Karol May - Gwiazda Mohawka.pdf

(744 KB) Pobierz
May Karol - Gwiazda Mohawka
May Karol - Gwiazda Mohawka
Rozdział pierwszy
Jaguar
Shóamin *, trzymając w ręku długą leszczynową wędkę, patrzyła uważnie na
spływającego między kamieniami żywego zielonego konika, którego przymocowała
starannie do niewielkiego haczyka sporządzonego z kości.
Potok w tym miejscu snuł się leniwie, toteż owad niesiony prą-dem spływał
niezbyt szybko. Minął jedną przeszkodę, drugą; woda wyniosła go pod przeciwległy
brzeg, gdzie nagły uskok dna two-rzył kilkustopowej szerokości wir. Było tam
głęboko, a pod wy-krotem nierzadko znajdował kryjówkę duży pstrąg.
Puszczony na przynętę owad trzepotał się tak, jakby za chwilę miał wzlecieć w
powietrze. Zataczał coraz mniejsze kręgi, coraz szybsze. Linka i haczyk trzymały
go jednak mocno, w miarę więc jak zbliżał się do lejkowatego wiru - słabł, ruchy
jego stawały się coraz bardziej nieporadne, wir wciągał go z nieodpartą siłą w
głąb swej toni. Jeszcze chwila i zniknął pod powierzchnią wody.
Wzrok dziewczyny posmutniał. Spodziewała się w tym miejscu
dużej ryby. Pstrąga widocznie nie było, skoro nie chwycił zielone-
go skoczka na powierzchni. Uniosła lekko koniec wędki, by wyjąć
przynętę. Korzenie tkwiące w głębi nieraz już sprawiły jej brzyd-
* Shóamin (czyt. Szo-a-min) - Czarna Jagoda
11
ką niespodziankę. Nie miała zamiaru tracić tym razem ostatniego haczyka. Uniosła
kij jeszcze wyżej. Niewidoczny od paru chwil owad ponownie wynurzył się na
powierzchnię i w tym właśnie momencie ciemny, smukły kształt dużej ryby
wyprysnął niemal nad wodę.
Odruchowo szarpnęła wędziskiem. Na jego końcu czuła duży ciężar. Trzymała mocno,
po czym spróbowała podciągnąć do góry. Pstrąg jednak musiał być wyjątkowo
wielki. Nie dal się podnieść’ z dna. W zasięgu trzymającej go linki krążył
początkowo w głębi, potem zdecydowanie ruszył pod prąd.
Lękając się, że straci tak dużą rybę, dziewczyna uczyniła rów-nież kilka kroków
brzegiem. Wypuściła już cały zapas linki i wie-działa, że jedno gwałtowniejsze
szarpnięcie może ją zerwać. Wę-dzisko trzymała mocno, ale tak, by móc reagować
na każdy ruch ryby. Nie była jednak pewna, czy linka zdoła utrzymać tak duży
ciężar. Wolała nie ryzykować. Przesunęła się kilka kroków wzdłuż strumienia i
wypatrzywszy miejsce, gdzie brzeg łagodnie schodził nad wodę, przez parę chwil
jeszcze trzymała rybę w miejscu, pra-gnąc ją zmęczyć, po czym ostrożnie zaczęła
holować na wypatrzoną płyciznę. Jednocześnie sama wycofywała się równie
ostrożnie coraz dalej od brzegu. Wiedziała, że gdyby pstrąg dostrzegł nad wodą
najmniejszy ruch, rozpocząłby walkę na nowo.
Kryjąc się w cieniu pobliskiego krzewu ujrzała najpierw płetwę i długi oliwkowy
grzbiet, czarne cętki i czerwone kółka i za chwi-lę ryba znalazła się na
zielonej murawie.
Dziewczyna rzuciła wędkę i kilkoma skokami znalazła się nad wodą. Drobnymi,
chociaż silnymi rękoma ujęła swą zdobycz i szyb-ko przeniosła kilkanaście kroków
od brzegu.
Widocznie pstrąg oprzytomniał w tej chwili, bo rozpoczął na
trawie dziki taniec. Nie miał już jednak szans. Shóamin, roześmia-
nymi ze szczęścia oczyma, patrzyła na niego z zachwytem. Po raz
pierwszy udało jej się złowić tak dużą piękną sztukę. Przyklękła
obok i próbując usunąć ukryty w paszczy haczyk, przycisnęła ry-
bę do ziemi. Haczyk tkwił jednak bardzo głęboko. Nie mogła
^J^ć go palcami. Przytrzymując dalej swą zdobycz rozglądała
się pilnie wokół w poszukiwaniu jakiegoś patyka, którym mogła-
by sobie pomóc. Jak na złość, w pobliżu nie było najmniejszej
12
nawet gałązki. Puściła rybę, wyprostowała plecy i... znierucho-miała.
Z gęstwiny wysokich splątanych krzewów na skraj nadrzecznej łąki wysuwało się
długie cielsko wielkiego, dzikiego kota. Zwierz sunął tuż przy ziemi, wyciągając
przed siebie miękkimi ruchami potężne łapy. Wyprężony grzbiet wraz z wlokącym
się po ziemi puszystym ogonem tworzył jedną bardzo długą i prostą linię. Wzrok
zwierzęcia utkwiony był w dziewczynie. W zmrużonych ślepiach grały niebezpieczne
żółte ogniki. Sunął wolno, cal za calem, nieprzerwanie i pewnie jak
przeznaczenie.
Patrząc w jego szeroko rozstawione, błyszczące ślepia wiedziała, że to sam Duch
Śmierci stanął na jej ścieżce. Uniosła się z kolan. W blaskach nisko stojącego
słońca zalśniły jej czarne długie wło-sy. Na murawie położył się smukły cień
wiotkiej dziewczęcej postaci.
Nie bała się. Była dzieckiem puszczy i wiedziała, że za parę chwil powędruje
ścieżką swoich przodków. Wiedziała, że dziew-czyna nie oprze się groźnym pazurom
ni ostrym kłom drapieżcy. O ucieczce, nawet na drzewo, nie miała co myśleć.
Myśliwi mówi-li, że zwierzęta te wspinały się podobno nawet na najwyższe sos-ny.
Nie znała zaklęć, ktgre mogłyby odstraszyć sunącego po ziemi kota. Zaklęcia
znali tylko mężczyźni. Czekała więc, czekała od-ważnie i liczyła chwile, które
dzieliły ją od śmierci.
Zwierz tymczasem pełznął coraz wolniej. Zbliżył się na piętna-ście, potem na
dziesięć kroków i przywarował. Jego długi ogon drgnął, uniósł ku górze i
zachwiał złowieszczym ruchem; rozwarł szczęki odsłaniając pożółkłe, mocne kły. Z
gardzieli wydobył się groźny, przerywany pomruk przypominający odgłos dalekiego
grzmotu. Podciągnął pod siebie tylne łapy, potworną paszczę wy-sunął ku
przodowi. Pod futrem zagrały naraz wszystkie ścięgna, napięły się mięśnie.
Zwierz znieruchomiał na moment i skoczył...
W tej samej chwili za plecami dziewczyny coś gwałtownie za-
szeleściło. Silne ramię odsunęło ją do tyłu, śmigła postać przemk-
nęła obok niej. Ręka uzbrojona w błyszczący nóż wężowym ru-
chem wysunęła się do przodu. Mężczyzna pchnął zwierza prosto
w pierś, zwinął się między jego łapami i za chwilę po zielonej
murawie tarzały się w śmiertelnej walce dwa splecione z sobą
ciała. Ruchy zwierzęcia i człowieka były szybkie jak myśl. Pa-
13
trząca na nich dziewczyna widziała raz obnażone kły, to znów błyszczące ostrze
stalowego noża. W pewnej chwili człowiek, któ-ry cudem znalazł się na wierzchu,
pchnął szybko i głęboko. Wido-cznie broń jego dotarła do źródła życia, bo zwierz
znieruchomiał. Jeszcze parę razy ostrymi pazurami szarpnął ziemię i zamarł.
Dzika, gwałtowna walka trwała krótko, tak krótko, że dziew-
czyna nie zdołała wykonać jednego ruchu, a z ust jej nie uleciało
najmniejsze tchnienie. Dopiero teraz, gdy niespodziewany obrońca
uwolnił stopę spod przyciskającego ją swym ciężarem zwierza,
gdy wyszarpnął z jego boku zbroczony krwią nóż, pierś patrzącej
uniosło głębokie westchnienie. Na z lekka przybladłą twarz wystą-
pił rumieniec, a ręce ściśnięte dotąd kurczowo na piersi, opadły
wzdłuż boków.
Patrzyła bez słowa, ale z jej oczu tchnęło coś takiego, że męż-
czyzna poczuł, jak krew w jego żyłach popłynęła szybciej niż
w chwili, gdy tylko z nożem w ręku skoczył na atakujące dziew-
czynę zwierzę. Nie odezwał się jednak. Odwrócił wzrok, wytarł
o trawę swą broń i zatknął ją za prosty skórzany pas. Ominął
stojącą nieruchomo dziewczynę i wszedł do strumienia. Czystą
chłodną wodą obmył ciało i wyszedł na brzeg.
Shóamin, która zdążyła uspokoić się nieco, patrzyła teraz na
jego szerokie ramiona, silną pierś i mocne nogi, poorane ostrymi pazurami.
Widziała, jak z poszarpanych na piersiach i rękach ran sączą się strużki krwi.
Dostrzegła też, że jej obrońca to jeszcze młodzieniec. A on nie zdawał się
zwracać uwagi na swe rany.
Nie patrzył również na pokonanego drapieżnika. Spojrzał na leżą-
cego u stóp dziewczyny dorodnego pstrąga i coś na kształt uśmie-
chu przemknęło po jego twarzy. Nie mówił nic. Wiedział, że mło-
demu mężczyźnie, zwłaszcza obcemu, nie wypada rozmawiać z sa-
motną dziewczyną. Gdyby ktoś z jej wioski usłyszał taką rozmo-
wę, chociażby najbardziej błahą, on i ona mogliby mieć z tego
powodu kłopoty. Toteż cofnął się o kilka kroków, podniósł z ziemi
niewielkie zawiniątko oraz drewniany cybuch fajki umocowany
•na dwu rzemieniach, które widocznie złożył gotując się do walki,
i zawiesił na swych piersiach.
Dziewczyna zrozumiała. Młodzieniec, który pojawił się tak nie-
spodziewanie i tak odważnie stanął w jej obronie, odbywał daleką
•drogę. Zawieszony na piersiach, starannie wykonany cybuch
14
mówił, że jego posiadacz podąża długą ścieżką Ducha po czerwony kamień na główkę
fajki pokoju. Patrząc na jego pokrwawione cia-ło i leżącego bez życia zwierza
była przekonana, że przejdzie swą ścieżkę i w powrotnej drodze na jego piersi
znajdzie się fajka o główce z czerwonej gliny. Raz jeszcze spojrzała na niego i
na zniżające się słońce. Młodzieniec stał nieporuszenie, jakby na coś czekał.
Domyśliła się, że wobec nadciągającej nocy nie zamierzał wędrować dalej. Czekał
widocznie na to, co ona postanowi. Mogła wrócić sama do wioski; mogła poprosić,
by podążył za nią. Nie zastanawiała się. Szybko pobiegła nad strumień, gdzie
pozostawiła wiklinowy koszyk z wcześniej złowionymi rybami, oderwała ka-wałek
linki przytrzymującej haczyk tkwiący w paszczy żywego jeszcze pstrąga, wrzuciła
rybę do koszyka i skinęła na nieznajo-mego.
Prowadziła go wąską, ledwo widoczną ścieżką. I chociaż sama szła cicho, nie
słyszała jego kroków. Wiedziała jednak, że podąża za nią. Przez moment
zastanawiała się kim był, do jakiego należał narodu, jak długo mógł znajdować
się w podróży. Nie usiłowała jednak tego odgadnąć. Przyśpieszyła kroku. Do
wigwamu ojca pragnęła wróeić jeszcze przed zmierzchem, a słońce chyliło się już
nad wierzchołkami boru. Przecięła niewielką polankę, przes-koczyła wąski
strumyk, na moment zagłębiła się w modrzewiowy zagajnik i wychynęła na
niewielkim, trawiastym wzniesieniu. U jego stóp, o jakieś dwieście kroków w
dole, tuż nad brzegiem jeziora jaśniały ustawione w szerokim kręgu wigwamy.
Pokryte były dużymi płatami kory brzozowej. Stały także szałasy pełnią-ce
prawdopodobnie rolę schowków.
Mimo ciężaru koszyka dziewczyna pobiegła szybko po zboczu.
Podążający za nią mężczyzna zatrzymał się jednak i usiadł na
skrzyżowanych, podkurczonych nogach. Swym gestem, tam nad
potokiem, zaprosiła go wprawdzie, ale rozumiał, że nie wypada,
by nie zaproszony przez kogoś ze starszych wkraczał w obręb
świętego kręgu obozowych wigwamów. Patrzył jednak uważnie,
Było ich wiele. Wioska musiała być liczna. Miał doskonały wzrok,
toteż mimo znacznej odległości widział, że większość stanowią
wigwamy stożkowe. Były najpewniej zamieszkane przez najbar-
dziej liczących się w wiosce wojowników. Niektóre były zupełnie
15
nowe - błyszczały bielą kory. Inne, te bardziej szare, musiały być wzniesione
dawniej. Pociemniały od deszczu i słońca.
Pośrodku, na niewielkim placu, obok biało pomalowanego słupa, na znak, że wioska
nie prowadzi z nikim wojny, stał o wiele więk-szy od innych wigwam, w którym
musiały odbywać się narady.
Nad większością stożków i półokrągłych dachów, poprzez, specjal-
ne otwory, snuły się wprost ku niebu wąskie strużki błękitnego
dymu. W wiosce panował przedwieczorny ruch. Grupa malców,
naśladując dorosłych, wykonywała wojenny taniec wokół białego
słupa.
Siedzący na wzgórku obserwował tę scenę. W jego wiosce
mali
chłopcy również często tak się właśnie bawili. Z placu przeniósł
wzrok na wbiegającą do wioski dziewczynę. Nawet z tej odległości
mógł podziwiać jeszcze jej wdzięczne, młodzieńcze ruchy. I ko-
szyk - chociaż jak wiedział ciężki - nie wydawał się jej zbytnio
przeszkadzać. Musiała być silna. Patrzył z przyjemnością na jej
sylwetkę i opadające na plecy grube warkocze.
Weszła do trzeciego z kolei wigwamu. Nad jego górnym otwo-rem unosił się również
dym. Niemal namacalnie czuł miłą woń palonych w ognisku suchych gałęzi
brzozowych. Tylko one dawa-ły taki zapach.
Młodzieniec popadł w zadumę. Dziewczyna była piękna. Gdy
tam nad potokiem zarzucała wędkę, patrzył na nią z odległości kilkunastu kroków.
Widział radość i rumieniec na twarzy, gdy unosiła swą zdobycz znad wody. I
widział, jak twarz jej posza-rzała na widok cętkowanego drapieżcy. Drgnęło coś
wtedy w jego sercu i zrozumiał, że stoczy walkę, że musi ją stoczyć. Chociaż
pierwszy raz w życiu spotkał jaguara *, nie obawiał się. Nie miał wprawdzie pod
ręką swego oszczepu o twardym żelaznym grocie.
W daleką podróż nie zabierał również ostrego tomahawka. Nie był
wszak na wojennej wyprawie. Posiadał tylko nóż, broń, którą otrzy-
mał niegdyś od czarownika. Pamiętał jednak słowa z jakimi kilku-
* Jaguar - najgroźniejszy i największy drapieżnik amerykański nale-żący do rodziny kotów. Ślady
obecności jaguara w XVII w. w rejonie obecnej północnej granicy Stanów Zjednoczonych
potwierdzają kupcy fut-rzani, którzy dotarłszy do krainy Huronów przed 1649 r. spotkali między
jeziorami Huron, Ontario i Erie indiańskie plemię, którego mężczyźni odzie-wali się w skóry
jaguarów. ‘
16
nastoletniemu wówczas chłopcu, ten mądry, rozmawiający z ducha-mi mężczyzna,
wręczał ową broń: „W śnie swoim, synu, słyszałeś głos opiekuńczego ducha, który
mówił ci, iż nóż twój pożre naj-większego drapieżnika puszczy, a gdy to nastąpi,
serce twoje sta-nie ‘się sercem mężczyzny. Na dźwięk twego imienia drżeć będą ze
strachu wrogowie, a niedźwiedź, puma i ryś będą znikały ze ścieżki, po której
przejdą twoje mokasyny. Nazywam cię imie-niem Jaguar i daję ci ten nóż; Nie
rozstawaj się z nim nigdy, a stanie się twoim najwierniejszym przyjacielem”.
I od tamtego czasu młodzieniec nie rozstawał się z tą bronią. Nie zdarzyło mu
się jednak do tego popołudnia stanąć oko w oko z najsłynniejszym, chociaż bardzo
rzadko tak daleko na północy widywanym drapieżnikiem, który w fe odległe strony
zapuszczał się jedynie podczas wyjątkowo upalnego lata lub może wtedy, gdy tak
jak dzisiaj miał wypełnić wolę samego Wielkiego Ducha. Gdy młodzieniec ujrzał
go niespodziewanie, jak czołga się ku bez-bronnej dziewczynie, zrozumiał, że
nadeszła chwila, kiedy ma się spełnić przeżyty przed wieloma Zimami * sen i
słowa nieżyjące-go już czarownika.
Teraz, jak na mężczyznę przystało, siedział spokojnie i niepo-ruszenie, lecz
fala radości i dumy przepełniała jego serce. Dokonał czynu, jakim nie mógł się
poszczycić żaden mężczyzna jego wioski, a świadkiem tego czynu był ktoś, czyj
wzrok jaśniał niczym pło-mień wielkiego ogniska. I chociaż z dziewczyną nie
zamienił na-wet jednego słowa, oczy jej, gdy patrzyła na niego, powiedziały mu
więcej, niż mógł powiedzieć język jakiejkolwiek innej dziew-czyny na świecie.
Jasnoczerwona tarcza słońca kryła się za wierzchołkami jodło-wego boru, gdy
posłyszał szelest kroków. To nadchodzili wysłan-nicy wioski. Było ich pięciu.
Podeszli do miejsca, w którym ocze-kiwał i dopiero wtedy przystanęli. Nie
poruszył się. Patrzyli na niego kilka chwil, po czym trzej z zatkniętymi we
włosach orlimi piórami usiedli przed nim z godnością. Dwaj towarzyszący im
młodzieńcy stali w dalszym ciągu nieporuszenie.
Po dłuższej chwili milczenia najstarszy z pr
stował pochyloną z lekka postać i powiedział
• Zima - słowo to w języku Odżybuejów oznacza ca
2 -Gwiazda Mohawka
- Shóamin, córka Kamiennego Tomahawka - tu wskazał na jednego ze swych towarzyszy -
opowiedziała przygodę, jaka spotkała ją nad potokiem. Powiedziała też, czyje ramię stanęło
w obronie jej życia. Ludzie Moose * z radością witają tego, w któ-rego piersi mieszka serce
szarego niedźwiedzia, a ręka jest szybsza i pewniejsza od lotu strzały. Kimkolwiek jest i
skądkolwiek przy-bywa, witają go w swej wiosce z przyjaźnią, a jeśli przyjmie za-proszenie i
zechce zająć miejsce przy wielkim ognisku, lud. Łosi na zawsze zachowa w pamięci zaszczyt
jaki go spotkał. Czy nasz młody brat rozumie mowę Ostrego Noża?
- Jaguar rozumie mowę’ludu Łosi i cieszy się, że jego czyn zyskał uznanie doświadczonych
mężczyzn. Zaproszenie wodza przyjmuje z wdzięcznością tym bardziej, że na swej długiej
ścież-ce będzie mógł poznać lud, o którym, gdy był jeszcze małym chłopcem, opowiadała mu
jego matka.
Trzej wodzowie popatrzyli na niego z sympatią. Ostry Nóż, usłyszawszy imię
młodzieńca, z wyraźnym zaciekawieniem wpa-trywał się w jego twarz i chociaż nie
chciał okazać się niedyskret-ny, spytał:
- Nasz brat wymienił swoje imię. Czy mówi ono, że już kiedyś walczył z tym zwierzęciem i
pokonał je? Jest jeszcze bardzo młody?
- Nie, imię to nadał mu dawno temu czarownik narodu Mo-hawk **, ale zwierzę, którego imię
nosi, Jaguar spotkał na swej ścieżce pierwszy raz w życiu.
- Moose (czyt. Mu-us) - Łoś. Wszystkie plemiona odżybuejskie dzieli-ły się na liczne odrębne
grupy, z których każda zajmowała własne tereny łowieckie i żyła niezależnym od innych grup
życiem. Zgodnie z pieczoło-wicie przechowywaną tradycją wchodzący w skład takiej grupy
wierzyli, że pochodzą od bardzo dawnego, wspólnego przodka, którym najczęściej miało być
jakieś zwierzę, ptak lub ryba. Stąd wśród Odżybuejów większość takich grup lub wiosek nosiła
nazwy: Łosie, Lisy, Wilki, Kruki, Wydry, Piżmoszczury, Jelenie itp.
-* Mohawk - dosłownie „zjadacz ludzi”. Nazwa jednego z pięciu ple-mion żyjących
na południe i wschód od jeziora Ontario, tworzących Ligę Irokezów. Irokezi
często walczyli z plemionami odżybuejskimi i innymi algonkińskimi. Ich wojenne
wyprawy docierały na zachód aż do Gór Ska-listych, a na południu, jak podają
kroniki, do Północnej, a nawet Południo-wej Karoliny.
18
Czystą chlodną wodą obmyl cioto.,
Wódz z uznaniem pokiwał głową.
- W takim razie Jaguar zasługuje na jeszcze większe uznanie, niż myśleliśmy. Prosimy, by udał się
z nami teraz do wioski, a młodzi myśliwi, którzy towarzyszą wodzowi, pójdą nad potok i
przyniosą zwierzę. Ostry Nóż, Kamienny Tomahawk i Dzielne Serce - tu wskazał drugiego z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin