Księga życia.doc

(1597 KB) Pobierz
Księga życia

Księga życia
Św. Teresa od Jezusa (Teresa de Cepeda y Ahumada)

Prolog

IHS

1. Polecono mi, abym napisała o sposobie modlitwy i opisała łaski, jakie otrzymałam od Pana. Chciałabym również opowiedzieć dokładnie o wielkich moich grzechach i życiu niecnotliwym. Byłoby to dla mnie wielką pociechą, ale zgodzić się na to nie chciano. Owszem, bardzo mnie pod tym względem skrępowano. Dlatego, ktokolwiek będzie czytał ten opis mojego życia, proszę go na miłość Boga, by o tym pamiętał, że ono było tak grzeszne, iż między świętymi nawróconymi do Boga, nie znalazłam żadnego, którego przykład mógłby mi dodać otuchy. Bo widzę, że żaden z nich, od chwili jak Pan go zawezwał, nigdy Go już potem nie obrażał. Ja zaś nie tylko, że powracałam do złego, ale jeszcze jakby rozmyślnie stawiałam opór łaskom, jakich mi udzielał Jego Boski Majestat. Ponieważ wiedziałam, że one zobowiązują mnie do służenia Mu doskonalej. Rozumiałam też, że nie zdołam w najmniejszej cząstce oddać Jemu to, co Mu jestem winna.

2. Niech będzie błogosławiony na wieki za to, że tak długo na mnie czekał! Błagam Go też z całego swego serca, aby mi dał łaskę, żebym z wszelką jasnością i prawdą napisała to opowiadanie, do którego zobowiązali mnie spowiednicy i sam Pan. Wiem, że go od dawna żąda, tylko, że ja nie śmiałam. Niech ono będzie na cześć i chwałę Jego. Natomiast ci, którzy mną kierują, aby przez to lepiej mnie poznali i wspierali nieudolność moją, bym umiała spełnić, choć w części to, co winna jestem Panu. Niechaj Go chwali wszystko stworzenie na wieki, amen.

 

Rozdział 1

Opowiada, jak Pan zaczął pobudzać już w dzieciństwie jej duszę do życia cnotliwego, i jaką ku temu pomocą byli cnotliwi rodzice.

1. Z łaski Pana miałam rodziców cnotliwych i bogobojnych. Samo już to mogło mnie uczynić dobrą, gdyby nie wielka moja niegodziwość. Ojciec mój kochał się w czytaniu dobrych książek. Trzymał, więc w domu księgi pisane w języku kastylijskim, aby je dzieci jego czytały. Pobożne te czytania, jak również i troskliwość, z jaką matka przyuczała nas do modlitwy i do czci Najświętszej Panny i niektórych Świętych, zaczęły mnie pobudzać do miłości Bożej, gdy miałam - zdaje mi się - sześć czy siedem lat. Utwierdzał mnie przykład rodziców, w których nigdy nie widziałam dla niczego szacunku i upodobania, tylko dla cnoty. Mieli jej wiele. Ojciec mój miał wielkie miłosierdzie dla ubogich i był litościwy dla chorych, a także dla sług. Tak dalece, że nigdy nie mógł się zdobyć na trzymanie u siebie niewolników dla wielkiego nad nimi politowania. Gdy pewnego razu przebywała u niego niewolnica, jednego z jego braci, obchodził się z nią jak z nami, własnymi dziećmi. Mówił, że widok tej istoty pozbawionej wolności sprawia mu żal nieznośny. Był również bardzo prawdomówny. Nikt nigdy nie słyszał go przysięgającego albo źle mówiącego o innych. Jednym słowem, był to człowiek w najwyższy sposób uczciwy i prawy.

2. Matka moja także miała wielkie cnoty. Całe życie chorowała. Posiadała niezrównaną skromność. Odznaczała się niepospolitą urodą, to jednak nigdy nie było znać w jej zachowaniu, by przywiązywała do niej, jaką wagę. Miała zaledwie trzydzieści trzy lata, gdy umarła, a tak się ubierała, jak gdyby była osobą podeszłego wieku. Bystry miała rozum i miła była dla wszystkich. Wiele cierpień zniosła w swym życiu, umarła śmiercią święcie chrześcijańską.

3. Było nas trzy siostry i dziewięciu braci. Wszyscy oni, z łaskawości Boga, wstępowali w cnotliwe ślady rodziców. Oprócz mnie jednej, choć byłam ulubioną córką mego ojca. Zanim zaczęłam obrażać Boga, był zdaje mi się niejaki powód do tej szczególnej dla mnie miłości. Bo żal mi się robi, gdy wspomnę na dobre skłonności, jakimi mnie Pan obdarzył, a jak zły czyniłam z nich użytek.

4. Rodzeństwo moje w niczym nie było mi przeszkodą do służenia Bogu. Z jednym z braci, najwięcej zbliżonym do mnie wiekiem, czytywaliśmy razem żywoty Świętych. Jego kochałam najbardziej, (choć do innych wielkie miałam przywiązanie i oni do mnie). Czytając o mękach, jakie wycierpieli dla Boga, myślałam, jak tanim kosztem kupili sobie szczęście dostania się do nieba i cieszenia się Bogiem. Pragnęłam wtedy ponieść podobną śmierć, ale nie dlatego, że czułam do Boga wielką miłość, pragnęłam tylko taką krótką drogą zdobyć sobie te wielkie dobra, które Święci posiadają w niebie. Wspólnie, więc z tym moim bratem naradziliśmy się, jakim sposobem moglibyśmy ten cel osiągnąć. Umówiliśmy się, że pójdziemy żebrząc po drodze dla miłości Bożej, do kraju Maurów, aby tam ucięli nam głowę. Zdaje mi się, że odwagę do tego, choć w tak młodym wieku, Pan nam dawał dostateczną, gdybyśmy tylko tam dostać się mogli. Ale główną w oczach naszych przeszkodą było to, że mieliśmy rodziców. Mocno nas przerażały słowa mówiące o tym, że męka, tak samo jak i chwała, trwa wiecznie. Zdarzało się nieraz, że długo o tym ze sobą rozmawialiśmy i z upodobaniem powtarzaliśmy wiele razy: Na wieki, na wieki, na wieki! Takim przez długie chwile powtarzaniem tego jednego słowa, Pan zaszczepił w dziecinny mój umysł poznanie drogi prawdy.

5. Widząc, że nie można udać się do dalekiego kraju, gdzie by nam życie odebrano dla Boga, postanowiliśmy zostać pustelnikami. W ogrodzie, który był przy naszym domu, próbowaliśmy, jak umieliśmy, budować pustelnię, kładąc kamyki, jeden na drugim. Jednak zaraz nam się one rozsypywały i nie mogliśmy trafić na sposób uskutecznienia naszego zamiaru. Dziś jeszcze doznaję pobożnego wzruszenia na wspomnienie, jak Bóg tak wcześnie mi dawał to, co z własnej winy swojej straciłam.

6. Dawałam jałmużnę, ile mogłam, choć mało mogłam. Szukałam samotności na odmawianie swoich nabożeństw, których miałam wiele, w szczególności różańca, któremu matka moja była bardzo oddana i uczyła nas pobożnie go odmawiać. Bawiąc się z innymi dziewczynkami bardzo lubiłam budować klasztorki, jak gdybyśmy były zakonnicami. I zdaje mi się, że pragnęłam zostać zakonnicą, choć nie tak gorąco tego pragnęłam jak tamtych rzeczy, o których wyżej mówiłam.

7. Gdy matka moja umarła, miałam, o ile pamiętam, dwanaście lat lub mało, co mniej. Rozumiejąc wielkość straty, poszłam ze zmartwieniem swoim przed obraz Matki Boskiej i rzewnie płacząc błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć uczyniona z dziecinną prostotą, nie była, zdaje mi się, daremna. Bo ile razy, w jakiejkolwiek potrzebie poleciłam siebie tej Pannie Wszechwładnej, zawsze w sposób widoczny doznałam Jej pomocy. Aż w końcu nawróciła mnie do siebie. Smuci mnie teraz i boli myśl i wspomnienie o tym, co było powodem, iż nie wytrwałam w tych dobrych pragnieniach, jakie miałam z początku.

8. O Panie mój! Kiedy już postanowiłeś mnie zbawić, niech z łaski Boskiego Majestatu Twego tak się stanie, i tyle mi ku temu łask użyczaj, ile mi ich przedtem użyczałeś! Czy nie byłoby dobrze w oczach Twoich nie dla mojej korzyści, ale dla chwały Twojej - gdyby pozostał czysty, a nie zabrudził się tak przybytek, w którym ustawicznie mieszkać miałeś? Wstyd mi i żal, Panie, wspomnieć o tym, bo wiem, że cała w tym moja wina. Ze swej strony, wyznaję, niczego nie zaniechałeś, abym od pierwszego dzieciństwa mego cała była Twoja. Ani na rodziców swoich, choćbym chciała, skarżyć się nie mogę, bo nie widziałam w nich nic, tylko wielką dobroć i troskliwe staranie się o moje dobro. Gdy zatem, wychodząc z wieku dziecinnego zaczęłam się poznawać na wdziękach przyrodzonych, których mi Pan użyczył, a były one, jak mówią, wielkie, zamiast należnej za nie wdzięczności i dziękczynienia, używałam ich wyłącznie na obrazę Jego, jak to zaraz opowiem.

 

Rozdział 2

Opisuje, jak zaczęła tracić wszystkie te cnoty, i jakie znaczenie w dzieciństwie ma przebywanie z cnotliwymi osobami.

1. Bardzo mi, jak sądzę, zaczęła szkodzić jedna rzecz, o której teraz będę mówić. Nieraz przychodzi mi myśl, jak to źle, gdy rodzice nie starają się o to, by ich dzieci zawsze miały przed oczyma same tylko dobre przykłady i podniety do praktykowania wszelkich cnót. Bo choć matka moja tak była pobożna, jak powiedziałam wyżej, to jednak, w dzieciństwie niewiele przejmowałam się albo prawie nic tym, co było w niej dobrego, a ze złego odniosłam wielką szkodę. Lubiła bardzo czytać historie rycerskie. Dla niej była to nieszkodliwa rozrywka, ale ja jej na złe używałam. Ona dla tego czytania nie zaniedbywała swoich obowiązków. Źle tylko, że nam takie rzeczy pozwalała czytać. Zapewne, jak sama dla siebie szukała w tym czytaniu sposobu oderwania myśli od wielkich cierpień, jakie ją dręczyły, tak i dzieci chciała nimi zająć, aby nie bawiły się innymi rzeczami, które by je mogły zepsuć. Ojciec mój był temu bardzo przeciwny, dlatego musieliśmy ukrywać się przed nim, aby nas nie zobaczył. Powoli czytanie to stawało się dla mnie nałogiem. Mała ta usterka matki, z której brałam przykład, studziła dobre moje pragnienia i była mi powodem do coraz większych przewinień. Nie widziałam w tym niczego złego, że marnowałam wiele godzin we dnie i w nocy na takim czczym zajęciu i to jeszcze po kryjomu przed ojcem. Do tego stopnia pochłaniała mnie żądza tej przyjemności, że gdy skończyłam jedną książkę, a nie miałam pod ręką nowej, uspokoić się nie mogłam.

2. Zaczęłam się stroić, gdyż chciałam się podobać wykwintnością. Bardzo dbałam o utrzymanie rąk i układanie włosów. Używałam pachnideł i wszelkiego rodzaju próżności, na jakie się zdobyć mogłam. Było ich wiele, bo w tych rzeczach byłam bardzo ciekawa i przemyślna. Przez wiele lat trwało we mnie to wygórowane upodobanie w przesadnej wykwintności i innych takich rzeczach, w których wówczas nie widziałam najmniejszego grzechu. Teraz widzę, ile w tym musiało być złego. Nie miałam w tym złego zamiaru ani też nie chciałam, by ktoś przeze mnie obrażał Boga. Bywało u nas kilku moich braci stryjecznych. Bo inni młodzi ludzie nie mieli wstępu do domu mego ojca, który na tym punkcie bardzo był ostrożny. Szkoda, że względem tych podobnej ostrożności nie zachował! Widzę, bowiem teraz, jaka to rzecz niebezpieczna, w wieku, w którym cnoty zawiązywać się mają i wyrabiać, stykać się z tymi, którzy nie poznali się jeszcze na marności świata, ale raczej pobudzają do oddawania się jej. Byliśmy prawie równego wieku, oni jednak byli starsi ode mnie. Zawsze byliśmy razem. Wielkie mieli do mnie przywiązanie, a ja też dla zrobienia im przyjemności podtrzymywałam z nimi rozmowę o wszystkim, o czym oni lubili mówić, słuchając z zajęciem, co mi opowiadali o swoich upodobaniach i swoim dzieciństwie, niekoniecznie dobrym. W tym wszystkim to było dla mnie najgorsze, że dusza moja wówczas poznała się z tym, co się stało przyczyną wszystkiego jej nieszczęścia.

3. Gdyby mnie zapytano, radziłabym rodzicom, aby szczególną uwagę zwrócili na to, z jakimi osobami przebywają ich dzieci w wieku młodzieńczym. Z tego, bowiem źródła mogą wynikać wielkie szkody. Natura, bowiem człowieka więcej do złego jest skłonna niż do dobrego. Doświadczyłam tego na sobie. Miałam siostrę, znacznie starszą ode mnie, cnotliwą i rzadkiej dobroci serca. Od niej jednak nic nie wzięłam, a za to przyswoiłam sobie całe zło, jakie przykładem swoim uczyła mnie jedna nasza krewna, która często do nas przychodziła. Była to osoba tak lekkich obyczajów, że matka moja - przeczuwając jak ciężką szkodę wyrządzi mi jej towarzystwo - starała się na wszelki sposób zapobiec jej przebywaniu w naszym domu. Ale ona tyle umiała wynajdywać okazji do odwiedzania nas, że trudno było odmówić jej wstępu. Chętnie przebywałam w jej towarzystwie i z nią rozmawiałam, bo dostarczała mi wszelkich zabaw i rozrywek, których pragnęłam. Owszem, do nich mnie pociągała i opowiadała mi o swoich znajomościach i próżnościach. W czasie tego z nią przebywania - miałam wtedy lat czternaście czy może nieco więcej, - gdy ona taką ze mną, jak mówiłam, przyjaźń utrzymywała i opowiadała mi o swoich sprawach, wydaje mi się, że nie obraziłam Boga grzechem śmiertelnym albo utraciła bojaźń Bożą, choć więcej się bałam utraty dobrej sławy. Ta bojaźń była siłą i moją obroną, że czci nie postradałam i żadna rzecz na świecie, jak sądzę, nie zdołałaby zachwiać mojego w tym względzie postanowienia, ani żadna przyjaźń skłonić mnie do złego. Obym miała podobne męstwo uchronić się od tego, co sprzeciwia się czci Bożej, jakie mi dawało naturalne moje usposobienie ku wystrzeganiu się utraty tego, na czym zdawało mi się, że polega cześć według świata. Nie zwracałam uwagi na to, że jednak na inny sposób i to wieloraki ją traciłam.

4. W marnym pożądaniu tej czci nie znałam miary. Ale nie używałam żadnych środków, aby zachować ją i tego tylko strzegłam z wielką pilnością, by nie dojść do ostatecznego upadku. Ojciec mój i siostry, byli przeciwni tej mojej przyjaźni i nieraz mi ją wymawiali. Ponieważ jednak wstępu do domu zabronić jej nie mogli, daremne były ich starania i czuwania nade mną, bo do wszelkiego zła przebiegłość miałam wielką. Z przerażeniem nieraz myślę o tym, jaką szkodę może wyrządzić złe towarzystwo. Nie uwierzyłabym, gdyby mnie nie nauczyło własne doświadczenie. Szczególnie w młodym wieku szkody są wielkie. Pragnęłabym, by wszyscy rodzice, ostrzeżeni moim przykładem, szczególnie na to uważali. W rzeczy samej, towarzystwo tej krewnej spowodowało we mnie taką zmianę, że z naturalnych dobrych skłonności i szlachetności duszy nie pozostało mi prawie ani śladu. Natomiast ona i druga jej towarzyszka, równie lekkiemu życiu oddana, wpoiły we mnie lekkomyślne usposobienie.

5. Jasny to dla mnie dowód, jak niezmierny pożytek przynosi dobre towarzystwo. Pewna jestem tego, że gdybym w tym młodym wieku przebywała w towarzystwie ludzi cnotliwych, sama też niezachwianie utwierdziłabym się w cnocie. Gdybym wówczas miała kogoś, kto by mnie uczył bać się Boga, dusza moja nabrałaby siły, aby nie upadać. Lecz gdy tej bojaźni świętej we mnie zabrakło, pozostała mi tylko bojaźń narażenia swojej czci, która mnie w każdym postępku ścigała i dręczyła. Mimo to jednak, gdy wiedziałam, że nikt się o tym nie dowie, nieraz popełniałam rzeczy przeciwne Bogu.

6. Takie były, jak mi się zdaje, powody pierwszych wykroczeń moich. Wina zapewne nie była tych, z którymi przebywałam, tylko moja, bo potem do złego miałam dość swojej własnej złości. A przy tym miewałam służące, w których znajdowałam ochotną pomoc do wszelkich swoich grzesznych zachcianek. Gdyby, która z nich ostrzegła mnie, może byłabym jej usłuchała, ale własny interes je zaślepiał, tak jak mnie niedobre skłonności. Nigdy jednak nie miałam pociągu do ciężkiego grzechu, bo wszelką nieuczciwością brzydziłam się z natury. Lubiłam tylko zabawy towarzyskie. Zawsze jednak była to okazja do grzechu i pozostając w niej, mogłam w końcu ulec niebezpieczeństwu i ściągnąć niesławę na ojca i rodzeństwo. Bóg mnie wybawił z tego niebezpieczeństwa, a sposób, w jaki to uczynił, jasno wskazuje, iż sam, wbrew mojej woli chciał zapobiec temu, bym nie zgubiła siebie ostatecznie. Sprawki moje jednak nie były tak ukryte, by nie rzuciły pewnego cienia na moją sławę i nie zaniepokoiły mego ojca. Stąd też nie upłynęło, zdaje mi się, trzech miesięcy od czasu, jak zaczęłam się oddawać tym próżnościom, gdy mnie umieszczono w miejscowym klasztorze, w którym się wychowywały panienki jednego ze mną stanu i wieku, tylko nie tak jak ja zepsute, co do obyczajów. Stało się to tak po cichu, że tylko ja i jeden krewny wiedzieliśmy o tym. Nie chcąc zwracać uwagi świata na tę zmianę, aby się, komu nie wydała dziwną, czekano odpowiedniej sposobności. Taka sposobność nastąpiła bardzo szybko, mianowicie ślub mojej siostry. Po odejściu jej z domu rodzicielskiego, moje pozostawanie w nim nie byłoby właściwe.

7. Ojciec mój tak niezmiernie mnie kochał i ja tak umiałam skrywać się przed nim, że o nic złego nie mógł mnie podejrzewać, rozstał się, więc ze mną jak najczulej. Co do innych, tak krótki był czas moich wybryków, że choć coś tam może słyszeli, nikt jednak nie mógł nic powiedzieć na pewno. Troszcząc się o dobrą sławę, starałam się, aby sprawy moje pozostały w ukryciu, nie pamiętając o tym, że ukryć się nie mogą przed Tym, który widzi. O Boże mój, ileż to nieszczęsnych skutków wynika na świecie z tego, że ludzie nie troszczą się o tę wszystkowidzącą wszechobecność Twoją i sądzą, że można ukryć jakiś uczynek spełniony przeciw Tobie! Z pewnością wiele oszczędzilibyśmy sobie zgryzot, gdybyśmy chcieli zrozumieć, że nie o to powinno nam chodzić, byśmy się ustrzegli oka ludzkiego, ale o to, byśmy się strzegli tego, co obraża Ciebie.

8. Pierwszy tydzień pobytu w klasztorze był bardzo ciężki. Nie, dlatego, że był to klasztor, ile raczej dręczyła mnie obawa, że wiedzą o moim lekkomyślnym zachowaniu. Sprzykrzyło mi się już ono i nie mogłam się obronić przed wielką bojaźnią Jego gniewu, że obraziłam Boga, i starałam się jak najprędzej wyspowiadać. Byłam, więc na początku niespokojna, ale po ośmiu dniach, a nawet zdaje mi się, po krótszym czasie, czułam się szczęśliwszą w klasztorze, nie mniej niż przedtem w domu ojca. Wszyscy też byli ze mnie zadowoleni, bo miałam tę łaskę od Boga, że gdziekolwiek byłam, umiałam podobać się wszystkim i wszędzie byłam bardzo lubiana. Jakkolwiek stanowczą wówczas miałam odrazę do życia zakonnego, z przyjemnością jednak patrzyłam na tyle dobrych zakonnic, które były w naszym klasztorze, odznaczających się pobożnością i czystością życia. Jednak szatan nie przestawał mnie kusić, używając do tego dawnych moich znajomych ze świata, którzy pisali do mnie listy i odwiedzali mnie. Lecz pokusy te, gdy im drogę do mnie zagrodzono, prędko ustały i dusza moja powoli zaczęła na nowo się wdrażać do dawnej, z dziecinnych lat pobożności. Zrozumiałam wówczas, jak wielką łaskę Bóg czyni człowiekowi, gdy go otacza towarzystwem dobrych ludzi. Boski Majestat Jego, można powiedzieć, z niestrudzoną troskliwością obmyślał sposoby, jakby mnie nawrócić do siebie. Bądź błogosławiony Panie, żeś tak długo mnie znosił, amen.

9. To jedno może do pewnego stopnia mogłoby być niejakim dla mnie uniewinnieniem, gdybym nie była tyle nagrzeszyła, że towarzyskie te kontakty i moje zabawy były z rodzaju tych, które drogą małżeństwa mogły być doprowadzone do uczciwego rozwiązania. Spowiednicy i inne osoby pobożne, których się radziłam, zapewniali mnie, że w tych postępkach moich, przynajmniej w większości, nie było obrazy Bożej.

10. Spała z nami, wychowankami świeckimi, jedna zakonnica, przez którą, jak sądzę, Pan w dobroci swojej zaczął mnie oświecać, jak to zaraz opowiem.

 

Rozdział 3

Opowiada tu, jak wpływ dobrego otoczenia przyczynił się do wzbudzenia w niej na nowo dobrych pragnień, i w jaki sposób Pan zaczął ją oświecać, by poznała swoje błędy.

1. Powoli zaczynałam smakować w dobrej i świętej rozmowie z tą zakonnicą i chętnie słuchałam jej, gdyż pięknie mówiła o Bogu. Była to osoba bardzo świątobliwa i dziwnie światła i roztropna. Zdaje mi się zresztą, że nigdy w życiu nie przykrzyło mi się słuchać rozmowy o Bogu. Zaczęła mi opowiadać, jak postanowiła wstąpić do zakonu po przeczytaniu tego wyroku Ewangelii, iż "wielu jest powołanych, lecz mało wybranych". Mówiła mi o nagrodzie, jaką Pan przygotował tym, którzy wszystko opuszczają dla Niego. Codzienne przebywanie z tą świątobliwą osobą powoli niszczyło we mnie grzeszne nawyki, nabyte przez złe towarzystwo, w jakim przedtem żyłam. Powoli zaczęłam znowu kierować myśl moją ku rzeczom wiecznym i umniejszać odrazę do życia zakonnego, którą wówczas miałam bardzo silną. Ile razy widziałam którąś z tych pobożnych dusz płaczącą na modlitwie albo spełniającą, jaki uczynek cnotliwy, zazdrościłam jej tego szczęścia, bo moje serce wówczas takie było twarde, że mogłam przeczytać całą historię Męki Pańskiej nie uroniwszy ani jednej łzy. Bardzo się tą nieczułością swoją martwiłam.

2. Pozostawałam w tym klasztorze półtora roku. Czas ten sprawił we mnie wielką odmianę na lepsze. Zaczęłam odmawiać długie modlitwy ustne. Polecałam siebie modlitwom wszystkich, aby Bóg raczył mi wskazać, w jakim stanie chce abym Mu służyła. W głębi serca jednak nie chciało mi się być zakonnicą i pragnęłam, aby Bogu nie chciał mnie do tego stanu powołać, choć również bałam się małżeństwa. Pod koniec jednak mojego tam pobytu więcej już się skłaniałam do powołania zakonnego, ale nie w tym klasztorze, bo niektóre ćwiczenia pobożne, o których się dowiedziałam, że tam są przestrzegane, wydawały mi się przesadnie surowe. Niektóre też z młodszych zakonnic utwierdzały mnie w tym zdaniu. Gdyby wszystkie były jednej myśli, łatwiej byłabym błąd swój zrozumiała. Miałam nadto serdeczną przyjaciółkę, która służyła Bogu w innym klasztorze. Dlatego gdybym miała być zakonnicą, chciałam być tylko tam, gdzie ona przebywała. Więcej miałam na myśli marną własną pociechę i skłonność naturalnych uczuć, niż istotne dobro swojej duszy. Dobre te myśli wstąpienia do zakonu przychodziły mi chwilami i potem znowu znikały, a na postanowienie zdobyć się nie mogłam.

3. Chociaż sama w tym czasie troszczyłam się o duchowy swój pożytek, Pan jednak w swej najłaskawszej troskliwości o moją duszę skuteczniejszego użył sposobu skłonieniu mnie do wyboru tego stanu, który był dla mnie najlepszy. Zesłał na mnie ciężką chorobę, zmuszającą mnie do tego byłam powróciła do domu swego ojca. Gdy przyszłam do zdrowia, zawieziono mnie na wieś do mojej siostry, z którą pragnęłam się zobaczyć. Kochała mnie niezmiernie i gdyby to od niej zależało, nigdy bym już z nią się nie rozstała. Mąż jej także bardzo mnie lubił, a przynajmniej wszelką życzliwość mi okazywał. Jest to także wielka łaska, którą zawdzięczam Panu, a ja Mu za to tak nędznie służyłam, jak sama nędzna jestem.

4. Po drodze wstąpiłam do brata mego ojca, który był człowiekiem niepospolicie mądrym i cnotliwym. Po śmierci żony, Pan tak skutecznie do siebie go pociągnął, iż w późnym już wieku opuścił wszystko i wstąpił do klasztoru, gdzie zmarł tak piękną śmiercią, że teraz, jak słusznie mniemać mogę, cieszy się posiadaniem Boga. Na żądanie jego zatrzymałam się tam kilka dni. Ulubionym zajęciem jego było czytanie dobrych książek w narzeczu kastylijskim. Rozmawiał najczęściej o Bogu i o marności świata. Kazał mi czytać w jego obecności te książki. Nie bardzo mnie bawiło to czytanie, okazywałam jednak wielkie z niego zadowolenie, bo w chęci zadowolenia innych, choćby z przykrością dla siebie, nie znałam miary. I tak, co u innych byłoby cnotą, we mnie było nagannym zapędem, bo często w swojej usłużności daleko wykraczałam poza granice roztropności. O Boże wielki! Jakimi to skrytymi drogami najłaskawszy Majestat Twój przygotowywał mnie powoli do tego stanu, w którym chciałeś, abym Ci służyła i wbrew mojej woli zmuszał mnie, abym się przezwyciężyła! Bądź za to błogosławiony na wieki, amen.

5. Tylko kilka dni zabawiłam u stryja. Jednak dzięki silnemu wrażeniu, jakiego tam w sercu doznałam od czytania i słuchania słowa Bożego, dzięki również wpływowi, jaki wywierało na mnie bliskie z tak świątobliwym człowiekiem przebywanie, zaczęłam coraz jaśniej rozumieć prawdy niegdyś w dziecinnych latach poznane. Mianowicie to, że wszystko jest niczym, że marny jest ten świat i że prędko przemija. Strach mnie ogarniał na myśl, że śmierć gdyby wówczas na mnie przyszła, zastałaby mnie na drodze wiodącej do piekła. Chociaż wola moja jeszcze nie mogła się zdobyć na to, by się skłoniła do stanu zakonnego, już przecież uznawałam, że jest to stan najlepszy i najbezpieczniejszy. I tak powoli dojrzewało we mnie postanowienie zmuszenia siebie do jego wybrania.

6. W tej walce wewnętrznej trwałam trzy miesiące, pokonując opór swojej woli tą zwłaszcza uwagą, że utrapienia i cierpienia życia zakonnego nie mogą być większe od mąk czyśćcowych, a ja z pewnością zasłużyłam na piekło. Zatem niewielka to z mojej strony ofiara żyć tu jakby w czyśćcu, a dopiero potem pójść prosto do nieba, jak tego nade wszystko pragnęłam. Z tego wnoszę, że ten mój pociąg do powołania zakonnego pochodził raczej z niewolniczej bojaźni niż z miłości. Poddawał mi szatan myśli, że nie zdołam wytrzymać surowości życia zakonnego będąc tak łagodnie wychowaną. Broniłam się przed tą pokusy pamięcią na męki, jakie cierpiał Chrystus. Niewielka to rzecz, że ja trochę pocierpię dla Niego. Że On sam w ponoszeniu trudów podjętych dla miłości Jego mnie wspomoże, o tym, choć myśleć powinnam, nie pamiętam czy wówczas myślałam. Przeszłam w tym czasie chwile ciężkich pokus.

7. Przy tym i gorączka mocno mi dokuczała, bo zawsze byłam słabego zdrowia. To jedno mi sił dodawało, że po dawnemu kochałam się w dobrych książkach. Czytałam listy świętego Hieronima, które tak umocniły mnie na duchu, że zdobyłam się na powiedzenie ojcu o swoim postanowieniu. Dla mnie równało się to niejako z ubraniem habitu, bo tak byłam niezłomna w dotrzymaniu słowa, że raz wymówionego za nic bym, zdaje mi się, nie cofnęła. Lecz ojciec tak mocno mnie kochał, że w żaden sposób nie mogłam go skłonić by zgodził się na moje postanowienie. Również bezskuteczne pozostały prośby tych, których prosiłam, by się za mną wstawili. Tyle tylko zdołaliśmy na nim wymóc, że po śmierci jego wolno mi będzie uczynić, co zechcę. Lecz ja, nie dowierzając sobie i bojąc się słabości swojej woli, bym się nie zachwiała w postanowieniu, nie uważałam, by taka zwłoka przyniosła dla mnie pożytek. Dlatego inną drogą postarałam się dojść do celu, o czym teraz opowiem.

 

Rozdział 4

Opowiada, jak jej Pan dopomógł do odniesienia ostatecznego zwycięstwa nad sobą, do przywdziania habitu i jak zaczął zsyłać na nią wiele różnych niemocy.

1. W czasie, gdy się z tymi myślami i z tym zamiarem nosiłam, skłoniłam jednego ze swoich braci do zostania zakonnikiem, stawiając mu przed oczy marność tego świata. Umówiliśmy się, zatem, że pewnego dnia wczesnym rankiem wyjdziemy z domu i pójdziemy do tego klasztoru, w którym przebywała ta moja przyjaciółka, którą, jak powiedziałam wyżej, serdecznie kochałam. W tym ostatecznym swoim postanowieniu, tak już byłam niezachwianie utwierdzona, że równie chętnie byłabym poszła do każdego innego klasztoru, jeślibym uznała, że lepiej w nim będę mogła służyć Bogu, albo jeśliby ojciec tego chciał. Bo jedynym już moim celu było zbawienie duszy swojej, a o spokój i własną przyjemność nie dbałam. Bardzo dobrze pamiętam, co się we mnie działo, gdy opuszczałam dom ojca. Takiego, prawdę mówiąc, doznawałam wówczas rozdarcia wewnętrznego, że nie sądzę, by w godzinę śmierci mogło być większe. Zdawało mi się, że wszystkie kości rozluźniają się we mnie i wychodzą ze stawów. Nie miała miłości Bożej, która by stłumiła przywiązanie do ojca i do rodzeństwa. Rozstanie z nimi tak ciężką we mnie wzbudzało walkę wewnętrzną, iż gdyby Pan nie wspomógł mnie, wbrew najlepszym chęciom nie starczyłoby mi sił do uczynienia tego kroku. Ale On dodał mi męstwa do przezwyciężenia samej siebie, i dzięki Niemu doprowadziłam zamiar swój do skutku.

2. W chwili przywdziania habitu Pan zaraz dał mi poczuć jak jest łaskawy dla tych, którzy przezwyciężają samych siebie dla służenia Jemu. Gwałtu tego i walki wewnętrznej nikt we mnie nie zauważył, wszyscy widzieli tylko wolę radośnie ochotną. Tak wielką wtedy dał mi Pan radość wewnętrzną z tego, że jestem zakonnicą, iż nigdy ono aż dotąd we mnie nie ustała. Oschłość, jaką przedtem cierpiała moja dusza, przemienił mi Bóg w najsłodsze uczucie swojej miłości. Wszystkie obowiązki i ćwiczenia zakonne rozkosz mi sprawiały. Doprawdy, nieraz, gdy zamiatałam podłogi klasztorne w tych samych godzinach, które przedtem poświęcałam na świeckie zabawy i stroje, na myśl, że już jestem wyzwolona od tych próżności, czułam w sobie nowe jakieś wesele i sama sobie się dziwiłam, skąd to pochodzi. Gdy to wspomnę, nie ma rzeczy tak ciężkiej, której bym bez wahania nie podjęła. Wiem, bowiem o tym z wielokrotnego doświadczenia, że gdy na samym wstępie zdobędę się na postanowienie uczynienia jakiejś rzeczy dla miłości Boga samego, Boski Majestat Jego jeszcze w tym życiu odpłaca mi za to w sposób, którego słodycz ten tylko znać może, kto jej sam kosztuje. Chociaż nieraz Bóg dla większej naszej zasługi dopuszcza, że dusza, nim rękę przyłoży do dzieła, czuje niejaki strach. Ale im większy ten strach, tym większą i tym słodszą nagrodę otrzymuje dusza, gdy go przezwycięży. O tym, powtarzam, wiem z własnego doświadczenia, nabytego w niejednym bardzo trudnym zdarzeniu. Toteż gdybym miała, komu dać radę, nigdy nie radziłabym, gdy mu po wiele razy przychodzi, jakieś dobre natchnienie, zaniechać go przez bojaźń i w czyn go nie zamienić. Co szczerze i z czystej miłości podejmie dla samego Boga, to niech się nie lęka, by nie miało się poszczęścić, bo Bóg ma moc wszystko uczynić. Niech będzie błogosławiony na wieki, amen.

3. Dość, o najwyższe Dobro moje i odpocznienie mego serca! Dość było tych łask, które mi dotąd uczyniłeś. Z wielkiego miłosierdzia i łaskawości swojej przeprowadziłeś mnie przez tyle błędnych dróg i pociągnąłeś do stanu tak bezpiecznego i do domu, w którym mieszka wiele Twoich służebnic, abym za ich przykładem mogła czynić postępy i pomnażać się w Twojej służbie. Nie wiem, co mam powiedzieć, gdy wspomnę na sposób, w jaki się odbyła moja profesja, jak wielkim sercem i z wielką radością ją złożyłam, i na zaślubiny, jakie z Tobą zawarłam. O tym bez łez mówić nie mogę, a powinny to być łzy krwawe i serce powinno mi się krajać, że po tym wszystkim jeszcze Ciebie obrażałam. Widzę teraz, że słusznie wzbraniałam się od tak wielkiej godności, kiedy tak jej na złe użyć miałam. Ale Ty, Panie, lat blisko dwadzieścia chciałeś znosić ode mnie takie nadużywanie tej swojej łaski. Chciałeś tak długo cierpieć krzywdę swoją, abym ja w końcu lepszą się stała. Zdawałoby się, Boże mój, że składając u stóp ołtarza śluby zakonne, to tylko Ci obiecywałam, że nie dotrzymam w niczym tego, co Ci obiecywałam. Zapewne, że wówczas nie miałam takiego zamiaru, ale gdy patrzę na moje uczynki, sama już nie wiem, jaki był wówczas mój zamiar. Chyba na to tylko potrzebne były te moje niewierności, aby się jaśniej okazało, kim Ty jesteś, Oblubieńcze mój, a kim ja. Bo doprawdy, gorycz żalu za wielkie moje winy w słodycz i radość mi się przemienia na myśl, iż przez nie się objawia ogromne miłosierdzie Twoje.

4. Bo i na kim, Panie, może ono w tak wspaniałym okazywać się blasku, jak okazało się nade mną, gdyż złymi uczynkami swoimi tak zaćmiłam te wielkie łaski, które mi czyniłeś? Nieszczęsna ja! Jakkolwiek bym się chciała tłumaczyć, Boże Stworzycielu mój, nie ma dla mnie żadnej wymówki, bo wina jest moja! Bo gdybym Ci się, choć w cząstce najmniejszej odwdzięczała za miłość, jaką zaczynałeś mi okazywać, nie mogłabym nikomu oddać miłości swojej, tylko Tobie samemu, a miłość Twoja wszystko naprawiłaby. Ale niewarta byłam dostąpić takiego szczęścia, niech teraz miłosierdzie Twoje, Panie, zakryje nędzę moją.

5. Pomimo wielkiej radości, jaką w duszy miałam, zmiana sposobu życia i pożywienia szkodliwie wpłynęła na moje zdrowie. Niemoce moje coraz bardziej się wzmagały. Cierpiałam tak gwałtowne bóle serca, że widok ich przerażał patrzących. Przyłączyły się do tego jeszcze różne inne choroby. Tak przeszedł mi cały pierwszy rok w bardzo złym stanie zdrowia. W ciągu tego czasu niewiele, zdaje mi się, Boga obrażałam. Cierpienia moje były tak wielkie, że prawie ciągle byłam bliska omdlenia, a nieraz i całkiem odchodziłam od zmysłów. Mój ojciec, widząc to, wszelkich szukał i używał sposobów, aby mnie uleczyć. Ponieważ lekarze miejscowi nic mi nie pomagali, więc postarał się o przewiezienie mnie na inne miejsce, które miało wielką sławę jako miejsce lecznicze na wszelkie choroby. Sądzono, zatem, że i ja wyzdrowieję. Towarzyszyła mi ta moja przyjaciółka, o której wyżej mówiłam, należąca do tegoż klasztoru i zaliczana do starszych. W klasztorze, w którym zostałam zakonnicą, nie ślubowano klauzury.

6. Pozostawałam w tym miejscu blisko cały rok. Przez trzy miesiące cierpiałam męki tak niewypowiedziane od gwałtownego sposobu leczenia, że nie wiem jak to zdołałam wytrzymać. Ostatecznie, chociaż odważnie je znosiłam, organizm mój nie wytrzymał ich, jak to zaraz opowiem. Leczenie rozpocząć się miało z nastaniem wiosny, a wyjazd mój z klasztoru nastąpił na początku zimy. Cały ten czas spędziłam w domu mojej siostry, o której mówiłam wyżej. Wieś jej była niedaleko od miejsca, na które się miałam udać. Wolałam, więc u niej doczekać kwietnia, nie narażając się na niepotrzebne jazdy tam i z powrotem.

7. Przejeżdżając, stryj mój, o którym już mówiłam, mieszkał po drodze, podarował mi książkę pod tytułem Trzecie abecadło, mówiące o sposobie modlitwy wewnętrznej, czyli rozmyślaniu. W tym pierwszym roku dużo czytałam dobrych książek (innych nie chciałam już nigdy czytać, pamiętając o szkodach, jakie z nich odniosłam). Nie wiedziałam jednak jak się zachowywać na modlitwie i jakich używać sposobów dla skupienia się w duchu. Bardzo, więc ucieszyłam się z tej książki i postanowiłam trzymać się ze wszystkich sił swoich drogi przez nią wskazanej. A że Pan już przedtem był mi użyczył daru łez i czytanie duchowne było dla mnie rozkoszą, więc zaczęłam w pewnych godzinach oddawać się samotności, spowiadać się szczegółowo i postępować we wszystkim tą drogą, biorąc sobie tą książkę za przewodnika i nauczyciela. Nie miałam, bowiem innego nauczyciela, spowiednika mówię, który by mnie rozumiał. Choć go szukałam przez całe dwadzieścia lat od czasu, który tu opisuję, co mi wielką szkodę wyrządziło, gdyż po wiele razy cofałam się wstecz i o mało nie zginęłam. Dobry spowiednik byłby mi, co najmniej dopomógł do uchronienia się okazji obrazy Bożej, w jakich zostawałam. W tych pierwszych zawiązkach duchowego życia, Boski Mistrz tak wielkich zaczął mi udzielać łask, że na koniec mojego pobytu w tej samotności, która trwała około dziewięciu miesięcy, (choć nie tak zachowywałam się wolną od obrazy Bożej jak mi to moja książka przepisywała, ale na to nie zważałam; takie czuwanie nad sobą w najmniejszych rzeczach wydawało mi się prawie nie możliwe), wystrzegałam się grzechu śmiertelnego. A bodajbym, choć to zawsze czyniła! O grzechy powszednie mało się troszczyłam i to mnie gubiło... Zaczął, więc Pan tak mnie na tej drodze obsypywać hojnymi swoimi darami, użyczając łaski modlitwy odpocznienia, a niekiedy nawet podnosił mnie aż do modlitwy zjednoczenia. Choć nie rozumiałam jeszcze ani jednej, ani drugiej i wysokiej ceny ich nie znałam, a zrozumienie ich wielkim, jak sądzę, byłoby dla mnie pożytkiem. Prawda, że chwile tego zjednoczenia były tak krótkie, iż nie wiem czy trwały dłużej niż jedno Zdrowaś Maryjo, ale skutki pozostawiały po sobie wielkie. Choć nie miałam wówczas jeszcze dwudziestu lat zdawało mi się, że cały świat trzymam zdeptany pod nogami i litowałam się nad tymi, którzy mu służą, chociażby w rzeczach godziwych. Starałam się, o ile mogłam, przedstawiać sobie obecnego we mnie Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Taki był mój sposób modlitwy. Rozważając jakiś szczegół Jego życia, wyobrażałam sobie, jakby się spełniał we wnętrzu mojej duszy. Ale najwięcej smakowałam w czytaniu dobrych książek, co było głównym dla mnie posileniem duchowym. Daru rozmyślania rozumem Bóg mi nie użyczył ani przedstawiania sobie rzeczy duchowych za pomocą wyobraźni, którą mam tak ciężką, że nawet Człowieczeństwa Pana Jezusa, choć Go w myśli i w sercu miałam obecnego, wyobrazić sobie, jakkolwiek się starałam, nigdy nie potrafiłam. Chociaż przy tej niezdolności do rozmyślania rozumem, dusza, jeśli wytrwa, prędzej dochodzi do kontemplacji. Jest to jednak droga bardzo mozolna i trudna, bo gdy woli brak przedmiotu, którym by się zajęła i na którym by, jako obecnym, miłość spoczęła, dusza pozostaje jakby bez podpory i bezczynna. Osamotnienie i oschłość bardzo jej dolegają i obce myśli ciężką walkę z nią toczą.

8. Duszom tak usposobionym potrzeba większej czystości sumienia niż takim, które umieją rozważać rozumowo. Te ostatnie, bowiem, rozmyślając nad marnością świata, nad tym, co człowiek winien Bogu, jak wiele Bóg za niego wycierpiał, a jak on za to niedołężnie Bogu służy i jakie nagrody Bóg oddaje tym, którzy Go miłują, odnoszą z tego wszystkiego naukę, którą się bronić mogą od obcych myśli, od okazji i niebezpieczeństw. Lecz kto nie ma takiej pomocy ze strony rozumu, ten więcej jest narażony na te myśli i niebezpieczeństwa. Potrzeba mu, więc pilnie oddawać się czytaniu, skoro sam z siebie żadnej przeciwko nim obrony zaczerpnąć nie zdoła. Jest to droga tak trudna i męcząca, że gdyby, przewodnik duchowy nakazywał takiej duszy, aby zaniechała czytania, (które postępującemu tą drogą bardzo jest pomocne do skupienia ducha, owszem i niezbędnie potrzebne, chociażby zresztą czytał niewiele i tyle tylko ile potrzeba na zastąpienie modlitwy wewnętrznej, do której nie jest zdolny) gdyby, więc, mówię, takiej duszy kazano bez tej pomocy długo zostawać na modlitwie, twierdzę, że długo nie wytrzyma tego przymus i, jeśliby dłużej pod nim zostawała, zdrowie jej na tym ucierpi. Jest to, powtarzam, trud i walka nad siły.

9. Było to, jak teraz widzę, szczególne zrządzenie łaskawości Pańskiej, że nie znalazłam nikogo, kto by mną kierował. Bo gdyby trafił mi się taki przewodnik, który by zabraniał mi czytania, a zmuszał mnie do samej tylko modlitwy myślnej, żadną miarą, zdaje mi się, nie wytrzymałabym tych udręczeń wewnętrznych i przenikliwej oschłości, którą cierpiałam przez osiemnaście lat skutkiem tej, jak mówiłam, niemożności rozmyślania rozumem. Przez cały ten czas nigdy, z wyjątkiem dziękczynienia po Komunii, nie odważyłam się przystąpić do modlitwy bez książki. Sama myśl zaczęcia modlitwy nie mając książki przy sobie, tak mnie w głębi duszy przerażała, jak gdybym sama jedna miała wyjść na spotkanie całej gromady nieprzyjaciół czyhających na mnie. Mając pod ręką tę pomoc, która mi była jakby towarzystwem i tarczą do odbijania pocisków przychodzących do mnie obcych myśli, uspokajałam się. Oschłości były wtedy rzadkim wyjątkiem, ale zawsze je miewałam, ile razy brakło mi książki. Bo zaraz wtedy trwożyła się dusza moja i myśli moje się gubiły. Dopiero za pomocą książki powoli je znowu skupiałam i duszę, jakby przynętą, do modlitwy pociągałam. Często wystarczało tylko samo otwarcie książki, innym razem czytałam krócej lub dłużej, według miary łaski, jakiej mi Pan użyczał. Zdawało mi się w tych pierwszych początkach, o których tu mówię, że bylebym miała książkę i trzymała się samotności, żadne niebezpieczeństwo nie zdoła pozbawić mnie tak wielkiego dobra. I zapewne tak by było dzięki łasce Bożej, gdybym miała przewodnika lub kogoś innego, który by mnie uczył zawczasu chronić się okazji, albo szybko mnie z nich wyprowadzał, gdybym w nie wpadła. I gdyby czart wówczas otwarcie mnie prześladował i kusił, żadną miarą, zdaje mi się, nie byłabym się zgodziła na grzech śmiertelny. Ale podejścia jego były tak chytre, a ja tak niedobra, że wszystkie moje postanowienia na nic się nie przydały. Choć prawda, że dni, w których służyłam Bogu, bardzo wiele mi pomogły, dając mi siłę do znoszenia straszliwych, jakie cierpiałam niemocy, z tak wielką cierpliwością, jakiej mi Boski Majestat Jego użyczał.

10. Często, na wspomnienie tych czasów, zdumiewałam się nad taką wielką dobrocią Boga i dusza we mnie radowała się na widok niezmiernej hojności i miłosierdzia Jego. Niech będzie błogosławiony za wszystko, bo widziałam jasno, że nigdy żadnego dobrego mego pragnienia nie pozostawił, jeszcze w tym życiu bez nagrody! Jakkolwiek nędzne i niedoskonałe były moje uczynki, Pan bezustannie naprawiał je, czynił doskonalszymi i wartości im dodawał, a złe uczynki i grzechy moje natychmiast pokrywał. W oczach nawet tych, którzy na nie patrzą, boska łaskawość Jego dopuszcza, że znikają, jakby ich nie widzieli i w pamięci ich się zacierają. Zasłaniając winy moje jakoby je pozłaca i pokrywa blaskiem cnoty, którą On sam sprawia we mnie i niejako zmusza mnie wbrew mojemu sprzeciwianiu się, abym ją posiadała.

11. Wracając teraz do tego, co mi kazano, najpierw oświadczam, że gdybym miała po szczególe opowiadać, w jaki sposób Pan w tych pierwszych czasach kierował mną i rządził, większego, niż ja go mam, potrzeba by na to rozumu, aby należycie uwydatnić nieocenione łaski, jakie Mu w tym czasie zawdzięczam. Moją jedynie niewdzięczność i złość, że wszystko to mogło mi wyjść z pamięci. Niech będzie błogosławiony na wieki za tę cierpliwość, z jaką tak długo mnie znosił. Amen.

 

Rozdział 5

Opisuje w dalszym ciągu wielkie niemoce, jakie znosiła, i cierpliwość, z jaką Pan jej dał przetrwać, i jak Pan umie złe obracać w dobre, jak się to okazało w pewnym zdarzeniu, w miejscu, gdzie przebywała na leczeniu.

1. Opowiadając wyżej, jak przebyłam rok nowicjatu, zapomniałam nadmienić o wielkich udręczeniach, jakie miewałam z powodu rzeczy w istocie mało ważnych. Często mnie strofowano za winy, do których się nie poczuwałam. Przyjmowałam te upomnienia z wielką przykrością i z bardzo niedoskonałym usposobieniem. Choć przy górującym nad wszystkim rozradowaniu, jakim mnie napełniała ta myśl, że jestem zakonnicą, wszystko to odważnie znosiłam. Widząc mnie chroniącą się na samotność i nieraz płaczącą nad grzechami swoimi, towarzyszki moje sądziły, że jestem niezadowolona i głośno o tym domysłem swoim mówiły. Ja do wszelkich ćwiczeń zakonnych miałam wolę ochotną, ale trudno mi było znieść najmniejszą oznakę pogardy czy lekceważenia. Rada byłam, gdy mi okazywano szacunek. Wszystko, co czyniłam, starałam się czynić z wdziękiem i wytwornością. Wszystko to zdawało mi się być cnotą. Nie może jednak to być dla mnie wymówką, bo bardzo dobrze o tym wiedziałam, że we wszystkim szukam własnego zadowolenia, więc nieświadomość moja nie zwalnia mnie od winy. Usprawiedliwia nieco tylko to, że klasztor nasz nie odznaczał się wielką doskonałością. A ja, niecnotliwa, co widziałam zdrożnego, tego się chwytałam, a co było dobrego, pomijałam.

2. Była tam wówczas jedna zakonnica, złożona ciężką bardzo i bolesną niemocą. Skutkiem obstrukcji powstały w jej żołądku otwory, którymi wychodziło cokolwiek przyjmowała. W krótkim też czasie na skutek tej choroby zmarła. Wszystkie wzdrygały się przerażone na widok tego okropnego cierpienia. We mnie tylko cierpliwość chorej wielką zazdrość wzbudziła. Prosiłam Boga, jeśli zechce dać mi podobną cierpliwość, aby zesłał na mnie wszelkie choroby, jakie Mu się spodoba. Nie było, zdaje mi się tak wielkiej, której bym się lękała. Bo takie było we mnie pożądanie dóbr niebieskich, iż bez wahania gotowa byłam na wszelkie cierpienia dla ich osiągnięcia. Sama się dziwię takiej mojej wówczas gotowości, bo nie miałam jeszcze - zdaje mi się - tej wielkiej miłości Boga, którą, jeśli się nie mylę, nabyłam w czasie, gdy zaczęłam oddawać się modlitwie wewnętrznej. Było to tylko pewne oświecenie wewnętrzne, w którym poznawałam niewartą zachodu marność wszystkiego tego, co przemija, a nieskończoną cenę tych dóbr, które przez zrzeczenie się rzeczy ziemskich nabyć można, bo są to dobra wieczne. Pan w łaskawości swojej wysłuchał prośby mojej i nim jeszcze drugi rok upłynął, popadłam w taki stan, iż choć cierpienie moje innego było rodzaju niż choroba tej zakonnicy, sądzę jednak, że nie było ono mniej bolesne i przenikliwsze. Cierpienie to trwało trzy lata, jak zaraz opowiem.

3. Gdy przyszedł czas leczenia, którego oczekiwałam mieszkając, jak mówiłam, na wsi u mojej siostry, ojciec mój wraz z siostrą i zakonnicą moją przyjaciółką, która z wielkiej do mnie miłości towarzyszyła mi od wyjazdu z klasztoru, troskliwie starając się o moją wygodę podczas drogi, przewieźli mnie na miejsce kuracji. Tu szatan zaczął trwożyć i nękać moją duszę, ale Bóg to w wielkie dobro obrócił. W miejscu, gdzie leczyłam się, mieszkał pewien duchowny, mąż bardzo dobrego rodu i bystrego rozumu. Miał i naukę, choć niewielką. Zaczęłam się spowiadać u niego. Zawsze miałam pociąg do ludzi z nauką, gdy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin