058a. Barclay Suzanne - Najpiękniejszy klejnot (antologia Magia Bożego Narodzenia 01).pdf

(562 KB) Pobierz
46765481 UNPDF
Suzanne Barclay
Najpiękniejszy klejnot
Magia Bożego Narodzenia
46765481.001.png 46765481.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wybrzeże Szkocji, październik 1192 roku
Lodowate strumienie deszczu lały się z zachmurzonego
nieba.
Duncan MacLellan nie sądził, że kiedykolwiek doświadczy
takiej ogromnej przyjemności. Stojąc na dziobie niewielkiego
żaglowca, kierował twarz wprost pod strugi deszczu. W pew­
nym momencie westchnął i powiedział:
- Nie ma niczego lepszego od poczciwego szkockiego desz­
czu po tych latach spędzonych na piaszczystych pogańskich pu­
styniach:
- Na brodę Pana Boga, od tego zimna zadek przymarza mi
do ławki - poskarżył się Angus MacDougal.
- Angus - upomniał go Duncan.
Rycerz żachnął się.
- Jestem pewien, że Bóg zrozumie okoliczności, które
pchnęły mnie do wzywania imienia Jego nadaremno. Niech za­
mienię się w kaczkę, jeśli nie jesteś najbardziej bogobojny ze
znanych mi dwunożnych istot.
- To właśnie dzięki bojaźni Bożej udało mi się przetrwać te
trzy lata wśród niewiernych. - A także dzięki nieugiętej woli
powrotu do Janet Leslie i poproszenia jej o rękę, dodał natych­
miast w myślach. Tak więc własna odwaga i przemyślność,
a także wsparcie Najwyższego sprawiły, że był już u końca
długiej podróży i niemal o krok od spełnienia się najgorętszych
pragnień.
- Tym bardziej szkoda tych, którzy broniąc krzyża, grzeszy­
li zapomnieniem o Bogu - przyłączył się do rozmowy ojciec
Simon, który nadszedł od strony rufy. W odróżnieniu od dwóch
rosłych rycerzy był mizernej postury, a spalona południowym
słońcem łysina jego tonsury wciąż obłaziła ze skóry. - Gdyby
nie ich przewrotność, nasza wyprawa nie zakończyłaby się tak
straszliwym fiaskiem.
- Nie przegraliśmy - obruszył się Angus. - Królowi Ryszar­
dowi udało się zawrzeć rozejm z tym obrzydliwym Saladynem,
gwarantujący chrześcijańskim pielgrzymom swobodne korzys­
tanie z portów.
- A jednak koszty po obu stronach okazały się zbyt wysokie
- rzekł Duncan. Wspomnienie przerażającej masakry w Akrze
oraz wycięcie w pień arabskich zakładników na rozkaz chrześ­
cijańskiego króla Ryszarda wciąż go oburzało. Nie było żadne­
go usprawiedliwienia dla takiej nieokiełznanej dzikości. Ludzie
honoru nie sieką mieczami bezbronnego tłumu.
- Znów zaczynasz gadać od rzeczy, Duncan - zauważył An­
gus. Spojrzał na bandaże widoczne pod kolczugą i kubrakiem
Duncana. - Czy czasami nie otworzyły ci się rany?
- Nie ma obawy, druhu, już prawie nie czuję bólu. - Pogań­
ski kindżał o mało co nie odciął mu ręki wraz z barkiem. Trosk­
liwa opieka w lazarecie prowadzonym przez rycerzy spod znaku
świętego Jana z Jerozolimy uratowała mu ramię.
- Szpitalnicy chcieli, byś poleżał dłużej przynajmniej o ty­
dzień, i tak powinieneś był zrobić - rzekł Angus. - Jesteś bez
ikry i oklapnięty jak żagle tej łajby, którą płyniemy do domu.
Ledwie trzymasz się na nogach.
- Nic mi nie jest. Czuję się dobrze. - Było to kłamstwo
i Duncan przyrzekł sobie w duchu wyznać je na spowiedzi, gdy
tylko przybędzie do Threave Castle. - Jeśli się słaniam, to
z powodu kołysania się statku, a nie na skutek osłabienia czy
gorączki. Gdy znów zobaczę Janet i pobierzemy się, zapomnę,
że kiedykolwiek byłem ranny. Prawdę mówiąc, gdy dowiedzia­
łem się, że wy dwaj wsiadacie na statek, taka opanowała mnie
tęsknota za Szkocją, że nie wytrzymałbym w Ziemi Świętej ani
dnia dłużej. - Instynktownie dotknął sakiewki ukrytej pod tuni­
ką sięgającą do połowy uda. Wypchana była szlachetnymi ka­
mieniami. Templariusze zapłacili mu za rozliczne łupy, które
zdobył w walkach. Klejnoty łatwiej po prostu było przewieźć.
Angus podrapał się po zarośniętym policzku.
- Mam nadzieję, że pani twego serca doceni ryzyko, na jakie
się narażałeś, by wrócić do niej jako bogaty człowiek.
- Bądź tego pewien. - Duncan spojrzał w kierunku lądu.
Mgła i deszcz przesłaniały port Carlisle. Gdy przed trzema laty
wyruszał stąd w daleką podróż, widział z pokładu żaglowca ja­
kieś nędzne chałupiny i labirynt doków, lecz obraz ten zatarł mu
się częściowo w pamięci. Natomiast drogę łączącą port z Threave
Castle pamiętał tak dobrze, jakby jechał nią wczoraj. A Janet
pojawiała się przed oczyma jego duszy jak żywa. - Najważniej­
sze, że jej ojciec da nam swoje błogosławieństwo.
- Trzy lata rozłąki to topiel, w której utonęła niejedna nie­
wieścia wierność. Skąd wiesz, że twoja bogdanka nie znalazła
już innego?
- Ponieważ przyrzekliśmy sobie, że wytrwamy w rozłące.
Wśród licznych przymiotów Janet jest również stałość. Nawet
jej ojciec musi uszanować naszą przysięgę, gdyż ślubowaliśmy
na święte relikwie.
- Ludzie nie szanują własnych przysiąg, a co dopiero cudze
- zauważył Angus.
- Niall Leslie do nich nie należy. - Pan na zamku Threave,
daleki krewny ze strony ojca, mimo licznych wad był słownym
człowiekiem. - Nawet gdyby oceniał mnie bardzo nisko, to i tak
Janet jest jego czwartą i ostatnią już córką. Przyrzekł swej żo­
nie, gdy leżała na łożu śmierci, że Janet sama wybierze męża.
Wybrała mnie.
Fakt, że niewiasta tak doskonała jak Janet pokochała ko­
goś tak mało znaczącego jak on, wciąż budził jego nabożną
cześć.
— Cóż, mam nadzieję, że się nie mylisz - rzekł Angus. - Ina­
czej te trzy lata celibatu poszłyby na marne.
- Powiedziała, że będzie na mnie czekać. Czymże jest to
drobne wyrzeczenie, o którym wspomniałeś, jeśli w zamian
zdobędę szczęście?
- Jak dla kogo drobne. Mężczyźni mają swoje potrzeby.
A może w ogóle nie widziałeś tych czarnookich wschodnich
piękności, o które ocierałeś się każdego dnia?
- Poganki są jak powietrze w oczach chrześcijańskiego ry­
cerza.
Duncan wykrzywił wargi. Wielu krzyżowców padło ofiarą
ciemnowłosych egzotycznych kobiet o namiętnych spojrzeniach
i kołyszących się biodrach. W Duncanie również budziła się żą­
dza, kiedy na nie patrzył, lecz nie poddał się jej i nie uległ. A te­
raz był ciekaw wyrazu twarzy kuzyna Nialla, kiedy będzie oglą­
dał skarb, który on, Duncan, zgromadził podczas trzech lat cięż­
kich walk.
Nie, kuzyn Niall nie nazwie go już więcej nicponiem i dar­
mozjadem. Duncan stanie bowiem przed nim z krzyżem krzy­
żowców na piersi i z garścią najwspanialszych klejnotów.
Statek skierował się dziobem ku skalistemu wybrzeżu. Zało­
ga zaczęła skracać żagle i manewrować sterem. Przybili i zrzu­
cili kotwicę. Gdy Duncan poczuł twardy grunt pod stopami, no­
gi się pod nim ugięły.
Angus podparł go ramieniem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin