ODBUDOWYWANIE PIEKŁA - Lew Tołstoj (Opowiadanie).pdf

(129 KB) Pobierz
424241008 UNPDF
Artykuł pobrano ze strony eioba.pl
ODBUDOWYWANIE PIEKŁA - Lew Tołstoj
(Opowiadanie)
Pełne symbolizmu opowiadanie Lwa Tołstoja o tym jak demony odbudowały na Ziemi piekło deformując przy tym i
wypaczając chrześcijaństwo i prawdziwy sens nauki Jezusa Chrystusa.
Lew Tołstoj hrabia (ur. 9 września 1828 w Jasnej Polanie (majątku
rodowym Tołstojów), zm. 20 listopada 1910 na stacyjce Astapowo) –
rosyjski powieściopisarz, dramaturg, krytyk literacki i myśliciel. Jeden z
najwybitniejszych przedstawicieli realizmu w literaturze europejskiej.
Tołstoj odrzucił oficjalną, prawosławną religię oraz zanegował
prawomocność władzy państwowej. Tołstoj uznawany jest za twórcę
wolnościowego chrześcijaństwa anarchistycznego. Tołstoj sam nauczył
się języka esperanto w bardzo krótkim czasie.
Prezentowane opowiadanie zostało wydane drukiem dopiero po
śmierci Lwa Tołstoja przez jego syna, za co był sądzony o herezję,
jednak go uniewinniono. Polska wersja opowiadania krążyła w
edycjach powielaczowych, ukazała się też m.in. w piśmie
"Wegetariański Świat" Nr 5 (42) maj 1998r. Opowiadanie jest w
istotny sposób satyrą religijną i parodią na stan prawosławia w XIX
wieku.
ODBUDOWYWANIE PIEKŁA
I.
Działo się to w czasach, gdy Chrystus głosił ludziom swą naukę. Nauka ta była tak
zrozumiała i stosowanie jej w życiu tak łatwe, tak widocznie uwalniała ludzi od zła,
że nie sposób było się jej oprzeć. Nic nie mogło położyć tamy jej
rozpowszechnianiu. Belzebub - ojciec i władca wszystkich diabłów - przestraszył
się. Wiedział dobrze, że Jego władza nad ludźmi skończy się na zawsze, jeśli
Chrystus nie wyrzeknie się głoszenia swojej nauki. Był w strachu, lecz nie tracił
nadziei i podburzał posłusznych mu faryzeuszy i uczonych w piśmie, aby możliwie
najdotkliwiej obrażali i dręczyli Chrystusa, uczniom zaś jego radził uciec i zostawić
go samego. Ufał, że skazanie na śmierć haniebną, naigrywanie się, opuszczenie
przez wszystkich uczniów, wreszcie same męki i kara śmierci sprawią, że Chrystus
w ostatniej chwili wyrzeknie się swojej nauki, a wyrzeczenie zburzy całą jej potęgę.
Sprawa rozstrzygała się na krzyżu. Gdy Chrystus zawołał: "Boże mój, Boże mój,
czemuś mnie opuścił!". Belzebub wydał okrzyk triumfu; schwycił przygotowane
kajdany i włożył je sobie na nogi, dopasował je tak, żeby nie mogły być zerwane,
 
424241008.001.png
gdy zostaną założone Jezusowi. Wtem z krzyża dały się słyszeć słowa: "Ojcze
przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Zaraz potem Chrystus zawołał: "Spełniło
się" i wyzionął ducha. Belzebub zrozumiał, że wszystko stracone. Chciał zdjąć
kajdany i uciekać, lecz nie mógł ruszyć z miejsca. Kajdany przywarły do jego nóg.
Chciał wznieść się na skrzydłach, lecz nie mógł ich rozpostrzeć. I widział Belzebub
jak Chrystus w wielkiej światłości zatrzymał się w bramie piekieł, widział jak wyszli
z piekła grzesznicy od Adama do Judasza, widział jak rozbiegły się wszystkie
diabły, nawet jak same ściany piekieł rozpadły się bez hałasu na cztery strony
świata. Nie mógł znieść tego widoku, więc zaryczał przeraźliwie i wpadł w
bezdenną przepaść przez pękniętą posadzkę piekieł.
II.
Upłynęło sto, dwieście, trzysta lat. Czasu Belzebub nie liczył. Naokoło była zupełna
ciemność i cisza. Leżał bez ruchu i starał się nie myśleć, o tym co zaszło, a jednak
myślał i pałał bezsilną nienawiścią do sprawcy swej zguby.
Nie pamiętał już i nie wiedział, ile setek lat upłynęło od tamtego czasu, gdy raptem
usłyszał nad sobą szmery podobne do tupotu nóg, stękania, krzyki i zgrzytanie
zębów. Belzebub podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. W to, że po zwycięstwie
Chrystusa piekło mogłoby być odbudowane, nie mógł uwierzyć, tymczasem zaś
tupot, jęki, krzyki i zgrzytanie zębów stawały się coraz wyraźniejsze. Belzebub
podniósł tułów, podciągnął pod siebie kosmate nogi z odrośniętymi kopytami
(kajdany ku jego zdziwieniu same z nich opadły) i zatrzepotawszy swobodnie
rozpostartymi skrzydłami, wydał zwykły sygnałowy świst, którym dawniej wzywał
swe sługi i pomocników. Nie zdążył jeszcze nabrać tchu, gdy nad jego głową zrobił
się otwór, błysnął czerwony ogień i tłum diabłów w wielkim ścisku wysypał się z
otworu w przepaść i na podobieństwo kruków obsiadających padlinę, rozsiadł się
naokoło Belzebuba.
Diabły były wielkie i małe, grube i chude, z długimi i krótkimi ogonami, z prostymi i
krzywymi rogami.
Jeden z diabłów, odziany w pelerynkę narzuconą na ramiona, cały nagi, czarny i
błyszczący, z twarzą ogoloną i ogromnym, obwisłym brzuchem, siedział w kucki
przed samym obliczem Belzebuba i przewracając swymi ognistymi ślepiami,
uśmiechał się bezustannie, machając z boku na bok swym długim, cienkim
ogonem.
III.
- Co znaczy ten hałas? - zapytał Belzebub wskazując do góry
- Cóż tam się dzieje?
- To, co zawsze - odpowiedział błyszcząccy diabeł w pelerynce.
- A czy są jeszcze grzesznicy? - spytał Belzebub.
- O tak, wielu - odparł błyszczący.
- Jak tam z nauką tego, którego imienia nie chcę wymieniać? - zapytał Belzebub.
Diabeł w pelerynce wyszczerzył zęby tak, że pokazały się wszystkie jego ostre kły,
a przez całą zgraję przeszedł tłumiony śmiech.
- Nauka ta już nam nie przeszkadza. Oni przestali w nią wierzyć - powiedział diabeł
w pelerynce.
- Jak to? Przecież nauka ta, poświadczonna jego własną śmiercią, w sposób
oczywisty ratuje ich od nas - rzekł Belzebub.
- Tak było, dopóki jej nie przerobiłem -- odparł z dumą diabeł w pelerynce,
uderzając ogonem o podłogę.
- Jak ci się to udało?
- Właściwie nie musiałem nic robić. Trochę tylko pomagałem.
- Opowiedz w skrócie - rozkazał Belzebub.
Diabeł w pelerynce, spuściwszy głowę, pomilczał chwilę, jakby dla namysłu,
następnie nie spiesząc się zaczął opowiadać:
- Gdy nadszedł ten straszny czas, że piekło zostało zburzone, a ojca naszego i
władcy zabrakło między nami, udałem się w miejsca gdzie właśnie głoszona była ta
nauka, która o mały włos nie doprowadziła nas do całkowitej zguby. Przyszła mi
chęć zobaczyć, jak żyją ludzie stosujący się do niej. I ujrzałem, że ludzie stosujący
tę naukę w życiu, byli zupełnie szczęśliwi i dla nas niedostępni. Nie gniewali się na
siebie, nie ulegali urokowi kobiet i albo nie żenili się, albo mieli tylko jedną żonę,
majątku zaś nie posiadali wcale, wszystko było uważane za wspólną własność, nie
bronili się przed tymi, którzy na nich napadali, a za złe płacili dobrem. I życie ich
było tak dobre, że wciąż więcej i więcej ludzi do nich przystawało. Widząc to
pomyślałem sobie, że wszystko stracone i chciałem już odejść. Oto jednak w tym
czasie zaszedł incydent sam w sobie błahy, lecz mnie wydał się interesujący i
pozostałem. Zdarzyło się bowiem, że wśród tych ludzi jedni byli zdania, iż wszyscy
powinni ulegać obrzezaniu i nie powinni jeść tego co zostało złożone w ofierze
bogom pogańskim, inni zaś uważali, że takie rozgraniczenie jest zbyteczne, i że
można nie stosować obrzezania i jeść wszystko. Zacząłem więc podpowiadać
jednej i drugiej stronie, że ta różnica zdań jest różnicą o pierwszorzędnym
znaczeniu, i że nie można ustąpić, ponieważ chodzi tu o rzecz ważną - o służenie
Bogu. Ludzie uwierzyli mi, a ich kłótnie przybrały ostry charakter. Więc i ci i tamci
zaczęli gniewać się na siebie wzajemnie, a wtedy ja zacząłem im podsuwać myśl,
że cudami mogą dowieść prawdziwości swojej nauki. Jakkolwiek było rzeczą
oczywistą, że cuda prawdziwości nauki dowieść nie mogą, ludzie zapałali taką
żądzą, aby mieć rację, że uwierzyli mi, ja zaś urządziłem im cuda.
Z urządzeniem cudów trudności nie miałem. Ludzie wierzyli we wszystko, co
potwierdzało ich chęć posiadania prawdy przez nich jedynie. Jedni utrzymywali, że
zstąpiły na nich ogniste języki, inni zapewniali, że widzieli samego zmarłego
nauczyciela i wiele innych rzeczy;imaginowali to, czego nie było i niepostrzeżenie
kłamali nie gorzej od nas, w imię tego, który nas kłamcami nazywał. Jedni o drugich
mówili:
"Wasze cuda nie są prawdziwe", a tamci odpowiadali: "Nie, to wasze cuda są
nieprawdziwe, a nasze prawdziwe". Wszystko szło dobrze, ale obawiałem się, że
ludzie mogą rozpoznać zbyt ewidentne oszustwo i wtedy wymyśliłem kościół. Kiedy
uwierzyli w kościół, byłem już spokojny, zrozumiałem, żeśmy uratowani, a piekło
odbudowane.
IV.
- Cóż to takiego "kościół"? - zapytał surowo Belzebub, nie chcąc uwierzyć, że jego
słudzy okazali się mądrzejsi od niego.
- Kościół to jest coś takiego, że gdy ludzie kłamią i czują, że im się nie wierzy,
wtedy, powołując się na Boga, mówią: "Jak Boga kocham, prawdą jest to, co ja
mówię"; to właśnie jest kościół, z tą tylko osobliwością, że ludzie, którzy uznali się
za kościół, nabierają przekonania, że są nieomylni, i dlatego nie mogą się już
później wyrzec żadnego, choćby raz tylko wypowiedzianego głupstwa. Tworzy się
zaś kościół w taki sposób: ludzie wmawiają w siebie i w innych, że nauczyciel ich,
Bóg, po to, by objawione przez niego ludziom prawo nie zostało fałszywie
wytłumaczone, wybrał szczególnych ludzi, i oni to jedynie, lub ci, na których
przeleją tą władzę, mogą dokładnie tłumaczyć jego naukę. Ludzie więc, którzy
nazywają siebie kościołem, twierdzą, że są w posiadaniu prawdy nie dlatego, że to,
co głoszą jest prawdą, a dlatego, iż uważają siebie za jedynych prawowitych
spadkobierców uczniów samego nauczyciela - Boga.
W manipulacji tej, podobnie jak w cudach, była pewna niedogodność, taka
mianowicie, że ludzie jednocześnie mogli utrzymywać każdy o sobie, że są
członkami jedynego prawdziwego kościoła (działo się to zawsze). Nasza wygrana
polegała jednak na tym, że skoro raz tylko ludzie powiedzieli: "My stanowimy
kościół" i na tym zapewnieniu zbudowali naukę, wtedy nie mogli już zrzec się
wypowiedzianych przez siebie słów, niezależnie od tego, jak wielkim były
głupstwem i cokolwiek mówiliby inni ludzie.
- Dlaczego jednak kościół przekręcił naukę na naszą korzyść? - zapytał Belzebub.
- Powód jest prosty - ciągnął dalej diabbeł w pelerynce - ludzie ci uznawszy się za
jedynych tłumaczy prawa boskiego i przekonawszy o tym innych ludzi, stali się tym
samym panami ich losu i posiedli nad nimi władzę zwierzchnią. Posiadłszy zaś tę
władzę, naturalnie urośli w pychę i w większości przypadków ulegli zepsuciu,
wskutek czego wzniecili przeciwko sobie oburzenie i gniew ludzki. W celu
pokonania swych wrogów, nie dysponując innym orężem niż przemocą, zaczęli
prześladować, skazywać na śmierć i palić na stosie wszystkich, którzy ich władzy
nie uznawali. W ten oto sposób samo przyjęte stanowisko zmuszało ich do
przekręcania nauki tak, aby usprawiedliwiała ich złe życie i okrucieństwa, które
stosowali wobec swych wrogów.
V.
- Nauka jednak była tak prosta i zrozumiała, że nie można było jej przekręcić -
upierał się Belzebub, nadal nie mogący uwierzyć, że jego słudzy byli sprytniejsi od
niego. - "Postępuj wobec innych tak, jak byś chciał, aby postępowano wobec
ciebie". W jaki sposób można to przekręcić?
- Stosując się do mych rad, posługiwano się w tym celu różnymi sposobami -
kontynuował diabeł w pelerynce. - Ludzie opowiadają bajkę o tym jak dobry
czarodziej, ratując człowieka od złego czarodzieja, zamienił go w ziarnko kaszy
jaglanej i jak zły czarodziej, przedzierzgnąwszy się w koguta, gotów był już
zadziobać owo ziarnko, lecz dobry czarodziej wysypał na ziarnko całą ćwierć
tychże ziaren. I zły czarodziej nie mógł już ani zjeść wszystkich ziaren, ani znaleźć
tego, które zjeść zamierzał. To samo, idąc za mą radą, uczynili ci ludzie z nauką
tego, który nauczał, że całe prawo polega na tym, aby drugiemu czynić to, co
chciałbyś, aby i tobie czyniono: ogłosili, że świętym wykładem prawa boskiego jest
49 ksiąg i uznali każde słowo w nich zawarte za dzieło Boga - Ducha Świętego.
Tak więc wysypali na prostą, zrozumiałą prawdę taką kupę rzekomo świętych
prawd, że stało się niemożliwością przyjąć je wszystkie i znaleźć pośród nich tę,
która ludziom jest potrzebna. Na tym polega pierwszy sposób.
Drugi sposób, którego oni używali z dobrym skutkiem przez więcej niż tysiąc lat,
polega na zabijaniu i paleniu wszystkich tych, którzy chcą głosić prawdę. Obecnie
sposób ten wychodzi z użycia, lecz nie porzucają go całkowicie, bo chociaż już nie
palą ludzi próbujących ujawnić prawdę, to jednak tak ich szkalują, tak zatruwają im
życie, że tylko niewielu odważa się ich demaskować. Na tym polega drugi sposób.
Trzeci zaś sposób polega na tym, że uznając się za kościół, a więc za
nieomylnych, uczą, gdy im jest to potrzebne, rzeczy wprost sprzecznych z tym, co
jest powiedziane w Piśmie: "Ale wy nie nazywajcie siebie rabbi, albowiem jeden
jest nauczyciel wasz, a wy wszyscy jesteście bracia. I ojcem nie nazywajcie nikogo
na ziemi; albowiem jeden jest ojciec wasz w niebiosach". Oni zaś mówią: "Myśmy
ojcami, myśmy nauczycielami waszymi". Albowiem powiedziane jest: "Ale ty, gdy
się będziesz modlić, wejdź do komórki swojej i zamknąwszy ją, módl się do ojca
twego w ukryciu, a ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie". Oni zaś nauczają,
że trzeba się modlić gromadnie, w świątyniach, przy dźwiękach muzyki i pieśni.
Albo powiedziane jest w Piśmie: "A ja powiadam wam, abyście zgoła nie
przysięgali", oni zaś nauczają, że trzeba przysięgać na bezwzględne
posłuszeństwo władzom, nie bacząc na to, jakie mogłyby być żądania tych władz.
Albo powiedziane jest: "nie zabijaj", oni zaś nauczają, że zabijać można i trzeba na
wojnie i z wyroku sądowego - zakończył diabeł w pelerynce, wywrócił ślepia i
roześmiał się, rozwarłszy paszczę po same uszy.
- To bardzo dobrze - rzekł Belzebub i uśmiechnął się, a wszystkie diabły
zawtórowały mu głośnym śmiechem.
- Czyż tak jak dawniej są jeszcze rozpustnicy, złodzieje, zabójcy? - zapytał już
wesoło Belzebub. Diabły, również rozweselone, zaczęły mówić wszystkie razem,
chcąc wykazać się przed Belzebubem swoją sprawnością.
- Nie tak jak dawniej, lecz więcej niż dawniej - wrzeszczał jeden z nich.
- Rozpustnicy nie mieszczą się w dawnychh oddziałach - piszczał drugi.
- Złodzieje dzisiejsi gorsi są od dawniejszych - huknął trzeci.
- Brak nam opału dla zabójców! - ryczał czwarty.
- Nie mówcie wszyscy razem, niech odpowiadają tylko ci, których zapytam - rzekł
Belzebub.
- Niech wystąpi ten, pod którego opieką jest nierząd i niech opowie, w jaki sposób
radzi sobie z uczniami tego, który zabraniał zmieniać żony i mówił, iż nie należy
patrzeć na kobietę z pożądliwością. Kto opiekuje się rozpustą?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin