Loreley - Trylogia 2 - Zatraceni.doc

(86 KB) Pobierz

 

Loreley

 

ZATRACENI


 

 

Maybe tonight we'll fly so far away

We'll be lost before the dawn

 

***

 

Śnieg.

Najpierw jeden mały płatek, potem następny i jeszcze jeden. Wreszcie cała chmara drobnych, roztańczonych śnieżynek widocznych na tle nocnego nieba.

Pierwszy śnieg tej zimy.

Ciekawe, czy do rana zdoła przykryć choćby cienką warstewką ten ponury, szary, świat, ukryć brud.

 

Kolonia była tak samo okropna jak każde inne miasto. A ten hotel tak samo obcy, zimny i nieprzyjemny jak wszystkie, w których dotychczas mieli okazję mieszkać. Co z tego, że stał przy jednej z najbogatszych, reprezentacyjnych ulic nadreńskiej metropolii, co z tego, że miał świetną obsługę, na kolację podawano tu owoce morza, dywany były puchowe, a meble z hebanu? To tylko hotel. Nieudany substytut domu. Samotność w nim jest tak samo przytłaczająca i przykra, jak w każdym innym miejscu. Luksusowe przedmioty nie są w stanie zastąpić ukochanej osoby.

 

Czarnowłosy nastolatek przejechał palcem w dół szyby, tym samym torem, jaki pokonywał biały płatek.

Lubił świeży śnieg. Wydawał się taki czysty, niewinny, delikatny.

Pamiętał, jak, gdy byli dziećmi, wraz z bratem rzucali się białym puchem, albo tarzali w zaspach. Słyszał jeszcze w uszach gderanie matki o przemoczone ubrania i mokre ślady na podłodze. Wtedy wszystko było takie piękne i proste. Dobre.

Pamiętał też, jak kiedyś Tom natarł mu twarz śniegiem, nie zważając na wrzaski i protesty. A potem widocznie żal mu się zrobiło trzęsącego się z zimna, a także gniewu, brata, więc go przytulił i swoim ciepłym oddechem ogrzewał jego zaczerwienioną, mokrą, zlodowaciałą skórę. W pewnym momencie cmoknął go w policzek, a potem

wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i zapytał czule: „No, już chyba lepiej, prawda, braciszku?” Tak, było stokroć lepiej. Nagle zimno przestało być tak dokuczliwe, a kropelki płynące po twarzy stały się czymś naturalnym.

Jego Tom.

Czarnowłosy był w stanie wybaczyć mu wszystko.

Bo to była miłość.

Miłość, jaka nie powinna łączyć braci, która jednak na nich spadła i poddali się jej sile.

 

Bill potrzebował Toma. Uzależnił się od niego jak od narkotyku. Sam często nie dawał sobie rady z otaczającym go światem, a wtedy brat przytulał go, uspokajał, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. I Bill w to wierzył, chciał wierzyć tak bardzo, że w końcu stawało się to prawdą. Z pomocą Toma rzeczywistość wydawała mu się prosta, każdy element miał swoje miejsce, nienawiść innych ludzi nie bolała tak bardzo. Bo był jakiś punkt niezmienny, na którym można się było oprzeć, jakaś bezpieczna przystań, do której dało się schronić przed najgorszą nawet burzą. Choćby wokół świat walił się w gruzy, Bill stałby spokojnie, byle tylko miał poczucie, że Tom znajduje się u jego boku i trzyma go za rękę.

Miłość.

Utajona, zakazana, grzeszna, ale ogromna.

 

Jednak ostatnio coś się zaczynało psuć, albo to on, Bill, przeczulony na punkcie wszystkiego, co miało związek z Tomem, tak to odbierał. Coraz częściej wyczuwał od blondyna chłód, obojętność i zniecierpliwienie. Bał się, że brat już się nim znudził. A przecież nie był zaborczy w swojej miłości! Pewnie, gdyby to tylko od niego zależało, chciałby mieć Toma przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, jednak z konieczności dzielił się nim z całym światem. Robił to bez zazdrości, bo czuł, że niezależnie od tego, co się dzieje, on ma swój niezmienny przyczółek w sercu brata.

Długo był o tym przekonany, jednak ostatnio nie był już wcale pewien.

A może to zmęczenie? Może Tom miał już dość konieczności ukrywania tego ‘związku’? Obowiązku zważania na każdy gest, uśmiech, słowo i spojrzenie? Bill sam czasem miał ochotę walić głową w ścianę, gdy pragnienie przytulenia się do brata stawało się zbyt silne, a wokół było pełno ludzi. Ale trzymał się.

Bo kochał.

Może jednak Tomowi brakowało już sił?

Istniała jeszcze jedna możliwość, a Bill na samą myśl o niej czuł dzikie kołatanie serca i strach skręcający mu trzewia. Kochał brata, ale czy na tyle, żeby oddać mu całego siebie, bez reszty? Czy jego miłość była na tyle silna, aby przezwyciężyć wstyd, wyrzuty sumienia i wszystkie obawy?

A może Tom właśnie na to czekał, sam nie śmiejąc napomknąć jako pierwszy, jednak niecierpliwiąc się coraz bardziej?

 

Bill popatrzył w nocne niebo, przygryzając wargę.

Gdyby zrobił ten ogromny krok co wtedy? Znikłyby wszystkie bariery, runęłoby wśród bólu i łez ostatnie tabu.

Bał się przeraźliwie, ale gdyby taka miała być cena zatrzymania przy sobie Toma, to czarnowłosy był gotów ją zapłacić.

 

Cisza i samotność wżerające się w umysł. Sam je sobie wybrał za towarzyszki dzisiejszego wieczoru. Mógł przecież, tak jak Tom, Gustav i Georg, pójść do jakiegoś modnego klubu, zabawić się, wypić kilka drinków i ujrzeć świat w innych barwach. Nie chciał. Wolał hotelowy pokój, śnieg za szybą i swoje myśli, choć wybór ten mało miał wspólnego z radością czy spokojem.

A teraz, zamiast położyć się spać, stał przy oknie i wpatrywał w mętnogranatowe niebo.

Może czekał? Wypatrywał brata? Chciał słyszeć, jak ten wraca? A może po prostu nie umiał zasnąć, nie mając poczucia, że Tom jest tuż za ścianą, w drugim pokoju?

Czekał. I czuł ukłucie żalu, że brat zamiast jego wybrał dzisiejszego wieczoru stroboskopowe światła, mocnego drinka i głośną muzykę.

 

***

 

Z każdym krokiem dredowłosy blondyn czuł, jak jego nogi robią się coraz cięższe, i to nie tylko od lekkiego nadmiaru alkoholu. Coś ciążyło mu na sercu i nie potrafił zatrzeć tego szaloną zabawą w ekskluzywnym klubie. Z minuty na minutę coraz bardziej męczył go hałas i tłum, drażniły kolorowe światła. W końcu postanowił wrócić do hotelu.

 

Korytarz był już pusty, wszak było grubo po północy. Chłopak stanął przed drzwiami ozdobionymi mosiężną tabliczką z numerem 483. Przejechał kartą magnetyczną przez czytnik i wszedł do środka.

Apartament tonął w mroku, także z sąsiedniego pokoju, zajmowanego przez Billa, nie dochodził żaden promień światła. Czyżby czarnowłosy już spał?

 

***

 

Nie, nie spał. Co więcej, słyszał otwieranie drzwi i kroki Toma za ścianą, w drugiej części ich podwójnego apartamentu.

Wrócił.

Ciekawe, czy dlatego, że już znudziła mu się zabawa, czy też… Nie, Bill nie łudził się, iż to z jego powodu brat zdecydował się opuścić klub. Zważywszy na jego ostatnie zachowanie, było to raczej niemożliwe.

Przyjdź tutaj, marzył mimo to wokalista. Niech będzie jak dawniej.

 

***

 

Tom zrzucił z siebie kurtkę, starając się zachowywać jak najciszej. Dręczyło go jednak podejrzenie, iż brat wcale nie jest pogrążony w słodkim śnie. Postanowił sprawdzić. Niepewnie zajrzał do sąsiedniego pokoju.

Łóżko było puste.

Dopiero po chwili zauważył postać stojącą przy oknie. Bill się nie odwrócił, choć Tom mógł się założyć, że słyszał jego kroki. Nadal wpatrywał się w widok za oknem – na białe śnieżynki powoli spływające z nieba.

Jeszcze nie śpisz? – dredziarz zadał chyba najgłupsze z możliwych pytań. Przecież odpowiedź miał przed oczami.

Nie jestem śpiący. – Bill nawet nie drgnął. – Jak tam impreza?

Taka sobie. Chłopaki jeszcze zostali, mi się znudziło.

Milczenie.

Patrzył na szczupłą sylwetkę brata na tle okna i przez mózg przelatywało mu tysiąc myśli. Tyle chciał mu powiedzieć, tak bardzo pragnął z nim szczerze porozmawiać, a zamiast tego znów wybrał banał:

Połóż się lepiej. Jutro trzeba wcześnie wstać.

A przyjdziesz do mnie?, cisnęło się Billowi na usta, jednak wolał zatrzymać to pytanie-pragnienie dla siebie. Coś

mu podpowiadało, że może usłyszeć jakąś pokrętną odpowiedź, a tego nie chciał.

Zaraz.

Tom wyszedł, a po kilku minutach czarnowłosy usłyszał szum wody lejącej się z prysznica.

 

Po raz pierwszy od dawna byli naprawdę sami, mieli okazję wyjaśnić sobie kilka spraw, zwierzyć się sobie z obaw i lęków, jakie każdy z nich nosił w sercu i jakie obu zżerały od wewnątrz, jednak żaden z nich nie był w stanie zrobić pierwszego kroku.

Czyżby aż tak bardzo się od siebie oddalili?

Czy aż do tego stopnia wszystko w ich sercach się wypaliło?

 

***

 

Tom stał pod prysznicem, ciepła woda ściekała po jego zgrabnym ciele. Wystawił twarz na działanie ostrego strumienia, jednak nie był on w stanie spłukać wątpliwości, niepewności i smutku, a na tym głównie dredziarzowi zależało. Gdyby jakaś siła była w stanie uwolnić go od tych negatywnych emocji i uczuć, bez chwili wahania

poddałby się jej działaniu.

Ostatnio wszystko było nie tak, jakby sobie życzył, a on sam coraz częściej wpadał w przygnębienie i apatię. Może to jakaś depresja jesienno-zimowa?

Boże, co ja jakaś emerytka jestem, żeby deprechę łapać, bo deszcz pada i dni są krótkie???

Gitarzysta emerytką z pewnością nie był, jednak jego nastrój ostatnio stał daleko od entuzjazmu, nawet jeśli to nie wina pogody. A co gorsza wszystko odbijało się na Billu.

Bill…

Jego obraz, stojącego przy oknie, nagle pojawił się pod przymkniętymi powiekami blondyna.

Bill… Taki smutny, przygaszony, dziwnie chłodny. Może miał jakieś problemy, chciał porozmawiać, przytulić się, jak zwykle, gdy coś go trapiło? Może dlatego nie poszedł jeszcze spać? Czekał.

Toma dopadły wyrzuty sumienia. Ostatnio w ogóle traktował brata oschle, bywał dla niego obojętny, a nawet niemiły. Coś się psuło, pękało, rozpadało powolutku. A przecież tego nie chcieli! A już na pewno nic chciał tego Bill.

Dredziarz każdego dnia mógł zaobserwować, jak ważny jest dla swego bliźniaka. Bill niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę musiał zmagać się z otaczającym go światem, na nim głównie spoczywała odpowiedzialność za Tokio Hotel, zmuszony był walczyć ze złymi ludźmi, jakich spotykał na swej drodze, niepochlebnymi opiniami w

gazetach, atakami antyfanów. Często brakowało mu już sił. Przed światem grał takiego twardego, zdecydowanego, energicznego, jednak nikt nie wiedział, jaki ten chłopak jest w rzeczywistości. A był wrażliwy i uczuciowy, łatwo było go dogłębnie zranić choćby przykrym słowem czy złośliwym komentarzem. Często w

ciemnym, hotelowym pokoju, wtulony w poduszkę wypłakiwał swoje żale i lęki. I czuł się wtedy taki samotny, pozostawiony samemu sobie ze wszystkimi swymi problemami.

W takich sytuacjach Bill miał swojego Toma. I Tom czuł się mu potrzebny, choćby po to, aby przytulić, pocieszyć, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Wtedy młodszy, nawet jeśli był totalnie przybity, uspokajał się i starał uśmiechnąć.

Bill uśmiechał się najpiękniej na świecie – cała twarz zdawała się mu wówczas jaśnieć. A najbardziej Tom lubił na niego patrzeć, gdy ten spokojnie zasypiał wtulony w jego ciało. W niczym nie przypominał wtedy drapieżnego, silnego, ekstrawaganckiego lidera Tokio Hotel, jakim był za dnia; wieczorami był niczym dziecko potrzebujące opieki i oparcia.

Tom, ten wyrafinowany podrywacz, nie wierzył, że kiedykolwiek obdarzy kogoś takim uczuciem, to było nie w jego stylu. Kochał Billa, i choć czasami dopadały go wyrzuty sumienia z powodu tej miłości, to gdy patrzył na swego brata, wszelkie wątpliwości pierzchały niczym nocne zmory w świetle poranka. Bill był wart takiego uczucia, nawet jeśli było ono niegodne i grzeszne.

Czarnowłosy był wart o wiele więcej, ale Tom zdawał sobie sprawę, iż pewne marzenia pozostaną jedynie w jego głowie. Och, tak, myślał o tym, a jakże. Myślał ze strachem przeplatanym słodyczą i pożądaniem. Pragnął czuć Billa najbliżej, jak to możliwe, chciał słyszeć jego krzyk w swoich ramionach, marzył, aby zobaczyć jego półprzymknięte z rozkoszy oczy i zarumienione policzki, całować jego spierzchnięte usta… Te myśli były straszne, jednak nie potrafił się od nich uwolnić. Wiedział, że to by wszystko zepsuło, strzaskało to, co jest między nimi. Nigdy, za żadne skarby świata nie wspomniałby o tym bratu.

Co dziwniejsze, Tom czuł odrazę na myśl o takim kontakcie z jakimkolwiek innym mężczyzną, ale Bill był wyjątkiem. Właśnie dlatego, że to był Bill – jego ukochany, cudowny brat, a nie jakiś pierwszy lepszy facet. Z nim wszystko nabierało innego sensu, nowego znaczenia, odmiennej wartości. Przy nim wszystko było możliwe.

Tom zakręcił wodę i sięgnął po ręcznik, gdy niebezpieczne wizje niepokojąco nasiliły się w jego głowie. Lepiej było nie wywoływać ich z podświadomości.

 

***

 

Szum wody ucichł.

Bill słyszał jeszcze, jak Tom kręci się po swoim pokoju, kątem oka widział strumień światła ścielący się z sąsiedniego pomieszczenia.

Jego mięśnie były napięte niemal do granic możliwości, a zmysły wyostrzone niczym u zwierzęcia polującego nocą.

Przyjdź tutaj, przyjdź do mnie, przyjdź, ciągle powtarzał w myślach, jak gdyby wierzył, że tym sposobem zwabi Toma do swojego pokoju. Sam nie był w stanie ruszyć się spod tego przeklętego okna. Jakaś wszechpotężna siła przykuwała go na miejscu.

Tom, błagam, nie zostawiaj mnie!, krzyczała cała jego istota.

Światło w sąsiednim pokoju zgasło.

Bill przygryzł wargę niemal do krwi.

 

***

 

Tom stał w ciemności, walcząc z samym sobą: położyć się spać, czy pójść do Billa. Naszła go spóźniona refleksja, że lepiej było zostać z chłopakami z klubie i nadal tłumić niewesołe myśli w morzu alkoholu, oparach papierosowego dymu i hipnotyzujących dźwiękach muzyki. Ale nie został tam, wrócił do hotelu, do swojego Billa.

Sami, tylko we dwójkę, tylko dla siebie… To mogło się okazać stąpaniem po wyjątkowo cienkim lodzie.

Może lepiej położyć się do łóżka, pogrążyć w śnie, a rano obudzić, wierząc, że Bill będzie wówczas w lepszym humorze? No i licząc na to, iż w świetle dnia rozproszą się niebezpieczne myśli o ślicznym bracie.

Ale z drugiej strony, zostawić go tam, przy tym oknie, samego, najwyraźniej dręczonego jakimiś niewesołymi myślami…?

Chwila ostatecznego wahania… A potem jeden krok w stronę pokoju Billa, i drugi, i trzeci…

 

***

 

Nadal tam stał, w tym samym miejscu, co kilkanaście minut wcześniej. Szczupłe, zgrabne ciało ukryte jedynie pod obcisłymi, czarnymi bokserkami i jasną koszulką, ciemne włosy spływające luźno na ramiona… Był piękny.

Tom westchnął w duszy.

Bill…

W czarnowłosym serce drgnęło. Czyżby jednak…?

Myślałem, że poszedłeś już spać. – Nie odwrócił się.

Tom podszedł bliżej, stąpając bosymi stopami po puchowym dywanie.

Miałbym cię tak zostawić?

Odpowiedziało mu milczenie i zwieszona głowa Billa.

Bill, co się z tobą dzieje? Jesteś chory?

Wystarczyło jedno spojrzenie w twarz bliźniaka, by Tom zrozumiał, że Billa nie trapi choroba, a przynajmniej nie jest to żadna dolegliwość ciała. To było coś o wiele głębszego, a zarazem bardziej dokuczliwego.

Delikatnie dotknął dłoni brata. Była zimna.

Bill, co się dzieje? – powtórzył.

Ty mi to powiedz, Tom – zachrypnięty, cichy, niepewny głos czarnowłosego wtargnął do umysłu starszego z braci. – Co się ostatnio z nami dzieje?

Z nami?

Właśnie, jesteśmy jeszcze w ogóle MY?

Bill, co też ci przyszło do głowy? – Tom ujął bliźniaka pod brodę. – Przecież wiesz, że… że cię kocham.

Blondyn zawsze gdy składał tę deklarację, czuł się niepewnie. Tak jakby nie był przyzwyczajony do wypowiadania tych słów. W gruncie rzeczy była to prawda: mimo licznych związków z dziewczynami, jedyną osobą, która szczerze usłyszała od gitarzysty owe magiczne słowa „Kocham cię” był Bill.

Jego brat.

I jego miłość.

Kochasz mnie? – Bill nieznacznie uniósł brwi. Coś w nim pękło. Nagle poczuł, że jeśli nie wyrzuci z siebie wszystkiego, co go trapi, to lada moment zwariuje. – To dlaczego ostatnio jesteś dla mnie taki… taki oschły? Taki zimny? Jakbyś miał mnie już dość. Jakbym ci się… znudził.

Głos się mu załamał. Perspektywa tego, że brat może za chwilę potwierdzić jego przypuszczenia, przytłaczała chłopaka. Ale chyba wolał już to niż kłamstwo.

Znudził? Bill, jak możesz tak w ogóle myśleć?

A co mam myśleć? – z bólem w swych pięknych, ciemnych oczach popatrzył na Toma. – Traktujesz mnie jak powietrze, coraz częściej jesteś zdenerwowany, pewnie z mojego powodu… Kiedyś tak nie było… Powiedz mi, dlaczego? Co robię źle? Jaki błąd popełniam? Wszystko naprawię, tylko mi powiedz, co… A może…chodzi o coś

innego? Czy… umilkł na chwilę, zmuszając się do wypowiedzenia myśli, które od dłuższego czasu zaprzątały mu umysł: Czy to dlatego, że… że nie daję ci tego, co zwykle bierzesz od dziewczyn?

Ostatnie słowa były tak ciche, że Tom niemalże musiał czytać je z ruchu warg czarnowłosego.

Przez chwilę nie pojął, o co bratu chodzi, gdy jednak sens wypowiedzi dotarł do niego, jego serce zaczęło bić w niesamowitym tempie. Nie spodziewał się, że Bill kiedykolwiek o tym wspomni.

Bo jeżeli tak – szepnął Bill, przezwyciężając makabryczny ucisk gardła. – Jeżeli tak, to ja… ja…

Totalnie zszokowany Tom nie był w stanie się poruszyć. Tysiące myśli na sekundę przelatywało mu przez głowę. Czarnowłosy odczytał jego milczenie jednoznacznie. Drżąc jak osika pochylił się w stronę swego bliźniaka. Po chwili jego usta spoczęły na wargach blondyna.

Jesteś dla mnie wszystkim – szeptał dalej, między kolejnymi muśnięciami. – I zrobię dla ciebie wszystko… Oddam ci się, jeśli zechcesz… Tylko mnie nie odtrącaj.

Tom poczuł jego ciepłe łzy na swojej twarzy. I to przeważyło szalę.

Nie, Bill – delikatnie odsunął brata od siebie. – Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcał. Nie w taki sposób.

Bill popatrzył na niego zdezorientowany.

Nie podobam ci się?

Blondyn delikatnie otarł srebrzyste kropelki z jego policzków.

Dobrze wiesz, że jesteś piękny.

A zatem dlaczego mnie… nie chcesz?

Odwrócił się.

Jak miał mu odpowiedzieć na takie pytanie? Pragnął go, ale tak… w swoich myślach. Bał się zrealizować te marzenia, nawet jeśli Bill sam go o to prosił. Nie, przecież on nie prosił – on tylko chciał za wszelką cenę zatrzymać przy sobie brata. A to pragnienie tylko nieznacznie brało w nim górę nad paraliżującym strachem. Jak ogromna musiała być jego desperacja!

Nagle Tom poczuł jak oplatają go szczupłe ramiona, a szyję łaskocze gorący oddech.

Jestem twój, Tom – cichutki, drżący głos zawibrował tuż przy jego uchu. – Tylko twój… Kochaj mnie, Tom. Dziś w nocy i zawsze. Bo tylko ty możesz mieć mnie całego, nikt inny… Kochaj mnie…

Blondyn nie był w stanie się poruszyć. Szept brata powodował totalne spustoszenie w jego umyśle. Bill nigdy nie mówił w taki sposób. Nigdy wcześniej jego słowa nie były przepełnione takim desperackim uczuciem, a jednocześnie strachem. Wyglądało, jakby czarnowłosy pokonywał jakąś swoją wewnętrzną barierę, nadludzkim

wysiłkiem burzył swoisty mur.

Wszystko trwało w ciszy. I tylko ten szept… Tylko ten strachliwy, drżący głos…

Mój kochany, jedyny… Należę tylko do ciebie, na zawsze… Nikt inny nie będzie mnie miał…

Tom odwrócił się i spojrzał w ciemne, nadal zaszklone oczy Billa. Było w nich coś, czemu nie potrafił się oprzeć. Wyciągnął dłoń i opuszkiem palca przejechał po policzku brata, a potem po jego ustach i brodzie. Tym razem to Bill zamarł w bezruchu.

Naprawdę tego chcesz?

T-tak…

Chwila, gdy czas zdawał się zatrzymać w miejscu. Wszystko zastygło w oczekiwaniu.

Nie wiesz, o co prosisz – Tom odwrócił wzrok. – Nie zasługuję na ciebie… I nie potrafię cię skrzywdzić.

Nie skrzywdzisz. Przecież mnie kochasz…

Tak prosta odpowiedź, a jakże wymowna.

Usta złączone w delikatnym, trwożliwym pocałunku, stopniowo dopiero wzbierającym namiętnością.

Tomowi zakręciło się w głowie, choć przecież prysznic otrzeźwił go dość skutecznie. Zatem to nie alkohol. To obecność Billa. Jego szczupłe ciało lgnące do niego, opuszki palców powoli przesuwające się wzdłuż kręgosłupa, dłoń cudownie muskająca nagą skórę na boku.

Tom nie mógł się opanować – wsunął rękę po koszulkę brata, wyrywając tym cichy jęk z jego ust.

Co ty wyprawiasz?!, krzyczały jego myśli. Zwariowałeś?! Bądź rozsądniejszy, przerwij to szaleństwo!

Chciał, naprawdę pragnął przestać, odsunąć Billa, przeprosić, powiedzieć, że nie może, zostawić go, wyjść z tego pokoju. Co z tego, że tyle rzeczy chciał, kiedy ciało wołało czegoś zupełnie przeciwnego.

Obłąkańcza karuzela ruszyła. Może gdzieś tam, w rogu ciemnego pokoju, siedział już diabeł i chichotał potępieńczo? Może narzucał swoją wolę dwójce nastolatków, nadal każąc im tulić się, całować, dotykać? I cieszył się z tego, wiedząc, że za taki grzech spali ich obu na dnie otchłani? Bo byli zbyt słabi, aby przerwać wstęp wiodący ku zatraceniu. Za bardzo byli od siebie uzależnieni, by teraz odtrącić się wzajemnie.

 

Tom rozłączył na chwilę swoje wargi z ustami Billa i popatrzył bratu w oczy. Były pełne łez, a zarazem takiego osobliwego uczucia. Czarnowłosy drżał, trząsł się jak wyciągnięty z lodowatej wody. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć tysiące słów, a żadne nie było w stanie przecisnąć się mu przez gardło.

Ciii, mój maleńki – blondyn musnął ustami jego szyję i ramię. – Wszystko będzie dobrze.

Bill westchnął, na wpół z ulgi, na wpół z rozkoszy. Wierzył bratu. W tym momencie był gotów dać wiarę wszystkiemu, co ten by mu powiedział: wszystkim obietnicom, deklaracjom, wyznaniom.

Kochał. I tylko to się liczyło. Całą resztę mogło piekło pochłonąć.

 

No już, wychodź diable! Chcesz wysłuchać mojej spowiedzi? Mam ci wyznać, że oddałem całego siebie swojemu bratu? Już dawno dałem mu serce, duszę i myśli, a teraz miał otrzymać także moje ciało. To chcesz usłyszeć?...

Pytasz, jak jest? Jest cudownie! On jest moim niebem, a zarazem drogą do zatracenia. I ja na tę ścieżkę wstępuję, a on idzie ze mną. My razem, na zawsze. Zapłacimy za nasze winy, jeśli będzie trzeba. Tylko pozwól nam być razem, kiedy już zabierzesz nasze dusze do piekła.

 

Jasna koszulka Billa spoczęła u ich stóp. Delikatne dłonie Toma powolutku pieściły skórę czarnowłosego. Coraz niżej…

Tom przygarnął do siebie brata. Ten oddawał mu się bez reszty, niemal topniał w jego ramionach, pozwalał na wszystko. Blondyn nie chciał go spłoszyć.

 

Jego Bill, taki piękny, delikatny, wyczulony na każdy dotyk. Cały jego. Pragnął być dla niego dobry, kochał go i za nic nie chciał skrzywdzić. Sam też się bał, przeraźliwie, ale starał się tego nie okazywać. W pewnym sensie spełniało się jego marzenie. Nieważne, co będzie potem. Liczy się tylko ta chwila, ten ciemny hotelowy pokój i smukłe ciało Billa przy jego własnym.

Jego umysł był jak zamglony, gdy, nie przestając obsypywać twarzy Billa czułymi pocałunkami, kładł go na łóżku zasłanym białą pościelą i pozbawiał ostatniego elementu garderoby. Mimo swej chudości czarnowłosy wydał mu się w tym momencie najpiękniejszą istotą pod słońcem – kruchą, delikatną i cenną niczym chińska porcelana. Był ideałem, najdoskonalszym stworzeniem Boga.

I należał tylko do Toma.

 

Powinienem się wstydzić, prawda, diable? Powinienem zasłonić się przed jego palącym spojrzeniem. Ale nie zrobiłem tego. Leżałem przed nim nagi, podniecony i nie czułem wstydu ani zażenowania. Jego roznamiętniony wzrok był nagrodą za wszystko. I w jego oczach czułem się piękny i czysty, czułem się aniołem. Byłem jego, a on był mój. I gdy całował mnie, gdy jego usta znaczyły ścieżkę w dół mojego ciała, miałem wrażenie, że ulatuję do gwiazd.

Wiedziałem, że jeszcze chwila, a da mi rozkosz, o jakiej nie marzyłem w najtajniejszych snach. Chciałem tego i jeśli to grzech, jestem gotów ponieść za niego karę. Dopisz to pragnienie do długiej listy moich przewin, diable.

 

Bill rzeczywiście miał wrażenie, że unosi się w przestworza, gdy objęły go gorące usta Toma, przynosząc tak długo wyczekiwaną ulgę. Jęknął głośno. Oczy zaszły mu mgłą, a wargi poruszały się szepcząc gorączkowo:

Mój Tom… Mój… Kocham…

Po rozognionym policzku spłynęła pojedyncza łza, a wiele jej towarzyszek kłębiło się w ciemnych oczach młodszego Kaulitza. Roz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin