Juliusz Słowacki - "Balladyna"
Akt I
Akt II
Akt III
Akt IV
Akt V
Epilog
OSOBY:
PUSTELNIK, Popiel III wygnany
KIRKOR, pan zamku
MATKA, wdowa
BALLADYNA, córka
ALINA, córka
FILON, pasterz
GRABIEC, syn zakrystiana
FON KOSTRYN, naczelnik straży zamku Kirkora
GRALON, rycerz Kirkora
KANCLERZ
WAWEL, dziejopis
PAŹ
POSEŁ ZE STOLICY GNIEZNA
OSKARŻYCIEL SĄDOWY
LEKARZ KORONNY
Pany, rycerze, służba zamkowa, wieśniacy, dzieci
OSOBY FANTASTYCZNE
GOPLANA
nimfa, królowa Gopła
CHOCHLIK
SKIERKA
Za czasów bajecznych, koło jeziora Gopła.
SCENA ILas blisko jeziora Gopła – chata Pustelnika ustrojona kwiatami i bluszczem. – Kirkor wchodzi w karaceńskiej zbroi, bogato ubrany, z orlimi skrzydłami...
KIRKOR
sam
Rady zasięgnąć warto u człowieka,
Który się kryje w tej zaciszy leśnej;
Pobożny starzec – ma jednak w rozumie
Nieco szaleństwa: ilekroć mu prawisz
O zamkach, królach, o królewskich dworach,
To jak szalony od rozumu błądzi,
Miota przekleństwa, pieni się, narzeka;
Musiał od królów doznać wiele złego,
I z owąd został przyjacielem gminu.
Stuka do celi.
Puk! puk! puk!
GŁOS Z CELI
Kto tam?
Kirkor.
PUSTELNIK
wychodząc z celi
Witaj, synu...
Czego chcesz?
Rady.
Zostań pustelnikiem.
Gdybym podstarzał dziesiątym krzyżykiem,
Może bym w smutne schronił się dąbrowy;
Ale ja młody, pan czterowieżowy,
Przemyślałem dzisiaj, jak by się ożenić...
Poradź mi, starcze!
Lat dwadzieścia z górą
Jak żyję w puszczy...
Cóż stąd?
Więc ocenić
Ludzi nie mogę – ani wskazać, którą
Weźmiesz dziewicę.
Te, co rozkwitały
Z dzieciństwa pączków, gdyś ty żył na świecie,
Są dziś pannami... czerwony li biały
Pączek na róży, taka będzie róża...
Przypomnij niegdyś najpiękniejsze dziecię,
Białą, jak w ręku anielskiego stróża
Kwiat liliowy – niech jej słowik śpiewny
Zazdrości głosu, a synogarlica
Wiernością zrówna... gdzie taka dziewica,
Wskaż mi, o starcze! Mówią, że królewny
Słyną wdziękami?
Nieba! Ród to węża.
Żona zbrodniami podobna do męża,
Córki do ojca, a do matek syny.
Jak w jednym gnieździe skłębione gadziny.
O! Bogdaj piorun!...
Nie przeklinaj.
Młody,
Przeklinaj ze mną – oni klątwy warci.
Bogdaj doznali, co pomór i głody!
Bogdaj piorunem na poły pożarci,
Padając w ziemi paszczą rozdziawioną,
Proch mieli płaszczem, a węża koroną.
Bogdaj! – Klnąc zbójcę potargałem siły,
Wściekłem się jako brytan uwiązany.
Bo też ja kiedyś byłem pan nad pany,
Stutysięcznemu narodowi miły,
Żyłem w purpurze, dziś noszę łachmany;
Muszę przeklinać. Miałem dziatek troje,
Nocą do komnat weszli brata zbóje,
Różyczki moje trzy z łodygi ścięto!
Dziecinki moje w kołyskach zarżnięto!
Aniołki moje!... wszystkie moje dzieci!
Któż jesteś, starcze?
Ja... Król Popiel trzeci...
schyla kolano
Królu mój!
Któż mię z żebraki rozezna?...
Uzbrajam chamy i lecę do Gnezna
Mścić się za ciebie...
Młodzieńcze, rozwagi!
Bezprawie gorzej od Mojżesza plagi
Kala tę ziemię i prędzej się szerzy;
Popiel, skalany dzieci krwią niewinną,
Niegodny rządzić tłumowi rycerzy.
Niech więc się stanie, co się stać powinno,
Pod okiem Boga, na tej biednej ziemi.
Czy ty skrzydłami anioła złotemi
Z nieba zleciałeś?
Na barkach orlicy
Para tych białych skrzydeł wyrastała;
Gdy na rycerskiej są naramiennicy,
Będzież-li rycerz mniej niż owa biała
Ptaszyna ludziom użyteczny? – ma-li
Gadom przepuszczać rycerz uskrzydlony
Orła piórami?
O mężu ze stali!
Ty jesteś z owych, którzy walą trony.
Ty wiesz, jak nasza ziemia wszeteczeństwem
Króla skalana. Wiesz, jak Popiel krwawy
Pastwi się coraz nowym okrucieństwem...
Zaczerwienione krwią widziałem stawy:
Król żywi karpie ciałem niewolników.
Nieraz wybiera dziesiątego z szyków
I tnąc w kawały ulubionym rybom
Na żer wyrzuca; resztę ciał wymiata
Na dworskie pola i czerwonym skibom
Ziarno powierza. Sąsiad ziemię kata
Na pośmiewisko zwie Rusią Czerwoną.
Dotąd żyjącym pod Lecha koroną
Bóg dawał żniwo szczęścia niezasiane,
Lud żył szczęśliwy; dzisiaj niesłychane
Pomory, głody sypie Boża ręka.
Ziemia upałem wysuszona pęka;
Wiosenne runa złocą się, nim ziarno
Czoła pochyli, a wieśniacy garną
Sierpami próżne tylko włosy żyta.
Ta sama Polska, niegdyś tak obfita,
Staje się co rok szarańczy spichlerzem;
Niegdyś tak bitna, dziś bladym rycerzem
Z głodami walczy i z widmem zarazy.
Ach, jam przeklęty! przeklęty! trzy razy
Przeklęty! winien jestem nieszczęść ludu.
Jako, tyś winien?...
Z rozlicznego cudu
Korona Lecha sławą niegdyś była,
W niej szczęścia ludu, w niej krainy siła
Cudem zamknięta... oto ja, wygnany,
Lud pozbawiłem korony.
Starcze?...
Korona brata mego jak liczmany
Fałszywa... moja pod spróchniałe karcze
Lasu wkopana... miałem ją do grobu
Ponieść za sobą.
Skądże tej koronie
Cudowna władza?
Ku ojczystej stronie
Wracali niegdyś od Betlejem żłobu
Święci królowie – dwóch Magów i Scyta.
Ów król północny zaszedł w nasze żyta,
Zabłądził w zbożu jak w lesie – bo zboże
Rosło wysokie jak las w kraju Lecha;
Więc zbłądziwszy rzekł: “Wyprowadź, Boże!"
Aż oto przed nim odkrywa się strzecha
Królewskiej chaty – bo Lech mięszkał w chacie. –
Wszedł do niej Scyta i rzekł: “Królu! bracie!
Idę z Betlejem, a gwiazda błękitna
Twoich bławatków ciągle szła przede mną,
Aż tu zawiodła". – Lech rzekł: “Zostań ze mną!
Kraina moja szczęśliwa i bitna,
Jeśli chcesz, to się tą ziemicą z tobą
Dzielę na poły". – Scyta rzekł: “Zostanę,
Lecz kraju nie chcę, bo ziemie złamane
Rozgraniczają się krwią i żałobą
Dzieci i matek". Więc razem zostali;
Ale to długa powieść...
Mów! mów dalej!
Więc jako dawniej czynili mocarze,
Z Lechem się Scyta mieniał na obrączki;
A pokochawszy mocniej sercem, w darze
Dał mu koronę... stąd nasza korona.
Zbawiciel niegdyś wyciągając rączki
Szedł do niej z matki zadumanej łona;
I ku rubinom podawał się cały
Jako różyczka z liści wychylona,
I woł...
ligagm