Sukcesy na luzie.doc

(28 KB) Pobierz
Sukcesy na luzie

Sukcesy na luzie

Kiedyś jechałem w przedziale pociągu z biznesmenami starej daty. Z podziwem mówiliśmy o tym, że w biznes wkracza nowe pokolenie ludzi rzutkich, wykształconych, przebojowych. Ale … my i tak mamy nad nimi przewagę. Przewagę układów, znajomości, doświadczenia i tego spokoju, którego brak młodym i rzutkim.
Czy coś kojarzysz? Bo ja tak. To inny styl życia związanego z pracą i biznesem.
Czasami czuję się speszony wobec ludzi, którzy działają po nowemu. Z drugiej jednak strony tak sobie myślę, że jeśli miałoby to być lepsze, to ci ludzie powinni zarabiać więcej, niż ja. A tylko niektórym faktycznie się to udaje. Ci, którzy odnoszą poważne sukcesy i których znam, przy okazji prowadzenia biznesu medytują i używają afirmacji oraz modlitw.
O czym więc myślą pozostali, jeśli dla mnie pieniądze to coś, co i tak musi być. A praca ma mieć wartość niezależnie od ilości czasu, jaki się jej poświęca. Coś we mnie mówi: oby jak najmniej!
Czy jesteś zaskoczony, że pasywnie podchodząc do życia można zarabiać pieniądze i odnosić sukcesy? A ja je odnoszę tak właśnie, od niechcenia. Nie szarpię się i pozwalam, by jakaś potężna siła prowadziła mnie od jednego osiągnięcia do drugiego. Czasami jest to pomoc jednemu człowiekowi, czasami rozwiązanie problemu nurtującego kierownictwo zakładu pracy. Ale zawsze są to sukcesy. Nie są one co prawda tak wielkie, żeby pisano o nich i informowano w radiu, czy telewizji, ale … najważniejsze, że dzięki nim moje życie daje się lubić (oj, kiedyś miałem z tym kłopoty!).
Nie wierzysz, że to możliwe?
Żyjemy w tym samym świecie, a jednak w innych realiach. Twoje są mi dobrze znane, ponieważ przez kilkanaście lat próbowałem żyć i pracować jak „normalni ludzie”. Moje obecne realia podobają mi się jednak bardziej, gdyż dzięki nim mam coraz więcej spokoju, wypoczynku, radości.
Przez lata pracy nad sobą nauczyłem się nie tyle dostosowywać do świata, co pozwalać, by to, co chciałoby mnie wchłonąć, przepływało obok. W zamian za to próbuję tworzyć swój własny świat – oczywiście w taki sposób, który umożliwia wykorzystywanie naturalnych mechanizmów i skłonności dla osiągania własnych sukcesów.
Poznając mechanizmy rządzące światem człowiek staje się jego władcą. Gdy ich nie zna i nie pojmuje, może się najwyżej buntować i męczyć próbując płynąć pod prąd i udowadniać, jaki jest wolny.
Oj, „dało mi to popalić”, kiedy tego wcześniej nie rozumiałem. Teraz też nie wszystkie z moich kreacji wychodzą idealnie. Czasami dziwię się, jakie udało mi się osiągnąć efekty. I najczęściej chce mi się śmiać, gdy już pojmuję, gdzie popełniłem błąd. Resztki pomieszania i błędnych wyobrażeń o życiu materializują się w nieoczekiwany sposób.
Kiedy się przeprowadziłem do nowego domu, stwierdziłem, że przydałaby mi się sekretarka – księgowa, najlepiej z prawem jazdy i chęcią, by tu zamieszkać, i pilnować domu, gdy wyjeżdżam. Podjąłem w tym kierunku działania, a jednocześnie uzdrawiałem sobie poprzedni związek i kreowałem nowy. Planowałem też kupno samochodu. W odpowiedzi na ogłoszenie zgłosiło się mnóstwo chętnych panienek, ale żadna z nich nie gwarantowała mi tego, co potrzebuję. Ta, na którą najbardziej liczyłem, zawiodła w ostatniej chwili, pomimo że bardzo jej podobno zależało. Następnego dnia rozkręciła się za to akcja: zadzwoniła do mnie znajoma, która nie czytała ogłoszenia, ale na nie odpowiadała. Co więcej, złapała mnie na „komórce” podczas podróży i tylko w tym czasie, gdzie był zasięg sieci (mniej niż 10% drogi!). Jej oferta mi pasowała, bo wiedziałem, że nie będzie się włóczyła w weekendy. No i dogadaliśmy się. Potem dziewczyna mego kolegi prosiła mnie, żebym na siebie zarejestrował samochód, który ona kupuje, gdyż musi go ukryć przed mężem, z którym się rozwodzi. No i w efekcie tych wspaniałych kreacji zostałem “właścicielem” cudzego samochodu, a na karku miałem przez jakiś czas cudzą żonę z cudzymi dziećmi.
To wszystko przekonało mnie, że powinienem wreszcie zacząć pracować nad afirmacją: “sam wiem, czego chcę i osiągam to bez oglądania się na innych”.
Kiedy coś mi się chrzani, potrafię patrzeć na to z przymrużeniem oka. Pozostaję cierpliwy i wyrozumiały dla swej podświadomości i błędów, jakie popełniłem podczas kreacji. Mam wystarczająco dużo czasu na korekty, bo przecież już dziś nie umieram. Doskonale wiem, że nawet w sytuacji, gdy wydaje mi się, że tracę, na mojej drodze pojawia się nowa, jeszcze większa wygrana. A jak się nie pojawia, to rozumiem, że za bardzo czuję się przywiązany do tego, co straciłem.
I wtedy odpuszczam sobie. Nie cel, a przywiązanie.
Wtedy wszystko podąża we właściwym kierunku.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin