Rozdział 9.docx

(46 KB) Pobierz

Rozdział 9

 

Na dworze było jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotarłem do Port
Angeles; słońce znajdowało się cały czas wysoko na niebie. I mimo tego, że
szyby w moim samochodzie były przyciemniane, nie miałem powodu, aby
podjąć niepotrzebne ryzyko. Więcej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem
powiedzieć.
Byłem pewien, że dam radę usłyszeć myśli Jessiki nawet z pewnej
odległości – były one głośniejsze niż Angeli, więc kiedy znajdę już te pierwsze,
będę w stanie usłyszeć drugie. Wtedy, kiedy już się ściemni, będę mógł
podjechać bliżej. Ale jak na razie zjechałem z głównej drogi na jakąś zarośniętą
tuż za miastem, która wydawała się rzadko używana.
Znałem główny kierunek, w którym powinienem szukać – tak naprawdę w
Port Angeles było tylko jedno miejsce, gdzie można kupić sukienki. No i nie
trwało to długo, kiedy znalazłem Jessikę, okręcającą się akurat przed lustrem.
Ujrzałem także Bellę w jej drugorzędnych myślach, oceniającą długą czarną
sukienkę, którą Jessica miała na sobie.
Bella cały czas wygląda nieswojo. Ha ha. Angela miała rację – Tyler nie
marnował ani chwili czasu. Chociaż nie mogę uwierzyć, że jest tym aż tak
zdenerwowana. A co jeśli Mike nie będzie się dobrze bawił i nie zaprosi mnie
nigdzie później? Co, jeśli zaprosi Bellę na bal absolwentów? A czy ona
zaprosiłaby Mike’a, gdy ja bym nic nie powiedziała? Czy on myśli, że ona jest
ładniejsza ode mnie? Czy ona myśli, że jest ładniejsza ode mnie?
- Myślę, że ta turkusowa jest lepsza. Podkreśla kolor twoich oczu.
Jessica uśmiechnęła się fałszywie do Belli, obserwując ją podejrzliwie.
Czy ona na pewno tak myśli? A może po prostu chce, żebym wyglądała w
sobotę jak idiotka?
Zmęczyło mnie słuchanie myśli Jessiki. Poszukałem więc w pobliżu
Angeli – ach, ale Angela akurat zmieniała sukienkę, więc szybko uciekłem z jej
głowy, aby zapewnić jej prywatność.
Cóż, w centrum handlowym nie było zbyt wiele możliwości dla Belli, aby
zrobiła sobie krzywdę. Pozwolę im dokończyć zakupy a potem niby
przypadkiem wpadnę na nie. Już wkrótce miało zrobić się ciemno – z zachodu
zaczęły napływać chmury. Uchwyciłem co prawda tylko ich zarysy pomiędzy
wysokimi drzewami, ale byłem przekonany, że nieuchronnie przyspieszą
zapadnięcie zmroku. Dlatego też ucieszyłem się na ich widok, pragnąc ich cienia
bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już jutro będę siedział obok Belli w szkole,
skupiał całą jej uwagę podczas lunchu. Będę mógł zadać jej te wszystkie
pytania…
A więc była wściekła na zarozumialstwo Tylera. Widziałem to w jego
myślach – że mówił dosłownie o balu absolwentów, że stawiał jej żądania.
Przypomniałem sobie jej wyraz twarzy z tamtego popołudnia – odrazę,
niedowierzanie – i roześmiałem się. Byłem ciekaw, co mu na to odpowie. Nie
chciałbym przegapić jej reakcji.
Czas mijał wyjątkowo wolno, kiedy czekałem na zapadnięcie zmroku.
Sporadycznie sprawdzałem myśli Jessiki; była najłatwiejsza do znalezienia, ale
naprawdę nie lubiłem przebywać w jej myślach zbyt długo. Zobaczyłem miejsce,
gdzie planują iść coś zjeść. Do czasu kolacji będzie wystarczająco ciemno… może
mógłbym przypadkiem wybrać tą samą restaurację. Dotknąłem telefonu w
swojej kieszeni, rozważając zaproszenie Alice. Na pewno byłaby zachwycona,
przecież też chciała porozmawiać z Bellą. Ale nie byłem pewien, czy byłem już
gotowy wprowadzić bardziej Bellę w mój świat. Czy jeden wampir to
niewystarczający problem?
Rutynowo sprawdziłem Jessikę. Myślała o swojej biżuterii, pytając Angelę
o radę.
Może powinnam oddać ten naszyjnik z powrotem. Przecież mam w domu
inny, na pewno by pasował. No i wydałam trochę za dużo… Mama się wścieknie.
Co ja sobie myślałam?
Nie chce mi się wracać z powrotem do sklepu. Jak myślisz, Bella będzie nas
szukać?
Co się stało? Belli nie było z nimi? Popatrzyłem oczami Jessiki, potem
Angeli. Stały właśnie na chodniku, naprzeciw rzędu sklepów. Belli nie było
nigdzie w zasięgu wzroku.
Och, kogo obchodzi Bella? – pomyślała niecierpliwie Jess, zanim
odpowiedziała na pytanie Angeli. – Nic jej nie będzie. Minie trochę czasu, zanim
dojdziemy do restauracji. Poza tym, myślę, że chciała zostać sama. – wyłapałem z
myśli Jessiki widok księgarni, do której miała pójść Bella.
Pospieszmy się więc. – powiedziała Angela. Mam nadzieję, że Bella nie
będzie nam miała tego za złe. Była dla mnie taka uprzejma w samochodzie…
Naprawdę jest miłą osobą. Ale odniosłam wrażenie, że cały dzień była jakby
przygnębiona. Czy to przez Edwarda Cullena? Założę się, że to właśnie dlatego
wypytywała o jego rodzinę…
Powinienem zwracać większa uwagę. Co jeszcze przegapiłem? Bella
chciała przejść się samotnie, a wcześniej pytała o mnie? Ale Angela skupiła teraz
uwagę na Jessice – a ta paplała coś o tym idiocie, Mike’u – więc nie byłem w
stanie dowiedzieć się od niej niczego więcej.
Oceniłem ciemność. Słońce znajdzie się za chmurami już wkrótce. Jeśli
trzymałbym się zachodniej części ulicy, gdzie budynki dostatecznie zasłaniały
światło…
Zaczynałem się niepokoić, kiedy jechałem już w kierunku centrum miasta.
To nie było coś, co rozważałem wcześniej – Bella chodząca samotnie – więc nie
miałem pojęcia, jak ją znaleźć. A powinienem to rozważyć.
Znałem Port Angeles wystarczająco dobrze; pojechałem prosto w stronę
księgarni, którą Jessica miała na myśli, mając cały czas nadzieję, że moje
poszukiwania nie będą trwały zbyt długo. Chociaż w głębi ducha i tak w to
wątpiłem. Kiedy Bella cokolwiek ułatwiała?
Malutki sklep był pusty, nie licząc hipisowsko ubranej kobiety za ladą. To
miejsce nie wyglądało na takie, którym Bella mogłaby być zainteresowana – zbyt
new age jak dla nowoczesnej osoby. Byłem ciekaw, czy w ogóle miała zamiar
tam wejść.
Znalazłem skrawek cienia, w którym mogłem zaparkować… Tworzył
ciemną ścieżkę wprost pod daszek sklepu. Naprawdę nie powinienem.
Wychodzenie na zewnątrz w godzinach, kiedy słońce jeszcze nie zaszło, nie było
bezpieczne. A co, jeśli przejeżdżający samochód rzuci snop światła wprost na
mnie w cieniu?
Ale nie wiedziałem, w jaki inny sposób szukać Belli!
Zaparkowałem więc i wyszedłem, kierując się w najciemniejszy cień.
Udałem się szybko w stronę sklepu, wyłapując słaby zapach Belli w powietrzu.
A więc była tu, na chodniku, ale wewnątrz sklepu nie było już po niej śladu.
- Witam! W czym mogę pomóc? – kobieta zza lady ledwie zdążyła to
powiedzieć, a ja byłem już na zewnątrz.
Podążałem za zapachem Belli tak daleko, jak pozwalał mi na to cień,
zatrzymując się tuż na skraju światła słonecznego.
Bardzo mnie to zirytowało, czułem się jak pozbawiony mocy! Ograniczony
liniami cienia i światła na chodniku.
Mogłem tylko zgadywać, że przeszła przez ulicę, kierując się na południe.
Tak naprawdę w tamtym kierunku nie było już nic ciekawego. Może się
zgubiła? Cóż, ta możliwość nie brzmiała nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę
jej charakter.
Wróciłem więc do samochodu i jeździłem po ulicach, rozglądając się
wszędzie. Zatrzymałem się jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafiłem
na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoił mnie. Gdzie ona próbowała
dojść?
Jeździłem jeszcze w tę i z powrotem, pomiędzy księgarnią i restauracją,
mając nadzieję zobaczyć ją właśnie tu. Jessica i Angela już były w środku,
zastanawiając się, czy złożyć zamówienie, czy poczekać na Bellę. Jessica nalegała
na zamówienie.
Zacząłem więc zerkać w myśli przechodniów, patrząc ich oczami. Z
pewnością ktoś musiał ją gdzieś widzieć.
Niepokoiłem się coraz bardziej. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak
trudno może mi być ją znaleźć, kiedy – tak, jak teraz – będzie z dala od mojego
zasięgu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywała. Nie
podobało mi się to.
Na horyzoncie kłębiło się mnóstwo chmur, więc za chwilę będę mógł
szukać jej nawet na piechotę. Wtedy nie powinno to już trwać długo. W tej
chwili tylko słońce mnie ograniczało. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdobędę
przewagę ponownie i to świat ludzi będzie ograniczony.
Inne myśli, i kolejne. Tak wiele trywialnych problemów.
… myślę, że znów złapał infekcję ucha…
Czy to było sześć-cztery-zero czy sześć-zero-cztery…?
Znów się spóźnia. Powinnam mu powiedzieć…
Tu jest! Aha!
Nareszcie, pojawiła się jej twarz. Ktoś ją zauważył!
Ale moja ulga trwała ułamek sekundy, a wtedy dostrzegłem resztę myśli
mężczyzny, który przyglądał się jej twarzy w cieniu.
Jego umysł był dla mnie obcy, ale nie całkowicie nieznajomy. Przecież
swego czasu polowałem na dokładnie takie osoby…
- NIE! – ryknąłem, a z mojego gardła wydobyło się warczenie. Stopa
przycisnęła pedał gazu, ale tak właściwie dokąd miałem jechać?
Znałem ogólnie lokację jego myśli, ale ta wiedza nie była wystarczająca.
Coś, cokolwiek musi tam być – znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego
myślach, co da mi jakąś wskazówkę. Ale Bella była głęboko w cieniu a jego oczy
były skupione na jej przerażonym wyrazie twarzy – cieszył się na ten widok.
Jej twarz była niewyraźna w jego myślach, rozmyta przez zbyt wiele
innych twarzy. Bella nie była jego pierwszą ofiarą.
Odgłos mojego warczenia odbił się od karoserii samochodu, ale nic nie
było w stanie mnie rozproszyć.
Na ścianie za nią nie było żadnych okien. Jakaś strefa przemysłowa, z dala
od ulic uczęszczanych przez ludzi. Mój samochód zapiszczał na zakręcie, ledwie
wymijając inne auto. Miałem nadzieję, że jadę w dobrym kierunku, a kiedy
tamten kierowca zatrąbił klaksonem, byłem już daleko.
Spójrzcie, jak się trzęsie! – mężczyzna zachichotał w oczekiwaniu. Strach
był dla niego dodatkową atrakcją, bardzo to lubił.
- Trzymaj się ode mnie z daleka – jej głoś był cichy i groźny, ale nie
krzyczała.
- Nie bądź taka ostra, maleńka.
Obserwował, jak się wzdrygnęła, kiedy usłyszała chuligański śmiech,
dochodzący z innego kierunku. Zirytował się tym hałasem – Zamknij się, Jeff! –
pomyślał, ale ucieszył się na jej widok, kiedy mimowolnie się skuliła.
Podniecało go to. Już wyobrażał sobie jej usilne prośby, sposób, w jaki będzie go
błagać…
Nie zdawałem sobie sprawy, że byli z nim jeszcze inni, zanim nie
usłyszałem głośnego śmiechu. Skupiłem się na tym, starając się zauważyć coś, co
mogłoby mi pomóc. Ale on już robił pierwszy krok w jej kierunku, zacierając
ręce.
Myśli jego towarzyszy nie były aż tak obrzydliwe, co najwyżej lekko
odurzone. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak daleko mężczyzna
nazywany przez nich Lonnie ma zamiar się z tym posunąć. Po prostu podążali za
nim ślepo. Obiecał im wszakże trochę zabawy…
Jeden z nich rzucił okiem wzdłuż ulicy, nerwowo – nie chciał być złapany
na gorącym uczynku – i dał mi to, co potrzebowałem. Rozpoznałem
skrzyżowanie, w kierunku którego patrzył.
Ruszyłem, nie zwracając uwagi na czerwone światło, wślizgując się w
przestrzeń pomiędzy dwoma samochodami, poruszającymi się w korku.
Rozbrzmiały za mną dźwięki klaksonów.
Na dodatek w kieszeni zawibrował mój telefon. Zignorowałem go.
Lonnie szedł wolno w stronę dziewczyny, podtrzymując cały czas nutkę
niepewności, ten moment zawsze go pobudzał. Czekał na jej krzyk,
przygotowując się do delektowania nim.
Ale Bella zacisnęła szczękę i objęła się ramionami. Zdziwiło go to –
oczekiwał, że będzie próbowała uciekać. Stał więc zaskoczony i jakby lekko
rozczarowany. Uwielbiał pogoń za swoimi ofiarami, czuć tą adrenalinę jak
podczas polowania.
Odważna, ta jedna. Może to lepiej, tak myślę… więcej walki.
Byłem już nieopodal. Potwór mógłby usłyszeć ryk mojego silnika, ale nie
zwracał na nic uwagi, był zbyt skupiony na swojej ofierze.
Niemal mogłem zobaczyć, jak czułby się, gdyby to on był łupem. Co
myślałby o moim stylu polowania.
W innej części mojego umysłu przeszukiwałem ranking wszelkich tortur,
jakie kiedykolwiek widziałem, decydując się, która z nich będzie najbardziej
bolesna. Musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Powinien wić się w
agonii. Inni mogliby umrzeć tak po prostu, ale potwór o imieniu Lonnie
powinien błagać o śmierć na długo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar.
Był na ulicy, zbliżał się do niej.
Wyjechałem ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu oświetlały całą
scenę, mrożąc wszystkich w miejscu. Mógłbym pobiec wprost do ich przywódcy,
który odskoczył na chodnik, ale to byłaby dla niego zbyt łagodna śmierć.
Pozwoliłem samochodowi podjechać bokiem w poślizgu, ustawiając się
tak, aby drzwi pasażera znalazły się jak najbliżej Belli. Otworzyłem je, a ona
momentalnie ruszyła z moim kierunku.
- Wsiadaj! – warknąłem.
Co jest do diabła?
Wiedziałem, że to był zły pomysł! Ona nie jest sama.
Powinienem uciekać?
Chyba zaraz się zrzygam…
Bella wskoczyła do samochodu bez wahania, zatrzaskując za sobą drzwi.
A wtedy spojrzała na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki
kiedykolwiek widziałem u człowieka i wszelkie moje gwałtowne plany
rozpadły się.
Zajęło mi to o wiele, wiele mniej niż sekundę aby uświadomić sobie, że
nie mógłbym zostawić jej samej w samochodzie, w razie gdybym miał się zająć
czterema mężczyznami. Co powinienem jej powiedzieć, żeby nie patrzyła? Ha! A
czy kiedyś w ogóle zrobiła to, o co prosiłem? Czy kiedykolwiek robiła coś, co
bezpośrednio jej nie zagrażało?
A może miałbym zabrać ich daleko stąd, a ją zostawić tu samą? Ale istniało
prawdopodobieństwo, że inny niebezpieczny człowiek będzie się kręcił po
ulicach Port Angeles dziś wieczorem. A Bella niczym magnes przyciągała do
siebie wszystkie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę jej spuścić z oka.
Właśnie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawiło, że chciałem natychmiast
zabrać ją z dala od tych mężczyzn, tak szybko, że tylko patrzyliby za moim
samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpoznałaby, że
miałem chwilę zawahania. Pomyślałaby, że od samego początku planowałem po
prostu uciec.
Ale nawet nie mógłbym potrącić ich samochodem. To by ją przeraziło.
Pragnąłem ich śmierci tak potwornie, że ta potrzeba niemal dzwoniła mi w
uszach, zaciemniała umysł, przynosiła smak na język. Moje mięśnie były napięte
z ochoty, usilnego pożądania, potrzeby. Musiałem ich zabić. Mógłbym obierać go
po kolei, kawałek po kawałku, obedrzeć skórę z mięśni, oderwać mięśnie od
kości…
Oprócz tego, że ta dziewczyna – ta jedyna dziewczyna na świecie –
przylgnęła do swojego siedzenia, wczepiła się w nie obiema rękami i cały czas
patrzyła na mnie, jej oczy były cały czas szeroko otwarte i pełne ufności. Zemsta
może poczekać.
- Zapnij pasy. – zarządziłem. Mój głos był szorstki, przepełniony
nienawiścią do tych mężczyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwykłym
pragnieniem. Nie mógłbym aż tak pohańbić się i mieć choćby najmniejszą część
tamtego mężczyzny wewnątrz siebie.
Bella zapięła pas, wzdrygając się lekko na głośne kliknięcie. I chociaż
podskoczyła na taki dźwięk, zdawała się nie zwracać uwagi na szaleńczą jazdę
po mieście. Mijałem wszystkie znaki stopu. Czułem także jej wzrok na sobie.
Wydawała się dziwnie zrelaksowana. To nie miało według mnie sensu – nie po
tym, co przed chwilą przeżyła.
- Wszystko w porządku? – zapytała chrapliwym głosem ze stresu i strachu.
Ona chciała wiedzieć, czy ze mną wszystko w porządku?
Pomyślałem nad jej pytaniem przez ułamek sekundy. Za krótki dla niej,
aby zauważyła moje zawahanie. Czy było ze mną wszystko w porządku?
- Nie. – odparłem, a mój głos nadal brzmiał wściekle.
Zabrałem ją na tą samą nieużywaną drogę za miastem, gdzie spędziłem
popołudnie, pochłonięty w najgorszym możliwym nadzorowaniu, jakie
kiedykolwiek ktoś sprawował. Teraz droga była ciemna, ocieniona drzewami.
Byłem cały czas tak rozwścieczony, że moje ciało niemal znieruchomiało.
Moje lodowate dłonie cały czas pragnęły zmiażdżyć jej napastnika, rozetrzeć go
na miazgę, tak, aby jego ciało nigdy nie mogło zostać zidentyfikowane.
Ale to wymagałoby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemną
noc.
- Bella? – zapytałem przez zęby.
- Tak? – odpowiedziała wciąż zachrypniętym głosem. Spróbowała
odchrząknąć.
- Nic ci nie jest? – to była teraz najważniejsza rzecz, główny priorytet.
Zemsta stała na drugim miejscu. Wiedziałem o tym dobrze, ale moje ciało było
jeszcze tak przepełnione gniewem, że ciężko mi było myśleć.
- Nie. – jej głos cały czas był niewyraźny. Bez wątpienia ze strachu.
Tym bardziej nie mogłem jej opuścić.
I nawet jeśli nie podejmowałaby stałego ryzyka dla jakiegoś głupiego
powodu – to był jakiś okrutny żart ze strony czegoś wyższego nad nami – nawet,
jeśli byłbym pewien, że jest idealnie bezpieczna w mojej obecności, nie
zostawiłbym jej samej w ciemności.
Musi być tak przerażona.
W dodatku jeszcze nie byłem w stanie, aby ją uspokoić – nawet jakbym
wiedział, jak to zrobić. Nie wiedziałem. Z pewnością może czuć jakieś złowrogie
emocje ode mnie, to oczywiste. Przerażam ją jeszcze mocniej, tym bardziej, że
nie mogę uspokoić pragnienia mordu, palącego mnie od wewnątrz żywym
ogniem.
Musiałbym spróbować myśleć o czymś innym.
- Bądź tak dobra i opowiedz mi coś. – poprosiłem.
- Opowiedz?
Ledwie zdobyłem się na odrobinę samokontroli, aby spróbować jej
wyjaśnić to, czego potrzebowałem.
- Ach, pleć po prostu o jakichś błahostkach, dopóki się nie uspokoję. –
wyjaśniłem. Tylko i wyłącznie świadomość, że ona mnie potrzebuje, trzymała
mnie wewnątrz samochodu. Cały czas słyszałem myśli tych mężczyzn, ich
rozczarowanie i wściekłość… Wiedziałem dobrze, gdzie ich znaleźć…
Zamknąłem oczy, mając płonną nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od tego
obrazu.
- Ehm… - zawahała się, próbując zrozumieć moją prośbę. – Na przykład…
jutro po szkole zamierzam przejechać Tylera Crowleya furgonetką? –
powiedziała to, jakby to było pytanie.
Tak, to było to, czego potrzebowałem. Ale oczywiście Bella może za chwilę
wyskoczyć z czymś niespodziewanym. Tak jak wcześniej, taka pogróżka
wydobywająca się z jej ust brzmiała po prostu komicznie. Jeśli nie paliłbym się
do morderstwa, roześmiałbym się.
- Dlaczego? – wydusiłem z siebie, aby zachęcić ją do mówienia.
- Rozpowiada na prawo i lewo, że idziemy razem na bal absolwentów. –
powiedziała tonem rozwścieczonego kociaka. - Albo zwariował, albo chce mi
jakoś wynagrodzić to, co się stało… No, sam wiesz, kiedy. – wtrąciła sucho. -
Uważa widocznie, że ten bal to idealna okazja. Wydedukowałam, że jeśli narażę
jego życie na niebezpieczeństwo, to sobie odpuści, bo wyrównamy rachunki.
Może, gdy zobaczy to Lauren, też mi przy okazji odpuści – naprawdę, nie
potrzebuję wrogów. Ha, będę musiała się przyłożyć. Jeśli jego nissan Sentra trafi
na złomowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez
samochodu…
To napawało odrobiną optymizmu, że czasem Bella odbiera pewne rzeczy
niewłaściwie. Nachalność Tylera nie miała żadnego związku z wcześniejszym
wypadkiem. Odniosłem wrażenie, że Bella nie zauważa, jak działa na
chłopaków w szkole. I czyżby nie zauważała, jak działa na mnie?
Ach, podziałało. Podczas gdy mówiła, starałem się jej słuchać i uspokoić.
Już niemal odzyskałem pełnię kontroli nad sobą, aby zauważać inne rzeczy, niż
myśleć tylko o zemście i torturach…
- Słyszałem, jak się chwalił. – powiedziałem. Przestała mówić a chciałem,
żeby kontynuowała.
- Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. W jej głosie słychać było nagle
przypływ irytacji. – Jeśli będzie sparaliżowany od szyi w dół, to też z balu
absolwentów nici.
Bardzo chciałem, aby był sposób, w jaki mógłbym ją zachęcić do dalszego
monologu właśnie w takim stylu – zawierającego pogróżki śmierci i uszkodzeń
ciała, mimo że brzmiało to nieprawdopodobnie. Nie mogła wybrać lepszego
sposobu na uspokojenie mnie. A jej słowa – co prawda przesycone sarkazmem i
przenośniami – były odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragnąłem w tej
chwili.
Westchnąłem i otworzyłem oczy.
- I co, lepiej ci? – zapytała nieśmiało.
- Nie za bardzo.
Nie, byłem spokojniejszy, ale nie czułem się lepiej. Ponieważ dopiero co
uświadomiłem sobie, że nie mogłem zabić potwora o imieniu Lonnie, a
pragnąłem tego prawie bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Prawie.
Jedyną rzeczą, której pragnąłem bardziej niż popełnienia w pełni
uzasadnionego przestępstwa, była ta dziewczyna. I, chociaż nie mogłem jej mieć,
samo marzenie o tym sprawiało, że nie byłem w stanie jej opuścić, aby udać się
morderczą hulankę – nieważne, że ten powód był teoretycznie mało
przekonujący.
Bella zasługiwała na kogoś lepszego do mordercy.
Spędziłem siedemdziesiąt lat, próbując być czymś innym niż tym –
czymkolwiek, ale nie mordercą. Ale nawet te lata wysiłku nie czyniły mnie kimś
godnym dziewczyny siedzącej obok mnie. I w dodatku czułem, że gdybym
powrócił do tego życia – życia zabójcy – chociaż na jedną noc, to z pewnością
uczyniłoby ją z dala od mojego zasięgu na zawsze. Nawet jeśli nie
posmakowałbym ich krwi – jeśli nie miałbym tego jaskrawoczerwonego
poblasku w moich oczach – czy to miałoby dla niej jakieś znaczenie?
Starałem się być wystarczająco dobry dla niej. Nie było to przecież
nieosiągalne. Mogłem próbować.
- Co ci jest? – szepnęła.
Jej oddech dotarł do moich nozdrzy i od razu przypomniałem sobie,
dlaczego na nią nie zasługuję. Po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, z całą
miłością, jaką do niej czułem… sprawiła, że usta wypełniły mi się jadem.
Muszę być z nią szczery. Jestem jej to winien.
- Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczością. – wyjrzałem przez
okno w ciemną noc, mając nadzieję, że usłyszy w moim głosie horror,
jednocześnie tego nie chcąc. Z przewagą tego drugiego. Uciekaj, Bella, uciekaj.
Zostań, Bella, zostań. – Tylko napytałbym sobie biedy, gdybym dopadł tych…-
na samą tą myśl miałem ochotę wyjść z samochodu. Wziąłem jednak głęboki
oddech, pozwalając jej zapachowi przeniknąć w dół mojego gardła. – A
przynajmniej to próbuję sobie wmówić.
- Och.
Nie powiedziała nic więcej. Ile tak naprawdę zrozumiała i wyciągnęła z
moich słów? Spojrzałem na nią wyczekująco, ale z jej twarzy nie dało się nic
wyczytać. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. Cóż, przynajmniej nie
krzyczała. Jeszcze.
Na moment zapadła cisza. Walczyłem ze sobą, próbujący być takim, jaki
powinienem. I jaki n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin