Dołęga-Mostowicz Tadeusz - Bracia Dalcz i spółka 2.pdf

(913 KB) Pobierz
1212937 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
1212937.001.png 1212937.002.png
Tadeusz Dołęga-Mostowicz
BRACIA DALCZ I S-KA
Tom drugi
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Rozdział I
Pierwszy przebłysk świadomości przyszedł po dwóch tygodniach. Zaczął się od uczucia
spadania w jakąś bezdenną przepaść i ciało Pawła Dalcza sprężyło się odruchowo. Lekki ból
ręki i dotyk czegoś miękkiego, co go więziło, stanowiły pierwszą chwilę przytomności. Na-
stępnym momentem był głos, znajomy głos kobiecy:
– Już druga, niech pani zadzwoni do doktora.
Dobrze znajomy, niski głos. W żaden jednak sposób nie mógł sobie przypomnieć, do kogo
należy. Nagle błysk pamięci: Potworna huśtawka i przeraźliwy krzyk! Tak, ten sam głos.
Otworzył oczy. Wokół panowała zupełna prawie ciemność, tylko gdzieś w oddali żarzyło
się ciemne purpurowe światło. Ulica Dworska, noc. Czarny cień, odrywający się od czarnej
ściany parkanu, cios, lepka ciecz zalewająca oczy i mordercza huśtawka... A potem ten głos.
– Kto tu jest? – szept jego napełnił ciszę – kto tu jest? – powtórzył.
Na dywanie zaszeleściły kroki. Jakaś sylwetka przesłoniła czerwony odblask i przed
chwilą słyszany głos powiedział:
– To ja, Pawle...
– Kto?
– Ja, Krzysztof...
Paweł zamknął oczy. Myśli przychodziły jedna za drugą leniwie, z trudem, ale przecież
konsekwentnie: jak to może być głos Krzysztofa? Wyraźnie słyszał kobiecy alt... A jednak
niewątpliwie głos mówił prawdę... Tylko przypomnieć, porównać... I skąd Krzysztof?...
Palce przesunęły się po kołdrze, gdzieś blisko odezwało się bicie zegara.
– Gdzie jestem? – zapytał.
– Jesteś u siebie w domu – odpowiedział głos.
– Dlaczego jest tak ciemno? Już musi być późna noc?... Napadli mnie...
– Nie myśl o tym. Pawle... Już teraz wszystko dobrze.
– Nie widzę ciebie, dlaczego jest tak ciemno, zapal światło...
– Nie mogę zapalić. To by ci zaszkodziło...
– Dlaczego? – zdziwił się Paweł.
– Lekarz zabronił, póki twój wzrok dostatecznie się nie przyzwyczai. Tyle czasu nie otwie-
rałeś oczu.
Paweł posłyszał lekkie trzaśniecie klamki i wyraźnie dostrzegł drugą osobę, która właśnie
weszła. Była to pielęgniarka w białym kitlu. Zrozumiał, że jest ciężko chory, i spróbował po-
ruszyć się. Przyszło mu to z dużym wysiłkiem i właśnie zamierzał ponowić próbę, gdy głos
powtórzył:
– Lekarz zabronił ci poruszać się, Pawle.
– Więc jest ze mną tak źle?
– Nie – odpowiedział Krzysztof – teraz już ci żadne niebezpieczeństwo nie grozi.
– Jak długo byłem nieprzytomny?
– Dwa tygodnie i dwa dni.
Paweł podniósł powieki i zapytał głośno, z niepokojem, którego nie umiał ukryć:
– Gdzie są moje klucze?!
4
– Bądź spokojny, od początku mam je w kieszeni.
Paweł chciał powiedzieć, że to go bynajmniej nie uspokaja, że żąda, by Krzysztof mu na-
tychmiast klucze oddał, lecz w tejże chwili odezwała się pielęgniarka. Zapytywała Krzyszto-
fa, czy nie zawiadomić zaraz lekarza o tym, że chory odzyskał przytomność.
– Sam to zrobię – powiedział Krzysztof i wyszedł z pokoju.
Paweł chciał krzyknąć, by go zatrzymać, lecz zabrakło mu głosu. Z krtani wydobyło się
tylko jakieś nieartykułowane charczenie. Czoło, skronie i policzki pokryły się potem. Czuł, że
ponownie traci przytomność, i całą siłą woli usiłował utrzymać powieki otwarte.
– Proszę to wypić – powiedziała pielęgniarka.
Na wargach uczuł lepki, gorzkawy płyn. Przełknął i w przeciągu bardzo krótkiego czasu
poddał się przemożnej senności. Gdy po pewnym czasie obudził się, czuł się znacznie silniej-
szy. Widocznie w pokoju rozjaśniono nieco światło, gdyż było znacznie wyraźniej widać
kontury mebli, łóżko, kołdrę i na fotelu obok wysokiego mężczyznę z brodą, która w tym
świetle wydawała się różowa.
Sen wzmocnił Pawła o tyle, że zupełnie przytomnie rozmawiał z lekarzem. Dowiedział się
odeń, że na szczęście obrażenia, jakie odniósł podczas napadu, nie pozostawią w organizmie
żadnych ujemnych skutków. Pęknięcie czaszki nie miało zbyt groźnych powikłań i goi się
zupełnie zadowalająco. Porażenie wzroku było tylko czasowe, a następstwa wstrząsu małego
móżdżku minęły po upływie jednej doby. Już wtedy odzyskał możność ruchów. Nieco gorzej
jest z lewą ręką, która, osłaniając głowę, uratowała mu życie, lecz sama uległa tak poważne-
mu zmiażdżeniu, iż pomimo trzykrotnych zabiegów operacyjnych nie dało się doprowadzić
jej do pierwotnego stanu. Jednakże jest pewność, że Paweł będzie nią władał normalnie z
wyjątkiem, niestety, trzech palców. –
– A kiedy mnie pan wypuści z łóżka? – zapytał Paweł.
Lekarz zaśmiał się:
– No, teraz za wcześnie mówić o tym. Pan jest zbytnio wycieńczony.
– Jednakże mniej więcej?...
– Mniej więcej kwestia trzech tygodni.
Paweł skrzywił się i pomyślał, że doktor przesadza. Wprawdzie czuł się tak osłabiony, że
aż dziwił się temu. Dotychczas nigdy nie chorował. To poczucie własnej słabości byłoby też
dlań nieznośne, gdyby nie przeświadczenie, że prędko wyzdrowieje.
Pielęgniarka przyniosła obiad i lekarz wyszedł. Krzysztof, który przez cały czas milczał,
poszedł go odprowadzić. Rosół był mocny i pachnący, a kotleciki z kury soczyste. Ręka jed-
nak szybko zmęczyła się i Paweł odłożył widelec. Właśnie pielęgniarka zabierała się do kar-
mienia Pawła, gdy Krzysztof wrócił i powiedział:
– Niech pani idzie na obiad. Ja to zrobię.
Usiadł na łóżku i wziął do ręki talerz. Ostrożnie podawał mu jedzenie bardzo drobnymi kę-
skami. Każdy kawałeczek mięsa maczał w sosie i uzupełniał odrobiną sałaty. Robił to z taką
starannością i z takim przejęciem, że Paweł mimo woli uśmiechnął się doń. Pomimo czerwo-
nego zmroku Paweł dostrzegł wrażenie, jakie wywarło to na Krzysztofie. Trochę zmieszał się,
lecz odstawił pusty talerz i z takąż systematycznością karmił Pawła winogronami. Każdą ja-
godę rozcinał, wyrzucał z niej pestki i ze skupieniem wkładał w usta chorego. Gdy skończył,
Paweł powiedział:
– A ja myślałem, że ty mnie nienawidzisz...
– Jeżeli chcesz – szybko odpowiedział Krzysztof – możesz zapalić papierosa. Lekarz pozwolił.
– Dobrze, i zrób więcej światła. Mnie ta ciemność bardziej męczy, niż światło może mi za-
szkodzić.
Krzysztof odsłonił okna w sąsiednim pokoju. Przez uchylone drzwi wpadła teraz szeroka
smuga światła prawie niebieskiego. Teraz dopiero można było zauważyć, że Krzysztof bardzo
zmizerniał i był niezwykle blady.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin