Saylor Steven - Werdykt Cezara - (11. Roma Sub Rosa).pdf

(4129 KB) Pobierz
804164102.003.png
STEVEN SAYLOR
Cykl ROMA SUB ROSA

tom 11
W ERDYKT C EZARA
Księgozbiór DiGG
2012
804164102.004.png 804164102.005.png
804164102.006.png

ROZDZIAŁ 1
, tam! Widzisz? To latarnia!
Bethesda chwyciła mnie za ramię i wskazała iskierkę światła majaczącą na
horyzoncie. Było jeszcze ciemno, choć do świtu pozostała może tylko godzina.
Pod stopami czułem łagodne kołysanie pokładu. Zmrużywszy oczy, spojrzałem
w tamtą stronę. Tej nocy Bethesda nie mogła zasnąć, oczekując niecierpliwie
chwili, w której zobaczy wielką latarnię aleksandryjską. Nagabywany przez nią
kapitan powiedział już poprzedniego wieczoru, że „lada chwila może się
pojawić”; Bethesda zajęła więc pozycję na dziobie statku i prawie nie odrywała
wzroku od południowego horyzontu, gdzie zielonkawe morze styka się z
lazurowym niebem. Lazur przeszedł z wolna w najciemniejszy fiolet, a później
w czerń upstrzoną gwiazdami, rzucającymi mdłą poświatę na równie czarną
powierzchnię morza. Księżycowy rogalik przewędrował swoim conocnym
szlakiem, a latarni wciąż nie było widać. Wyglądało na to, że do Aleksandrii
było dalej, niż twierdził kapitan, niemniej ufałem jego nawigacji. Nasza podróż
z Rzymu jak dotąd przebiegała spokojnie i szybko, a nawet ja się
zorientowałem po gwiazdach, że płyniemy teraz na południe. Stały wiatr od
rufy popychał nas przez spokojne morze prosto w kierunku Egiptu.
Całą noc czuwałem wraz z Bethesdą. Było ciepło, ale od czasu do czasu
chwytał ją dreszcz, a ja tuliłem ją wtedy do siebie. Dawno, dawno temu
odpłynęliśmy z Aleksandrii, godzinami obserwując, jak latarnia maleje na
naszych oczach, a potem jej światło słabnie i wreszcie znika zupełnie z pola
widzenia. Teraz powracaliśmy do miasta naszej młodości, znów stojąc razem
na pokładzie i wypatrując na horyzoncie tego samego nigdy nie gasnącego
płomienia.
- Tam! - szepnęła znowu.
Niepewnie zmrużyłem powieki. Może to tylko wschodząca gwiazda migocze
tuż nad linią wody? Ale nie, światło było zbyt stabilne i z każdą chwilą stawało
się coraz jaśniejsze.
- Faros... - wyszeptałem.
Tak się nazywała sama latarnia - najstarsza i nie mająca równych na świecie
- a także wyspa, na której ją zbudowano. Jej płomień, najjaśniejszy z
rozpalonych ludzką ręką, na szczycie najwyższej wieży, jaką kiedykolwiek
-O
804164102.001.png
wzniesiono, od stuleci wskazuje statkom drogę do Aleksandrii.
- Aleksandria! - zawtórowała mi Bethesda.
Aleksandria... Tam przyszła na świat i tam też, jako młody mężczyzna,
spotkałem ją podczas jednej ze swoich podróży. Zabrałem ją ze sobą do Rzymu
i żadne z nas już do Egiptu nie wróciło. Aleksandrii jednak nie da się
zapomnieć. Później często śniły mi się jej szerokie aleje i wyniosłe świątynie.
Przez ostatnie dni, kiedy od celu dzieliło nas coraz mniej mil, wspomnienia
napływały częściej i wyraźniej, jak fale piętrzące się wyżej i wyżej w miarę
zbliżania się do brzegu. Powracały do mnie nie tylko widoki i dźwięki, ale
także zapachy i smaki, a nawet wrażenia dotykowe. Zdawało mi się, że
omdlewam z gorąca, wspominając, jak w upalne dni drżało powietrze nad
rozgrzanymi kamiennymi płytami ulicy Kanopos; czułem na czole suchy
pocałunek pustynnej bryzy przesiewanej między palmowymi pniami, a zaraz
potem przypominałem sobie rześki chłód wody w jeziorze Mareotis, gdzie
zażywałem kąpieli, kontemplując panoramę miasta.
W czasie podróży wymyśliliśmy sobie nawet z tych wspomnień grę,
wymieniając się nimi jak dzieci bawiące się w berka. Jedno z nas rzucało jakieś
hasło, jedno słowo, a drugie musiało skojarzyć je z odpowiednim
wydarzeniem, które z kolei przywodziło na myśl inne. Teraz, kiedy na
horyzoncie zamrugała do nas latarnia Faros, Bethesda ścisnęła moją dłoń i
szepnęła:
- Skarabeusz.
- Złotnik... - Westchnąłem. - Ten, co miał sklepik pod świątynią Serapisa.
- Tak, ten z haczykowatym nosem - przytaknęła.
- Nie, to był jego czeladnik. On sam...
- Miał łysinę i szyję jak indor. Tak, teraz sobie przypominam.
- Jak mogłaś zapomnieć? Oskarżał cię o kradzież wisiorka ze skarabeuszem
sprzed nosa czeladnika.
- A to właśnie on go ukradł!
- I to ja go w końcu zdemaskowałem. Biedak do dziś pewnie pokutuje za tę
kradzież w kopalni soli.
- Biedak? Jak mógł pozwolić, by wina za jego występek spadła na niewinną
dziewczynę!
W jej oczach błysnął figlarny ognik, ślad dawniejszej czupurności, która
mimo przedłużającej się ciężkiej choroby wciąż się w niej tliła. Uścisnąłem jej
dłoń; odwzajemniła uścisk, ale tak słabo, że serce mi się krajało.
Choroba Bethesdy była powodem naszej wyprawy do Egiptu. Nękała ją
przez wiele miesięcy, wysysając z niej siły i radość, odporna na wszelkie
metody leczenia ordynowane przez kolejnych rzymskich medyków, których
prosiliśmy o poradę. W końcu moja żona sama wymyśliła dla siebie lekarstwo:
powrót do Egiptu i kąpiel w wodach Nilu. Stwierdziła, że tylko to pozwoli jej
804164102.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin