z daleka przez dzielący nas dystans stołówki, trochę łagodziło ból. Oczywiście mogła po prostu zastanawiać się, jakiego typu dziwakiem byłem. - Bella zamierza patrzeć się na Edwarda za minutę. Wyglądajcie normalnie – powiedziała Alice w pewien wtorek marca; skupiliśmy się na wierceniu i przesunięciu ciężaru swoich ciał, jak to robią ludzie; bezruch był znacznikiem naszego rodzaju. Zwracałem uwagę na to, jak często zerkała w moim kierunku; cieszyło mnie, chociaż nie powinno, że częstotliwość nie zmniejszyła się z biegiem czasu. Nie wiedziałem, co to oznaczało, ale czułem się lepiej. Alice westchnęła. Chciałabym… - Trzymaj się od tego z daleka, Alice - powiedziałem na wydechu. – To się nie zdarzy. Nadąsała się. Pragnęła stworzyć jej przewidzianą przyjaźń z Bellą. Dziwne, że tęskniła za dziewczyną, której nie znała. Muszę przyznać, że jesteś silniejszy, niż sądziłam. Znowu zablokowałeś przyszłość, pozbawiłeś jej sensu. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony. - Dla mnie ma jest to bardzo sensowne.. Skrzywiła się delikatnie. Próbowałem ją wyciszyć, zbyt zniecierpliwiony na konwersację. Nie miałem dobrego humoru - byłem bardziej spięty, niż to okazywałem. Tylko Jasper znał poziom mojego zdenerwowania; wykorzystując swoją unikalną zdolność do wyczuwania i wpływania na nastroje innych, rozpoznał emanujący ze mnie stres. Nie rozumiał jednak przyczyn stojących za konkretnym stanem ducha i – od kiedy stale miałem kiepski humor w tych dniach – zlekceważył to. Dzisiejszy dzień miał być trudny. Trudniejszy niż wczorajszy, zgodnie ze schematem. Mike Newton, wstrętny chłopak, z którym nie mogłem pozwolić sobie na rywalizację, zamierzał zaprosić Bellę na randkę. Termin tańców, na które dziewczyny wybierały partnerów, zbliżał się nieubłaganie; Mike miał ogromną nadzieję, że Bella go zaprosi. To, że tego nie zrobiła, podkopało jego pewność siebie. Teraz znajdował się w niewygodnej sytuacji – cieszyłem się z jego dyskomfortu bardziej, niż powinienem – ponieważ Jessica Stanley właśnie zaprosiła go na tę imprezę. Nie chciał powiedzieć tak, nadal mając nadzieję, że Bella go wybierze (i udowodni jego zwycięstwo nad rywalami), ale nie chciał też powiedzieć nie i w ogóle nie pójść na bal. Jessica, zraniona przez wahanie chłopaka, prawidłowo odgadła przyczynę takiej odpowiedzi i sztyletowała myślami Bellę. Instynkt ponownie podpowiadał mi, abym stanął pomiędzy wściekłymi rozważaniami Jessici a Bellą. Teraz lepiej rozumiałem taki odruch, ale nie mogłem za nim podążyć i cała ta sytuacja stała się jeszcze bardziej irytująca. Pomyśleć, do czego to doszło! Byłem całkowicie zaangażowany w małostkowe szkolne dramaty, którymi wcześniej gardziłem. Mike próbował ukoić swoje nerwy, gdy szedł z Bellą na biologię. Czekając na ich przybycie, słuchałem toczącej się wewnątrz niego bitwy. Chłopak był słaby. Celowo czekał na te tańce, obawiając się ujawnienia swoich uczuć, zanim ona pokazałaby, że też się nim interesuje. Nie chciał narazić się na odrzucenie, woląc, aby to Bella zrobiła ten pierwszy krok. Tchórz. Znów usiadł na naszym stole, nieskrępowany dzięki długiej historii poufałości, a ja wyobraziłem sobie dźwięk, jaki wydałoby jego ciało rzucone o przeciwległą ścianę z wystarczającą siłą, aby połamać mu wszystkie kości. - - Widzisz - odwrócił się do dziewczyny, mając wzrok utkwiony w podłodze. –Jessica zaprosiła mnie na tę imprezę za dwa tygodnie. - Świetnie. – Bella odpowiedziała natychmiast z wyraźnym entuzjazmem. Trudno było powstrzymać uśmiech, kiedy jej ton wniknął do świadomości Mike’a. Miał nadzieję na konsternację, smutek. – Na pewno będziecie się dobrze bawić. Próbował znaleźć właściwą odpowiedź. - Widzisz… - zawahał się i prawie stchórzył, ale w końcu zebrał się w sobie. – Poprosiłem ją, o trochę czasu do namysłu. - A to dlaczego? – dopytywała się. Jej głos był pełen dezaprobaty, ale dosłyszałem też w nim bardzo słaby ślad ulgi. Co to znaczyło? Niespodziewana, intensywna furia spowodowała, że moje ręce zacisnęły się w pięści. Mike nie dosłyszał ulgi. Krew napłynęła mu do twarzy – wydawało się to zaproszeniem, które stanowiłoby ujście dla mojej nagłej wściekłości – i opuścił ponownie wzrok, gdy zaczął mówić. - Myślałem, że może, no wiesz, może, może ty chciałaś... Bella się zawahała. W tym momencie jej niezdecydowania zobaczyłem przyszłość bardziej przejrzyście, niż kiedykolwiek miała okazję widzieć ją Alice. Możliwe, że na milczące pytanie Mike’a dziewczyna zamierzała odpowiedzieć nie, ale wiedziałem, że pewnego dnia - całkiem niedługo – powie w końcu komuś tak. Była śliczna i intrygująca, chociaż ludzcy mężczyźni nie zdawali sobie z tego sprawy. Niezależnie od tego, czy wybierze chłopaka z tego nijakiego tłumu uczniów, czy też zaczeka na decyzję, aż uwolni się od Forks, nadejdzie dzień, w którym powie tak. Ponownie zobaczyłem jej życie – studia, karierę… miłość, małżeństwo. Zobaczyłem ją, trzymającą ramię swojego ojca, w zwiewnej bieli i z twarzą zarumienioną ze szczęścia, kiedy kroczyła zgodnie z tempem marszu Wagnera. Ten ból był silniejszy niż wszystko, co do tej pory odczuwałem w całej mojej egzystencji. Człowiek musiał być bliski śmierci, aby doznać tak ogromnej męki… Człowiek by tego nie przeżył. Nie tylko ból, ale też wszechogarniająca wściekłość. Ta furia potrzebowała jakiegoś fizycznego ujścia. Chociaż ten mało znaczący, niezasługujący na nią chłopak nie musi być tym, któremu Bella powie tak, bardzo chciałem zmiażdżyć mu czaszkę w mojej ręce, aby był ostrzeżeniem dla jego następców. Nie rozumiałem tych emocji – to była silna plątanina bólu, wściekłości, żądzy i rozpaczy. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, nie potrafiłem tego nazwać. - Mike, sądzę, że powinieneś pójść z Jessicą – powiedziała Bella delikatnym głosem. Nadzieje Mike’a zniknęły. Zapewne cieszyłbym się z tego w innych okolicznościach, ale ciągle byłem zagubiony w szoku - wywołanym przez niespodziewane cierpienie – i wyrzutach sumienia, bo wiedziałem, co zrobiły ze mną ból i wściekłość. Alice miała rację. Nie byłem dostatecznie silny. Właśnie teraz Alice oglądała wirującą i skręcającą się przyszłość, ponownie zniekształconą. Czy to ją uszczęśliwi? - Już z kimś idziesz? – zapytał Mike ponuro. Zerknął w moją stronę, podejrzliwy pierwszy raz od kilku tygodni. Zorientowałem się, że ujawniłem swoje zainteresowanie – odchyliłem głowę w kierunku Belli. Dzika zawiść w jego myślach – zawiść do tego, którego wolała, kimkolwiek by nie był – znalazła nazwę dla moich niezidentyfikowanych emocji. Byłem zazdrosny. - Nie – powiedziała dziewczyna, nieznacznie rozbawiona. – Nawet się tam nie wybieram. Mimo wyrzutów sumienia i złości poczułem ulgę. Nieoczekiwanie, rozpatrywałem własnych rywali. - Czemu nie? – zapytał Mike niemal niegrzecznie. Rozjuszyło mnie, że tak się do niej zwrócił. Musiałem powstrzymać warknięcie. - Jadę w ten dzień do Seattle – odparła. Ciekawość nie była tak dokuczliwa jak wcześniej – teraz zamierzałem znaleźć wyczerpujące odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Bardzo szybko poznam szczegóły tej nowej rewelacji. Głos Mike’a stał się nieprzyjemnie natarczywy. - Nie możesz pojechać kiedy indziej? - Niestety nie. – Bella była teraz szorstka. – Więc nie powinieneś trzymać Jess dłużej w niepewności, to nie wypada Jej troska o uczucia Jessici podsyciła płomienie mojej zazdrości. Ta wycieczka do Seattle brzmiała jak wymówka, aby powiedzieć nie – czy odmówiła tylko ze względu na lojalność do koleżanki? Z pewnością była wystarczająco bezinteresowna, by to zrobić. Czy tak naprawdę chciała powiedzieć tak? A może oba przypuszczenia były błędne? Czy interesowała się kimś innym? - No tak, masz rację – wymamrotał Mike, tak zniechęcony, że prawie było mi go żal. Prawie. Odwrócił wzrok od dziewczyny, uniemożliwiając mi przyglądanie się jej przez jego myśli. Nie zamierzałem tego tolerować. Odwróciłem się - pierwszy raz od ponad miesiąca - by odczytać emocje malujące się na jej twarzy. Pozwalając sobie w końcu na nią spojrzeć, poczułem przejmującą ulgę, podobną do porcji świeżego powierza wypełniającego ludzkie płuca po długim pobycie pod wodą. Oczy dziewczyny były zamknięte, a ręce przyciśnięte do policzków. Jej ramiona skurczyły się obronnie. Potrząsnęła nieznacznie głową, jakby próbowała wyrzucić ze swojego umysłu niechciane myśli. Frustrujące. Fascynujące. Głos pana Bannera wyrwał ją z zamyślenia; jej oczy otworzyły się wolno. Natychmiast na mnie spojrzała, prawdopodobnie czuwając na sobie mój wzrok. Patrzyła się w moje oczy ze znajomym, zdezorientowanym wyrazem twarzy, który prześladował mnie przez bardzo długi czas. Nie czułem wyrzutów sumienia, winy lub gniewu. Wiedziałem, że w końcu się pojawią i to wkrótce, ale w tym konkretnym momencie dryfowałem po dziwnej, roztrzęsionej, wysokiej warstwie emocji; tak jakbym triumfował, a nie przegrywał. Nie odwróciła wzroku, chociaż patrzyłem się na nią z niestosowną intensywnością, na próżno próbując odczytać jej myśli przez płynne, brązowe oczy. Były pełne pytań, nie odpowiedzi. Mogłem dostrzec odbicie moich własnych oczu i zobaczyłem, że są czarne z pragnienia. Minęły już niemal dwa tygodnie od ostatniego polowania. Ten dzień nie był najbezpieczniejszy na łamanie postanowienia i silnej woli. Wydawało się jednak, że nie przeraziła ją czerń moich tęczówek. Nadal nie odwracała wzroku, a delikatny, niesamowicie zachęcający róż zaczął kolorować jej policzki. O czym ona teraz myśli? Prawie wypowiedziałem to zdanie na głos, ale w tym momencie pan Banner zadał mi jakieś pytanie. Wyszukałem właściwą odpowiedź w jego głowie, patrząc się przez chwilę w jego kierunku. Wziąłem, szybki wdech. - Cykl Krebsa. Głód przypiekł mi gardło, mięśnie się napięły, a usta wypełnił jad; zamknąłem oczy, próbując odrzucić od siebie pragnienie, burzące się wewnątrz mnie, zachęcające do wypicia jej krwi. Potwór był silniejszy niż wcześniej. Czerpał radość z zaistniałej sytuacji. Opowiedział się za dwoistą przyszłością, która dawała mu duże szanse – pół na pół – by dostał to, czego tak bardzo pragnął. Trzecia, chwiejna przyszłość, którą sam próbowałem stworzyć, wykorzystując siłę woli, rozpadła się – zniszczona przez zwykłą zazdrość. Potwór przybliżył się do osiągnięcia swojego celu. Wyrzuty sumienia i wina paliły razem z pragnieniem i gdybym miał możliwość wytwarzania łez, z pewnością wypełniałyby teraz moje oczy. Co ja najlepszego zrobiłem? Wiedząc, że bitwa była już przegrana, nie znajdowałem powodu, aby odmawiać sobie tego, czego chciałem; ponownie odwróciłem się, żeby popatrzeć na dziewczynę. Schowała się za swoimi włosami, ale mogłem zobaczyć przez przerwy między grubymi lokami, że jej policzki miały teraz kolor głębokiego szkarłatu. Potworowi się to spodobało. Nasze oczy nie spotkały się ponownie. Nerwowo zwijała pukle swoich ciemnych włosów miedzy palcami; jej delikatne palce, wątłe nadgarstki – tak słabowite, że prawdopodobnie sam mój oddech mógł je złamać. Nie, nie, nie. Nie potrafiłem tego zrobić. Była zbyt krucha, zbyt dobra, zbyt cenna, by zasłużyć na taki los. Nie mogłem pozwolić, aby moje życie kolidowało z jej, aby ją zniszczyło. Nie mogłem też trzymać się od niej z daleka. Alice miała rację. Potwór wewnątrz mnie zasyczał z frustracją, kiedy wahałem się, odpierając jego ataki pragnienia. Moja krótka godzina z nią minęła zbyt szybko; walczyłem sam ze sobą, z moim głodem. Rozbrzmiał dźwięk dzwonka i dziewczyna zaczęła zbierać swoje rzeczy. Nie spojrzała na mnie. Byłem rozczarowany, ale przecież nie mogłem spodziewać się niczego innego. Od wypadku zachowywałem się okropnie, niewybaczalnie. - Bello? – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać. Moja siła woli była już rozszarpana na drobne kawałeczki. Zawahała się, zanim na mnie spojrzała. Gdy się obróciła, wyraz jej twarzy był ostrożny, podejrzliwy. Przypomniałem sobie, że miała pełne prawo mi nie ufać. Że powinna tak się czuć względem mnie. Czekała, abym kontynuował, ale ja tylko się na nią patrzyłem, czytając jej twarz. Robiłem płytkie wdechy w regularnych odstępach, walcząc z pragnieniem. - Co? – powiedziała w końcu. – Nagle chce ci się ze mną gadać? Dosłyszałem nutkę urazy w jej głosie, która, podobnie jak złość dziewczyny, była ujmująca. Z trudem powstrzymałem uśmiech. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czy ponownie z nią rozmawiałem w sposób, który miała na myśli? Nie. Nie, jeżeli mógłbym temu zapobiec. Spróbuję temu zapobiec. - Nie, nie za bardzo – odparłem. Zamknęła oczy, co mnie zirytowało. Odcięła moją najlepszą drogę dostępu do jej uczuć. Wzięła długi, głęboki oddech, nie podnosząc powiek. Jej szczęka był...
magnaw18