Bajki terapeutyczne.doc

(80 KB) Pobierz
Iwona Czarkowska "Kubeusz, smok zielony co okrutnie był przeziębiony"

Iwona Czarkowska "Kubeusz, smok zielony co okrutnie był przeziębiony"

Zastosowanie bajki wg autorki:

Szpital to miejsce dla dziecka nieznane i groźne. Ta bajka pomoże go oswoić. Bajka ma również przekonać dziecko, że lekarze i pielęgniarki zrobią wszystko, aby zabiegi, jakim zostanie poddane w szpitalu nie były aż tak przykre i bolesne, jak mu się wydaje. I nie warto bać na zapas. Zaś po wyjściu ze szpitala dbać o własne zdrowie, bo w życiu czeka na nas tyle wspaniałych przygód.

Treść bajki

„A wtedy królewna ukłuła się w palec i zasnęła, a razem z nią król, królowa i wszyscy mieszkańcy królestwa. Dopiero, gdy minęło sto lat drogą obok zamku przejeżdżał książę. Pocałował księżniczkę, która natychmiast się obudziła. A wraz z nią król, królowa i wszyscy mieszkańcy królestwa...” I to już koniec bajki – powiedziała mama zamykając książkę.

- Ja jestem chory... Czy też zasnę jak księżniczka? – zapytał Kuba.

- Nie... – roześmiała się mama. – Ciebie nie zaczarowała żadna zła wróżka. Jesteś tylko przeziębiony. Niepotrzebnie sprawdzałeś, ile śniegu zmieści się w butach.

- Bo Maciek powiedział, że ma większe nogi od moich i w jego butach zmieści się więcej! - oburzył się Kuba.

- I co? – zainteresowała się mama.

- Nic. Tata zabrał go do domu. A ja wygrałem! – powiedział z dumą Kuba.

- I w nagrodę masz teraz zapalenie płuc i musisz leżeć w szpitalu – westchnęła mama. - Ale nie martw się... Zaraz przyjdzie doktor Marcin, da ci zastrzyk i szybko wyzdrowiejesz.

- Ukłuję mnie, jak zła wróżka królewnę i obudzę się dopiero za sto lat? – przestraszył się Kuba.

- Nie pozwolę na to, bo przecież ja też musiałabym spać sto lat... A teraz poleż spokojnie, ja muszę pójść porozmawiać z doktorem Marcinem.

Gdy mama wyszła, Kuba zaczął rozglądać się wokoło. Z kolorowych ścian uśmiechały się do niego czarownica na miotle i cztery krasnoludki w czerwonych czapeczkach. A tuż przy oknie ulokował się wielki zielony smok. Kuba przyglądał mu się uważnie, gdy nagle smok kichnął potężnie.

- Na zdrowie! – powiedział Kuba tak samo, jak mówiła mama, gdy on kichał.

- Dziękuję – usłyszał w odpowiedzi i aż podskoczył ze strachu.

- Kto tu jest? – zapytał przestraszony chłopiec.

Smok zeskoczył ze ściany...

- Przepraszam, że cię przestraszyłem – powiedział między jednym kichnięciem a drugim. – Miałem dzisiaj lecieć na zawody i nagle dostałem okropnego kataru. Teraz na pewno nie zdobędę nagrody...

- Czy to były zawody w zjadaniu ludzi? – przestraszył się Kuba.

- Nie, no coś ty! My nie zjadamy ludzi. Teraz wszystkie księżniczki się odchudzają, są okropnie kościste i każdy smok woli jeść na obiad makaron z serem. Ja leciałem na Zawody w Puszczaniu Nosem Baniek Mydlanych. Ćwiczyłem cały rok, a teraz nici z nagrody... - rozpłakał się smok.

- Słuchaj smoku... – powiedział Kuba.

- Mam na imię Kubeusz – chlipnął smok. – Ale wszyscy mówią do mnie Kuba.

- A ja mam na imię Jakub i też wszyscy mówią do mnie Kuba – zdziwił się chłopiec. – Słuchaj Kuba... Zaraz przyjdzie doktor Marcin, żeby mnie zbadać. Poproszę go, to i ciebie zbada.

- Nie, ja się boję lekarzy... Mam okropne łaskotki. A w ogóle to może mnie zje? Słyszałem, że mali ludzie bardzo lubią gryźć smoczki. To może duzi ludzie nas zjadają?

- Malutkie dzieci mają smoczki z gumy... Ale doktor Marcin jest już zupełnie dorosły i na pewno cię nie ugryzie. O, właśnie idzie! – szepnął Kuba słysząc głosy za drzwiami.

Do pokoju weszła mama a za nią doktor Marcin. Przestraszony Kubeusz schował się pod łóżkiem.

- Cześć twardzielu! – doktor Marcin przywitał się z Kubą. – Leciałem sobie dzisiaj rakietą kosmiczną, właśnie miałem wylądować na Księżycu, a tu nagle słyszę, jak ktoś głośno kicha. No to wróciłem. Pokaż gardło i powiedz „aaaa”. Tak, jak smok, który chce mnie zjeść.

- My nie zjadamy ludzi – rozległo się nagle spod łóżka.

- Co mówiłeś? – zdziwiła się mama.

- Nic – Kuba szybko zakrył smoka kołdrą.- Ja tylko chciałem powiedzieć, że smoki nie zjadają ludzi.

- No, co ty powiesz? A teraz posłuchamy – i doktor przyłożył słuchawkę do pleców Kuby. – O, coś mi się wydaje, że połknąłeś jakiegoś smoka, który straszliwie ryczy w twoich płucach. Nic się nie martw. Zaraz go wygonimy syropem malinowym.

- Nie – pisnął Kubeusz.

- Nie chcesz syropu malinowego? – zdziwiła się mama.

- Bardzo chcę! A czy mój smok też dostanie syropek? – zapytał Kuba.

- A gdzie on jest? – doktor Marcin rozejrzał się wokoło. - Muszę go najpierw zbadać, żeby wiedzieć, jakie lekarstwo go wyleczy.

- Ale on się boi lekarzy... – szepnął Kuba. – Czy może go tak zbadać, żeby się przestał bać? On ma katar i jest smutny, bo nie może puszczać nosem baniek mydlanych.

- Muszę ci zdradzić, że gdy nie leczę małych chłopców, to zajmuję się smokami. Mamy tutaj specjalną salę dla smoków. Jest też oddział leczenia krasnoludków. Trzeba się tam poruszać bardzo ostrożnie, żeby któregoś nie nadepnąć. A kiedyś zaprowadzę cię na strych, gdzie leczymy czarownicę. Stamtąd najwygodniej im wylatywać na miotłach, gdy są już zdrowe. Kiedyś leczyliśmy je na parterze i przy starcie ciągle zahaczały o latarnie. Ale my tu gadu gadu, a smok czeka i gluty mu w nosie rosną. Chodź smoku, zbadam cię.

Pan doktor sięgnął pod łóżko i wyciągnął stamtąd Kubeusza. Biedny smok był tak przerażony, że znieruchomiał i wyglądał zupełnie jak pluszowa zabawka.

- Nic mu nie będzie – orzekł doktor Marcin po krótkim badaniu. – Zalecam budyń czekoladowy raz dziennie. I koniecznie opowiadaj mu ciekawe bajki. Za kilka dni będzie zdrów jak ryba. To znaczy chciałem powiedzieć jak smok.

Pan doktor miał rację. Po kilku dniach Kuba i Kuba byli już zupełnie zdrowi i mogli wyjść do domu. Gdy czekali w holu na mamę, która musiała jeszcze porozmawiać z doktorem Marcinem, nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł Maciek z tatą.

- Cześć, co ty tutaj robisz? – przywitał się Kuba.

- Założyłem się z Piotrkiem, że dłużej niż on wytrzymam bez butów na śniegu. I wygrałem, bo po niego zaraz przyszła babcia, a ja stałem jeszcze 15 minut. Ale się rozchorowałem i pani doktor powiedziała, że muszę iść do szpitala. A ja się boję zastrzyków...

- No, co ty! – oburzył się Kuba. – Tu jest fajny pan doktor. Jak będzie cię badał, to nawet nie poczujesz. I leczy smoki, i czarownice, i krasnoludki. I jeszcze lata rakietą kosmiczną na Księżyc. Może mnie kiedyś też zabierze? I ciebie, tylko musisz być zdrowy.

- No dobra. To ja się już wcale nie boję zastrzyków, bo też chcę lecieć na Księżyc... – powiedział Maciek i razem z tatą ruszył korytarzem w stronę gabinetu lekarskiego. Gdy przechodził obok namalowanej na ścianie kudłatej czarownicy, ta nagle głośno wysmarkała nos w rękaw i powiedziała:

- Przepraszam, zgubiłam gdzieś chustkę do nosa. Masz może zapasową?

- Oczywiście – odpowiedział zdumiony Maciek i podał czarownicy paczkę jednorazowych chusteczek...

 

 

 

 

 

 

Elżbieta Janikowska "Bajka o wigilijnej gwiazdce"

I miejsce w konkursie bajkoterapeutycznym w kategorii bajka psychoterapeutyczna

ZASTOSOWANIE BAJKI wg jej autora:

Dzieci bardzo często nie akceptują siebie, chciałyby być zupełnie kimś innym, wydaje im się, że wtedy byłyby szczęśliwe. Bajka pokazuje, że tylko będąc sobą można być szczęśliwym, a to co wydaje się nam szczytem marzeń często jest tylko ułudą.

TEKST BAJKI:

Była sobie mała, wigilijna gwiazdka. Co roku w ten jedyny wieczór wychodziła na niebo i rozbłyskiwała, jak tylko potrafiła najpiękniej. Ale potem, przez dwanaście długich miesięcy musiała czekać, aż znowu przyjdzie wigilia Bożego Narodzenia. Mała gwiazdka wcale nie była z tego zadowolona. Często użalała się nad swoim losem:

- Dlaczego mogę pokazywać się ludziom tylko raz w roku? To naprawdę niesprawiedliwe! Tak bardzo chciałabym być kimś innym…

Pewnego razu, gdy stary, poczciwy księżyc rozgościł się na niebie, mała gwiazdka rozpoczęła swoje narzekania.

- Jaki ty jesteś szczęśliwy, że zawsze o zmierzchu zwiastujesz nadejście nocy!... – chlipała.

Sędziwy staruszek uśmiechał leciutko i pobłażliwie kiwał głową.

- Powiedz mi, w taki razie, kim chciałabyś być, moja mała przyjaciółko? – zapytał nagle.

Gwiazdka wzruszyła ramionami. Nad tym nigdy się nie zastanawiała. Wtem, tuż obok niej, zawirował, zamigotał i poleciał w dół płatek śniegu.

- Już wiem! – klasnęła w dłonie wigilijna gwiazdka – Chciałabym być śnieżynką! Pomyśl tylko, kochany księżycu, jakby to było wspaniale tańczyć w powietrzu, być leciutka niczym mgiełka, wirować na wietrze i lecieć hen, przed siebie, w daleki świat!

Księżyc zastanowił się chwilkę, a potem zwrócił się do gwiazdki:

- Usiądź na moim błyszczącym rogu. Zaraz sama się przekonasz, czy gwiazdki śniegu są naprawdę szczęśliwe…

I poszybowali w dół.

Rzeczywiście, spadające płatki śniegu wyglądały wspaniale! Pchane jakąś nieznaną siłą, odbijały się od siebie, omijały, krążyły, wznosiły w górę, opadały, a w końcu spadały na ziemię i ….. już nie były pięknymi gwiazdkami. Przejeżdżające samochody rozpryskiwały na boki mokre grudy brudnego, czarnego śniegu. Jakiś przechodzień brnąc po kostki w szarej mazi, ze złością narzekał:

- Fe, jaka okropna kasza!

Wigilijna gwiazdka skrzywiła się z niesmakiem. Księżyc uśmiechnął się i zapytał:

- Czy nadal pragniesz być śnieżynką?

- Nie! – gwałtownie zaprzeczyła gwiazdeczka – One wcale nie są szczęśliwe! Taki smutny los czeka każdą z nich. Już za nic w świecie nie chcę być płatkiem śniegu! Chciałabym być na przykład… na przykład…

Gwiazdka przymrużyła oczka i rozglądała się wokoło, jakby czegoś szukała. Nagle jej wzrok padł na błyszczące w oddali fabryczne światełko.

- Ojej! – krzyknęła – Księżycu, zobacz, tam jest coś ciekawego! Tak pięknie błyszczy! Polećmy tam na chwilę, proszę….

Księżyc bez słów spełnił życzenie swojej przyjaciółki. Wkrótce przez maleńkie okienko zaglądali do wnętrza fabryki. Człowiek w specjalnej masce, chroniącej jego oczy, spawał żelazną konstrukcję. Tysiące maleńkich iskierek wytryskiwało spod rąk spawacza.

- Ach…- rozmarzyła się wigilijna gwiazdka – Jakie piękne, maleńkie gwiazdeczki! Chciałabym być jedną z nich…

Tymczasem kolorowe ogniki szybowały w górę, początkowo splątane ze sobą, potem rozpryskiwały się na złociste drobinki, pokrzykiwały coś do siebie, migotały jeszcze przez chwilę i nagle…. znikały. Zupełnie jakby rozpływały się w powietrzu! Księżyc nie zdążył jeszcze o nic zapytać, gdy wigilijna gwiazdka krzyknęła:

- Nie, księżycu, już nic nie mów! Wcale nie chcę być jedną z tych gwiazdeczek!

- Tak też myślałem. – stwierdził spokojnie księżyc. I znowu poszybowali w górę.

- Właściwie, to sama dokładnie nie wiem, kim chciałabym być…- zmartwiła się gwiazdka.

Właśnie przelatywali nad osiedlem domków jednorodzinnych. Mimo, że było już późno, okna wszystkich domów jaśniały w mroku jaskrawymi światełkami. Księżyc zbliżył się do jednego z okien tak, aby jego towarzyszka mogła zajrzeć do środka. Mała wigilijna gwiazdka aż buźkę otworzyła ze zdumienia. W kącie pokoju stało ogromne, zielone drzewko. Wśród jego gałązek czerwieniły się czapeczki krasnoludków, błyszczały pękate bombki, szeleściły kolorowe cukierki. Porozrzucana wata sprawiała wrażenie, że drzewko okryte jest śniegową kołderką. Ale to, co najbardziej urzekło naszą gwiazdkę, znajdowało się na samym jego wierzchołku. Była to duża, błyszcząca, złocista gwiazda. Pyszniła się swym blaskiem, spoglądając na wszystko i wszystkich z góry.

- Już wiem, już wiem! – zapiszczała wigilijna gwiazdka – Księżycu, już wiem, kim naprawdę chciałabym być! Och, gdybym mogła być tą piękną, błyszczącą ozdobą na szczycie choinki! Każdy mógłby mnie oglądać i podziwiać. Jakże byłabym wtedy szczęśliwa…

Ledwie powiedziała te słowa, do pokoju wbiegła gromadka dzieci. Dwie dziewczynki z jasnymi lokami rozrzuconymi na ramiona podskakiwały wesoło, starszy od nich chłopiec z bujną, kruczą czupryną starał się je wyprzedzić, a na samym końcu dreptał ledwie jeszcze trzymający się na nogach berbeć. Popychając się nawzajem i śmiejąc podbiegły w stronę okna. Księżyc i gwiazdka gwałtownie unieśli się w górę.

- Mamo, tato! – usłyszeli nagle cieniutki głosik jednej z dziewczynek – Już jest! Nareszcie jest! Wigilijna gwiazdka świeci, pora zaczynać!

Dzieci z radością wskazywały na migoczącą na niebie gwiazdeczkę, podskakiwały z uciechy i przekomarzały, kto pierwszy ją zauważył. Do pokoju weszła kobieta, fartuchem ocierała mokre ręce. Na choince rozbłysły różnokolorowe lampki. Kobieta zerknęła przez okno.

- Rzeczywiście. – uśmiechnęła się – To wigilijna gwiazdka. Siadamy do stołu!

Księżyc i wigilijna gwiazdka długo jeszcze wpatrywali się w okno. Widzieli, jak matka i ojciec dzielą się ze swymi dziećmi opłatkiem jak składają sobie życzenia, wyciągają spod choinki prezenty. Długo jeszcze brzmiały im w uszach słowa głośno śpiewanej kolędy: “Lulajże, Jezuniu”.

- Wiesz, księżycu… - szepnęła w końcu gwiazdka – Zmieniłam zdanie. Już nie chcę być kimś innym. Pragnę być wigilijną gwiazdką, która zwiastuje ludziom radosną nowinę. Mój czas już się kończy, ale za rok pojawię się znowu…

Poczciwy księżyc nic nie powiedział, tylko z uśmiechem pokiwał swoją starą, sędziwą głową.


Iwona Czarkowska

"Czarownica i straszne strachy"

ZASTOSOWANIE BAJKI wg jej autora: Bajka może być pomocna w przełamywaniu strachu dziecka przed ciemnością. Pomoże też w tłumaczeniu dzieciom, że większość lęków jest tworem ich wyobraźni i mogą sobie łatwo z nimi poradzić.

Tekst bajki:

Zupełnie niedawno niedaleko stąd, może nawet na tej samej ulicy, przy której stoi wasz dom, mieszkał sobie chłopiec o imieniu Staś. Był bardzo, bardzo odważny. Nie bał się szybko jeździć na rowerze. Potrafił wspinać się na najwyższe drzewa. A gdy pluszowy miś małej Alicji wpadł do wielkiej kałuży przed domem, Staś go wyciągnął i uratował. Wszystkie dzieci uważały, że jest najodważniejszy na świecie. Prawie tak samo odważny, jak tata Krzysia, który jest pilotem samolotu. Nikt na podwórku nie wiedział, że Staś bardzo boi się... ciemności. Gdy mama kładła go spać, zawsze prosił: - Zostań ze mną dopóki nie zasnę.

Bo wiedział, że wszystkie strachy boją się mamy i dopóki ona będzie w pokoju nie wyjdą spod dywanu, zza kaloryfera i nie wskoczą znienacka przez uchylony lufcik wprost do jego łóżka.

- I nie gaś światła mamusiu – przypominał jeszcze na wszelki wypadek. – I zostaw otwarte drzwi.

Pewnej nocy Staś obudził się. W pokoju nie było mamy, a lampka była zgaszona. Chłopiec ze strachu schował głowę pod poduszkę. Być może leżałby tak aż do rana, ale nagle usłyszał wesoły głos:

- Halo, halo! Co tam słychać pod poduszką?

Wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki i rozejrzał się po pokoju. Zobaczył, że w fotelu na biegunach siedzi jakaś pani.

- Kto ty jesteś? – zapytał przestraszony.

- Mam na imię Matylda – odpowiedziała tajemnicza postać.

- Czy jesteś czarownicą? – dopytywał się Staś.

- Chwileczkę – Matylda zastanowiła się. – Nie, chyba jednak nie jestem czarownicą.

- Szkoda... – westchnął chłopiec.

- A do czego potrzebna ci jest czarownica? – dopytywała się pani, która nie była czarownicą.

- Poprosiłbym ją, żeby wypowiedziała zaklęcie, po którym wszystkie straszne strachy z mojego pokoju uciekną na zawsze – wyszeptał Staś. W tym samym momencie coś zaskrzypiało. Chłopiec pisnął: - Ratunku! To na pewno potwór, który mnie zaraz zje – i znowu schował się pod kołdrę.

Gdy po chwili odważył się wyjrzeć ostrożnie zobaczył, że Matylda stoi przy oknie.

- Nie bój się i podejdź tu – powiedziała. A gdy Staś stanął obok niej powiedziała: - Nie ma żadnego potwora. To tylko stare skrzypiące okno. Nie musisz się już bać.

- Może i tak – zgodził się niechętnie chłopiec. – Ale w szafie na pewno mieszka jakiś duch, który co noc stuka przeraźliwie.

Matylda podeszła do szafy i ku przerażeniu Stasia uchyliła ją szeroko. Ze środka wyskoczył... Nie, wcale nie duch, tylko mały kotek.

- Widzisz – roześmiała się Matylda. – To kiciuś stukał, bo bawił się w szafie twoimi butami. Czy w tym pokoju są jeszcze jakieś straszne strachy, czy rozprawiłam się już ze wszystkimi?

- Jest jeszcze jeden tam – Staś pokazał ręką za okno. – To musi być wilkołak, bo oczy mu się świecą w ciemności.

Matylda ku przerażeniu Stasia podeszła do okna i rozchyliła zasłony.

- Aaaaa – krzyknął przerażony chłopiec, bo nagle wilkołak znalazł się tuż, tuż...

- Otwórz oczy i spójrz – poprosiła Matylda.

Staś uchylił jedno oko. A ponieważ nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, natychmiast otworzył również drugie oko. Po wilkołaku nie było śladu, a za oknem dwa neony oświetlały wielką reklamę na sąsiednim domu.

- Teraz na pewno nie ma tu już żadnych strasznych strachów. – powiedziała Matylda i okryła Stasia kołdrą.

- Ale, co ja zrobię, jak się znowu pojawią – przestraszył się Staś.

- Zrobisz to, co ja dzisiaj – odpowiedziała Matylda. – Sprawdzisz, co cię przestraszyło. Zapamiętaj: najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. – odpowiedziała Matylda i znikła. W tym samym momencie Staś obudził się we własnym łóżku. Za oknem był już ranek. Chłopiec zerwał się na równe nogi i popędził do kuchni.

- Mamo, mamo – musiał koniecznie opowiedzieć komuś, co mu się przytrafiło. – W nocy...

Nagle zamilkł, bo obok mamy w kuchni zobaczył Matyldę.

- Przywitaj się Stasiu – powiedziała mama. – To moja przyjaciółka z czasów, gdy byłam taka mała jak ty. Teraz jest lekarzem.

Ale Staś i tak wiedział, że tajemnicza pani musi być czarownicą. Znała przecież zaklęcia, którymi przepędziła wszystkie straszne strachy z jego pokoju.

Króliczek Tuptuś. Pierwsze rozstanie.

Autorzy: Joanna Woldan, Agnieszka Wojdalska, Aneta Owsińska.

Inspiracją do napisania bajki były warsztaty bajkoterapii zorganizowane przez fundację „DRABINA ROZWOJU”

ZASTOSOWANIE bajki wg autorów:

Zadaniem bajki jest obniżenie lęku przed rozstaniem z rodzicami w obliczu pójścia do żłobka

TEKST BAJKI

W dużym dębowym lesie, razem z rodzicami, mieszkał króliczek o imieniu Tuptuś. Był uroczym i wesołym zwierzątkiem. Miał błyszczące szare futerko, puszysty ogonek i białe łapki. Nigdy nie zostawał sam w domu. Zawsze była przy nim mama. Tata był dyrektorem dużej fabryki i dlatego często wyjeżdżał w delegacje.

Pewnego dnia, mama króliczka musiała pojechać do miasta na zakupy. Postanowiła powiedzieć o tym synkowi.

- Tuptusiu kochany muszę jutro zostawić ciebie pod opieką cioci Stasi, ponieważ jadę na zakupy.

Zwierzątko stanęło zaskoczone, do oczu napłynęły mu łzy, a serduszko zaczęło mu łomotać i miał wrażenie, że podchodzi mu do gardła.

- Ja nie chcę zostać w domu bez ciebie – powiedział - wolałbym, żebyś zabrała mnie ze sobą. Będę grzeczny i nie będę ci przeszkadzał.

- Nie mogę cię zabrać – odpowiedziała mama – ponieważ jest bardzo brzydka pogoda i obawiam się, że się przeziębisz, a dopiero co wyleczyłam ciebie z anginy.

- Ale ja nie lubię cioci Stasi, będę się z nią nudził .

- A skąd wiesz, że jej nie lubisz, skoro znasz ją jedynie z przyjęć rodzinnych.

- Nigdy się ze mną nie bawiła, jest zawsze bardzo poważna, rzadko się uśmiecha.

- Trudno nie mam innego wyjścia, ale przekonana jestem, że z ciocią nie będziesz się nudził, postaram się jak najszybciej wrócić do ciebie.

Następnego dnia Tuptuś wstał smutny, wyjrzał przez okno i zobaczył malutkiego ptaszka, który trząsł się z zimna. Zrobiło mu się go żal i postanowił wpuścił go do środka.

- Dziękuję ci króliczku. Nazywam się Ćwirek, a ty ?

- A ja Tuptuś.

- Wiesz na dworze jest tak zimno, wieje ogromny wiatr i pada śnieg, że lepiej dzisiaj nie wychodzić z domu.

- Tak? Chciałem, żeby mama zabrała mnie ze sobą na zakupy, ale powiedziała mi to samo co ty teraz, że jest brzydka pogoda. Widocznie miała rację - rozczarowanym głosem powiedział Tuptuś – jednak naprawdę muszę zostać dzisiaj z ciocią.

- Nie bądź taki smutny Tuptusiu. Ja kiedyś też zostawałem ze swoją ciocią i uwierz mi było naprawdę fantastycznie. Wiesz ogrzałem się już, więc muszę lecieć do domu – powiedział i odfrunął.

Za chwilę do pokoju weszła mama z ciocią.

- Króliczku – powiedziała łagodnym głosem – Ja muszę już wychodzić. Ciocia Stasia da tobie śniadanko. Naprawdę postaram się jak najszybciej wrócić do domu.

Tuptuś grzecznie przywitał się z ciocią. Po chwili mama pożegnała się z synkiem i wyszła. Króliczek jeszcze wyjrzał przez okno i pomachał mamie łapką.

- Tuptusiu wiem, że jest ci bardzo smutno – powiedziała ciocia – chodź przygotuję tobie pyszne śniadanko, a potem wspólnie pomyślimy w co będziemy się bawić.

- Dobrze ciociu – odpowiedział Tuptuś - podał cioci łapkę i razem poszli do kuchni.

Po śniadaniu, które naprawdę było pyszne, ciocia zaproponowała zabawę w „ zimno – ciepło”

- Dobrze ciociu, ale co schowamy? – zapytał króliczek.

- Może schowamy marchewkę?

- To ja chowam pierwszy!

Ciocia nie patrzyła, a króliczek schował marchewkę pod materacyk w swoim łóżeczku.

- Ciociu możesz szukać!

Ciocia miała trudności ze znalezieniem marchewki. Szukała w kuchni, w łazience, pod krzesłem , stołem, w szafkach w pokoju. Króliczek cieszył się bardzo i wesoło naprowadzał ciocię mówiąc – ciepło, zimno, ciepło. Długo ciocia szukała, aż wreszcie znalazła.

Potem przyszła kolej na schowanie fantu przez ciocię. Schowała marchewkę w kryształowym wazonie, ale chyba ten pomysł nie był dobry, ponieważ króliczek bardzo szybko ją znalazł. Był z siebie bardzo dumny.

Po tej zabawie ciocia zaproponowała czytanie bajek.

- Dobrze ciociu, powiem ci, którą najbardziej lubię – i szybko przyniósł książeczkę.

- O, śliczną bajeczkę przyniosłeś „O trzech misiach”. Ja również bardzo ją lubię.

Podczas czytania Tuptuś tak był zasłuchany, że nie zauważył jak mamusia przyszła do domu. Dopiero jak nachyliła się nad nim i pocałowała go w policzek, z radością podskoczył.

- Mamo jak to dobrze, że jesteś. Wiesz z ciocią wcale się nie nudziłem! Bawiliśmy się, czytaliśmy książeczkę. Było zabawnie i ciekawie – opowiadał mamie z wypiekami na policzkach i z radością w oczach.

- Cieszę się, ze miło spędziłeś czas z ciocią.

- Chętnie zostanę jeszcze kiedyś z ciocią Stasią. Zgodzisz się ciociu, prawda?

- Naturalnie Tuptusiu, mnie również było miło spędzać z tobą czas.

 

 

 

 

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin