Greene Jennifer - Sokolnik.pdf

(635 KB) Pobierz
Greene Jennifer - Sokolnik.rtf
JENNIFER GREENE
Sokolnik
(Falconer)
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Irlandzki seter wypłoszył z zarośli stadko przepiórek. Rand szybko zwolnił rzemień z
nogi sokoła i podrzucił go w powietrze. Ptak natychmiast zauwaŜył przepiórki, ale te
błyskawicznie wyczuły niebezpieczeństwo. Gdy tylko dostrzegły cień sokoła, spiesznie
zaczęły szukać schronienia. Gęsty zagajnik na skraju górskiej łąki stanowił ich naturalny
dom. Tam były bezpieczne.
– Naprzód, kochany... naprzód, atakuj... – zawołał Rand.
ChociaŜ na łące było zimno, popołudniowe słońce odbite od ośnieŜonych szczytów
bawarskich gór wydawało się oślepiająco jasne. Rand podniósł do góry rękę w grubej
rękawicy i przysłonił oczy.
Jego sokół wędrowny zataczał kręgi, aŜ wreszcie podjął decyzję i zanurkował z
zapierającą dech szybkością i gracją. Pozornie bez najmniejszego wysiłku chwycił zdobycz w
szpony.
Teraz przynieś ją tutaj, najdroŜszy, myślał Rand. No, przynieś... Cholera! – zaklął w
duchu.
Opuścił rękę i pokiwał się na piętach. Czuł zniechęcenie. Sokół świetnie wiedział, Ŝe
powinien był przynieść mu zdobycz, wiedział, Ŝe otrzymałby za to o wiele lepszy kawałek
mięsa niŜ wychudzona przez zimę, łykowata przepiórka. Rand nazwał go Kamikadze,
poniewaŜ był to najlepszy myśliwy, jakiego kiedykolwiek widział – szybki, nieustraszony,
agresywny. Potrafił złowić kaŜdą ofiarę. Niestety, wbrew prawom natury, cholerny ptak
znowu uwolnił schwytaną przepiórkę. Lubił polować, ale nie zabijać. Łapał zdobycz po to,
aby zaraz wypuścić.
W końcu jednak sokół przypomniał sobie, Ŝe odbył najlepszą tresurę, jakiej mógł zostać
poddany po tej stronie Atlantyku. Zupełnie jakby chciał zademonstrować podręcznikowy
przykład wzorowego zachowania, szybko przyleciał do Randa, usiadł na wyciągniętej
rękawicy i z królewską godnością wygładził dziobem pióra.
Rand zacisnął rzemień i nasunął kaptur na głowę ptaka. Przez cały czas cicho i
pieszczotliwie przeklinał.
Zajmował się tresowaniem ptaków do polowań juŜ tak długo, Ŝe mięśnie jego ramion
zyskały twardość Ŝelaza. Mimo to, gdy wreszcie dobrnął do swego starego bmw, czuł, jak pod
cięŜarem sokoła zdrętwiało mu ramię. Chwilę zajęło mu umieszczenie setera na tylnym
siedzeniu i posadzenie Kamikadze na specjalnej grzędzie między przednimi siedzeniami. Sam
jeszcze nie wsiadał do samochodu.
Gdy po raz pierwszy wypuścił sokoła, zauwaŜył, Ŝe na drodze zatrzymał się Ŝółty
volkswagen. Kątem oka dostrzegł, Ŝe wysiadła z niego samotna kobieta, ale nie zdąŜył się jej
przyjrzeć.
Teraz miał wolną chwilę, aby rozejrzeć się za nieznajomą, co teŜ uczynił.
Dostrzegł ją w pobliŜu. Podchodząc, bez trudu domyślił się, Ŝe to Amerykanka. Nie
dlatego, Ŝe w ręku desperacko ściskała rozmówki angielsko-niemieckie, lecz z powodu koloru
166206398.002.png
jej oczu. Wielu Austriaków ma niebieskie oczy, ale tęczówki tej kobiety były zupełnie
granatowe. Na policzkach widniały liczne piegi, częściowo zamaskowane makijaŜem. To
kolejna poszlaka zdradzająca pochodzenie nieznajomej. RównieŜ zadarty nos usiany był
piegami. Miękkie, spieczone słońcem usta od razu nasuwały myśli o pocałunku. Wargi lekko
drŜały, jakby kobieta chciała coś powiedzieć. Rand miał wraŜenie, Ŝe usiłowała zwrócić na
siebie jego uwagę, ale gdy się zbliŜał, wydawała się coraz mocniej zaniepokojona.
Bitte...
Spojrzała w górę, pragnąc upewnić się, Ŝe Rand ją zrozumiał. Mówiła z okropnie
zniekształconym niemieckim akcentem, ale kaŜdy mógłby się domyślić, Ŝe potrzebowała
pomocy. Rand ściągnął rękawicę i rozmasował sobie przegub. Powoli odzyskiwał czucie w
palcach, a jednocześnie poczuł napięcie w zupełnie innej części ciała.
Nieznajoma kaŜdemu mogła wpaść w oko... ale dlaczego wydawała się tak
zdenerwowana? MoŜe obawiała się brodatych męŜczyzn?
Rand na ogół lubił sprawiać kobietom przyjemność, niezaleŜnie od ich nastroju. Miał juŜ
trzydzieści pięć lat i nie brakowało mu doświadczenia. Odniósł liczne sukcesy, a parokrotnie
musiał pogodzić się z poraŜką. Nigdy jednak nie wzbudził w Ŝadnej kobiecie obaw.
Nieznajoma mamrotała coś pod nosem i błyskawicznie przerzucała strony ksiąŜki.
Była jeszcze młoda, miała co najwyŜej trzydziestkę. Rand spojrzał na jej dłoń, lecz nie
dostrzegł obrączki.
Kobieta sprawiała szczególne wraŜenie. Nie była piękna ani nawet uderzająco ładna, ale
jej świeŜość i miękkie rysy zastępowały braki w urodzie. Wiatr potargał jej jasne włosy;
odgarnięte do tyłu nie zasłaniały delikatnej twarzy. Nie uŜywała pianki ani lakieru, zupełna
naturalność najlepiej pasowała do jej urody.
Bitte... – powtórzyła gorączkowo. Rand podniósł głowę i starał się przekonać ją
wzrokiem, Ŝe gotów jest dla niej uczynić wszystko, co w jego mocy.
Pod wpływem jego spojrzenia na policzkach kobiety pojawiły się rumieńce. Wiedziała, Ŝe
Rand się jej przypatrywał. Gdyby ją to uraŜało, natychmiast odwróciłby wzrok, jednak
nieznajoma nie wydawała się obraŜona, tylko z kaŜdą sekundą narastało jej zdenerwowanie.
Ich bin... ich bin... – Ich bin Zuckerkrank!
– wykrztusiła wreszcie, ale od razu zdała sobie sprawę, Ŝe nie o to jej chodziło. – Niech to
diabli! – mruknęła do siebie. – Nein, nein – dodała patrząc na Randa.
Rand nadal cierpliwie czekał. Wiedział, Ŝe nieznajoma nie zatrzymała się na górskiej
drodze po to, aby poinformować go, Ŝe choruje na cukrzycę. Oczywiście, nie mógł tego
wykluczyć, ale jej róŜowa karnacja i błyszczące oczy świadczyły o dobrym zdrowiu.
Ich bin Schwanger – spróbowała znowu i spojrzała na niego. Rand potrząsnął głową,
starając się ukryć uśmiech rozbawienia. Podmuchy wiatru opinały jej spódnicę wokół bioder i
na płaskim brzuchu. CiąŜa wydawała mu się równie prawdopodobna jak cukrzyca.
– No cóŜ, ich bin jakaś tam – powiedziała bezradnie i rzuciła rozmówki do samochodu.
W tym momencie jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Mam! Ich bin verloren. Powinnam juŜ była to
zapamiętać. Verloren! – Spojrzała na Randa z nadzieją.
– Tak, domyśliłem się, Ŝe zgubiła pani drogę – odrzekł spokojnie Rand. Nawet po
166206398.003.png
siedmiu latach spędzonych w Austrii wciąŜ mówił po angielsku z akcentem z Pennsylwanii. –
Dokąd chce pani jechać?
Odkrycie, Ŝe Rand równieŜ jest Amerykaninem, nie przyniosło jej ulgi.
– Nie... dokładnie nie wiem.
Rand pochylił się w jej stronę i oparł kolanem o samochód.
– To nieco utrudnia sprawę, ale nie ma przeszkód nie do pokonania. Ot, to tylko
dodatkowy kłopot. Ale w najgorszym razie, gdyby utkwiła pani na tej górze na całą noc,
pewny jestem, Ŝe wspólnie moglibyśmy miło spędzić czas i ogrzać się wzajemnie, prawda?
Ale nie to ma pani na myśli?
Kobieta potrząsnęła głową, ale w końcu uśmiechnęła się do niego.
– Nie będziemy się nudzić, obiecuję pani – zachęcił. Nieznajoma znowu potrząsnęła
głową, ale wynagrodziła jego trudy uśmiechem. Nieco się rozluźniła.
– No cóŜ, sądzę, Ŝe są teŜ inne moŜliwości. Dokąd się pani wybiera?
Wybełkotała jakieś potwornie długie słowo, składające się z samych spółgłosek, które
zapewne miało oznaczać miejsce jej przeznaczenia.
– MoŜe pani spróbuje jeszcze raz? Spróbowała w końcu sięgnąć do samochodu po mapę.
Wydobyła ich cały plik, wszystkie pomięte.
– Nigdy przedtem nie miałam trudności ze znalezieniem drogi... Tylko tutaj, w tych
górach... – wyjaśniła. – Zupełnie nie mogę się połapać.
Rand nie miał co do tego wątpliwości. Najwyraźniej od paru godzin próbowała dotrzeć do
Neuschwanstein, jednego z najsłynniejszych europejskich zamków, połoŜonego tuŜ za
niemiecką granicą, w pobliŜu Fussen. KaŜdy mógł tam łatwo trafić, jeśli tylko jechał na
północ, nie zaś na południe.
– ZałoŜę się, Ŝe z trudem sobie tutaj radzisz... – wymamrotał.
– Nie uwierzyłbyś, nawet gdybym ci opowiedziała. Rand był gotów uwierzyć we
wszystko.
– Obawiam się, Ŝe jest juŜ późno. Gdy tam wreszcie dotrzesz, zamek będzie juŜ
zamknięty. Ale następnym razem, gdy będziesz się tam wybierać... – Rand wyjął z kieszeni
ogryziony ołówek i naszkicował własną mapę. Nieznajoma nie była idiotką, chłonęła
informację jak gąbka wodę.
Nim schowała prymitywną mapkę do torebki, Rand zdołał się przedstawić i dowiedzieć,
Ŝe kobieta ma na imię Leigh. Dopiero co przyjechała do Austrii na miesiąc wakacji;
najwyraźniej podróŜowała samotnie.
Leigh chętnie odpowiadała na pytania, ale Rand miał wraŜenie, Ŝe czyniła to tylko po to,
aby mu sprawić przyjemność w nagrodę za to, Ŝe próbował z nią flirtować. Z
zainteresowaniem obserwował, jak usiłowała sobie z nim „radzić” i odpowiadać na jego
kpinki. Zarumieniła się i splotła przed sobą ramiona. W jej zachowaniu łatwo moŜna było
odczytać dumę i nieśmiałość. To rzadka kombinacja. Rand pomyślał, Ŝe nie naleŜy jej
zostawiać samej. Nie potrafiłaby sobie poradzić nawet z nastolatkiem, a co dopiero z takim
samotnym wilkiem jak on. Jednak Rand wiedział, Ŝe prawdziwy austriacki dŜentelmen nie
powinien narzucać kobiecie swego towarzystwa.
166206398.004.png
Z pochodzenia był wprawdzie Austriakiem, ale ojciec nie przekazał mu genów
dŜentelmena. Wszyscy męŜczyźni ze strony ojca byli zatwardziałymi flirciarzami. Na
dokładkę Leigh popełniła powaŜny błąd zdradzając swe zainteresowanie Kamikadze.
– Rozglądałam się za kimś, Ŝeby spytać o drogę, ale tak naprawdę zatrzymałam się, bo
zauwaŜyłam sokoła – wyjaśniła z wahaniem. – Nie miałam wątpliwości, Ŝe to sokół
wędrowny, ostatnio jest ich w Stanach coraz więcej. To jeden z niewielu zagroŜonych
gatunków, jakie udało się ocalić. Oglądałam je na zdjęciach. Nigdy nie sądziłam, Ŝe kiedyś
zobaczę je w rzeczywistości, a tym bardziej w trakcie polowania. Czy to twój sokół?
– Nie całkiem. Mam go tylko czasowo, układam go do polowania.
– To tym się zajmujesz? Tresujesz ptaki?
Rand wolałby dowiedzieć się czegoś o niej, nie zaś nudzić opowiadaniem o sobie, ale
dzięki jej nieśmiałym pytaniom przynajmniej nie mieli trudności z konwersacją. Wszyscy
znajomi świetnie znali jego Ŝyciorys. Od dzieciństwa fascynowało go polowanie z sokołami.
Dlatego studiował weterynarię, a po studiach terminował u najlepszych sokolników.
Nostryfikował dyplom weterynarza w Stanach i tam pracował przy realizacji programu
odbudowy populacji dzikich sokołów, a przy tej okazji uczył się układać je do polowania.
– Skończyłem pracować w Stanach siedem lat temu. Tu, w Austrii, miałem rodzinę, to
znaczy dziadka, którego nigdy na oczy nie widziałem – wyjaśnił. – No i tak... Przyjechałem
tutaj i zostałem na dłuŜej. Polowanie z sokołami i jastrzębiami to w tych okolicach rzecz
normalna. Stara arystokracja praktykowała ten sport od stuleci. ZałoŜyłem niewielką klinikę
dla ptaków, a w wolnych chwilach zajmuję się układaniem sokołów.
– A zatem jesteś w Austrii od... – Rand wiedział, Ŝe wzbudził jej zainteresowanie.
Słuchała go uwaŜnie, a w jej oczach pojawiły się iskierki. Jednak Leigh nagle przerwała w pół
słowa.
– Na litość boską, nie powinnam tak cię wypytywać ani tak długo zatrzymywać.
Naprawdę, lepiej juŜ pojadę dalej. Robi się późno...
Wcale go nie wypytywała, a Rand nie powiedział nic takiego, co mogłoby ją przestraszyć.
Domyślił się, o co naprawdę chodziło. Ilekroć spoglądali sobie w oczy, w oświetloną słońcem
górską łąkę biły błyskawice. Rozmawiali powaŜnie, wcale nie flirtowali. Dziewczyna
rzeczywiście zainteresowała Randa; nie była to dla niego tylko zabawa. Jednocześnie czuł,
jak lawinowo narasta między nimi erotyczne napięcie.
Nie tylko on miał to wraŜenie. I ona poczuła przebiegające między nimi słodkie iskry. Ale
w odpowiedzi na ten sygnał automatycznie sięgnęła do torebki po kluczyki od samochodu.
– Nie moŜesz juŜ jechać – próbował ją zatrzymać.
– Muszę. – Zupełnie jakby śpieszyła się na pociąg. JuŜ szła w kierunku samochodu.
– Poczekaj chwilę. Rozwiązaliśmy dopiero połowę zagadki. Wiem juŜ, dokąd chciałaś
jechać, ale chciałbym równieŜ wiedzieć, dokąd zamierzasz teraz wrócić. – Zajęła miejsce za
kierownicą, ale jednak poczekała chwilę. Zapomniała, Ŝe zgubiła drogę. – Zapewne do
Hautberg? – kontynuował Rand. Skoro jechała tą drogą, to niemal na pewno tam się
zatrzymała.
– Tak.
166206398.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin