Cornwell Patricia - Krzyż południa.doc

(1349 KB) Pobierz

 

Patricia Cornwell

 

 

Krzyż Południa

 

(Southern Cross)

 

Przełożył Dariusz Bakalarz


Dla Marcii H. Morey,

najlepszego na świecie eksperta

do spraw reformowania przepisów prawnych,

dotyczących młodocianych

i mistrzyni we wszystkim, czego się podjęła.

Dzięki Ci za to, czego mnie nauczyłaś.

 

 

Rozdział pierwszy

Poranek ostatniego marcowego poniedziałku zapowiadał się obiecująco w starym mieście

Richmond w stanie Wirginia – gdzie nazwiska prominentnych rodzin nie uległy zmianie od

pamiętnych czasów wojny secesyjnej. Zarówno na głównej ulicy, jak i w Internecie panował

słaby ruch. Dilerzy narkotyków spali, prostytutki padły ze zmęczenia, pijani kierowcy

wytrzeźwieli, pedofile wracali do pracy, milczały alarmy antywłamaniowe i ucichły domowe

awantury. Również w prosektorium działo się niewiele.

Zbudowane na sześciu albo siedmiu wzgórzach – zależy, jak liczyć – miasto Richmond

szczyci się mianem metropolii nieprzerwanie od 1607 roku, kiedy to niewielka grupka

szukających szczęścia i bogactwa angielskich odkrywców zabłądziła tutaj i w imię króla

wzniosła krzyż, przyznając sobie prawa do tych okolic. Nieproszeni osadnicy znad wodospadów

James River przechodzili te same udręki, co forty i inne ośrodki handlowe, a ponadto zmagali się

z nienawiścią do Anglików, biedą, skalpowaniem, niedotrzymywaniem zawartych traktatów, a

także dużą śmiertelnością wśród młodych ludzi.

Okoliczni Indianie poznali, co to woda ognista oraz kac, i sprzedawali przybyszom zioła,

minerały i futra za siekiery, amunicję, ubrania, czajniki, a także więcej wody ognistej. Z Afryki

sprowadzono niewolników. Thomas Jefferson zaprojektował dom Monticello, Kapitol i więzienie

stanowe. Ufundował Uniwersytet stanu Wirginia, opracował Deklarację Niepodległości i został

oskarżony o molestowanie dzieci Mulatów. Zbudowano kolej. Rozwijał się przemysł tytoniowy i

nikt z tego powodu nie wnosił oskarżeń do sądu.

Generalnie życie w szacownym mieście toczyło się spokojnym rytmem i wszystko było

dobrze aż do 1861 roku, gdy Wirginia postanowiła odłączyć się od Unii, a Unia nie chciała na to

pozwolić. Na wojnie secesyjnej Richmond nie wyszedł najlepiej. Po jej zakończeniu robiono, co

było możliwe, aby dać sobie radę bez niewolników i zarobionych nieczystymi sposobami

pieniędzy. Wkraczając w następny wiek, richmondczycy nie opuścili wojennego sztandaru,

zwanego Krzyżem Południa, i pozostali wierni swojej przegranej sprawie. Inne okrutne wojny

udało im się jakoś przetrwać, ale one nie były ich sprawą i toczyły się gdzie indziej.

Pod koniec dwudziestego wieku w mieście nie działo się najlepiej. Poziom zabójstw dawał

Richmondowi drugie miejsce w całych Stanach. Podupadała turystyka. Dzieci nosiły do szkoły

pistolety oraz noże i wszczynały bójki w autobusach. Mieszkańcy wraz ze sklepami przenosili się

na przedmieścia lub uciekali do pobliskich miejscowości. Malały dochody z podatków.

Urzędnicy miejscy i radni nie mogli zapanować nad sytuacją. W przedwojennej siedzibie

gubernatora należało wymienić instalacje elektryczną i hydraulikę.

Odwiedzający miasto delegaci do Zgromadzenia walili pięścią w stół i nawzajem zrzucali na

siebie winę, a przewodniczący Komitetu Transportu Wewnętrznego ukradkiem przynosił na

obrady pistolet. Podczas wędrówki z północy na południe lub odwrotnie zatrzymywali się tu

nieuczciwi Cyganie; Richmond stal się też schronieniem dla dilerów narkotykowych,

podróżujących drogą I-95.

Nadszedł czas, aby kobiety przejęły inicjatywę i zaprowadziły porządek. Ale być może nikt

nawet nie zwrócił uwagi na to, że na stanowisku komendanta policji w mieście po raz pierwszy

zatrudniono kobietę, która właśnie wyszła z psem na spacer. Kwitły żonkile i krokusy, nad

horyzontem pojawiło się poranne słońce, temperatura, jak nigdy o tej porze roku, sięgała

siedemnastu stopni. Na drzewach, które wypuszczały zielone pączki, świergotały ptaki, a

komendant Judy Hammer czuła się zrelaksowana i podniesiona na duchu.

– Wytrzeszcz, dobry piesek! – zawołała do bostońskiego teriera.

Nie było to najszczęśliwsze imię dla psa o wielkich wybałuszonych oczach. Ale gdy Judy

Hammer zobaczyła szczeniaka w programie telewizyjnym i natychmiast rzuciła się do telefonu,

żeby go przygarnąć, Wytrzeszcz już tak się wabił i reagował tylko na to imię.

Komendantka z Wytrzeszczem dziarskim krokiem przemierzali odrestaurowane uliczki

wokół Church Hill, gdzie niegdyś wzniesiono pierwsze budynki miasta, blisko miejsca, w którym

pierwsi osadnicy postawili krzyż. Pies i właścicielka mijali zabytkowe domy z żelaznymi

ogrodzeniami, gankami, pseudomansardowymi dachami pokrytymi dachówką, a także

wieżyczkami, kamiennymi nadprożami i drewnianymi okiennicami, witrażami, rzeźbionymi

werandami, imponującymi kominami oraz wysokimi suterenami, które zwano angielskimi.

Szli na wschód Grace Street, prowadzącą do najpopularniejszego w mieście punktu

widokowego. Po jednej stronie ulicy znajdowała się rozgłośnia radiowa WRVA, a po drugiej

należący do Judy Hammer dziewiętnastowieczny, neoklasycystyczny dom, zbudowany tuż po

wojnie secesyjnej przez przemysłowca zajmującego się produkcją tytoniu. Judy uwielbiała te

stare cegły, wystające gzymsy, płaski dach i granitowy ganek. Miała słabość do miejsc noszących

ślady wielkiej przeszłości i zawsze lubiła mieszkać w samym środku okręgu podlegającego jej

jurysdykcji.

Otworzyła frontowe drzwi, wyłączyła system alarmowy, spuściła Wytrzeszcza ze smyczy i

oferując psu smaczne kąski, kazała mu zrobić siad, waruj i wstań. Zgodnie z porannym rytuałem

poszła do kuchni, by zaparzyć kawę. Po spacerze i krótkim szkoleniu Wytrzeszcza siadywała

zawsze w pokoju, przeglądała gazety i wyglądała przez okno na wysokie biurowce, Kapitol,

uczelnię medyczną oraz park doświadczalny Uniwersytetu Commonwealth w Wirginii.

Mawiano, że Richmond staje się miastem nauki, miejscem oświecenia, i szybko powraca do

dawnej świetności.

Lecz gdy najwyższa rangą strażniczka prawa patrzyła na gmachy i ulice śródmieścia, aż za

dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ceglane kominy kruszeją, tory kolejowe i wiadukty

pokrywa rdza, a fabryki i składy tytoniu stoją opustoszałe z oknami zamalowanymi lub zabitymi

deskami. Planowano realizację pięciu państwowych projektów mieszkaniowych w centrum

miasta i nieopodal jej domu, a dwa kolejne na Southside. Gdyby ktoś zdecydował się być

uczciwy, musiałby powiedzieć zgodnie z prawdą, że projekty te stanowią znakomite podłoże

rozwoju społecznego chaosu i przemocy oraz przedstawiają oczywisty dowód na to, iż Południe

nadal ponosi konsekwencje przegranej wojny secesyjnej.

Judy Hammer patrzyła na miasto, które zaprosiło ją, by rozwiązała jego pozornie

beznadziejne problemy. Poranek robił się coraz bardziej słoneczny, ale Jude bała się, że to

jeszcze jeden chłodny dzień przypominający o niedawnej zimie. Czyżby, jak wszystko inne, miał

to być kolejny punkt pozbawienia jej tej odrobiny piękna, którą cieszyła się w tak skrajnie

stresującym życiu? W głowie Judy kłębiły się wątpliwości.

Kiedy podążając za swym przeznaczeniem, przybyła do Richmondu, nie dopuszczała do

siebie myśli, że ucieka przed własnym życiem. Dwaj dorośli synowie odsunęli się od niej, na

długo zanim ich ojciec Seth zachorował i zmarł ubiegłej wiosny. Judy Hammer parła naprzód,

mocno dzierżąc w dłoniach swą życiową misję niczym krzyżowiec płaszcz.

Zrezygnowała z pracy w departamencie policji w Charlotte, gdzie ją ceniono i wychwalano z

uwagi na cuda, jakich dokonywała na stanowisku komendanta. Za swoje powołanie uznała

przenoszenie się z jednego południowego miasta do drugiego, zajmowanie ich, zrównywanie z

ziemią i odbudowywanie. W Państwowym Instytucie Sprawiedliwości zaproponowała, że będzie

na rok obejmować kolejne zawalone pracą departamenty policji Południa, by połączyć je w

strukturę pod hasłem „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.

Jej filozofia była prosta. Nie wierzyła w autonomię gliniarzy. Doskonale wiedziała, że gdy

departament pozwala działać na własną rękę policjantom, oficerom, szefom okręgu, czy nawet

samym komendantom, skutki są katastrofalne. Przestępczość rośnie, a wykrywalność maleje i

nikt nie jest zadowolony. Obywatele, którym stróże prawa służą i których bronią, zamykają

drzwi, ładują pistolety, odwracają się od sąsiadów, wypinają na policjantów i zrzucają na nich

całą winę. Program naprawczy Judy Hammer opierał się na nowojorskim modelu kontroli

przestępczości znanym jako COMSTAT, czyli na komputerowo prowadzonej statystyce.

Skrót ten w uproszczeniu oznacza koncepcję bardziej skomplikowaną i polegającą na czymś

więcej niż tylko wykorzystywanie komputerów do stworzenia schematycznych map zwiększonej

przestępczości i wskazywania najniebezpieczniejszych punktów miasta. COMSTAT czynił

odpowiedzialnym za wszystko każdego funkcjonariusza. Policjantom i ich dowódcom nie wolno

już było zrzucać winy na kolegów, odwracać głowy, lekceważyć trudnych spraw, być

niedoinformowanym, mówić, że nie są w stanie pomóc, wymigiwać się, nie dosłyszeć czegoś,

zapomnieć, odkładać na później, źle się czuć, rozmawiać akurat przez telefon ani być po służbie,

ponieważ w poniedziałki oraz piątki komendantka zwoływała przedstawicieli wszystkich

okręgów na odprawę i zmywała im za to głowy.

Plan bojowy Judy Hammer pochodził oczywiście z Północy, lecz los tak chciał, że gdy

złożyła swą ofertę radzie Richmondu, panowała tu atmosfera wzajemnego podgryzania, kopania

dołków i snucia intryg. Pomyślano wtedy, że może nie byłoby źle powierzyć rozwiązywanie

problemów miasta komuś z zewnątrz. Zatrudniono więc Judy Hammer na rok w charakterze

szefowej policji i pozwolono przywieźć ze sobą dwoje zdolnych podwładnych, z którymi

pracowała w Charlotte.

Ta oto Judy rozpoczęła okupację Richmondu. Wkrótce spotkała się ze sprzeciwami, potem

przyszła nienawiść. Radni miejscy chcieli, żeby komendantka i jej podwładni z Państwowego

Instytutu Sprawiedliwości wracali, skąd przyszli. Nie było powodów, żeby miasto miało uczyć

się akurat od Nowego Jorku, a tutejsi mieszkańcy woleliby sczeznąć marnie, niż brać przykład ze

złodziejskiego, pełnego oszustów i kłamców Charlotte, które zabierało Richmondowi banki i

firmy figurujące na liście Fortune 500* [Lista pięciuset najbogatszych firm zestawiona przez magazyn

„Fortune” (przyp. tłum.).]

Na twarzy zastępczyni komendanta, Virginii West, malowało się niezadowolenie, gdy dysząc

ze zmęczenia, truchtała po bieżni wokół gmachów uniwersytetu. Wschodzące słońce oświetliło

spadziste łupkowe dachy wysmukłych neogotyckich budowli, studenci jeszcze spali, nie licząc

dwóch biegnących sprintem dziewczyn.

– Już nie mogę – wysapała do podporucznika Andy’ego Brazila.

Ten spojrzał na zegarek.

– Jeszcze siedem minut – powiedział – a potem możesz zwolnić do marszu.

Tylko przy tej jedynej okazji Virginia West słuchała jego rozkazów, ponieważ już w

Charlotte pełniła funkcję zastępczyni Judy Hammer, podczas gdy Brazil uczęszczał jeszcze do

akademii policyjnej i pisywał artykuły do „Charlotte Observer”. Potem szefowa zabrała ich do

Richmondu, gdzie Virginia prowadziła dochodzenia, a Brazil pomagał zbierać materiały,

zajmował stanowisko rzecznika prasowego i tworzył witrynę internetową.

Można by sądzić, że obecnie w zespole Judy Hammer formalnie są równi, ale Virginia

uważała się za wyższą stopniem i w duchu twierdziła, że zawsze tak będzie. Miała większe

wpływy. Poza tym on nigdy nie dorówna jej doświadczeniem. Lepiej się sprawdzała na strzelnicy

i w walce. Raz nawet zabiła podejrzanego, chociaż wcale się tym nie szczyciła. Ich krótki romans

w czasach Charlotte zagrażał jej dominującej pozycji, więc zerwała z Brazilem, zanim przejął

dowodzenie. I tyle.

– Widziałeś, żeby ktoś tu się tak katował? Nie liczę tych dwóch dziewczyn, które albo należą

do reprezentacji biegaczek, albo mają problemy gastryczne – narzekała zdyszana. – Nie! A wiesz

dlaczego? Bo to cholerna głupota! Powinnam teraz popijać kawę i czytać gazetę.

– Przestań gadać, to wpadniesz w rytm – poradził jej Andy, który biegł bez wysiłku, ubrany

w dres z napisem „Departament Policji w Charlotte” i sportowe buty, zgrzytające przy zetknięciu

z gumowaną nawierzchnią toru.

– Mógłbyś w końcu przestać nosić te ciuchy z Charlotte – ciągnęła Virginia. – I tak już

mamy przechlapane. Po co tutejsi gliniarze mają nas jeszcze bardziej nienawidzić?

– Nie jest tak źle – odpowiedział Brazil, starając się pozytywnie myśleć o nieprzychylnych i

nieprzyjaźnie nastawionych policjantach z Richmond.

– A właśnie, że jest.

– Nikt nie lubi zmian – przypomniał jej.

– Ty chyba lubisz – odparła.

Była to aluzja do plotki, którą usłyszała ledwie tydzień po przyjeździe. Brazil kręcił z bogatą,

samotną kobietą mieszkającą na Church Hill. Virginia nie pytała o nic i niczego nie sprawdzała.

Nie chciała nic wiedzieć. Powstrzymywała się przed „przypadkowym” przejeżdżaniem obok

domu Andy’ego i przed wpadaniem z nieproszoną wizytą.

– Jeśli na lepsze, to czemu nie – stwierdził.

– No właśnie.

– A ty wolałabyś zostać w Charlotte.

– Pewnie.

Brazil przyśpieszył i zobaczyła jego plecy. Nigdy mu nie przebaczy, że tak bardzo namawiał

ją na wyjazd do Richmondu – a potrafił właściwie dobierać słowa, które brzmiały jasno i

przekonywająco. Umiał przyciągnąć ją do siebie uczuciami, których sam już dawno nie żywił.

Jego miłość była poematem, teraz jednak przeczytał go komuś innemu.

– Nic tu po mnie – oświadczyła takim tonem, jakby zatrzaskiwała drzwi i odgradzała się od

ludzi. – Powiedzmy to sobie szczerze. – Porucznik West nie pomalowałaby ściany, gdyby

wcześniej dokładnie jej nie wyczyściła. – To jeden wielki kanał – oświadczyła. – Dzięki Bogu

zostaniemy tutaj tylko rok. – Zdecydowanie przedstawiła swój punkt widzenia.

Odpowiedział przyśpieszeniem kroku.

– Przecież nie jesteśmy jakąś jednostką MASH w policyjnych szeregach – dodała. – Kogo

my chcemy nabrać? Tracimy tylko czas. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio zmarnowałam tyle

czasu.

Brazil spojrzał na zegarek. Najwyraźniej w ogóle jej nie słuchał, i żałowała, że nie może

dogonić tego aroganta o barczystej sylwetce i przystojnej twarzy. Wczesne promienie słońca

połyskiwały złotem na jego włosach. Obok nich przebiegły dwie dziewczyny z college’u, były

spocone, nie miały grama tłuszczu i wydawało się, że kuszą oczy Brazila swymi zgrabnymi

nogami. Virginię ogarnęło przygnębienie, poczuła się stara. Stanęła i pochyliła się, kładąc dłonie

na kolanach.

– Dosyć tego! – oznajmiła, prostując plecy.

– Jeszcze czterdzieści sześć sekund. – Brazil biegł w miejscu, jakby wciskał stopy w ziemię,

i oglądał się na swą towarzyszkę.

– Biegnij sam.

– Na pewno?

– Leć w diabły. – Machnęła za nim ręką. – A niech to – zaklęła, gdy poczuła wibracyjny

sygnał telefonu przy pasku dresowych spodni.

Zeszła z bieżni na trybuny, żeby nie spowodować kolizji z imponująco zbudowanymi

kobietami, przy których traciła pewność siebie.

– Tu West – powiedziała.

– Virginia? Tu... – Głos komendantki zakłócały trzaski.

– Szefowo? – głośno zawołała jej zastępczyni. – Halo?

– Virginia... Jesteś tam? – Głos mówiącej ciągle zanikał. Próbując coś usłyszeć, Virginia

zatkała sobie drugie ucho. – ...Gówno prawda... – wciął się nagle męski głos. Virginia zaczęła się

przechadzać, szukając lepszego zasięgu.

– Virginia...? – przebił się przez szumy głos Judy Hammer.

– ... Kiedy tylko chcesz... Na zwykłych zasadach... – mówił jakiś mężczyzna.

Miał południowy akcent i najwyraźniej nie należał do ludzi wykształconych. Wirginia

poczuła do niego nagłą niechęć.

– ...czas... zabić... wyrównać... rachunki... – Południowiec wdzierał się na linię.

– ...nie warte... ołowiu... – odpowiedział drugi prostak z Południa. – O ile...?

– ...Zależy... Jakieś parę setek...

– ... A tak od kumpla...?

– ...Jak... żywego... znajdzie...

– ...Nie ma mowy...

– Co mówisz? – Głos Judy Hammer znów pojawił się i zanikł.

– ...Weź... gnata... Nie twoim... kurde...! Niebieski...

– Szefowo... – zaczęła porucznik West, ale zaraz ugryzła się w język, bo zdała sobie sprawę,

że mężczyźni też ją mogą słyszeć.

– ...Asfalt... – Znów rozległ się głos pierwszego z południowców. – Na Posępne Bagnisko nie

ma mocnych...

– ...Masz rację, Bubba... i nie... przykryjemy... prześcieradłem...

– Dobra, Kleks... to rano, co koleś?

Wstrząśnięta Virginia w milczeniu słuchała, jak dwaj ludzie planują zabójstwo, i to

najwyraźniej na tle rasowym, zbrodnię z nienawiści. Wyglądało na to, że mordercy mają się

wziąć do pracy wczesnym rankiem. Zastanawiała się, czy pod pojęciem „gnat” krył się rewolwer

i czy „niebieski” odnosi się do ocienia broni, w przeciwieństwie do nierdzewnej lub niklowanej

stali. Najwyraźniej psychopaci zamierzali zawinąć ciało w prześcieradło i utopić je w Posępnym

Bagnisku.

Zgrzyty.

– ...Loraine... – znów rozległ się zniekształcony głos Bubby. – ...Tak, za starymi pompami...

zgasimy silnik... światła wyłączone, żeby nie budzić...

Znów pojawiły się szumy, a potem nagle nastąpiła cisza.

– Szefowo? – odezwała się Virginia. – Judy, jesteś tam jeszcze?

– Bubba... – odezwał się drugi z mężczyzn. – Ktoś tu... Szum, zgrzyt, chrzęst, pisk.

– Cholera – mruknęła, gdy telefon zamilkł.

W rzeczywistości Bubba nazywał się Butner Fluck IV. W odróżnieniu od wielu

nieustraszonych facetów szczerze oddanych półciężarówkom, broni, barom topless i

Południowemu Krzyżowi, nie dorastał w tym środowisku, lecz pochodził z północnych

przedmieść Ginter Park, gdzie dominują zniszczone stare domy, a na werandach często ustawia

się armaty z czasów wojny secesyjnej. Pochodził z długiej linii Butnerów, którzy zawsze nosili

przydomek „But” aż do czasów, gdy wykształcony ojciec Bubby, doktor teologii But Fluck III,

nazwał syna Butner, narażając dziecko na szereg problemów.

Odkąd mały But trafił do pierwszej klasy, wszyscy się z niego naśmiewali, przekręcali mu

nazwisko i go obrażali. W klasie chichotano za jego plecami, na boisku i w autobusie

wysłuchiwał obelżywych okrzyków, a kartki z wypisanymi przezwiskami trafiały na jego ławkę

lub do szafki w szatni. Sam się podpisywał „But Fluck”, a w dzienniku nauczycielskim figurował

jako Fluck But.

Bez względu na kolejność jego sytuacja wyglądała niewesoło, a rówieśnicy natychmiast

zaczęli wypaczać nazwisko na liczne sposoby: Mother-But-Flucker, Butter-Flucker, But-

Flucking-Boy, Buttock-Fluck* [Zasadniczo określenia te nic nie znaczą, jedynie brzmieniem przypominają

obraźliwe wyrazy i zwroty (przyp. tłum.).] i tak dalej.

Ucieczki szukał w nauce, a gdy został prymusem w klasie, na listę trafiły kolejne przezwiska:

But-Head, Fluck-Head, Mother-Flucking-But-Head, Head-But-Head i tym podobne.

Na dziewiąte urodziny But poprosił o dziecięce pistolety do zabawy i strój kamuflujący.

Zaczął się objadać i wiele czasu spędzał w lesie na tropieniu niewidzialnych ofiar. Zaczytywał się

w czasopismach ukazujących kobiety w kostiumach bikini, najemników, anarchistów,

ciężarówki, broń a także opisujących bitwy wojny secesyjnej. Zbierał podręczniki obsługi

prostych samochodów, narzędzia do naprawy aut i sprzęt krótkofalowy, a także wyposażenie do

survivalu, wędkowania i wędrówek po trudnych terenach. Popalał papierosy i stał się opryskliwy.

Mając dziesięć lat, zmienił swój przydomek na „Bubba” i wszyscy się go bali.

Tego poniedziałkowego ranka Bubba wracał do domu z trzeciej zmiany w fabryce Philip

Morris, miał włączone CB-radio i krótkofal...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin