HP i Nieśmiertelny Wojownik (rozdział1-5) - Lexie.doc

(87 KB) Pobierz
Prolog

Prolog


Zbliżał się… Wiedział o tym. Był coraz bliżej swojej ofiary. Coraz bliżej… tak blisko, że prawie czuł jej smak na języku.

Zasyczał cicho z zadowolenia. Na nic więcej nie mógł sobie pozwolić, mógł ją przecież spłoszyć.

Czuł głód… Wszechogarniający, wyżerający głód, który musiał zaspokoić.

Jeszcze chwila…

Podpęz bliżej.

Nagle zaniepokojony uniósł głowę. Z mgły wyszedł jakiś samiec, poznał po zapachu. Już miał uciec, kiedy zauważył coś jeszcze- przybysz nie był człowiekiem i nie chciał go skrzywdzić. W sumie, wogóle nie zwracał na niego uwagi. Było coś jeszcze. Przy tej istocie czuł się bezpieczni. Było w nim coś znajomego. Zasyczał cichutko i skupił się na swojej ofierze.

Przez zachmurzone niebo przedarł się snop srebrzystego światła księżyca padając na ukrytego w krzewach i drzewach postać.

Stała ona nieruchomo wpatrując się w jeden punkt.

Lekki wiatr poruszył jej długimi, srebrzystymi włosami odsłaniając jej spiczaste uszy.

On także znał tą istotę. Znał ją od prawie trzech stuleci i bardzo szanował ją i jej podobne. Przywitał się z nią pieszcząc delikatnie jej policzek i jedwabiste włosy, po czym bez żalu oddalił się na południe. Ciekawiło go, co taka dumna i potężna istota chce od tego miejsca, w który mieszkali sami, pyszałkowaci ludzie, których życie było tylko ulotną chwilą.

Wybił dzwon, znajdujący się ma kościelnej wieży.

…Uniósł głowę i jeszcze raz spojrzał na nieznajomego. Postanowił dłużej nie czekać, rzucił się na swoją ofiarę dusząc ją własnym ciałem i wbijając żeby w jej szyję wpuszczając śmiertelny jad. Chwilę później ciszę przebił ostatni pisk umierającej myszy.

Kiedy zaspokoił głód zasyczał zadowolony. Teraz może poobserwować nieznajomego. Usłyszał dzwon.

Nagle postać drgnęła i szepnęła:

- Znalazłem cię, moja Ofiaro. Już nic nas nie rozdzieli.

Jakby na potwierdzenie tych słów ruszyła w stronę oświetlonej ulicy. W ciemności błysnęły błękitne oczy, które wpatrywały się w jeden punkt- w okno najmniejszej sypialni jednego z licznych domów.

Wąż zasyczał z aprobatą słysząc jego słowa. Zrozumiał. Zastanowił się przez chwile, czy nie ruszyć za nim. Uznał jednak, że zajmie się własnymi sprawami.

Jego masywne cielsko owinęło się wokół gałęzi.

Gad zasnął…

 

 

Rozdział 1

Pewien chłopiec o kruczoczarnych włosach po raz setny przewrócił się na drugi bok nie mogąc zasnąć. Od kilku dni czuł się dziwnie. Prawie bez przerwy bolała go głowa, czuł wstręt do mięsa, dużo czasu spędzał na wolnym powietrzu, gdyż właśnie tam czuł się najlepiej, coś na kształt wolności. To było takie… inne. Przez tyle lat więziony był w klatce, w złotej co prawda, ale jednak klatce. On ta umierał, gnił od środka, ale oczywiście Dumbledore togo nie widział. Zresztą, on sam zauważył to dopiero nie dawno. Po śmierci Syriusz jego oczy otwarły się naprawdę, której dotychczas nie chciał do siebie dopuścić. Jeszcze nie było za późno, jeszcze nie. Może się z tego wyrwać, uwolnić.

Chciał biegać po dzikim lesie wdychając zapach świeżej trawy i porannej rosy. Podążać własnymi ścieżkami. Chociaż nie, nie własnymi. Jego i jego mistrza, który by go uczył i należał tylko do niego, sercem, duchem i ciałem. Nie to on, Harry, należałby do mistrza, byłby przez niego kierowany a jednocześnie byłby wolny. Żyliby w stadzie , razem a jednak osobno. Jak wilki. Nie istniałoby nic prócz niego i mistrza i stada. Voldemort, Dumbledore - nie interesowało go co się z nimi stanie. Oni byli ludźmi, a wilki nie mieszały się do ludzkich spraw…

Ta myśl uderzyła w niego tak nagle, że aż usiadł na posłaniu.

Wilki? Ludzie?

Przecież on jest człowiekiem, wiec dlaczego myśli o nich z takim… wstrętem, niechęcią? A poza tym, to dlaczego chciał do kogoś należeć? Nie, to był dobry pomysł- ktoś kto będzie go szanował, uczył, akceptował i kochał. Teraz właśnie tego potrzebował. I był pewny, że ktoś tam w świecie go szuka, czuł to. Słyszał jak go woła i jest coraz bliżej.

Nie czuł obawy, wiedział, że niedługo się spotkają i zniknie złota klatka. Wiedział, że wraz z NIM jego świat się zmieni, on się zmieni. Ale nie może zawieść mistrza, nie może zawieść przeznaczenia. Poczeka, a gdy nadejdzie czas, bez wahania ruszy za tym, kto jest mu przeznaczony. I powierzy mu się… cały.

Wierność i ufność wilków- pomyślał z sarkazmem.

-Syriusz-szepnął a po jego policzku potoczyła się samotna łza. W wąskim paśmie księżycowego światła, które wydostało się zza chmur, promieniała srebrzystym blaskiem.- Pomóż mi, błagam.

Uniósł się, chcąc podejść do okna, lecz nie zrobił nawet kroku, kiedy potknął się i… wylądował w czyiś ramionach. Nie zastanawiając się nawet, wtulił się w zaoferowane ciepło. I ten zapach lasu po deszczu.. Ten ktoś także go przytulił, zupełnie jakby się znali całe życie i to było takie naturalne, a Harry nie chciał tego przerywać. Tu było tak przyjemnie bezpiecznie.

- Kim jesteś? -zapytał zaciskając palce na cudownie miękkim płaszczu.

Głos, który mu odpowiedział uspokoił go całkowicie. Był taki ciepły, dźwięczny i łagodny.

- Twoim przeznaczeniem, moja Ofiaro. Twoim życzeniem i panem.

- Przyszedłeś tu po mnie?

- Tak. Nareszcie cię znalazłem. Nigdy cię już nie opuszczę.

- Będziesz mym nauczycielem i przewodnikiem.

- Hai. Po wieki.

- Nie jesteśmy ludźmi, prawda?- to pytanie wcale nie wydawało mu się absurdalne. Ta istota nie mogła być człowiekiem.

- Nie. Jesteśmy elfami, wolnymi wilkami.

- Rozumiem. Teraz zabierzesz mnie ze sobą?- zapytał z nadzieją.- Uwolnisz mnie z tej złotej klatki?

- Hai. Jesteś mój. Nikomu cię nie oddam.

- Jestem twój- potwierdził, choć nie było to pytanie.

Nagle poczuł, że nieznajomy wkłada mu rękę pod kolana i podnosi. Mocniej wtulił się w upragnione ciało.

- Śpij, przed nami długa droga, Hari.

To dziwne zmiękczenie jego imienia bardzo mu się spodobało. Zamruczał cicho zasypiając.

 

 

Rozdział 2

Obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Czuł się jakby wpadł do galaretki. Chciał się przeciągnąć, lecz coś blokowało jego ruchy. Otworzył oczy i już wiedział skąd się wzięło to dziwne uczucie. Siedział na grzbiecie czegoś, co najwyraźniej było wilkiem, oparty o pierś elfa. Kiedy ten zauważył, że Harry otworzył oczy zapytał łagodnie:

- Wszystko w porządku?

- Tak. Jak ci na imię?

- Kiba. Mów do mnie Kiba-sensei, przynajmniej na razie. A to jest Shiro- poklepał bok wilka, który zawył głośno.- Chcesz bym się na chwilę zatrzymał?

- Nie. Tak jest dobrze. Ale czy Shiro nie jest za ciężko?

- Jesteś elfem, wiec nie ważysz prawie nic. Shiro prawie nie czuje naszego ciężaru- wytłumaczyła najwyraźniej rozbawiony, a kiedy Harry się zawstydził objął go mrucząc.- Nie martw się, żyłeś wśród ludzi. Dużo wody upłynie nim nauczysz się wszystkiego o elfach i samym sobie. Od tego tu jestem, nauczę cię wszystkiego co sam potrafię. Dobra, tu przenocujemy- postanowił wilk zatrzymał się.

Znaleźli się na niewielkiej polanie otoczonej świerkami, przy której krawędzi płynął strumyczek z tak czystą wodą, że gdy Harry wydostał się z objęć Kiby, wziął trochę wody w dłonie i napił się. Smakowała wyśmienicie. Elf wyglądał na rozbawionego przyglądając się tej scenie, lecz chwilę później on i Shiro zrobili to samo.

Gdy rozpalili małe ognisko i najedli się dzikimi owocami przyniesionymi przez elfa, Harry ułożył się koło długowłosego na cienkim kocu. Mimo iż noc była ciepła, Potter zadrżał z zimna. Nie był przyzwyczajony sypiać w lesie i to na gołej ziemi. Kiba najwyraźniej to zauważył, ponieważ przysunął się do czarnowłosego i przytulając go do siebie nakrył ich obu swoim ciepłym i niewiarygodnie miękkim płaszczem.
Harry zarumienił się, ale nie protestował. Srebrnowłosy wyczuwając spięcie jego mięśni, wczesał dłoń w jego włosy i szepną mu cicho do ucha:

- Boisz się mnie?

- Nie. Ja po prostu czuję się niezręcznie.

- Baka*- roześmiał się wdzięcznie.- Będziesz ze mną wieczność. Nigdy nie wypuszczę cię ze swoich ramion. Dla ciebie jestem wojownikiem, nauczycielem, sługą, przyjacielem, oparciem i kochankiem.


- K-kochankiem?- Harry zrobił przerażoną minę i odskoczył.

- Hai**, kochankiem- roześmiał się cicho długowłosy.- Nie wiem dlaczego cię to tak przeraża. Wytłumacz!

- Ale ja jestem mężczyzną i… ty jesteś mężczyzną i…

- I?- elf naprawdę nie wiedział o co mu chodzi.

-… i takie coś jest niedopuszczalne!

- Niedopuszczalne?- brew elegancko podjechała do góry.- To jest naturalne, nawet dla ludzi.

- Ale, ale…

- Hari, kochanie się ze swoim Wojownikiem jest normalne, wręcz nie ma takiej pary, która by tego nie robiła. Z czasem zaczniemy sobie ufać i kocha. Przez ten akt będziemy jeszcze bliżej siebie. Połączymy się nie tylko duchem ale i ciałem. To jest coś wspaniałego!- nagle coś zrozumiał. – Nie, głuptasie, nie mam zamiaru rzucić się na ciebie i zgwałcić.

Harry mocno się zarumienił.

- Ja nie..

Kochanie, kiedy nadejdzie czas i będziesz gotowy, sam o to poprosisz. T normalne, że jesteś teraz na to zbyt młody. Musisz się jednak przyzwyczaić do mojego dotyku, dlatego będę dotykał cię jak najczęściej. A teraz chodź tu sportem- poklepał miejsce, gdzie chłopiec przed chwilą leżał.

Harry zbliżył się do niego i tak jak wcześniej położył się obok. Tym razem jednak sam ułożył się jak najbliżej elfa, kładąc głowę na jego ramieniu, a dłonie wczepił w białą szatę długowłosego. Kiba uśmiechnął się a Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak przystojny jest jego Wojownik. Długie, srebrne włosy, jedwabiście miękkie w dotyku, oczy koloru nieba po burzy, takie głębokie i pełne zrozumienia. Doskonałe ciało i miły, wręcz macierzyński charakter. Ponad to wiedza, że nigdy go nie zostawi i będzie bronił przed złem tego świata.

Harry był pewny, że może mu zaufać, a myśl o tym, że miałby pójść z nim…, nie, kochać się nie wydawała się tako okropna. To ciepło elfa i uczucie bycia chcianym i po raz pierwszy raz bezinteresowna akceptacja. To było takie… dobre. Tak, od razu mu zaufał.

Kiba-sensei…

Ciekawe to oznacza. Kiba. Postanowił o to zapytać.

- Kiba-sensei?

- Hai?

- Co oznacza twoje imię?
- Kiba? Kieł. Sensei oznacza mistrza, nauczyciela.

- A Shiro?

- Biały.

Harry rzucił okiem na leżącego nieopodal wilka. Był znacznie większy od innych przedstawicieli swego gatunku i zdecydowanie nie był normalnego umaszczenia., gdyż jego futro było białe, a oczy miały tak jasny odcień błękitu, że wydawał się ślepy.

- Ale dlaczego wilki?

- My również jesteśmy wilkami. Taka jest nasza natura i drugie ciało.

- Masz na myśli animagię?

To coś bardziej głębszego.

- Nie rozumiem- zajęczał Harry.

- Zrozumiesz, z czasem.

- A czy ja będę taki przystojny jak ty?- zdając sobie sprawę co właśnie powiedział, Potter ukrył zarumienioną twarz w połach koszuli elfa.

- Uważasz, że jestem przystojny?- cichy, miękki śmiech zawirował koło ucha chłopca.- Ty jesteś silny i uroczy. Z czasem wykształcą ci się inne elfie cech, które dotąd były ukryte, a wtedy będziesz jednym z najpiękniejszych istot chodzących po ziemi.

- P-przestań!

Znowu cichy śmiech wydobył się z ust długowłosego.

-Ale to prawda.

- Kiba-sensei, jesteś okropny!

- Ja? Skądże! Hari-chan, jesteś taki słodki!

- Podoba mi się- szepnął nagle zielonooki.

- Co takiego ci się podoba?

- To jak mnie nazywasz. Czuję tyle uczuć płynących od ciebie. I są to same pozytywne uczucia. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżyłem.

- Śpij- szepnął Kiba.

- Dobranoc.

- Dobranoc- wymruczał głaszcząc go po włosach, póki chłopiec nie zasnął.

Wiatr zawirował wokół leżących obok siebie chłopca, mężczyzny i wilka.

 

 

Rozdział 3

Słońce wyjrzało zza pobliskiego pagórka rozświetlając i budząc przyrodę z nocnego odpoczynku. Kielichy kwiatów zaczęły się otwierać, pszczoły wyleciały z barci w poszukiwaniu pyłków, mrówki wyruszyły na poszukiwania jedzenia dla swej królowej, zaczął się nowy dzień. Jedyną niecodzienną rzeczą był wilk, który biegł, niosąc na swym grzbiecie dwie istoty.

Harry był wykończony nieustanną jazdą, to był już czwarty dzień. Od tych czterech dni miał bardzo napięty plan. Budził się przed wschodem słońca, ledwo przytomny wsiadał na wilka jedząc zebrane wcześniej przez elfa owoce i korzonki, podczas gdy elf go przepytywał z poprzednich wykładów. Zajmowało im to około dwie godziny. Następnie Kiba, streszczał mu zawiłości życia i etyki elfów. Koło południa zatrzymywali się by zjeść porządniejszy posiłek, napić się wody i odpocząć. Pół godziny później znów byli w drodze a długowłosy zaczynał uczyć Pottera języka elfów. Co zaskoczyło ich obu, Harry zapamiętywał wszystko, co powiedział jego nauczyciel, nawet najdrobniejsze szczegóły.

Jego wygląd także się zmieniał. Nie musiał już nosić okularów, po prostu, po pewnym czasie stwierdził, że dobrze widzi także bez nich. Jednak, kiedy Kibie spodobała się ta zmiana ,, Bez nich mogę patrzeć wprost w twoje oczy Hari, są dzięki temu bardziej wyraziste.’’, Harry rozstał się ze szkłami na dobre. Jego ciało nadal było drobne, lecz już nie chorobliwie chude. Zielonooki poszedł za radą sensei'a i zaczął zapuszczać włosy, dzięki czemu kosmyki wymykały mu się nieposłusznie na twarz i oczy.

Młodzieniec zauważył także, że jest bardzo szczęśliwy, jakby znalazł coś, co od dawna do niego należało. Coraz bardziej otwierał się przy elfie i opowiadał mu o swoim dotychczasowym życiu, o upokorzeniach, jakich doznał i przyjaciołach. Po krótkim czasie opowiedział mu, jak bardzo denerwują go ludzie, którzy widzą w nim tylko złotego rycerzyka, którym będą mogli zasłonić się w razie otwartej wojny. Jak bardzo zawiódł się na dyrektorze, którzy zawsze wszystko przed nim ukrywał, albo karmił półprawdami. Chciał go wykorzystać nie mówiąc mu niczego. Kiba w zamian opowiadał mu o swoim życiu, jako niesfornego chłopca, a późnej mężczyzny, nigdy nie do końca słuchającego poleceń nauczycieli, a nawet władcy. Harry uwielbiał te historię, często więc spędzali noce na opowiadaniu, słuchaniu i komentowaniu różnych wydarzeń. Elfy, nie interesują się toczącą się wojną. Zresztą niewielu czarodziei pamięta jeszcze o ich istnieniu, gdyż żyją setki lat i raczej stronią od ludzi.

Harry dowiedział się, że Kiba ma 115 lat i cieszy się, że nareszcie znalazł swoją Ofiarę. Coraz bardziej się do siebie zbliżali, choć Harry nie zdawał sobie z tego sprawy. Jakby zupełnie zapomniał o wcześniejszych słowach elfa o partnerstwie, albo przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie.

*

W samym środku najmroczniejszego lasu, w Wielkiej Brytanii stał zamek z czarnego kamienia. Wokół niego, od ponad pół wieku, była obecna mroczna aura. Powodowała ona u każdego, kto znajdował się w pobliżu ciarki. To był Koszmarny Dwór. W jednej z komnat tej twierdzy stał wygodny czarny tron z wyrytymi wijącymi się wężami. Co, jak co, ale jego właściciel najwyraźniej cenił sobie wygodę.

Cała sala była prawie pusta. Prócz owego tronu stały tam tylko kolumny podtrzymujące wysoki sufit i stół ustawiony obok jednej ze ścian. Na tym stole ludzie w czarnych szatach i z maskami na twarzach zostawiali raporty na temat posunięć ich wspólnych wrogów. Dlaczego nie zdawali sprawozdania panu tego zamku? Jak łatwo się domyślić takowy wyjechał. Prawda, Lord Voldemort wyjechał, by samodzielnie uporać się z pewną, niecierpiącą zwłoki, sprawą i nie mógł pozwolić by jego Śmierciożercy zawalili ten kontrakt.

*

- Nie zgadzam się - orzekła donośnie osoba siedząca na tronie. Był to mężczyzna w sile wieku. Wydawało się, że nie ma więcej niż 30 lat, tak naprawdę liczył sobie o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Jego uroda mogłaby oczarować nie jedną kobietę, a także zachwycić niejednego mężczyznę. Jego długie, czarne włosy opadały swobodnie na ramiona i plecy, a z przodu podtrzymywane były przez srebrną, delikatnie zdobioną rubinami koronę. Czarne oczy patrzyły na klęczącego przed nim mężczyznę z odrazą i wstrętem, a delikatnie wykrojone usta wykrzywiły się w pogardzie. Ciemne brwi złączyły się nad nosem ukazując zagniewanie i zniecierpliwienie. Był ubrany w czarne szaty z czerwonymi akcentami i purpurowy płaszcz z wyszytym wężem. Był to znak wampirzego klanu.

W tym momencie mimika twarzy wampira ze srogiej i poważnej zmieniła się we wrogą i zagniewaną. Jak ten człowiek, marna ludzka istota, śmie prosić go o przyłączenie się do jego armii?!

- Jesteś nędznym człowiekiem, który ubzdurał sobie, że wywalczy sobie drogę do nieśmiertelności. I jak to mówisz? Władzy i potęgi. Otóż powtarzam ci po raz ostatni, nie mam ani ochoty ani najmniejszego zamiaru zadawać się z takimi jak ty. W ogóle, z żadnymi ludźmi. – Voldemort, słuchając każdego słowa przepełnionego pogardą i ironią, stawał się, co raz bardziej rozwścieczony. Nie pojmował, jakim prawem ten podgatunek istoty ludzkiej, śmiał mu odmawiać. Płaszczył się przed nim, klęczał wręcz, by zdobyć jego poparcie, a ten odprawia go z kwitkiem!
- A teraz odejdź i uważaj byś nigdy więcej nie pokazał mi się na oczy. Wierz mi, nawet dla ciebie, śmierć może stać się wybawieniem.

Wściekły Voldemort nie mając wyboru opuścił zamek, a w duchu poprzysiągł zemstę za tą zniewagę.

Chwilę później w sali tronowej rozległ się złowrogi śmiech. Czarnowłosy wampir nie mógł się powstrzymać. Ludzie są tacy zabawni. I to ma być najsilniejszy czarnoksiężnik, przed którym te nędzne istoty drżą? Żałosne.
*

- Kiraya-sama - rozległ się łagodny głos młodego mężczyzny stojącego przy wrotach. Oczy władcy natychmiastowo zwróciły się w jego stronę i wampir został zaproszony gestem ręki w głąb pomieszczenia.

- Narya, stało się coś?

Narya był dość młodym wampirem, nie miał nawet dwustu lat. Jego przydługie, czerwone włosy łączyły się w większe kosmyki i swobodnie opadały na szyję. Tylko, jak zawsze niesforna grzywka, układała się inaczej. Każdy włos odstawał w inną stronę. Fiołkowe oczy patrzyły na swego władcę z oddaniem i czcią. Teraz zawarta była w nich również prośba.

Czerwonowłosy stanął przed swoim panem, ukłonił się nisko i przemówił z szacunkiem:

- Kiraya-sama, proszę o pozwolenie na opuszczenie królestwa w celu odszukania mojej Ofiary.

Czarnowłosy wampir milczał przez chwilę zastanawiając się nad jego prośbą i wpatrywał się w fiołkowe, niepewne a zarazem zdecydowane oczy. W końcu skinął i rzekł z łagodnym, tak niepodobnym do poprzedniego, uśmiechem.

- Idź, mój drogi przyjacielu. Mam nadzieję, że znajdziesz swego wybranka szybciej niż Kiba-san. Niech cię gwiazdy prowadzą a księżyc czuwa nad tobą, dziecię nocy.

*

Słońce po raz kolejny chyliło się ku zachodowi. Niebo przybrało różowo-fioletową barwę a na ziemi przybywało cieni. W puszczy rozległo się nagle pohukiwanie sowy i pisk schwytanej przez nią myszy. Kilka metrów dalej wiewiórka wdrapywała się na drzewo z żołędziem w pyszczku by nakarmić swoje, już nie takie małe, dzieci. Obok niej przebiegł jeleń. Jego złote poroże mieniło się w ostatnich promieniach słońca. Biegł ile miał sił w kopytach. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Coś go goniło, nie wiedział co, nie chciał wiedzieć. Chciał być jak najdalej od tego. Nagle wyczuł, że zbliża się do niego coś dziwnego. Wyczuwał wilka i coś, co pachniało człowiekiem, ale ten zapach był nikły i jeszcze coś, czego jeszcze nigdy nie czół. Postanowił zaryzykować i pogalopował w stronę tego dziwactwa, może tam znajdzie pomoc? Przeskoczył nad zawalonym drzewem i o mało się nie poślizgnął. Prawie wyczuwał oddech oprawcy na swoim karku. Nie chciał zginąć, nie teraz, nie w ten sposób. To dodało mu więcej siły. Był już tak blisko tamtych, kiedy się odwrócił do tyłu. Pościgu nie było. Czyżby bał się tamtych. Zaintrygowany jeleń postanowił trzymać się tej dziwacznej trójki. Położył się w pobliżu i wsłuchał się w ich rozmowę.

*

Tej nocy Harry nie mógł zasnąć. Czuł jakiś dziwny niepokój, ale nie chodziło tu o strach bardziej o zniecierpliwienie. Jakby część jego, jego dusza, nie mogła się czegoś doczekać, czegoś, co było jej bliskie, ale jeszcze nigdy tego nie doświadczył. Czegoś, do czego od dawna, nie, od zawsze, należał. Kiba widząc jego zaniepokojenie uśmiechnął się. Zbliżali się…

*

Nagle poczuł jak coś dotyka jego pośladków. Delikatnie sunie w górę, gdzie odsłonięty był kawałek pleców. Delikatne palce musnęły wrażliwy fragment ciała tuż nad spodniami. Odwrócił głowę do tyłu i spojrzał w błękitne oczy, które patrzyły na niego ciepło i jakby… z wahaniem. Nie, nie miał nic przeciwko. Przymknął oczy, a opuszki palców śmielej dotykały skóry. Mruknął z aprobatą. Ten dotyk nie sprawiały bólu, dawał przyjemność, więc dlaczego miałby się sprzeciwiać?

Miejsce palców zastąpiły miękkie usta, składając gorący pocałunek. Chwilę później zasnął w ramionach Wojownika.

*

Dobro nie może istnieć bez zła, tak jak zło nie może egzystować bez dobra. Uzupełniają się nawzajem. Jeżeli zniszczyć zło, zniszczone zostanie dobro, i na odwrót. Dlaczego więc dobro i zło nie mogą współpracować? Ponieważ zawsze znajdą się tacy, którzy chcą zniszczyć tą równowagę. A wtedy dobro złem się staje, a zło dobrem…

 

 

Rozdział 4

-Wszyscy gotowi? - spytał elf. Miał on przydługie zielne włosy, tylko z tyłu długie kosmyki związane były w kitkę. Czarne oczy patrzyły wesoło na stojącą przed nim, trójkę elfów. Ubrany był w zieloną bluzkę bez rękawów, pasującą kolorystycznie do jego włosów i spodnie za kolana, wykonane z jakiegoś miękkiego materiału. Wysokie, skórzane buty były wprost idealne na dłuższe wędrówki. Delikatne, jasne dłonie ściskały cisowy łuk, a przez plecy przerzucony był kołczan pełen strzał. Ubranie dowódcy zlewało się z otoczeniem, dzięki czemu mógł się niezauważenie poruszać. Na twarzy elfa widniał łagodny uśmiech dodający mu uroku.

– Musimy ruszać. Koło południa Kiba-san przekroczy granicę naszego królestwa. Chcę iść, jak najszybciej go powitać.

- Wraca?- zdziwił się jeden z żołnierzy. Miał on brązowe włosy, ścięte na jeża. Przewiązana przez czoło zielona chusta zgrywała się z kolorem jego oczu. Ubrany był podobnie jak jego przywódca. – Czyżby, po dziesięciu latach, odnalazł swoją Ofiarę?

- Nie wiem, Usugi. Hideki- zwrócił się do innego ze swoich podwładnych. Miał on ognistoczerwone włosy i tego samego koloru oczy. Ubranie nie różniło się niczym od stroju Usugiego. Nie miał tylko bandamy. - Zbierz wilki, niech ruszą przodem. Ty też Yeni- fioletowo włosy elf skinął głową z godnością, a czekoladowe oczy wyrażały dumę, szczęście i oddanie.

- Tak, Semei-san.

Przywódca, nazwany Semei, uśmiechnął się zadowolony. Jego przyjaciel wracał…

Hideki ukłonił się przed swoim dowódcą i oddalił się pospiesznie z polany na której byli jego towarzysze.

Semei rozejrzał się dokoła i ponownie się uśmiechnął przypominając sobie lata swojej młodości, kiedy to wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Kibą, biegali przez las i psocili, ile tylko się dało. Na tej polanie otoczonej dębami uczyli się pierwszych sztuk walki. Kiba bardzo się do tego przykładał, ponieważ pragnął stać się dobrym i odpowiedzialnym Wojownikiem, a on pragnął zostać oddanym żołnierzem króla, by muc być blisko swego szlachetnie urodzonego przyjaciela. Na jednym z pobliskich, rozłożystych drzew opowiadali, zwierzali się ze swoich marzeń i fantazji. Do dziś pamiętał, jakie błyszczące miał oczy białowłosy, gdy opowiadał o sobie i swojej Ofierze. Odkąd Kiba wyruszył na jej poszukiwania, Semei czuł się bardzo samotny. Służba u króla wymagała od niego pełnego zaangażowania i mimo, iż miał w swoim oddziale oddanych mu ludzi nie zastąpili mu oni towarzysza z lat dziecięcych. Miał tylko nadzieję, ze jego najbliższy przyjaciel, po dziesięciu latach spędzonych poza królestwem, w końcu odnalazł swoje przeznaczenie. Tego właśnie mu życzył.

*

Obudził się z wyjątkowo przyjemnego snu i pierwsze co zauważył to dłonie ściskające jego tyłek.

- Zabieraj swoje ręce z moich pośladków, Kiba-sensei.

Chwilę później rozległ się jęk i Kiba z wyrazem szoku na twarzy zwinął się w kłębek trzymając się za krocze..

*

- Nie trzeba było bić mnie tak mocno - jęknął po raz któryś elf.

- Mogłeś mnie nie obmacywać, kiedy spałem- powiedział po raz któryś Harry.

-Hmmm.. – Kiba spojrzał na swojego towarzysza sugestywnym spojrzeniem – teraz nie śpisz, czy to znaczy, że mogę? – I przyssał się do odsłoniętej szyi.

- Możesz co? – Harry odsunął się, nie bez żalu od chętnych ust. Zasłonił je dłonią i spojrzał gniewnie.

-Trochę cię poobmacywać – spytał, całując środek dłoni.

Kiba pożałował swojego pytania w momencie, w którym poczuł uderzenie w twarz. - Znamy się kilka dni a on już rządzi mną jakbyśmy byli ze sobą kilka lat - powiedział cichutko trzymając się za siniejący policzek.

*

Czarne szaty łomotały złowrogo, kiedy pokonywał coraz to nowsze przeszkody. Znajdował się przed ogromną posiadłością, w której mieszka ON, jego Ofiara. Wychylający się zza chmury księżyc oświetlił czerwone włosy i radosny uśmiech, który pojawił się na twarzy przybysza. Narya cierpliwie poczekał aż zgasną wszystkie światła w tym ogromnym domu i bezszelestnym krokiem podążył w stronę otwartego okna na drugim piętrze, by przekraść się do środka. Ciekawy był jak wygląda jego Ofiara i jak zareaguje na wieści o swoim Wojowniku i ich wspólnej przyszłości.

*

Biegli przez gęstniejący las. Coraz szybciej i szybciej zbliżając się do granicy królestwa. Harry siedział a wilku kurczowo trzymając się jego futra. Kiba biegł obok i ku wielkiemu zdziwieniu chłopca dotrzymywał mu kroku. W trakcie podróży młody Potter nauczył się bardzo dużo. Dzisiaj rano próbował mu wpoić zachowanie i słowa które miał wypowiedzieć w stosunku do władcy. Harry’emu nie było na rękę klękanie , kłanianie się i całe te dworskie rytuały. ale kiedy podzielił się swoimi wątpliwościami z Wojownikiem oberwał po głowie i „nie będziesz się przed nikim płaszczył, usuratonkachi”. Zawstydzony chłopiec nie powiedział nic przez następne kilka godzin, aż pod wieczór się przełamał i zapytał co to jest „usuratonkachi”, odpowiedział mu tylko cichy śmiech.

Kiba biegł w skupieniu i usiłował przypomnieć sobie, gdzie znajduje się pewne miejsce. Tak długo tu nie był, że prawie zapomniał. Przez tyle lat próbował znaleźć Hari’ego, przez tyle lat przeszukiwał wszystkie kontynenty, kraje, miasta… I w końcu go znalazł. Mało tego, był w pełni zadowolony ze swego młodego towarzysza. Chłopiec był uroczy i z przystojniał w oczach. Kiba był pewien, że to jego bliskość zdejmuje z małego uroki którymi był dotąd okryty. Uroki, które miały pomóc dzieciom przystosować się do środowiska, w którym żyły, a czarnowłosy żył wśród ludzi. A teraz, przy nim, zaczęła ujawniać się jego prawdziwa natura. Oczy z dnia na dzień stawały się coraz bardziej wyraziste, rysy twarzy w niektórych miejscach wyostrzały się, w niektórych łagodniały nadając twarzy wprost uroczy wygląd. Sylwetka z drobnej i niezdrowej zmieniała się w bardziej wytrzymałą i męską, choć nadal drobną. Mimo iż minęło tak niewiele czasu Kiba pokochał całym sercem swoją śliczną Ofiarę i nikomu nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Na tą myśl, na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Tak, Hari był doskonały.

Kiba uśmiechnął się ponownie, kiedy usłyszał szum wody. Tak to będzie dobra odmiana i Hari na pewno się ucieszy.

*

Draco Malfoy siedział na łóżku i z zamyśleniem wpatrywał się w okno. Jego matka oczekiwała, że on dołączy do śmierciożerców, ale co dziwne jego ojciec nie powiedział ani słowa na ten temat, który różnił się od matki-fanatyczki. Tak naprawdę nie miał wyboru - musiał dołączyć do Voldemorta, musiał, ale nie chciał. Nie chciał zabijać, torturować, szantażować… Nie, to nie dla niego. On wolał uciec gdzieś daleko i nie mieszać się do tej bezsensownej wojny, która nie przynosiła żadnych korzyści. Jedyne co przynosiła to cierpienie- cierpienie, którego Draco tak nienawidził - i śmierć.

Przeniósł wzrok na mahoniowe biurko zawalone książkami i pergaminami, a następnie na szafę która przepełniona była ubraniami a następnie na baldachim jego antykowego łoża. Położył się i wtulił twarz w zieloną pościel. Nie, on nie chciał takiego życia. Teraz najbardziej pragnął by ktoś wyrwał go z tego piekła. Ktoś, ktokolwiek. A wtedy on ruszy za tym kimś i na zawsze będzie mu oddany. Ale to tylko marzenia. Przecież nikt go nie uwoli. Nikt. Na zawsze w tej ziejącej chłodem pustce. Na zawsze sam. Mocniej wtulił twarz w miękką kołdrę a po jego pergaminowym policzku...

Ze strony okna dobiegł go cichy szelest. Jakby otarcie się jakiegoś materiału o ciało. Niebieskie oczy zwróciły się w jego stronę. Chwilę później rozszerzyły się w niedowierzaniu.

 

 

 

Rozdział 5

 

Słońce chyliło sięku zachodowi, barwiąc zazwyczaj błękitne niebo na różowo i fioletowo.  Na niebie nie było ani jednej chmurki. Jakiśspłoszony ptak poderwał się do lotu, a za nim rozległo się wściekłemiauknięcie. Jedynym odgłosem nieustannie przerywającym ciszę był pluskwodospadu i cichy spływ/bieg rzeki. Krystalicznie czysta woda mieniła sięniczym srebro w ostatnich promieniach słońca. Jak na dłoni, widać było kamieniei piasek na dnie rzeki. Od czasu, do czasu przepłynęła jakaś samotna ryba. Brzeginiewielkiej rzeki obrastały w kolorowe kwiaty i soczystą trawę./Miejsce tozapraszało swym spokojem i pięknymi widokami do kąpieli i odpoczynku namiękkiej, pachnącej trawie.

 

Harry, z zachwytem,wpatrywał się w ten baśniowy obrazek.  Nie mógł uwierzyć, że takie miejsce w ogóleistnieje. Wraz z Kibą dopiero co opuścili linię drzew i powolnym krokiemzmierzali tego cudownego miejsca. Kiba, widząc zachwyconą minkę chłopca,oblizał usta.  Raj obiecany, i nie chodzitu o miejsce, gdyż to widział wiele razy a o fantazje jakie rodziło przebywanietu z Harrym w głowie elfa przewijały się bezwstydne wizje.

 

Elf?.)pomógłzsiąść czarnowłosemu z  grzbietu wilka izaniósł go na rękach na soczystą trawę. Siadając obok, zadbał by chłopakobserwując przyrodę kątem oka zawsze go widział. Powolnymi ruchami rozpiąłpłaszcz i ściągnął go z siebie. W równie ślimaczym tempie ściągnął białą tunikęodsłaniając światu swoją doskonale umięśnioną klatkę piersiową i ramiona.Doskonale zdawał sobie sprawę z ukradkowych spojrzeń chłopca w jego stronę irumieńca na jego ślicznej twarzyczce, ale nawet nie dał tego po sobie poznać.Jedynym, co go zdradziło, był dyskretny uśmiech pełen zadowolenia. Starając się,by jego głos nie był przesiąknięty pożądaniem, jakie tym momencie odczuwał,zapytał:

 

- Hari-chan,dlaczego się nie rozbierzesz?

 

- A… a d-dlaczegomiałbym coś takiego zrobić?- zadał niepewne pytanie zielonooki.

 

- Jak wieczamierzasz wziąć kąpiel, kochanie?

 

- K-kąpiel? Dlacz…

 

- Nie masz ochotyzanurzyć się w tej ciepłej wodzie? – przerwał mu białowłosy z uśmiechem.-Podróżujemy od kilku dni i przydało by się nam coś takiego.

 

- Masz racje-palce Harry’ego powędrowały go guzików jego własnej koszuli. Wydawał sięrozbierać swobodnie, ale z każdym odkutym skrawkiem skóry rumienił się corazbardziej. Płonące spojrzenie Kiby, które lustrowało każdy cal jego ciała wcalemu nie pomagało.

 

Kiedy został wsamej bieliźnie spojrzał na swego nauczyciela nie wiedząc co robić dalej. Alewidząc, że niebieskooki także się rozbiera pozbył się ubrań całkowicie.

 

Szedł za elfem w storęwody starając się nie patrzeć cały czas na jego nagie pośladki. Nie mógł siępozbyć tego przeklętego rumieńca z twarzy. Nie dość, że jego własna nagość gokrępowała to jeszcze był ZBYT zainteresowany ciałem swojego nauczyciela. Wszczególności jedną częścią tego ciała. Dolną częścią.

 

Poczuł ulgę, kiedyletnia rzeczna woda otoczyła jego ciało. Siadając na piaszczystym dnieniedaleko brzegu westchnął zadowolony. Woda sięgała mu teraz do ramionprzyjemnie muskając jego ciało Otworzył oczy, które przymknął pod wpływem tejdelikatnej pieszczoty i spojrzał na Kibę. Ten stał pod wodospadem pozwalając byspadająca woda ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin