Adam Asnyk - Do.doc

(24 KB) Pobierz
Do

 

        Do...

       

        Przekleństwa synu! co Kaina piętnem

        Straszysz w dzień biały Chrystusową trzodę,

        Przybywaj do mnie! w uciśnieniu smętnem

        Znajdziesz dla siebie gorycz i ochłodę.

        Znanyś mi z dawna, gdy życiem namiętnem

        Przyniosłeś duszy swojej wieczną szkodę,

        Rzuciwszy cnoty gościniec utarty

        I do bram niebios biegnąc, i odparty.

        Lepiej ci było wraz z bracią Ablową

        Przeżuwać życie na pokory zębie,

        Kochać na rozkaz i wierzyć na słowo,

        Paląc na stosie ofiarnym gołębie;

        Niźli do boju stanąwszy z Jehową,

        Przeglądać bytu i nicestwa głębie.

        Nie byłbyś nosił fatalnej pieczęci,

        Na którą z wstrętem patrzą wniebowzięci!

        Lecz tym, czym jesteś, skazany na piekło!

        Tym cię mieć pragnę! gościu mój posępny!

        Bo jakieś echo podziemne mi rzekło:

        Że los nasz jeden, że i ja występny,

        Czemu tym bardziej wierzyć teraz muszę,

        Gdy jasne niebo z piersi mej uciekło,

        I sam zostałem, nieprzystępny skrusze,

        A tylko jednej rozpaczy przystępny.

        Razem więc z tobą, synu potępienia,

        Nad Babilonu wodami usiędziem,

        A nieśmiertelni wielkością zwątpienia,

        Z swej piersi głosu strasznego dobędziem;

        Z Prometeuszów wiecznością cierpienia

        I z sępem żądzy, męczarni narzędziem,

        W własnej niemocy skowani łańcuchy,

        Zostaniem bratnie dwa stracone duchy!

        Lecz nim utoniem w niepamięci fali

        Przed okiem ludzi skryci w obłok czarny,

        Niech ich pieśń nasza gromem wstydu spali:

        Że w nikczemności pędząc żywot marny,

        Płazowe szczęście, nie wielkość obrali;

        Niech ich ród szczęsny, cierpliwy i karny

        Z pokorą znosi losów wyrok twardy,

        My im zapłaćmy jałmużną pogardy...

        5 maj 1868

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin