Delinsky Barbara - Punkt zwrotny.pdf

(851 KB) Pobierz
408791217 UNPDF
Punkt zwrotny
Przełożyła Elżbieta Zawadowska-Kittel
DC, DH QUO Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996 .
Tytuł oryginału SUDDENLY
Copyright 1993 by Barbara Delinsky
Rozdział pierwszy
Redaktor Agnieszka Kazimierczuk
Ilustracja na okładce Robert Pawlicki
Projekt okładki, skład i łamanie FELBERG
00
HfUOO
For the Polish translation Copyright 1996 by Wydawnictwo Da Capo
For the Polish edition Copyright 1996 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I ISBN 83-7157-153-4
Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN
Paige Pfeiffer biegła na czele w tempie, jakiego inna, mniej odważna
trzydziestodziewiędolatka, nie odważy łaby się narzucić, ale wygrywając wyścig
chciała coś udowodnić i przy okazji wygrać zakład.
Stawką był obiad w restauracji Berniego Bearnaise - najmodniejszym loka lu w
całym Vermont, a chodziło o to, że jeśli kobieta w wieku Paige pracuje nad
kondycją, może z łatwością prześcignąć nastolatkę w kiepskiej formie.
Najbardziej zależało jej na opinii dziewcząt ze szkoły w Mount Court, które już
od pięciu lat trenowała w biegach przeła jowych.
Ten wyścig stał się już tradycją, choć łatwo było prze widzieć jego
przebieg i rezultat.
Na pierwszym odcinku pięciokilometrowej trasy dziewczęta zagrzewały się jesz cze
buńczucznie do walki, ale na drugim kilometrze cichły powoli.
Droga wiodła tutaj przez las i teren stawał się coraz trudniejszy, wymagający
większego wysiłku od nastoletnich ciał, do niedawna jeszcze pławiących się w
wakacyjnych luksusach, na jakie mogą sobie pozwolić wyłącznie najbogatsi.
Tylko nielicznym udawało się do biec do mety.
Wiele dziewcząt odpadało, nie ukończyw szy biegu.
Jedynie prawdziwe gwiazdy drużyny potrafiły nadążyć za Paige.
W tym roku na starcie stanęło sześć takich gwiazd.
Pięć dziewcząt brało udział w wyścigu w latach poprzednich, ta szósta była nową
uczennicą Mount Court.
- No i jak?
- zagadnęła Paige, a w odpowiedzi usłysza ła tylko jęki i narzekania.
- Rozchmurzcie się!
- zawołała .
Barbara Delinsky
z uśmiechem, w pełni zdając sobie sprawę ze swojej złośliwości.
Bez trudności wysforowała się naprzód.
Podążyły za nią jedynie trzy zawodniczki.
Kilka minut później, kie dy znów zwiększyła tempo, tylko jedna, ta szósta, zdo
łała dotrzymać jej kroku.
Nazywała się Sara Dickinson i poza tym Paige prawie nic o niej wiedziała, gdyż
dziew czyna mówiła o sobie niewiele.
Paige nie podejrzewała jej o tak świetną kondycję, ale była podwójnie zaskoczo
na, kiedy Sara zwiększyła szybkość i wyszła na prowa dzenie.
Musiała się bardzo starać, żeby za nią nadążyć.
Wbie gały teraz pod łuk z kutego żelaza, który wyznaczał wejście do szkoły, i
trenerka zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie minął już szczyt jej
świetności.
Ta myśl, choć tak przykra, dodała jej sił i Paige zrównała się z dziewczyną.
Biegły ramię w ramię długą aleją utworzo ną z wysokich dębów.
Był wrzesień i ich liście przybrały charakterystyczną ciemnozieloną barwę.
Nie wypadając z tempa, skręciły na zakurzoną ścieżkę wiodącą na szkol ne boisko.
- Dobra jesteś - sapnęła Paige, zerkając na swoją ry walkę.
Sara była wysoka jak na swój wiek, gibka, i biegła swobodnym, sprężystym
krokiem.
Miała skupioną minę, która nadawała jej twarzy surowy wyraz.
Paige obserwowała ją ukradkiem i zauważyła nagle, że nowa już nie
koncentruje się na biegu.
Wyraźnie czymś zaintrygowana, ruszyła zdecydowanie w stronę krzewów
porastających pobocze.
Jej koleżanki podążyły za nią w tym samym kierunku, a Paige została sama na
ścieżce.
Zatoczyła więc szeroki łuk, zwolniła kroku i zawróciła.
Mniej lub bardziej zdyszane dziewczyny otoczyły Sarę, która przyklękła pod
rozłożystym cisem, a Paige do strzegła wreszcie, co skryło się pod jego
najniższą gałę zią.
- Jakie maleństwo!
- Czyje to?
- Skąd się tu wzięło?
Punkt zwrotny
Paige zapomniała o wyścigu, uklękła i wzięła na ręce rudo-szare kociątko,
które miauczało żałośnie.
- Jakim cudem je zauważyłaś?
- zwróciła się do Sary.
- Zobaczyłam, że coś się rusza.
Teraz dziewczyny mówiły jedna przez drugą.
- Nie może tutaj zostać.
W Mount Court są tylko psy.
- Ktoś je pewnie tutaj przemycił.
- A potem porzucił.
- Chudzina!
Na pewno jest zagłodzone.
Paige przyznawała im w duchu rację i właśnie zaczęła się zastanawiać, co
zrobić w tej sprawie, kiedy nagle dostrzegła, że wszystkie spojrzenia skierowały
się na nią.
- Nie możemy go tak zostawić.
- Umrze.
Jest taki maleńki.
- To byłoby nieludzkie.
- Będzie pani musiała zabrać tego kotka, pani doktor.
Paige wyobraziła sobie zwierzę w swoim zagraconym domu.
- Nie mam miejsca.
A poza tym jestem strasznie zaję ta.
- Z kotami nie ma kłopotów.
Same się sobą zajmują.
- A więc wy go weźcie - zaproponowała Paige.
- Nie możemy.
- To wbrew przepisom.
Paige trenowała drużynę Mount Court wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że
łamanie przepisów jest tam na porządku dziennym, i choć nie popierała takiego
postę powania, ta ostatnia uwaga bardzo ją rozśmieszyła.
- Wbrew przepisom?
Macie jeszcze jakieś inne rewela cje?
- Mamy.
Nowego dyrektora.
- Dupek.
- Ważniak!
- Wylał dwóch chłopaków na samym początku roku.
- Za co?
- spytała Paige.
Musiała przymknąć oko na ich słownictwo, jeśli chciała się jeszcze czegoś dowie
dzieć.
- Palili trawkę.
- Nawet nie dał im ostrzeżenia.
Barbara Dettnsky
- Zgred!
- Uziemił nas!
- Precz z Noahem!
- To więzienie, a nie internat.
Paige jeszcze nie miała okazji poznać nowego dyrekto ra szkoły, ale
właśnie zaczęła wyobrażać go sobie jako rogate zwierzę, kiedy dziewczęta
ponowiły prośbę.
- Niech pani weźmie tego kotka.
- Nie może pani skazywać go na śmierć.
- Zagryzie panią sumienie!
Paige pogłaskała maleńkie stworzonko wielkości pięści, tak wychudzone, że
pod futerkiem łatwo wyczuwało się kości.
Kotek zadrżał.
- To demagogia.
Chcecie mnie wrobić.
- Dla dobra sprawy - powiedziała jedna z dziewcząt.
Paige skarciła ją wzrokiem.
To ona zwykle mówiła
dziewczętom, że powinny zrobić jeszcze jedno okrążenie
"dla dobra sprawy".
- Nawet nie wiem, od czego zacząć - zaprotestowała.
Ta uwaga okazała się zgubna w skutkach, jeśli Paige rzeczywiście chciała się
wymigać od odpowiedzialności.
Dziewczęta natychmiast zalały ją potokiem stów, tłuma cząc jedna przez drugą, co
kotek ma jeść, gdzie spać i jak nauczyć go czystości.
Dziesięć minut później Paige sie działa już w samochodzie, a na siedzeniu
pasażera stało kartonowe pudło z kotkiem w środku.
- Znajdę mu nowych opiekunów - zawołała przez okno i odjechała do miasta z
mocnym postanowieniem, że natychmiast zacznie ich szukać.
Zatrzymała się przy komisariacie z zamiarem powierzenia kotka inspektorowi do
spraw zwierząt, ale tego dnia nie było go w pracy.
Zostawiła więc dla niego wiadomość i pojechała do domu towarowego, ponieważ jego
właściciele mieli koty.
A na wet całe stado.
Sądziła, że jeszcze jeden więcej, a w do datku taki maleńki, nie zrobi im
większej różnicy.
- Niestety.
- Hollis Weebly smutno pokręcił głową.
- Właśnie musieliśmy uśpić jednego z naszych.
Chorował na kocią białaczkę.
Inne na pewno też są zarażone.
Temu również to grozi, jeśli go wezmę.
Musi pani sama się nim
Punkt zwrotny
zaopiekować.
Przecież jest pani lekarzem.
Da pani sobie świetnie radę.
Paige chodziła za nim między ladami z towarem, usi łując wyjaśnić swoją
sytuację, ale powoli traciła nadzieję.
Ogarnęła ją rozpacz.
- Jestem pediatrą.
Nie mam pojęcia o kotach.
- Ale zna pani weterynarza, on na pewno wie o nich dużo.
Niech pani pójdzie do niego jutro z samego rana i wszystkiego się pani dowie.
Proszę.
- Podał jej dużą, papierową torbę.
- To na razie wystarczy.
- Odprowadził ją do drzwi.
- Trzeba go nakarmić i podać mu świeżą wodę.
Powinien spać w jakimś ciepłym miejscu.
- Ale ja nie mogę go zatrzymać.
- Jestem pewien, że panią pokocha.
Wszyscy panią kochają.
Paige znalazła się z powrotem w samochodzie, razem z kotem i przeznaczonym
dla niego zapasem żywności, a Hollis wrócił do sklepu.
- Wspaniale - powiedziała do kotka, który zwinął się w kącie kartonowego
pudła i zasnął.
- Nie znam się na zwierzętach, ale nikt mnie nie słucha.
Paige znała się za to na ludziach.
Cały dzień krążyła między szpitalem, gabinetem i szkołą, przeprowadzała setki
rozmów, nawiązywała najróżniejsze znajomości, odbywała wiele spotkań.
Było jej z tym dobrze.
Prowadzi ła ustabilizowany tryb życia.
To Mara powinna wziąć kotka.
Ona jest po prostu do tego stworzona.
Zawsze pomaga pokrzywdzonym i ma złote serce.
A teraz, kiedy straciła swoją wychowankę i czeka na dziewczynkę z Indii, która
ma przyjechać do piero za parę miesięcy, na pewno potrzebuje jakiegoś zajęcia.
Po powrocie do domu zatelefonowała natychmiast do swojej wspólniczki i
przyjaciółki w jednej osobie, ale nikt nie podniósł słuchawki.
Wniosła więc pudło z kotkiem do mieszkania i wróciła do samochodu po torbę z
żywno ścią.
Właśnie kończyła przygotowywać jedzenie, kiedy kotek obudził się i zamiauczał
żałośnie.
Gdy postawiła go przed miseczką, natychmiast zaczął łapczywie jeść.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin