Susan Crosby - On chce się żenić.pdf

(618 KB) Pobierz
Crosby Susan - On chce sie zenic
Susan Crosby
On chce si ę Ŝ eni ć !
Rozdział 1
– Faul! – zawołał sędzia.
O jedną zepsutą piłkę mniej. Stojący na pozycji stopera Jack Stone odetchnął z
ulgą. Co ja tu właściwie robię? zastanawiał się w duchu. Ach, prawda, przechodzę
kryzys wieku średniego.
– No tak – mruknął pod nosem, patrząc na rzucającego piłkę miotacza.
Tym razem piłka leciała prosto na Jacka. śeby ją tylko złapać, modlił się w
duchu. Inaczej ta pyskata baba znów...
Piłka odbiła się od ziemi, po czym jakimś cudem wylądowała wprost w
rękawicy Jacka. Przyglądał się białej kuli, wciąŜ jeszcze nie wierząc we własne
szczęście, dopóki nie usłyszał, jak jeden z graczy wrzeszczy, Ŝeby ją rzucić na
pierwszą bazę.
Jack zamierzył się, rzucił... O dwa metry dalej, niŜ naleŜało.
– Ty, Ogonek, moŜe ci dać mapę? – zawołała siedząca na trybunach kobieta.
Stadion nie był duŜy. W sam raz dla amatorskich druŜyn złoŜonych z ludzi,
którzy w wolnym czasie chcieli się trochę poruszać.
Związane gumką drugie włosy, które Jack nosił od tylu lat, nagle zaczęły mu
przeszkadzać. Wziął się jednak w garść. Ta ładna, pyskata baba nie mogła go
skłonić do obcięcia z takim trudem wyhodowanych włosów.
Ten koński ogon byt dla niego symbolem niezaleŜności. Miał takŜe
przypominać o konieczności bycia cierpliwym. Nie miał zamiaru poświęcać go dla
nikogo. Tym bardziej Ŝe po ponad dwudziestoletniej przerwie dopiero po raz piąty
grał w baseball. Jako siedemnastolatek musiał zastępować ojca i matkę swemu
siedmioletniemu wówczas bratu. Nie miał więc czasu ani na gry, ani na zabawy,
ale teraz postanowił wreszcie zmienić swoje Ŝycie. Gdyby nie ta pyskata baba...
– Trzecie uderzenie! Schodzisz z boiska! – zawołał sędzia, kończąc zmianę i
przerywając niewesołe rozmyślania Jacka.
– Przepraszam – powiedział Jack do Scotta Lansinga, który stał na pierwszej
bazie, kiedy razem schodzili z boiska.
– Nic się nie stało – pocieszył go Scott. – I tak nie udało się im zdobyć punktu.
Ta kobieta chyba trochę cię denerwuje, co?
– A coś ty myślał? Nie mam pojęcia, dlaczego właśnie mnie sobie wybrała,
chociaŜ muszę przyznać, Ŝe ma sporo racji. Stacy obiecała, Ŝe spróbuje z nią
porozmawiać.
Mickey Morrison obserwowała męŜczyznę, którego nazywała Ogonkiem.
Pochyl ramiona, myślała, patrząc, jak wywija kijem. Zsunęła daszek czapki z
napisem: L. A. Seagulls jeszcze bardziej na czoło, obiema dłońmi chwyciła brzeg
drewnianej ławki, skoncentrowana, jakby to ona miała zaraz odbić piłkę.
– Pierwsze uderzenie!
– Otwórz oczy, Ogonek! – wrzasnęła Mickey. – Musisz mieć oczy otwarte!
– Drugie uderzenie!
Piłka przeleciała o jakieś pół kilometra od jego kija. Mickey westchnęła
zrezygnowana. UwaŜała, Ŝe ten męŜczyzna ma w sobie wielki potencjał.
Obserwowała go od kilku tygodni. Z początku był zupełnie zielony, wszystko robił
źle, ale ostatnio poczynił ogromne postępy. W poprzedniej zmianie tak wspaniale
złapał piłkę. Gdyby tylko zechciał się skupić na tej, którą do niego rzucano...
Trafił! Mickey aŜ podskoczyła z uciechy. Naprawdę trafił!
– Szybciej, Ogonek! – zawołała.
Jack dobiegł do pierwszej bazy i był juŜ blisko drugiej, kiedy zawodnik
druŜyny przeciwnej chwycił piłkę i rzucił ją na środek pola.
– Ślizg) Ślizg! – krzyczała Mickey.
Po chwili nad boiskiem uniosła się ogromna chmura kurzu. Kiedy opadła,
Mickey zobaczyła swego faworyta leŜącego na ziemi. Palcami dotykał linii
oznaczającej drugą bazę.
– Aut! – zawołał sędzia.
Kibice przeciwników wyli z radości. MęŜczyzna podniósł się powoli i otrzepał
z piasku.
– Hej, Ogonek! Prawdziwy gracz robi ślizg nogami do przodu!
Tym razem chyba jednak za daleko się posunęła. MęŜczyzna zdjął czapkę,
otrzepał ją o kolano i spojrzał na Mickey tak, jakby ją chciał przejrzeć na wylot.
Potem podszedł do trybun.
– Dlaczego? – zapytał. Stał teraz nie dalej niŜ dwa metry od niej.
– Co: dlaczego? – zapytała, czując, jak jej serce mocno bije.
– Dlaczego powinienem robić ślizg nogami do przodu? Mickey trochę się
uspokoiła. Bała się, Ŝe będzie musiała tłumaczyć, dlaczego właśnie do niego się
przyczepiła, a przecieŜ sama nie znała odpowiedzi na to pytanie.
– Bo jak będziesz się ślizgał inaczej, to zniszczysz sobie ręce. Albo je
obetrzesz, albo ktoś ci na nie nadepnie.
MęŜczyzna ujął się pod boki, podniósł głowę do góry, jakby zastanawiał się nad
tym, co powiedziała. ZauwaŜyła, Ŝe ma niebieskie oczy.
– Czy oprócz krytykowania potrafisz takŜe uczyć? – zapytał w końcu, patrząc
na Mickey przenikliwie.
– Nie rozumiem.
– Potrafisz mnie nauczyć, jak się ślizgać?
– No, chyba... – Mickey nie była przygotowana na takie pytanie.
– W poniedziałek o szóstej na tym stadionie. Zgoda?
– Koledzy teŜ cię mogą tego nauczyć...
– Ale ja proszę ciebie.
– Piłka w grze! – zawołał sędzia.
– W poniedziałek o szóstej – powtórzył. Najwyraźniej przywykł do wydawania
poleceń. – Tylko nie nawal.
Mickey widziała, jak pobiegł do ławki dla zawodników. Powiedział coś do
kolegi, który wybuchnął śmiechem.
Ani myślę go słuchać, postanowiła bojowo nastawiona Mickey. Nie muszę się
dla nikogo poświęcać. Ale jeśli nie pojawię się w poniedziałek, to nie będę mogła
chodzić na mecze. A ja chcę. Muszę. Od lat nie czułam się tak dobrze. Od dwóch
lat.
– Cześć!
Mickey odwróciła głowę, ciekawa, kto ją pozdrawia. Nie miała tu Ŝadnych
znajomych oprócz pewnej kobiety, z którą rozmawiała przez chwilę podczas
pierwszego meczu, jaki w tym mieście oglądała. Ta młoda kobieta zaofiarowała się
przekazać graczom uwagi, jakie Mickey robiła podczas meczu. To była właśnie
ona.
– Cześć – odpowiedziała uprzejmie Mickey.
– Mam na imię Stacy. A ty?
– Nikt nie musi wiedzieć, jak mam na imię – mruknęła Mickey. Typowo
kobiece imię jak ulał pasowało do tej młodej osoby o długich, jedwabistych
włosach, zawsze (przynajmniej podczas meczu) noszącej powiewne, kwieciste
sukienki.
– To jakaś tajemnica? – zapytała trochę zdziwiona Stacy.
Owszem, tajemnica, pomyślała Mickey. Muszę zostać sama. Muszę w
samotności znaleźć swoje szczęście. Wstała, fachowym okiem spojrzała na boisko,
po czym zwróciła się do Stacy.
– Powiedz Ogonkowi...
– On ma na imię...
– Nie chcę znać jego imienia – przerwała jej Mickey. – Powiedz mu tylko, Ŝeby
na poniedziałek ubrał się w jakieś luźne spodnie dresowe.
– Tylko tyle? – dopytywał się Jack, usiłując przekrzyczeć harmider panujący w
pizzerii Chung Li. – Dowiedziałaś się od niej tylko, Ŝe ona chce, Ŝebym włoŜył
spodnie od dresu?
– Nie jestem adwokatem i nie mam wprawy w wypytywaniu ludzi – broniła się
Stacy. – Ta osoba najwyraźniej nie chce się z nikim zaprzyjaźnić.
– A moŜesz przynajmniej powiedzieć, ile ma lat? – nie ustępował Jack.
– Około trzydziestki. Tak mi się wydaje.
– Nosi obrączkę?
– Nie. – Stacy się uśmiechnęła.
– Naciąga na czoło tę swoją czapkę baseballową, jakby to była przyłbica –
mruczał Jack.
– Chcesz wiedzieć, czy jest ładna?
Jack popatrzył na Stacy badawczo, a po chwili się do niej uśmiechnął.
– Rozgryzłaś mnie – westchnął. – Chciałbym wiedzieć o niej wszystko.
– Zawsze ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, ale zdaje mi się, Ŝe jest dość
atrakcyjna. – Stacy uśmiechała się przekornie. – Tyle Ŝe ubiera się jak chłopak.
– Strasznie cię to wszystko bawi, Stace – zirytował się Jack.
– Bo po raz pierwszy, odkąd się znamy, coś nie idzie po twojej myśli. Przez
wszystkie lata naszego małŜeństwa ani razu się nie zdarzyło, Ŝebyś nie panował
nad sytuacją. Bywałeś zniecierpliwiony, owszem, ale potrafiłeś zawsze postawić na
swoim. ChociaŜ, muszę przyznać, Ŝe nieczęsto cię widywałam. No cóŜ, jeśli ma się
do czynienia z pracoholikiem...
– Staram się zmienić – mruknął Jack.
– Widzę. No dobrze, mogę ci jeszcze powiedzieć, Ŝe ma bardzo krótkie, jasne
włosy, a zęby białe i równe...
– Stacy – zdenerwował się Jack.
– Starałam się, jak mogłam – broniła się Stacy.
– A wiesz moŜe, dlaczego właśnie do mnie się przyczepiła?
– Nie mam pojęcia. MoŜe jej się spodobałeś.
– Masz szczególne poczucie humoru, Stace – mruknął Jack.
– Facet, który ma sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu I siedemdziesiąt pięć
kilogramów wagi, kaŜdą babę rzuci na kolana.
– Ona ma jakieś metr siedemdziesiąt pięć. Idealna róŜnica. W łóŜku i w ogóle...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin