Lovelace Merline - Tajemnica Medalionu.rtf

(325 KB) Pobierz
Merline Lovelace

Merline Lovelace

TAJEMNICA MEDALIONU

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Doprawdy nie rozumiem, czemu się z nią nie ożeni? Anna tak mu się wiesza na ramieniu, że każdy ślepiec by zauważył, jak bardzo jest w nim zako­chana i marzy tylko o tym, żeby otoczył ją ramiona­mi i chronił przed całym złem tego świata - mruk­nęła ironicznie Margarita Alfonsa de las Fuentes, sącząc szampana z kryształowego kieliszka.

Stała oparta plecami o ozdobną balustradę tara­su, za którym rozciągała się oświetlona teraz blas­kiem księżyca panorama San Rico, stolicy Madrileño, rozpostarta w dolinie pomiędzy morską zatoką a porośniętymi bujną tropikalną roślinnością wzgórzami. Z tego miejsca miała także doskonały widok na barwny tłum, który zebrał się w Pałacu Prezydenckim, aby powitać nowo przybyłego am­basadora Austrii. Panie w eleganckich zwiewnych sukniach i panowie w dostojnych smokingach wiro­wali na lśniącym parkiecie sali balowej w takt walca ,,Nad pięknym modrym Dunajem’’.

Uwagę Margarity przykuwała zwłaszcza jedna z tancerek, a mianowicie jej kuzynka Anna. Filig­ranowa, piękna Anna, o słodkich orzechowych oczach i lśniących kruczoczarnych włosach, typo­wych dla Madrileńczyków. Gibka jak łodyga trzci­ny cukrowej, głównego bogactwa niewielkiego państewka Madrileño, poruszała się z gracją, która niepomiernie irytowała kuzynkę. Wiele osób dało się zwieść słodkiej twarzyczce i łagodnemu uśmie­chowi, ale Margarita doskonale znała kapryśne usposobienie Anny, która potrafiła solidnie doku­czyć każdemu, kto choćby w najmniejszym stopniu sprzeciwił się jej woli.

Choć najpewniej jej partner w walcu za nic miałby jej humory, o ile w ogóle by je zauważył. Gdyby Carlos ożenił się z Anną, tak niemiłosiernie by ją rozpuścił, że siedziałaby cichutko w swoim luksuso­wym domu, podczas gdy on zajmowałby się poważnymi męskimi sprawami. W efekcie spędzałby z nią niewiele czasu, więc nie miałby okazji doświadczać jej złych nastrojów, a zatem Anna uchodziłaby w jego oczach za milutką, cichutką żonkę.

Tylko że Carlos nie chciał się z nią żenić. Co więcej, zdecydował, iż za żonę pojmie ją, Margaritę. Nawet uzyskał już zgodę jej ojca!

Ze złości aż zgrzytnęła zębami, po czym jednym haustem wychyliła resztę szampana. Mimo iż od jej powrotu ze Stanów minęły trzy lata, wciąż nie mogła się przyzwyczaić do sposobu, w jaki trak­towano kobiety w jej ojczyźnie. Ilekroć udawało jej się w jakiś sposób zmniejszyć męską dominację w którejkolwiek dziedzinie - na przykład ostatnio, wbrew zdecydowanym protestom ojca, przyjęła stanowisko w Ministerstwie Gospodarki - trafiała na kolejną, jeszcze większą przeszkodę.

Taką przeszkodą był Carlos. Carlos Caballero, wiceminister obrony Madrileño, wysoki niemal na dwa metry, czarnowłosy, rewelacyjnie zbudowany, a przede wszystkim irytująco pewny siebie. Znała go prawie od zawsze, a od ponad roku stanowczo i regularnie odrzucała jego oświadczyny, mimo przejmujących apelów matki, żądań ojca i... mro­wienia w okolicach żołądka, jakie zawsze odczuwa­ła, napotykając spojrzenie jego grafitowych oczu. Cóż z tego, że pochodził z tego samego środowiska, że podczas służby wojskowej zdobył kilkanaście cennych odznaczeń, że uważano go za jednego z najbardziej inteligentnych i obiecujących wyż­szych urzędników Ministerstwa Obrony? Nie zmie­niało to faktu, iż absolutnie nie odpowiadał jej wyobrażeniom o idealnym mężu. Po pierwsze był konserwatystą. Po drugie miał szalenie tradycyjne podejście do relacji damsko - męskich. Po trzecie był nadopiekuńczy. To nic, że oprócz tego miał uśmiech, który wywoływał westchnienia dziew­cząt, a dorosłe kobiety przyprawiał o zawrót głowy. To nic, że jego ruchy miały w sobie coś z kociej gracji. Nie wystarczał nawet fakt, że Margarita wprost oblewała się żarem na myśl, jak by to było, gdyby znalazła się z nim w intymnej sytuacji...

Najistotniejsze było to, że Carlos był zwolen­nikiem tradycyjnego modelu małżeństwa, niestety wciąż tak rozpowszechnionego w madrileńskim społeczeństwie. Tymczasem Margarita już raz po­kazała swojej rodzinie, że nie podporządkuje się jej nakazom i nie wyjdzie za narzuconego jej mężczyz­nę. W efekcie wyjechała do Stanów, gdzie spędziła sześć lat i gdzie jako studentka wstąpiła do pewnej tajnej organizacji. Oczywiście jej rodzice nie mieli o tym najmniejszego pojęcia, bo gdyby się dowie­dzieli, umarliby ze zgrozy. Przed trzema laty wróci­ła do kraju. Nie potrafiłaby osiedlić się na stałe gdzieś indziej, za bardzo bowiem kochała swoją ojczyznę.

Westchnąwszy, odwróciła się tyłem do rzęsiście oświetlonej sali balowej i oparła łokcie na kamien­nej balustradzie. Jak zawsze widok wzgórz poroś­niętych gęstwiną tropikalnych roślin, białych bu­dynków przykrytych ceglastymi dachami, a także morza połyskującego srebrzyście w świetle księży­ca, przyprawił ją o lekkie drżenie serca. San Rico, stolica Madrileño, łączyła w sobie wszystko, co Margarita kochała i nienawidziła w swoim rodzin­nym kraju. Były tam miejsca tak piękne, że aż zapierało dech w piersiach, lecz w ich pobliżu czaiła się złowieszcza dżungla; niewyobrażalne bo­gactwo sąsiadowało z rozpaczliwą biedą; wykształ­cona, kosmopolityczna elita bezwzględnie rządziła narodem analfabetów, nieznającym demokratycz­nych idei i niesamodzielnym, co było efektem kilku wieków ucisku.

Margarita postawiła sobie za punkt honoru, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby pomóc rodakom w osiągnięciu wyższego standardu życia. Jej zda­niem przede wszystkim należało ukrócić działal­ność niezliczonych producentów oraz handlarzy narkotyków, którzy od lat, owładnięci żądzą łat­wych zysków, drwili sobie z prawa i zwykłej przy­zwoitości. Dlatego tak bardzo starała się o tę pracę w Ministerstwie Gospodarki, a jeszcze jako student­ka Uniwersytetu Stanu Pensylwania przyjęła pro­pozycję wstąpienia do SPEAR...

- Czy wiesz, jak pięknie wyglądasz w promie­niach księżyca?

Aksamitny męski głos, który nagle rozległ się niebezpiecznie blisko, przyprawił ją o gęsią skórkę na plecach. Odwróciwszy się szybko, ujrzała przed sobą Carlosa, który w doskonale skrojonym smokingu prezentował się tak korzystnie, iż gęsia skórka rozprzestrzeniła się po całym ciele.

- Dziękuję - mruknęła, zła na siebie za gwał­towną reakcję.

Starała się nie przyznać sama przed sobą, że jest także zła na niego, bowiem nigdy nawet nie próbo­wał poprawić swoich notowań jakimkolwiek kom­plementem dotyczącym jej intelektu. Ale przecież wcale nie zależało jej na jego komplementach, prawda?

Nieprzyjazny ton Margarity sprawił, że zdziwiony Carlos uniósł brwi.

- Podobasz mi się w czerwieni - dodał niezrażony. - A tym bardziej w tak oszczędnie skrojo­nej sukni.

- Jak mi miło - odparła ze sztucznym uśmie­chem, mimowolnie wygładzając miękką tkaninę. - Wybierając ten fason, myślałam wyłącznie o tobie.

- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwoś­ci - powiedział spokojnie, ignorując jej ciętą ripos­tę. - Uwielbiasz się ze mną droczyć, prawda, querida?

Jego nonszalancki uśmiech wywołał w niej nie­pokojące drżenie serca. Wcale nie miała ochoty przyznać sama przed sobą, jak wielkie wrażenie robi na niej Carlos, jak mocno jest poruszona jego bliskością.

- Ile razy mam ci przypominać, że nie życzę sobie, abyś nazywał mnie swoją ukochaną? - zaata­kowała, chcąc odwrócić jego i swoją uwagę od nazbyt emocjonalnej reakcji na obecność Carlosa. - Nie jestem nią i nigdy nie będę!

- Och, myślę, że i tysiąc razy nie starczy. Co więcej, odpowiem ci na to tysiąckroć, że ,,nigdy’’ to bardzo ryzykowne słówko. A ja jestem cierpliwy, bardzo cierpliwy...

- Tak, tak, wiem, już to mówiłeś. - Machnęła lekceważąco ręką.

Jego niezłomna cierpliwość doprowadzała ją do furii. Był to jeden z powodów, dla których Carlos nie miał u niej żadnych szans, marzyła bowiem o mężczyźnie, który nie obawiałby się ponieść namiętności, a on był taki stateczny, odpowiedzial­ny i opanowany.

- Tracisz czas - ostrzegła. - Przecież mówiłam ci już, że nigdy nie wyjdę za mężczyznę, który zamierza chronić żonę przed każdym, nawet naj­lżejszym podmuchem wiatru i przed każdą prze­ciwnością losu.

- Obowiązkiem każdego mężczyzny jest troska o jego kobietę - oświadczył z przekonaniem. - Taki już jestem, Rito, i nie potrafię ani nie chcę tego zmienić - dodał, zanim zdążyła skry­tykować jego poglądy, ewidentnie wywodzące się z epoki kamienia łupanego. - Tak samo jak ty. - Uśmiechnął się.

- Nie masz pojęcia, jaka naprawdę jestem.

Faktycznie nie wiedział o niej czegoś bardzo ważnego, podobnie zresztą jak nie mieli o tym pojęcia jej rodzice ani przyjaciele. Nikt z nich nawet nie podejrzewał, że należy do supertajnej amerykańskiej organizacji SPEAR, o której ist­nieniu wiedziało zaledwie kilku członków rządu Stanów Zjednoczonych oraz paru kongresmanów. Tymczasem działalność SPEAR nie ograniczała się tylko do spraw związanych z wewnętrznymi i ze­wnętrznymi problemami USA, ale także rozciągała się na powiązania gospodarcze i finansowe.

Wprawdzie Margarita, tak jak wszyscy agenci, przeszła niesłychanie trudne szkolenie, ale natych­miast po jego zakończeniu została odesłana do domu, ponieważ zwerbowano ją do konkretnej misji, która dotyczyła jej ojczystego kraju. Dlatego już od trzech lat przekazywała SPEAR informacje o handlu narkotykami na terenie Ameryki Połu­dniowej. Szczególną satysfakcją napawała ją świa­domość, iż swą działalnością przyczyniła się do zlikwidowania kilku groźnych, bezwzględnie dzia­łających grup przestępczych, które od lat pusto­szyły kraj.

- Wiem o tobie wszystko, co powinienem wiedzieć, querida - odrzekł, wzruszając ramionami. - I uważam, że stanowimy dobraną parę.

- A niby dlaczego? Dlatego, że mój stryj jest prezydentem Madrileño? I że, jego zdaniem, powi­nieneś w najbliższych wyborach ubiegać się o fotel senatora?

Przez chwilę zdawało się jej, że ujrzała w jego oczach zniecierpliwienie i złość, co sprawiło jej niejaką przyjemność. Jednak zaraz potem triumf ustąpił miejsca zaniepokojeniu, ponieważ Carlos przysunął się jeszcze bliżej i teraz niemal przyciskał ją do zimnej i kamiennej balustrady.

- Gdybym chciał się żenić tylko i wyłącznie z powodów politycznych, wybrałbym bardziej uleg­łą kandydatkę.

- Na przykład Annę? - zapytała szybko, chcąc kpiną pokryć zmieszanie, jakie wywołał w niej zapach jego wody kolońskiej.

- Na przykład Annę - potwierdził. - Ale chcę ciebie, Margarito.

- Ale dlaczego? Czemu upierasz się przy po­ślubieniu kobiety, która cię nie kocha?

- Może dlatego, że wcale mnie nie przekonała, jakoby nic do mnie nie czuła. - Uśmiechnął się przekornie.

- Ojej - jęknęła bezradnie. - Naprawdę już nie wiem, co zrobić, żeby cię o tym przekonać.

- Czy ja wiem? - Udawał, że się zastanawia. - Może zróbmy mały test.

To powiedziawszy, pochylił się lekko, opierając jednocześnie dłonie na balustradzie. Jeszcze zanim Margarita poczuła na swoich wargach delikatny dotyk jego ust, doskonale wiedziała, co zamierzał zrobić, mogła więc go powstrzymać jednym krót­kim zakazem. Mogła odwrócić głowę, a nawet powalić go na łopatki którymś z wielu chwytów, jakich nauczyła się podczas szkolenia w SPEAR. Tymczasem postanowiła po prostu zachować nie­wzruszony wyraz twarzy, ponieważ uznała, że tylko wykazując całkowity brak emocji, zademonstruje skutecznie swoją obojętność.

Gdyby Carlos poprzestał tylko na lekkim muś­nięciu jej warg, zapewne udałoby jej się dokonać tego, co założyła, niestety objął ją ciasno w talii i przycisnął mocno do siebie. Jego usta również wzięły udział w tym natarciu, tak że chcąc nie chcąc, poczuła, jak rozkoszne ciepło rozlewa się po całym jej ciele. Na moment zatraciła się w tym doznaniu, przez co zupełnie zapomniała, że miała całą swą postawą okazywać zimną obojętność. Ze zgrozą poczuła, jak jej ciało przebiegł dreszczyk, który z pewnością nie uszedł uwagi Carlosa, byli bowiem zbyt blisko siebie, aby udało się ten fakt ukryć. Gdy podniósł głowę, nabrała głęboko powietrza, gotowa zmiażdżyć go ciętym komentarzem, tymczasem ponownie odczuła drżenie. Wibracje znów rozchodziły się po jej ciele, a ich epicentrum znajdowało się na piersiach.

Dłoń Margarity natychmiast powędrowała ku płaskiemu złotemu medalionowi, z którym nigdy się nie rozstawała, choć czasem wydawał się zbyt skromny przy balowych sukniach, wymagających oprawy z lśniących brylantów. Gdy jeszcze raz poczuła znajome wibracje, jej serce aż podskoczyło z podniecenia.

Był to sygnał od SPEAR. Koniecznie musiała teraz znaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie mogła­by spokojnie skorzystać z miniaturowego nadaj­nika, który miała w torebce.

- To było... całkiem przyjemne - oceniła z prze­kornym uśmiechem. - A teraz pozwolisz, że cię opuszczę, ponieważ muszę wrócić na bal.

Całkiem przyjemne! Też coś! Carlos poczekał, aż Margarita zniknie mu z oczu, po czym rozpros­tował zaciśnięte pięści.

On sam nie nazwałby tego pocałunku przyjem­nym. Nerwy miał tak napięte, że czuł się obolały na całym ciele. Jeszcze chwila, a porwałby tę upartą kobietę na ręce i wyniósł w jakieś odludne miejsce, gdzie mógłby zerwać z niej ten skrawek materiału, który nazywała sukienką, i kochać się z nią, grze­biąc ostatecznie szanse, by kiedykolwiek zgodziła się zostać jego żoną.

Znał ją dobrze, obserwował, jak z inteligentnej, pełnej entuzjazmu dziewczyny przeistoczyła się w pewną siebie, stanowczą kobietę. Nie był w sta­nie sobie przypomnieć, kiedy zaczął marzyć, by została jego żoną. Od czasu jej powrotu ze Stanów czekał cierpliwie, aż Margarita znajdzie wreszcie złoty środek pomiędzy liberalnymi poglądami ro­dem z USA a tradycyjnymi wartościami, którymi kierowali się Madrileńczycy. Minął już rok, odkąd oświadczył się jej, licząc, że z czasem uświadomi sobie, iż są sobie przeznaczeni. Teraz nie był pewien, jak długo jeszcze będzie w stanie czekać z założonymi rękami. Rozum podpowiadał mu, że nie ma innego wyjścia, jak zaakceptować fakt, iż Margarita musi sama odkryć drogę do niego. Nie powinien jej do niczego nakłaniać, choćby był u granic wytrzymałości. Nie mógł też zmusić jej do przyznania, że wcale nie jest jej tak obojętny, jak utrzymywała. Tak więc pozostawało mu tylko cierp­liwie czekać, od czasu do czasu poddając ją delikat­nej presji... Choć nie było to takie proste. Na wspomnienie charakterystycznego ruchu głowy, z jakim odrzucała do tyłu lśniące czarne włosy, robiło mu się sucho w gardle. Jedno było pewne.

Musiał za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak silnie reagował na jej obecność, uważał bowiem, że nie ma nic gorszego od mężczyzny, który pozwala, by emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ech, łatwiej pomyśleć, trudniej wprowadzić takie postanowienie w życie...

Margarita aż drżała z niecierpliwości. Zwinnie przemykała między zgromadzonymi gośćmi, nie zatrzymując się na pogawędki, posługując się pre­tekstem, że natychmiast musi odnaleźć ojca. Prze­chodziła z jednego pomieszczenia do drugiego, ale nigdzie nie mogła wypatrzeć ustronnego kącika, ponieważ tego wieczoru rezydencja prezydenckiej pary tętniła życiem. W każdej sali, w każdym przedsionku stały rozdyskutowane grupki wyż­szych urzędników państwowych, dyplomatów i in­nych VIP - ów. Raz po raz mijała zabieganych adiu­tantów w galowych mundurach i kelnerów, krążą­cych wśród gości z tacami wypełnionymi smakowi­tymi przekąskami oraz wykwintnym alkoholem.

Wreszcie udało jej się znaleźć puste pomiesz­czenie. Był to nieduży gabinet o purpurowych ścianach, ozdobionych licznymi portretami byłych prezydentów w bogato złoconych ramach. Tu za­zwyczaj przyjmowano dyplomatów niższego szcze­bla. Zaletą tego pokoju były solidne drzwi i ciężkie zasłony w oknach, więc Margarita liczyła, że żaden dźwięk nie dotrze do niepożądanych uszu. Zamknąwszy dokładnie za sobą drzwi, sięgnęła do torebki, aby wydobyć z niej niewielki, płaski przedmiot, przypo­minający telefon komórkowy. Tylko ona i inni członkowie SPEAR wiedzieli, iż w tej niepozornej obudowie kryje się supernowoczesny aparat do łączności satelitarnej. Za pomocą przycisków na klawiaturze wprowadziła kod, po czym powiedziała kilka słów, by system identyfikacji głosowej ustalił jej tożsamość. Chwilę później połączono ją z oficerem dyżurnym, którego głos rozpoznała natychmiast, należał bowiem do wysokiego niebieskookiego Marcusa Watersa, z którym zaprzyjaźniła się w szkole przetrwania wkrótce po zwerbowaniu jej przez SPEAR. Marcus nieraz dawał jej do zrozumienia, że interesuje go coś więcej niż przyjaźń, ale nigdy nie brała tego na serio. Tym razem jednak ze skupieniem i powagą słuchała, co miał jej do powiedzenia.

- To bardzo ważne. Właśnie się dowiedzieliś­my, że wczoraj wasza policja zgarnęła grubą rybę z mafii narkotykowej.

- Kogo? - spytała, zbyt podenerwowana tym, co się wydarzyło między nią i Carlosem, aby mieć ochotę na jakiekolwiek zagadki.

- Jeśli stoisz, to lepiej usiądź - poradził Marcus. - Z opisu wynika, że to Simon.

- Ten sam Simon, którego tropimy już od sześciu miesięcy? - spytała, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. - Ten, który toczy osobistą wojnę ze SPEAR?

- Właśnie ten - potwierdził, zadowolony z efek­tu, jaki zrobiła na niej ta wiadomość. - Jonasz właśnie leci do San Rico.

Jonasz! Tajemniczy szef SPEAR - głos w słuchaw­ce telefonu lub na taśmie doręczonej w bukiecie kwiatów, podpis pod zaszyfrowanym telegramem... Wiadomość, że Jonasz jest w drodze do San Rico, znacznie przyspieszyła tętno Rity.

- Chce, żebyś jak najszybciej pojechała do wię­zienia, w którym wasze władze trzymają Simona. Masz dopilnować, by nie wymknął się w dziwny sposób... - poinformował Marcus.

- Nie wszyscy nasi urzędnicy są skorumpowani - odparła z godnością.

- Oczywiście, że nie! - zgodził się szybko. - Odezwij się, jak tylko będziesz miała Simona na celowniku.

- Jasne - obiecała, po czym schowała nadajnik do torebki, zastanawiając się jednocześnie, w jaki sposób może szybko, a zarazem nie wzbudzając niczyich podejrzeń, wydostać się z Pałacu Pre­zydenckiego. Przypomniała sobie o zazwyczaj nieużywanym korytarzu, położonym nieopodal gabinetu, w którym się znajdowała. Wkrótce stała już na placu przed głównym wejściem do pałacu.

Mieszkała zaledwie dwie przecznice dalej, na osiedlu nowych domków, ciasno przytulonych do zbocza wzgórza. Kupiła to mieszkanie przed niespełna czterema miesiącami, wbrew stanow­czym sprzeciwom ojca i obawom matki, która uważała, że młoda dziewczyna nie powinna miesz­kać sama. Margarita zdołała jednak postawić na swoim.

Kilka razy miała okazję odwiedzić fortecę, która służyła za główne więzienie w Madrileño, wiedziała więc, że mieszkające tam szczury rozmiarami przy­pominają małe psy. Dlatego nie mogła się tam udać w balowym stroju, tylko musiała się przebrać w bia­łą bluzkę z długimi rękawami, grube dżinsy i buty z cholewkami. Tak więc jej odwiedziny w więzie­niu nieco się opóźnią.

Na szczęście nie musiała wymyślać pretekstu, by uzasadnić swoją wizytę, ponieważ jako bratanica prezydenta mogła dostać się praktycznie wszędzie bez większych kłopotów czy ograniczeń. Mimo to na wypadek, gdyby jednak ktoś zaczął się dopyty­wać, przygotowała odpowiedź, że powodem jej odwiedzin jest konieczność przesłuchania więźnia w celu zdobycia informacji potrzebnych do wyko­nania analiz dla Ministerstwa Gospodarki.

Była tak podekscytowana misją, że nawet nie spojrzała za siebie na rzęsiście oświetloną fasadę Pałacu Prezydenckiego ani nie pomyślała o męż­czyźnie, którego pozostawiła na tarasie.

Upewniwszy się jeszcze raz, czy na pewno włożyła do torebki nadajnik i pistolet kaliber 38, Margarita ruszyła za oficerem, który poprowadził ją ciemnymi, wilgotnymi korytarzami więzienia. Jeszcze niedawno podziemia fortecy, używane niegdyś przez hiszpańskich kolonizatorów do przechowywania prochu i zapasów, zapełnione były dziesiątkami więźniów politycznych, ale dzięki nowoczesnemu stylowi sprawowania wła­dzy, jaki preferował jej stryj, większość cel świe­ciła pustkami. Mimo to panujący tu od wieków nieprzyjemny zapach nadal się utrzymywał, draż­niąc nozdrza osób przybywających ze świata ze­wnętrznego.

- Człowieka, z którym pani zamierza się zoba­czyć, umieściliśmy w jednej celi razem z draniem, który wykorzystywał zdesperowanych biedą ludzi do przerzucania narkotyków - poinformował oficer. - Wysłałem strażnika, żeby przyprowadził go do rozmównicy.

- Świetnie, bardzo dziękuję. - Uśmiechnęła się.

Obmyślała sposób na pozbycie się zarówno ofice­ra, jak i strażnika, ponieważ musiała porozmawiać z więźniem sam na sam, aby upewnić się, czy jest to ten człowiek, którego poszukiwał SPEAR.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin