Anne McCaffrey - Jeźdźcy smoków z Pern 09 - Narodziny Smoków.pdf

(1185 KB) Pobierz
266162953 UNPDF
Anne McCaffrey
Narodziny Smoków
tom dziewiąty
Jezdzcy Smokow
Przekład Justyna Zandberg
Tę książkę dedykowałam zawsze Judy - Lynn Benjamin del Rey
Część I
LĄDOWANIE
Rozdział I
- Mamy już raporty z sondy, panie admirale - oznajmiła Sallah Telgar, nie odrywając wzroku
od migających lampek terminala.
- Proszę dać je na ekran, pilocie - odparł admirał Paul Benden. Obok niego, opierając się o
fotel dowódcy, stała Emily Boll, wpatrując się w oświetloną słońcem planetę, jakby
nieświadoma panującego wokół zamieszania.
Pernijska Wyprawa Kolonizacyjna osiągnęła właśnie najbardziej ekscytujący moment
piętnastoletniej podróży: trzy statki, Yokohama, Bahrain i Buenos Aires zbliżały się do
punktu przeznaczenia. W pracowniach poniżej pokładu sterowniczego specjaliści
niecierpliwie oczekiwali uaktualnień do raportu od dawna nie istniejącego Zespołu
Badawczo-Oceniającego, który dwieście lat wcześniej wytypował do kolonizacji trzecią
planetę Rukbat.
Długa podróż do Sektora Strzelca odbyła się bez przeszkód. Jedynym urozmaiceniem było
odkrycie obłoku Oort, otaczającego system Rukbat. Zjawisko to obejmowało dużą część
przestrzeni kosmicznej i całkowicie absorbowało uwagę personelu naukowego, ale Paul
Benden stracił zainteresowanie, kiedy Ezra Keroon, kapitan Bahraina oraz astronom
wyprawy, zapewnił go, że mgławicowa chmura zlodowaciałych meteorytów nie jest niczym
więcej niż tylko astronomiczną ciekawostką. Będą ją mieć na oku, zaręczał Ezra, ale chociaż
z jej wnętrza mogłaby wystrzelić jakaś kometa, mało prawdopodobne, by stanowiła ona
zagrożenie dla trzech statków kolonizacyjnych czy też dla planety, do której szybko się
zbliżali. W końcu Zespół Badawczo-Oceniający nic nie wspominał na temat nadmiernego
bombardowania powierzchni Pernu meteorytami.
- Raporty z sondy na drugim i piątym - powiedziała Sallah. Kątem oka dostrzegła, że admirał
Benden uśmiecha się lekko.
- To już się robi trochę nudne, no nie? - mruknął Paul w stronę Emily Boll, gdy ostatnie
raporty rozbłysły na ekranie.
Emily, stojąc z rękami skrzyżowanymi na piersi, nie poruszyła się ani razu od chwili
wystrzelenia sondy, nie licząc okazjonalnego przebierania palcami. Teraz cynicznie uniosła
brwi, nadal wpatrując się w ekran.
- Och, bo ja wiem. To po prostu kolejna procedura przybliżająca nas do powierzchni.
Oczywiście - dodała sucho - będziemy musieli poradzić sobie ze wszystkim, o czym mówią
raporty, ale mam nadzieję, że nam się uda.
- Musi się udać - odparł Paul Benden odrobinę ponuro.
Nie mieli możliwości powrotu - nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę koszt
przetransportowania sześciu tysięcy kolonistów i ich wyposażenia w tak odległy sektor
galaktyki. Po dotarciu do Pernu paliwa w wielkich transportowcach miało zostać tylko tyle,
by mogli wejść na orbitę synchroniczną i utrzymywać pozycję tak długo, żeby wahadłowce
przeniosły pasażerów i ładunek na powierzchnię planety. Oczywiście, mieli kapsuły
powrotne, zdobię dotrzeć do siedziby głównej Federacji Planet Rozumnych w ciągu zaledwie
pięciu lat, ale wytrawny strateg, jakim był Paul Benden, dobrze wiedział, że nie są one
wystarczającym zabezpieczeniem. W skład Wyprawy Pernijskiej wchodzili ludzie o dużych
zdolnościach adaptacyjnych, którzy postanowili uciec od wysoko rozwiniętych społeczeństw
Federacji Planet Rozumnych. Zamierzali być samowystarczalni. A chociaż Pern posiadał dość
dużo rud i minerałów, by utrzymać społeczeństwo rolników, był dostatecznie ubogi i na tyle
oddalony od centrum galaktyki, żeby uniknąć zakusów technokratów.
- Już niedługo, Paul - tchnęła Emily w ucho dowódcy - i oboje znajdziemy spokojną przystań.
