Hans Hcllmut Kirst
Mane, tekel '39
(Wojna z Polską)
Meneh tekel u pharain
(Daniel 5, 25—28)
Jest to sprawozdanie w formie opowieści o pewnej baterii wielkoniemieckiego Wehrmachtu w wojnie przeciwko Polsce — w dniach od 1 do 28 września,
1 września 1939 roku rozpoczęła się, wywołana przez Trzecią Rzeszę, wojna, którą później nazwano drugą wojną światową.
Rozpoczęła się kampania przeciwko Polsce, trwająca niewiele dłużej niż trzy tygodnie. Ta kampania miała jednak już w sobie istotne elementy zniszczenia, totalnego unicestwienia, które rozciągnęły się na blisko sześć następnych, krwawych, apokaliptycznych lat.
Ten początek nie był jednak wolny od wydarzeń wcześniejszych, które nie musiały aż tak tragicznie się skończyć, nawet jeśli zakładały śmierć.
A jednak wielka część ludzkości została dotknięta grozą wojny.
Cele ataku w każdym razie zostały ustalone, początek 1 września 1939, godzina 4.45.
Na lądzie, morzu i z powietrza.
„Rozszerzenie przestrzeni życiowej na Wschodzie, zagwarantowanie wyżywienia Niemcom, rozwiązanie problemu Morza Bałtyckiego". Celem tej polityki było: „Unicestwienie Polski", co nazywało się: „Pozbawienie jej żywotnych sił". Ważne będzie „zlikwidowanie wroga". — „Dlatego nasza armia będzie musiała walczyć z całą bezwzględnością i zdecydowaniem. Decydujące będzie
9
nie prawo, ale zwycięstwo, które będzie po naszej stronie".
Adolf Hitler Führer i Kanclerz Rzeszy
Z rozkazu nr 1 do dowództwa wojennego Wehrmachtu, którego był Naczelnym Wodzem. Berlin, 31 sierpnia 1939 r.
„15 września 1939 roku otrzymałem polecenie objęcia administracji zdobytych ziem wschodnich. Z zadaniem specjalnym: bezwzględnego ich wykorzystania. To znaczy uczynienia z nich gospodarczej, socjalnej, kulturalnej i politycznej ruiny — przekształcenia w żywą kupę gruzów."
Dr praw Hans Frank Generalny Gubernator
Dni niecierpliwie oczekujących na wielkie bitwy
Miejsce akcji: południowo-wschodnie Prusy
Heil, panie starszy wachmistrzu! Przydzielony świeżo do jednostki podoficer sanitarny Guske zbliżył się z przyjaznym uśmiechem i udawał obcą wojsku naiwność, co mu zwykle wychodziło. Po krótkiej przerwie spowodowanej oczekiwaniem, szorstko potraktowany, powiedział:
— Nie chcę w żadnym wypadku przeszkadzać. — I jednym tchem dodał, jak gdyby chciał jak najszybciej wyrzucić z siebie to, co go sprowadziło: — Chciałbym się tylko dowiedzieć, kto tu jest odpowiedzialny za trumny — gdyby się nam zdarzyły trupy?
— Przede wszystkim, Guske, zapamiętaj sobie: Mnie nikt nie jest w stanie w niczym przeszkodzić! — Starszy wachmistrz Morgenrot przez całe dotychczasowe życie wyłącznie na państwowym wikcie, średnio otyły, dysponował, jeśli chciał, określoną suwerenną pobłażliwością, którą chętnie demonstrował: — Mówiąc wprost: Nigdy nie wolno mi przeszkadzać! Skapowano, Guske? — Co miało oznaczać: Jestem zawsze na służbie, tak w dzień, jak i w nocy; tak jak zresztą powinno być — szczególnie teraz, w tych wielkich czasach!
Morgenrot noszący przydomek „matki baterii", chętnie przez niego akceptowany, choć ostatnio już nie tak często jak dawniej, siedział rozkraczony, ważny, z błyszczącą różową twarzą, przy otwartych tylnych drzwiach samochodu sztabowego, który prawdopodobnie został niedawno przydzielony „jego" kompanii jako najnowsze osiągnięcie techniki. Stali w jakimś ogromnym lesie, wewnątrz samochodu widoczne były urządzenia kancelarii, jak i osobisty
bagaż oficerów baterii. A poza tym śpiwór Morgenrota, wyściełany włosianym materacem oraz wełnianymi kocami
— aktualnie tylko dwoma.
W tym momencie Morgenrot akurat zajęty był przelewaniem brantweinu z pękatego galonu do manierek
— z prostego taktycznego powodu — manierki dawałysię bezproblemowo przewozić. I coś takiego również należało do jego obowiązków w ramach przygotowań wojennych. Po drugiej stronie bliskiej granicy czyhał jużz pewnością wróg.
Zajęty troskliwym rozdziałem alkoholu nawet nie spojrzał na pytającego — po co zresztą miał patrzeć, mógł tylko zobaczyć, jak ten obijający się gnuśny podoficer sanitarny stał nad nim lekko pochylony do przodu, z zamglonymi oczyma i z rękoma w kieszeniach.
On w każdym razie nie wybrał sobie tego szczupłego jak śledź, a jednocześnie wijącego się jak węgorz, nieco lakierowanego połcywila. Został mu jednak przydzielony do baterii niemal w ostatniej chwili, chyba po to, by jego pododdział — jak się sam tego domagał — jak najszybciej doprowadzić do pełnej gotowości bojowej.
No dobrze — ten Guske nie był w żadnym wypadku perłą w jego kompanii — miał ambicję, żeby zawsze była najlepsza. Ale abstrahując od tego, tak jak i jego poprzednikiem — dało się nim kierować; szczególnie jemu. Coś takiego było w końcu jego specjalnością — jeszcze do niedawna z sukcesem ćwiczonym na placach koszarowych; teraz prawdopodobnie również na polach bitew. Tego rodzaju mądralami, ponoć wykształconymi typami, lubił się zajmować, to było dowiedzione. Ale przy okazji — nawet szef baterii, ktoś ze zdaną tylko maturą, mógł jeszcze niejednej rzeczy się nauczyć od takich typów — co też skwapliwie wykorzystywał.
— A więc Guske, nastaw teraz swoje uszy jak wiewiórka! Posłuchaj dobrze, co ci mam do powiedzenia. Bo ja niechętnie powtarzam coś dwa razy. Mówię zawsze raz a porządnie to, co mam do powiedzenia. Jasne? — Morgenrot rozglądał się przy tym na otaczający ich idylliczną okolicę — niemieckie tereny leśne!
12
— No, to zamieniam się teraz cały w słuch, panie starszy wachmistrzu.
— Zapamiętaj sobie przede wszystkim to: że do członka Wehrmachtu nie mówi się „Heil". To jest przywilej partii i jej organizacji. — Rzucił przy tym znaczące spojrzenie poprzez korony drzew w kierunku nieba. — A poza tym mówi się „Heil Hitler!". Albo „Heil, mein Führer" — ale to pozdrowienie przysługuje jedynie naszemu Kanclerzowi Rzeszy i Naczelnemu Dowódcy. Jasne? A jeżeli czegoś ode mnie potrzebujesz, mów zwyczajnie: „Panie starszy wachmistrzu, proszę o pozwolenie rozmowy!"
— Dziękuję! Teraz czuję się poinformowany. Zdaje się, że to było mi potrzebne — przyznał Guske, jakby mówiąc do siebie. — Człowiek wciąż się czegoś uczy, ja nawet z przyjemnością, panie starszy wachmistrzu.
Tego nawet dobrze się słuchało; Morgenrot utwierdził się w swoim przekonaniu. Nawet ten piękny gówniarz z pofałdowanym czołem, prawdopodobnie wysoce wykształcony, jeszcze czegoś się tu nauczy od niego — zwłaszcza pilnie maszerować. Już on mu wskaże odpowiedni kierunek; zresztą innej możliwości nie było i tylko tak musiało być, zwłaszcza teraz, w tej poważnej sytuacji. W końcu gotowy do ataku wściekły wróg znajdował się na ojczystej granicy; mówiąc inaczej zmuszał do gotowości odparcia ataku.
— To, co nas czeka, Guske — Morgenrot zdążył już skończyć rozlewanie brantweinu — to będą wielkie wydarzenia!
— Jeśli pan tak mówi, panie starszy wachmistrzu!
— Przy czym jest kilka spraw do uwzględnienia! Przede wszystkim przygotowanie do włączenia się do akcji. Tak, żeby z tego wynikła nieuchronna walka! Jakimi środkami ją prowadzić? Po niej dopiero — zwycięstwo! Ono tylko nam może przypaść w udziale! Bo my, mój drogi, jesteśmy Niemcami — a tam, gdzie my jesteśmy, są Niemcy. To płynie w naszej krwi i tkwi w naszych kościach. Zrozumiano?
— To brzmi niezwykle przekonywająco — ośmielił się zauważyć Guske. — Szczególnie w pańskich ustach, panie starszy wachmistrzu.
13
To niewątpliwe uznanie Morgenrot potraktował z początku nieco podejrzliwie, ale już po chwili z oczywistym zadowoleniem. Bo to było to! Nim bowiem wstąpił do Wehrmachtu, gdzie szybko awansował, oddawał się bez reszty Hitlerjugend — jako „Führer" oczywiście. Intensywnie szkolony, a może jeszcze bardziej — samemu doskonaląc się intensywnie. To dawało teraz owoce.
— W takich czasach jak dzisiejsze, Guske, najważniejsze, żebyśmy potrafili mobilizować wszystkie nasze tak zwane narodowe wartości. — „Ten człowiek mógłby wygłaszać przymówienia na wiecach" — pomyślał Guske. — „Jakby czytał z «V61kischen Beobachter»". — A więc są to: Wiara w Niemcy — przekonanie, że służy się słusznej sprawie — i niezachwiany optymizm. On powinien nas, naszych żołnierzy — jak powiedział niedawno Hermann Góring — uskrzydlać i wyposażać w zdecydowanie i stanowczość!
— To piękne! — zapewnił Guske, choć z pewnym trudem. — Coś takiego zawsze mi towarzyszy, jeśli się czegoś podejmuję.
— Mam nadzieję, człowieku! Co jednak nie przeszkadza ci, ty mały krecie, rozsiewać wokół jakieś plotki! O jakichś zabitych, trumnach i czymś tam w tym rodzaju! Coś takiego, gdyby się rozniosło, mogłoby osłabić nastrój naszych chłopców, a do tego nie wolno dopuścić!
Morgenrot spoglądał teraz z zadowoleniem na rezultat swej pracy, rozlał już cały brantwein do tych praktycznych pojemników. Potem rzucił jeszcze okiem na gęsto otaczające ich drzewa. — Tylko pozytywne rzeczy się liczą, człowieku — nic poza tym! A więc ciągłe pogotowie, dupa ściągnięta, gęba zamknięta na kłódkę! Kapujecie, Guske?
T
ak było — a może nie było? — w tej 3 Baterii 11 Pułku Przeciwlotniczego, do której należał też starszy wachmistrz Morgenrot. Albo też ona do niego. Jednostce należącej do sił powietrznych, wchodzącej w skład korpusu armii. W owych ostatnich tygodniach
14
sierpnia 1939 roku znajdowała się ona w pełnej gotowości bojowej niedaleko południowo-wschodniej granicy Prus Wschodnich.
Granica Polski leżała w zasięgu ręki — zaledwie w odległości dwudziestu kilometrów. Można było do niej dotrzeć w kilka godzin. Zwłaszcza jeśli była to zmotoryzowana jednostka, taka jak ta, określana mianem „elitarnej" i będąca w ciągłej gotowości, jak to zostało nakazane.
I jeśli nawet ta bateria była tylko małym listkiem na ogromnym drzewie, mrówką w potężnym mrowisku, wplecioną w ogromną maszynerię, to była w równej mierze przydatna, jak cała piechota, artyleria, saperzy, wojska pancerne, czy łączności. W obronie ojczyzny — przygotowana do frontalnego ataku.
Tu zatem, i nie tylko tutaj w Prusach Wschodnich, zebrały się przygotowane do wojny przeróżne dywizje połączone w jedną Armię Północ. A równolegle formowano Armię Południe.
W każdym razie zgromadziły się tutaj — w tych ostatnich tygodniach sierpnia 1939 roku — wyborowe, uzbrojone po zęby pułki i dywizje, kompanie i baterie będące w ciągłej gotowości bojowej. I jeśli Prusy Wschodnie były nawet tylko „kawałkiem ziemi oderwanej" — było to czystą i jakże ważną strategią. Stąd bowiem do stolicy wroga — Warszawy, było najbliżej.
. Tak więc marszruta albo mówiąc inaczej — jeśli nawet oficjalnie tak tego nie nazywano — kierunek natarcia nastąpić miał z Prus Wschodnich.
Lecz ta, mówiąc wprost, koncentracja wojsk została — co w niemieckim wojsku rozumie się samo przez się — przeprowadzona według tradycyjnej sztuki wojennej. Była zatem zakamuflowana, zakamuflowana i jeszcze raz zakamuflowana!
Wszystko chowało się w stajniach, stodołach, szkołach, także w kościołach i lasach. Nierzadko również i pod od-łamanymi gałęziami, ściętymi drzewami — co dawało swego rodzaju dach nad głową, przez który trudno było dojrzeć, co działo się „na górze".
15
Tam więc drzemały w półmroku te gigantyczne, zebrane razem dywizje wojsk oczekując 1 września 1939 roku. A wśród nich, w samym centrum, także owa bateria, przez niektórych uważana za pępek owego wyjątkowego świata.
Co nieco z późniejszych wydarzeń wymaga wyjaśnienia. Ale nie wszystko naraz.
W
ciąż jeszcze, ku szczeremu oburzeniu starszego wachmistrza Morgenrota, ten natrętny podoficer sanitarny Guske — Eberhard, nazywany też Harry, a nawet „piękny Harry", nie zamierzał się oddalić.
Czyżby nie został jeszcze dostatecznie objaśniony? A może był, mimo swego wyższego wykształcenia, mało pojętny? W każdym razie uparcie trwał przy swoim temacie.
— Gwarantuję panu, panie starszy wachmistrzu, że trupy będą. Bo jak to wszystko się tutaj zacznie, to niejeden, jak to się mówi, będzie musiał gryźć trawę od spodu. Będą to polegli na tak zwanym polu chwały! Ale wszystko jedno jak ich określimy, trzeba będzie ich pogrzebać, a więc zakopać w ziemi.
— To, co przed chwilą powiedziałeś, Guske, to przedwczesne biadolenie! Wypraszam sobie tego rodzaju paplanie! — Morgenrot zareagował ze złością. — Co ciebie obchodzą, znachorku, ewentualni zabici? Za tych ja jestem odpowiedzialny — to mój interes.
— Rzeczywiście, panie starszy wachmistrzu. Nie wiedziałem o tym, naprawdę nie wiedziałem. Wciąż uczę się czegoś nowego.
— Martw się przede wszystkim o te rzeczy, za które odpowiadasz jako sanitariusz! Na przykład o materiały opatrunkowe, środki przeciwgorączkowe i przeczyszczające, a głównie o różnego rodzaju maści. Do tego należą też prezerwatywy. I coś takiego również potrzebne jest na wojnie. Ich używanie może nawet należy do jej przyjemniejszych stron. Tym się więc zajmuj!
— Zajmuję się przecież, panie starszy wachmistrzu! Przy czym chodzi mi w tym wypadku o tak zwaną drugą stronę medalu. Niektórzy znajdą się jednak po drugiej stronie, o czym powinniśmy pamiętać. I będą pociągać za sobą następnych.
— Skąd nagle takie przeświadczenie, człowieku! — Morgenrot był rozwścieczony, takiego gadania nie mógł znieść. — Akurat ty powinieneś myśleć bardziej dalekowzrocznie — jako człowiek medycznie wykształcony. A w ogóle, człowieku, Guske, ty żółtodziobie — co ty możesz o tym wiedzieć? Zajmij się lepiej tym, żeby żołnierze mieli gdzie spółkować, choć to może prowadzić do chorób, syfilisu czy czegoś takiego, co wróg z pewnością by nam chętnie podrzucił. Na to trzeba być przygotowanym!
— Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak by on to miał zrobić, panie starszy wachmistrzu. Widocznie moja fantazja nie sięga tak daleko jak pańska.
Zdenerwowany Morgenrot, jakby musiał się nagle wzmocnić, pociągnął potężny łyk brantweinu z jednej dopiero co napełnionych przez niego manierek. Nie uznał za stosowne, żeby to samo zaproponować podoficerowi sanitarnemu. Na tego rodzaju poufałość ten jeszcze nie zasługiwał.
— Ja — zapewniał teraz Guske głosem pełnym troski — robię, co do mnie należy i chyba to, co jest po pańskiej myśli, panie starszy wachmistrzu. Profilaktycznie zgromadziłem kilka tubek maści odkażającej i to najlepszego gatunku, chyba z dziesięć. Do tego również prezerwatywy marki „Bezpieczny stosunek" — one są niezawodne. Mam ich ze sześć tuzinów.
— No jednak — mruknął Morgenrot zachęcony — to już przynajmniej jest coś.
— Ale na dobrą sprawę, panie starszy wachmistrzu — je...
piotrzachu69