Antologia - Wizje Alternatywne. Tom 6.pdf

(1658 KB) Pobierz
 
774727522.001.png
12 nowych prekognitów
Mijają właśnie 3 lata od wydania poprzednich „Wizji alternatywnych”. Dużo się zmieniło
w polskiej fantastyce przez te trzy lata. Bardzo dużo.
Przez ten czas pisałem o boomie, dzisiaj mamy już chyba przesilenie tego zjawiska.
Takiej liczby debiutów, wydanych książek i opublikowanych opowiadań jak w ostatnich
dwunastu miesiącach nigdy dotąd nie było. Polska fantastyka leży dzisiaj wszędzie: w marketach,
kioskach prasowych, stolikach ulicznych i na salonach księgarskich. Piszą o niej poważne
dzienniki, tygodniki, bębni radio i pokazuje telewizja. Nie są to może informacje rzetelne, pełne,
ale polscy fantaści są obecni w mediach i nikt temu nie zaprzeczy. Tylko...
No właśnie, mam tylko takie wrażenie, że fantastyka wcale jednak nie trafiła na salony
intelektualne. Niby wszystko jest tak, jak sobie wymarzyliśmy w późnej komunie, ale jeśli się
dobrze przyjrzeć temu zjawisku, to zauważymy, że o fantastyce nadal piszą „nasi” ludzie, a nie
tzw. główna krytyka. Ona w ogóle nie zwraca już uwagi na SF czy fantasy. O ile kiedyś
zajmowała się nią pod kątem ukrytych znaczeń w prozie Zajdla czy futurologią Lema, to dzisiaj
całkowicie te gatunki ignoruje. Recenzuje się jeszcze Sapkowskiego, ale to wszystko. Niby
polska fantastyka jest obecna w mediach, tylko wciąż mam wrażenie, że to jedynie getto trochę
się poszerzyło, a bramy ma jeszcze szczelniej zatrzaśnięte niż dawniej.
Pisano już o tym po artykule Dukaja w „Nowej Fantastyce”, pokrzyczano, ponarzekano -
głównie na autora szkicu - poboksowano, oszczędzając przeciwnika i sprawa ucichła. Nikt nie
doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Z częścią tez wspomnianego artykułu się
zgadzam, z innymi nie, nie miejsce tu i czas, by dokładać swoje trzy grosze. Niewątpliwie mamy
jednak w polskiej fantastyce sytuację, z jaką dotąd się nie spotkaliśmy.
Jest kilku wydawców specjalizujących się w rodzimej literaturze fantastycznej, są
czytelnicy, którzy chcą ją czytać, jest dobry klimat wokół niej, tworzony przez portale
internetowe i liczne konwenty miłośników fantastyki. Na nich bywają młodzi autorzy i razem ze
swoimi - równie młodymi - czytelnikami dyskutują, planują, wymieniają opinie. Z peletonu
czytelników co chwilę wyrywa się jakiś nowy literat, zadebiutować jest łatwo, więc po kilku
miesiącach ma na rynku książkę, często od razu powieść. Poprawia się w niej niewiele albo w
ogóle, daje kolorową okładkę i pisze blurb w stylu hip-hopowym, mający się do treści jak pięść
do nosa, ale obiecujący niewiarygodne przeżycia. Od razu taki pisarz ma grono konwentowych
zwolenników, co książkę kumpla kupią, ba, trwa nawet swoisty handel - można zostać jednym z
bohaterów literackich. I tak kwitnie ta fanowska twórczość, kiedyś wypełniała fanziny, dzisiaj
zalega księgarnie. Tworzy też fałszywy obraz polskiej fantastyki.
Ja widzę na rynku coraz więcej książek płaskich, by nie powiedzieć błahych,
opowiadających historie o... no właśnie, o niczym. Niby nic nowego w świecie książki - na
Zachodzie to zjawisko bardzo powszechne - trzeba się z tym pogodzić, ale człowiek wychowany
w przeświadczeniu, że literatura to coś więcej, niż najlepiej nawet opowiedziana historia, zżyma
się na takie praktyki.
Powoli zbliżamy się też do modelu rosyjskiego, gdzie moda na rodzimą fantastykę została
wypracowana już dawno temu i właściwie żaden przekład nie jest w stanie przebić - nawet słabej
i głupiej - fantastyki krajowej, np. takiego Gołowaczewa.
Ten boom na rodzimą twórczość nie jest zjawiskiem wyłącznie getta fantastycznego.
Mamy boom na polską kulturę w ogóle. Kręci się więcej filmów, słucha się polskiej muzyki,
czyta polskich pisarzy. W narodowej literaturze nagle obrodziło pisarzami; piszą kryminały,
marynistykę, obyczaj, romanse, literaturę dla dzieci i młodzieży. Jeszcze w latach 80. nie mieliby
szansy zaistnieć na rynku. I w każdym gatunku jest podobnie - mnóstwo książek, ale rzeczy
wartościowych mało.
W fantastyce jednak, która ma zorganizowane środowisko bezkrytycznych odbiorców,
brak dobrze napisanej recenzji czy opinii powoduje, że większość autorów nie rozwija się.
Częściowo przez łatwość publikacji, co może się wydać paradoksalne - oni nie mają czasu
dopracować swoich utworów, przemyśleć ich, skomplikować, zapętlić fabuły - pisać trzeba
szybko, bo wydawca naciska. A entuzjastyczne komentarze w Internecie - bo trudno je nazwać
recenzjami - usypiają ich czujność.
Twierdzę, że z wielu tekstów opublikowanych w ostatnich dwóch latach dałoby się
wyciągnąć więcej. Tym autorom nie brak talentu, ale książka, a już na pewno powieść, wymaga
czasu. Proces twórczy to nie machanie łopatą, wszystko trzeba przemyśleć, a nie siadać do
komputera z marszu, mając ledwie konspekt utworu. Wiele książek tak właśnie potem wygląda.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy, jakby pomijany w rozważaniach o polskiej fantastyce.
Mówiąc o miałkości utworów literackich trzeba wspomnieć o kryzysie odbioru w ogóle. Mamy
powolny, ale stały upadek nie tylko kultury, ale wręcz tożsamości kulturowej i narodowej. Macki
globalizacji i tu sięgnęły - liczy się (ze względów ekonomicznych) tylko kultura masowa,
schlebianie jak najpowszechniejszym gustom, media właściwie tylko do tego nakłaniają. Coraz
rzadziej o czytelnika, który wobec przeczytanej właśnie lektury ma jakieś pytania, zgłasza
pretensje bądź nadzieje. To jak z kolorowymi magazynami, ludzie je czytają, ale nic z tego w
głowach nie zostaje (bo i niby co miałoby zostać). Wszystko jest nieważne. Obojętność zabija.
Już nie tylko przechodzimy obojętnie wobec drugiego człowieka, ubóstwa, tragedii, jesteśmy
obojętni wobec sztuki, wobec wszystkiego, co nas otacza. Czasem tylko jakiś zryw puszczony
zaraz w niepamięć (kibice piłkarscy po śmierci papieża), czasem jakaś moneta wręczona
wstydliwie żebrakowi...
Mnie boli - gdy biernie czytam wypowiedzi pisarzy na różnego rodzaju forach lub
przysłuchuję się im na konwentach - brak oczytania choćby w elementarnym kanonie SF czy
fantasy. Wyczuwam, że te młode wilki tego nie potrzebują. Po co im Le Guin, Dick, Zelazny,
Aldiss - to dinozaury.
Denerwuje mnie, gdy zarzut o błahość pisanej dzisiaj prozy odbija się, mówiąc, że dzięki
ich książkom młodzi ludzie chociaż czytają. Toż to nie argument. Człowiek musi czytać, inaczej
wróci na drzewo. Ale czytając rzeczy wyprane z ważnych treści, pozwalające wyłączyć w czasie
czytania proces myślenia, także wróci na drzewo. Tylko trochę później.
Ale - na szczęście - w każdej dziedzinie życia można znaleźć coś dla siebie. Są w polskiej
fantastyce autorzy, których czytać zawsze warto. Szkoda że wielu zaprzestało pisania, niektórzy
twórcy obecnego boomu - np. Ziemiański - także dawno niczego nie napisali.
Do tych „Wizji” udało mi się nakłonić do napisania opowiadania Marka Baranieckiego,
autora legendarnej już „Głowy Kasandry”, drugi oddech złapał Andrzej Zimniak, z wielką
satysfakcją odnotowuję reaktywowanie się Marka Huberatha i marsz ku górze Łukasza
Orbitowskiego. Ma wrócić do pisania Wiktor Żwikiewicz, a ten nigdy się czytelnikom nie
kłaniał.
„Wizje alternatywne” obyć się muszą w tym roku bez opowiadania Jarka Grzędowicza,
zawsze mocnego punktu w repertuarze - mam nadzieję, że to tylko jednorazowa przerwa. Cóż,
kiedyś pisał bardzo mało i tylko opowiadania (był taki czas, że publikował je wyłącznie w
„Wizjach”), ale odkąd przeszedł na zawodowstwo nie można go oderwać od pisania powieści.
Nie udało mi się nakłonić też do powrotu Marka Oramusa, chociaż już już wydawało się, że jakiś
tekst napisze.
Bardzo silny zrobił się autorsko Poznań, w tym tomie aż trójka z Wielkopolski - Iwona
Michałowska, Wojtek Szyda i Maciej Guzek - miło obserwować rozwój tamtejszego środowiska.
Stale obecni są ostatnio na tych łamach Krzysiek Kochański, Iza Szolc i Maja Lidia
Kossakowska. Krzysztof nie pisze ostatnio dużo, ale wyraźnie nie wyobraża sobie życia bez
pisania, z czego ja skwapliwie zawsze korzystam. Iza publikuje z kolei dużo, próbuje różnych
gatunków literackich. Zawsze jednak poszukuje trudnych i interesujących tematów. Maja do
Wizji #4 napisała krótką powieść „Zwierciadło”, która bardzo mi przypadła do gustu i przez kilka
lat namawiałem ją do powrotu do tego świata. Udało się, efekt znajdziecie w tym tomie.
Drugie opowiadanie publikuje u mnie Joanna Kułakowska, jej temat wschodni bardzo mi
leży (poprzednio było to epitafium pamięci Bułyczowa w wykonaniu Grzędowicza).
Na koniec dwóch autorów, którzy w „Wizjach” po raz pierwszy (nie licząc Iwony
Michałowskiej i Maćka Guzka). Piotr Witold Lech to autor, który w pewnym momencie częściej
publikował u Czechów, niż w Polsce. Nie mógł znaleźć uznania wśród rodzimych redaktorów, a
może była to kwestia tego, że uprawiał mniej popularne wtedy fantasy. Teraz chyba utrafił w
gusta redaktorskie i czytelnicze.
A krótkie opowiadanko Rzymowskiego przypomniało mi nieco klimat opowieści Kelly
Link, które bardzo lubię. Brakuje w Polsce tego rodzaju historyjek, klimatycznych, nastrojowych
i niesamowitych, mam nadzieję, że przypadną Państwu do gustu.
Mija siedemnaście lat, odkąd złożyłem pierwsze „Wizje”. Wliczając w to
monotematyczną „Czarną mszę”, jest to siódma antologia polskiej fantastyki. Znalazło się w nich
wielu pisarzy, kilka opowiadań weszło już do kanonu. Tak sobie myślę, że zawsze będzie w
naszej fantastyce trochę dobrych utworów, wartych wyłowienia i zebrania w jednym miejscu.
Czego czytelnikom, sobie i innym selekcjonerom z całego serca życzę. Do zobaczenia za parę lat,
zobaczymy, co wtedy będzie miała do zaoferowania polska fantastyka.
Wojtek Sedeńko, Olsztyn 17 maja 2007 roku
Zgłoś jeśli naruszono regulamin