Admirał uśmiechnął się szeroko, zdając sobie sprawę, że Emily było równie trudno jak jemu
opierać się perswazjom technokratów, którzy nie chcieli tracić dwójki równie
charyzmatycznych bohaterów wojennych: admirała wsławionego Bitwą w Konstelacji
Łabędzia oraz nieulękłej Emily Boll, gubernator Pierwszej Centauri. Nikt nie mógł jednak
zaprzeczyć, że trudno by było znaleźć lepszych dowódców Wyprawy Pernijskiej.
- A skoro mówimy o spokoju - dodała głośno - powinnam raczej wrócić do zespołu. Wiem, że
specjaliści zawsze uważają swoją dziedzinę za najważniejszą, ale ta ich kłótliwość! - Emily
stłumiła westchnienie, po czym uśmiechnęła się szeroko. Błękitne oczy w raczej pospolitej
twarzy spojrzały porozumiewawczo. - Jeszcze kilka dni gadania i zabierzemy się do roboty,
admirale.
Znała go dobrze. Paul nienawidził nie kończącego się rozpatrywania błahostek, które zdawały
się pochłaniać ludzi odpowiedzialnych za procedury lądowania. Od przeciągających się
rozmów wolał szybko podejmowane i natychmiast wdrażane decyzje.
- Jesteś cierpliwsza ode mnie - stwierdził admirał półgłosem. Ostatnie dwa miesiące, gdy trzy
statki powoli wytracały szybkość, wchodząc w system Rukbat, wypełniały monotonne
spotkania i dyskusje, które Paulowi wydawały się niepotrzebnym roztrząsaniem procedur,
omówionych dokładnie podczas siedemnastu lat planowania poszczególnych etapów
przedsięwzięcia.
Większość z dwu tysięcy dziewięciuset kolonistów na Yokohamie przez całą podróż
pozostawała w głębokim śnie. Personel konieczny do obsługi i konserwacji trzech wielkich
statków podzielił między siebie pięcioletnie wachty. Paul Benden zdecydował się czuwać
podczas pierwszej i ostatniej z nich. Emily Boll została ożywiona niewiele wcześniej niż
reszta specjalistów od spraw środowiska, którzy spędzali czas narzekając na ogólnikowość
raportów dostarczonych przez Zespoły Badawczo-Oceniające. Emily wiedziała, jak
bezcelowe byłoby przypominanie im, że te same sformułowania budziły ich entuzjazm w
momencie, gdy zgłaszali chęć udziału w pernijskiej ekspedycji.
Paul nadal wpatrywał się w wyświetlane informacje, wędrując spojrzeniem od jednego ekranu
do drugiego, mimochodem rozcierając palcami kciuk lewej dłoni. Admirał, chociaż nie w
typie Emily, był niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną, zwłaszcza teraz, gdy odrosły mu
włosy, zwykle ostrzyżone na jeża. Gęsta jasna czupryna łagodziła ostre rysy: wydatny nos,
mocną szczękę i usta o wąskich wargach, wykrzywionych w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
Podróż dobrze mu zrobiła: sprawiał wrażenie człowieka zdolnego stawić czoło rygorom
następnych kilku miesięcy. Emily przypomniała sobie, jak okropnie był wychudzony na
ceremonii upamiętniającej walne zwycięstwo w Konstelacji Łabędzia, kiedy to Flota
Purpurowego Sektora pod jego dowództwem zmieniła koleje wojny przeciw Nathis. Legenda
głosiła, że Paul Benden trwał na posterunku przez bite siedemdziesiąt godzin decydującej
bitwy. Emily w to wierzyła. Sama dokonała czegoś podobnego, gdy Nathis atakowali jej
planetę. Z doświadczenia wiedziała, że w sytuacji ekstremalnej człowiek może zrobić bardzo
wiele. Zawsze wierzyła, że za taki brak poszanowania dla własnego organizmu trzeba później
zapłacić, ale Benden, mimo swojej sześćdziesiątki, wyglądał żwawo i zdrowo. Ona sama
również była w dobrej formie. Czternaście lat głębokiego snu usunęło potworne zmęczenie,
które było nieuniknionym skutkiem obrony Pierwszej Centauri.
Zresztą do jakiego świata się zbliżali! Emily westchnęła, wciąż nie mogąc na dłużej niż
sekundę oderwać wzroku od głównego ekranu. Wiedziała, że wszystkich pełniących służbę na
mostku, jak również tych z poprzedniej wachty, którzy nie opuścili sterówki, fascynował
widok planety, będącej celem ich podróży.
Nie mogła sobie przypomnieć, kto ją nazwał Pernem. Całkiem prawdopodobne, że zbitka liter
w opublikowanym raporcie miała oznaczać coś zupełnie innego, ale nazwa się przyjęła i teraz
Pern należał do nich. Zbliżali się w płaszczyźnie równika; leniwy obrót planety sprawił, że
pomocny kontynent z łańcuchem gór na wybrzeżu nie był widoczny, za to mogli podziwiać
pustynie zachodu i ląd na południu. Dominującym elementem topografii był ocean, trochę
bardziej zielony niż na Ziemi, z nieregularnym wianuszkiem wysp. Niebo zdobiła wirująca
masa chmur obszaru niskiego ciśnienia, przesuwającego się szybko ku północy. Przepiękny,
fascynujący świat! Westchnęła znowu i poczuła na sobie spojrzenie Paula. Odwzajemniła
uśmiech, niemalże nie odrywając oczu od ekranu.
Przepiękny świat! I to ich własny! Na wszystkie Świętości, tym razem nie zmarnujemy
szansy, pomyślała żarliwie. Do tak cudownego, płodnego świata nie pasują dawne
imperatywy. Nie, dodała z wrodzonym cynizmem, ludzie już wymyślają nowe. Pomyślała o
tarciach, jakie wyczuła między członkami założycielami, którzy zdołali zgromadzić
niewiarygodnie dużo kredytów niezbędnych do sfinansowania wyprawy, a członkami
kontraktowymi, specjalistami, których współpraca była niezbędna dla sukcesu
przedsięwzięcia. Każdy z nich mógł otrzymać olbrzymie połacie ziemi oraz prawa do
wydobywania minerałów na nowej planecie, ale fakt, że to członkowie założyciele mają
pierwszeństwo wyboru, stał się kością niezgody.
Różnice! Dlaczego zawsze muszą istnieć jakieś podziały; podziały na arogancką elitę i
pogardzaną resztę? Wszyscy będą mieli te same szansę, niezależnie od tego, do jak wielu
akrów ziemi zgłoszą pretensje. Na Pernie nikt nie odniesie sukcesu, jeśli nie dowiedzie
swoich praw i nie wywalczy dla siebie i rodziny odpowiedniego terytorium. To jest
najwłaściwsze kryterium. Kiedy wylądują, będą zbyt zajęci, by myśleć o jakichś “różnicach”,
pocieszała się w duchu, obserwując jednocześnie drugi obszar niskiego ciśnienia, który
wyłonił się z niewidocznej, północnej części planety i zaczął przesuwać nad oceanem. Gdy
dwie masy powietrza się spotkają, ponad wschodnimi wyspami rozszaleje się sztorm.
- Nieźle wygląda - mruknął komandor Ongola głębokim, smutnym basem. Przez sześć
miesięcy, które minęły od jej obudzenia, Emily nie widziała, by choć raz się uśmiechnął. Paul
powiedział jej, że żona, dzieci i cała rodzina Ongoli została ewaporowana, gdy Nathis
zaatakowali ich kolonię. Paul osobiście nalegał na udział komandora w ekspedycji. Ongola,
stojąc przy pulpicie, przeglądał dane meteorologiczne i atmosferyczne. - Skład atmosfery
zgodny z oczekiwaniami. Temperatura na południowym kontynencie w granicach normy dla
późnej zimy. Na kontynencie północnym niskie ciśnienie i znaczne opady. Analizy
potwierdzają raport ZBO.
Pierwsza sonda okrążała planetę po tak dobranej orbicie, aby wykonywane fotografie
obejmowały każdy skrawek Pernu. Druga, nieco niżej, miała dokonać szczegółowej analizy
wybranych punktów. Trzecia została zaprogramowana na badania topograficzne.
- Sondy czwarta i szósta wylądowały, panie admirale. Piąta jest na orbicie parkingowej -
zameldowała Sallah, interpretując kolejno zapalające się lampki. - Próbniki odpalone.
- Proszę dać to na ekrany, pilocie - powiedział admirał. Sallah pokazała odpowiednie obrazy
na trzecim, czwartym i szóstym monitorze.
Na głównym ekranie wciąż królował wizerunek Pernu. Planeta powoli obracała się w
kierunku wschodnim, przechodząc z nocy w dzień. Linię brzegową południowego kontynentu
już ogarnął brzask; widać było łańcuch gór przecięty dolinami rzek.
Próbniki wylądowały w trzech jeszcze niewidocznych punktach na półkuli północnej, skąd
przesyłały świeże dane dotyczące warunków atmosferycznych oraz ukształtowania terenu.
Południowy kontynent od samego początku był typowany jako miejsce lądowania: raport
grupy badawczej opisywał łagodny klimat płaskowyżów, większą różnorodność roślin,
występowanie gatunków jadalnych dla ludzi, tereny odpowiednie pod uprawę, a także miejsca
nadające się na założenie portów dla wytrzymałych silipleksowych łodzi rybackich,
spoczywających pod postacią ponumerowanych fragmentów w ładowniach Buenos Aires i
Bahraina. Morza Pernu wprost kipiały życiem, a przynajmniej niektóre z zamieszkujących je
gatunków nadawały się do jedzenia. Biolodzy morscy liczyli na to, że uda się zasiedlić zatoki
i estuaria ziemskimi rybami bez zakłócenia istniejącej równowagi ekologicznej. W
zamrożonych zbiornikach Bahraina podróżowało dwadzieścia pięć delfinów, które zgłosiły
się na ochotnika. Wody Pernu doskonale nadawały się na siedzibę tych inteligentnych
ssaków, które uwielbiały gospodarować w morzach, zwłaszcza jeżeli chodziło o akweny
zupełnie nowego świata.
Analizy gleby wykazywały, że ziemskie zboża i warzywa, które już zdążyły przystosować się
na Centauri, powinny dać sobie radę i na Pernie. Była to konieczność, gdyż miejscowe
gatunki traw nie nadawały się dla ziemskich zwierząt. Jednym z pierwszych zadań
agronomów miało być wysianie i zgromadzenie odpowiedniej ilości paszy dla przeżuwaczy i
innych przedstawicieli roślinożernej fauny, przewożonych w postaci zapłodnionych komórek
jajowych, otrzymanych ze Zwierzęcych Banków Reprodukcyjnych na Ziemi.
Żeby ułatwić przystosowanie ziemskich zwierząt do pernijskich warunków, koloniści, choć z
trudem, uzyskali zgodę na stosowanie zaawansowanych technik biogenetycznych
opracowanych przez Erydańczyków - głównie mentasyntu, obróbki genów oraz wzmocnień
chromosomowych. Chociaż Pern leżał w odległym obszarze galaktyki, Federacja Planet
Rozumnych nie pragnęła zbyt drastycznych zmian w ludzkim genotypie, jak te, które niegdyś
tak wstrząsnęły opinią publiczną, że do władzy doszła partia Zachowania Czystości Gatunku.
Emily się wzdrygnęła. To należało do przeszłości. Przed nią, na ekranie, widniała przyszłość.
Najlepiej będzie, jeśli zejdzie do specjalistów i pomoże ją zorganizować.
- Dość już tego obijania - mruknęła w stronę Paula Bendena, dotykając jego ramienia
pożegnalnym gestem.
Paul oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na nią z uśmiechem, po czym pogłaskał jej dłoń.
- Najpierw masz coś zjeść! - Pogroził jej palcem. - Wciąż zapominasz, że na Yoko nie
racjonujemy żywności.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Dobrze, dobrze. Obiecuję.
- Najbliższe tygodnie będą bardzo wyczerpujące.
- Ale za to jakie ciekawe! - Niebieskie oczy zmrużyły się w uśmiechu. Nagle zaburczało jej w
brzuchu. - Tak jest, admirale. - Mrugnęła do niego i wyszła.
Paul przyglądał się jej, gdy odchodziła w stronę najbliższych drzwi: chuda, prawie koścista
kobieta o szarych, naturalnie kręconych włosach, opadających na ramiona. Najbardziej lubił
w niej tę niespożytą siłę, zarówno moralną, jak i fizyczną, łączącą się czasem z
bezwzględnością, która go zaskakiwała. Emily cechowała niesamowita żywotność - już samo
przebywanie w jej towarzystwie podnosiło na duchu. Wspólnie zdołają opanować nowy
świat.
Admirał wrócił spojrzeniem do oszałamiającego wizerunku Pernu.
W olbrzymim holu urządzono biura dla kierowników rozmaitych zespołów: egzobiologów,
agronomów, botaników i ekologów, a także dla sześciu przedstawicieli farmerów, którzy
jeszcze nie do końca otrząsnęli się z głębokiego snu. Pokój otaczały liczne ekrany,
wyświetlające coraz to nowe raporty mikrobiologiczne, zestawienia statystyczne, porównania
i analizy. Wrzało tu od rozmów. Ludzie pochyleni nad ekranami, pracowicie przygotowujący
relacje, starali się ignorować napięcie wyczuwalne w grupie kierowników, którzy skupili się
pośrodku pokoju, nie spuszczając oka z ekranów wyświetlających dane istotne dla ich
specjalizacji.
Mar Dook, główny agronom, był niewysokim człowiekiem, którego ziemskie, azjatyckie
pochodzenie wyraźnie uwidaczniało się w rysach, barwie skóry i sylwetce: był żylasty,
szczupły i lekko zgarbiony, ale czarne oczy jaśniały inteligencją i chęcią stawienia czoła
nowym wyzwaniom.
- Szanowni koledzy, plan działania został ułożony już dawno. Przede wszystkim musimy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin