Feather_Jane_-_Wenus.pdf

(1175 KB) Pobierz
5912922 UNPDF
Jane Feather WENUS
1
N icholas lord Kincaid był w podłym nastroju, a otoczenie nie mogło mu go polepszyć. Tawerna pod Psem
znajdowała się w wąskim, cuchnącym zaułku Botolph Lane, a jej klientami byli wyłącznie ludzie rzeki,
wyrobnicy od wioseł i pychów, przewoźnicy - wszyscy klęli i pili na umór.
Była środowa noc roku pańskiego 1664. Grudniowa mgła spowijała ulice Londynu, zawisła nad Tamizą,
wpełzała w głąb Botolph Lane. Kincaid nie mógł winić tych ludzi, że w taką noc porzucili swoje zajęcie:
klienci, którzy chcieli przepłynąć łodzią na drugi brzeg, trafiali się z rzadka, a nawet najbardziej
doświadczony przewoźnik obawiałby się, że zmyli drogę w nieprzeniknionym mroku. Aura prawdopodobnie
powstrzymała również De Wintera przed przybyciem na spotkanie w to bezpieczne, choć niegościnne
miejsce.
Z paleniska wydobywał się obrzydliwy tłusty dym i Nicholas zakaszlał z odrazą. Dym z kominów nad
miastem mieszał się z mgłą, zasnuwając niebo ciężką zasłoną, ale tak być musiało; brakło drewna i ludzie
palili wszystko, co zdołali zdobyć, by zapewnić sobie życiodajny ogień.
Kiedy tuman dymu zrzedniał, zdumionym, łzawiącym oczom jego lordowskiej mości ukazał się
niewiarygodny widok, który zmaterializował się w tej mrocznej, brudnej, niskiej izbie. Nicholas opuścił
wzrok na swój cynowy kufel grzanego białego wina. Pił i pił, aby przegnać dreszcze ciała i przygnębienie
ducha, z pewnością jednak nie dość, by zamroczony umysł podsuwał mu widmowe twory.
Spojrzał znowu. Zjawa miała zdecydowanie cielesną postać. Zbliżała się, balansując zręcznie tacą na
rozpostartej dłoni, wysoko nad głową. Włosy jak miód, pomyślał, gęsty, ciemny miód spływający na
nieskazitelne ramiona, ściekający po kremowym wzniesieniu piersi ledwo przesłoniętych skrawkiem
tandetnej koronki przy dekolcie. Cudowne piersi, których piękna nie szpeciła ani trochę krzykliwa suknia -
strój przemyślnie dobrany, by wydobyć każdy z rozlicznych powabów. Brudna halka wystająca spod skraju
szkarłatnej spódnicy, podciągniętej tak, by widać było linię łydki i kolano, obietnicę uda. Ciężkie chodaki nie
skrywały zgrabnej kostki, smukłej stopy. Nicholas jak zahipnotyzowany powiódł wzrokiem po
zachwycającej szyi, po uniesionym ramieniu, by w końcu, w osłupieniu, ujrzeć twarz. Doskonały owal, kość
słoniowa z lekkim różowym odcieniem, wysokie czoło, prosty, wąski nos, łuki brwi nad błyszczącymi,
orzechowymi oczami patrzącymi nieco z ukosa, w pełnej harmonii z uniesionymi kącikami pięknie
zarysowanych ust, których pełna dolna warga obiecywała głębię zmysłowości, od jakiej ciarki przeszły mu
po plecach.
Do wszystkich diabłów! Co taki klejnot robi w tej śmierdzącej spelunie, pośród hultajów i rzecznych
szczurów? Gdy tylko otworzył usta, by wypowiedzieć tę myśl, zjawa uśmiechnęła się kuszącym uśmiechem,
zapierającym mu dech w piersi. Mijając stół, przy którym siedział, otarła się ramieniem o jego rękaw i
pożeglowała przez tłum do długiego stołu z desek, ustawionego na środku sali. Hałaśliwi biesiadnicy
powitali ją rubasznymi okrzykami, wyciągając ręce, kiedy schyliła się, by postawić tacę z ociekającymi
pianą, drewnianymi kuflami.
Nicholas przyglądał się tej scenie z grymasem niesmaku. Cóż, traktowano ją tak, jak traktuje się dziewkę z
tawerny i normalnie nie zwróciłby na to uwagi. Trzeba przyznać, zachęcała do tego swym strojem. Jednak na
widok brudnych stwardniałych dłoni wpełzających pod jej halkę, sięgających do niezrównanych piersi,
żołądek podszedł mu do gardła. W dodatku, poprzez dzielącą ich niewielką odległość, nieomylnie wyczuł
odrazę dziewczyny.
Polly jak zwykle starała się opanować, znieść ze spokojem podszczypywanie i poklepywanie, powstrzymać
gwałtowną chęć, żeby kopać, pluć i drapać, choć skóra cierpła jej z obrzydzenia. Musiała uśmiechać się,
kokieteryjnie potrząsać głową, odpowiadać sprośnie na sprośne zaczepki, bo inaczej Josh weźmie swój pas
nabijany ćwiekami i będzie, jak zwykle, gwałtownie nim wywijał. Czuła na sobie wzrok szlachcica, i czuła
się przez to jeszcze bardziej poniżona, jakby to, że on jest świadkiem tej upokarzającej sceny, mogło ją
uczynić jeszcze gorszą, pomyślała z goryczą.
- Polly! Chodź tu, ty leniwa lafiryndo! - ryk właściciela tawerny wstrząsnął belkami podtrzymującymi
strop, przebił się przez wesołą, podsycaną alkoholem kakofonię wrzasków i śmiechów.
Dziewczyna wykorzystała szansę ucieczki. Chwyciła pustą już tacę i zaczęła przepychać się z powrotem,
do zalanego piwem szynkwasu w głębi sali. Szlachcic przyglądał się jej wciąż niepokojąco uważnie. Polly
potrząsnęła głową i znów uśmiechnęła się do niego, na wypadek, gdyby akurat patrzył na nią Josh. Nie
chciała, żeby oskarżył ją o to, że nie spróbowała wycisnąć dodatkowej monety czy dwóch z tego
najwyraźniej majętnego gościa.
Josh opróżnił kufel porteru i otarł usta wierzchem dłoni. Jego małe przekrwione oczka zalśniły satysfakcją.
Wrażenie, jakie dziewka wywarła na szlachcicu, nie uszło jego uwagi. Znał ten wyraz twarzy młodych
mężczyzn, kiedy tylko padł na nią ich wzrok. Josh dobrze ich rozumiał. Żądza pulsowała mu w lędźwiach z
bolesną gwałtownością na samą myśl o niej, o tym, że śpi w ciasnym schowku pod schodami, z wysoko
podwiniętą koszulą... O mały włos! Gdyby Prue nie była taką skwaszoną świętoszką, już dawno miałby tę
dziewczynę! Przecież to żadna jego krewna.
Na to wspomnienie niezaspokojonej chuci jego twarz przybrała wyraz okrucieństwa, oczy błysnęły
lubieżnie. Jeśli jemu samemu nie dane jest sycić się jej wdziękami, niech przynajmniej czemuś posłużą.
- Idź do kuchni i powiedz ciotce, niech przygotuje jeszcze jeden kufel grzanego białego wina - polecił. -
Niech go szczególnie przygotuje. Rozumiesz.
Polly rozumiała i poczuła ten znajomy, okropny dreszcz na myśl o czekającym ją znienawidzonym
zadaniu.
- Podasz go temu szlachcicowi i dopilnujesz, żeby wypił do dna, zanim weźmiesz go na górę. Jestem
pewien, że ma wypchaną sakiewkę, nie mówiąc o klejnotach na palcach. - Uśmiechnął się obleśnie. - Masz
mu nieźle naobiecywać, dziewczyno, i sprowadzić do łóżka.
- Tylko nie to, Josh. - Polly usłyszała swój błagalny głos, zdając sobie sprawę, jakie to niemądre. - To już
drugi raz w tym tygodniu.
Uderzył ją wierzchem dłoni w głowę. Krzyknęła i rozcierając ucho, w którym jej dzwoniło, powlokła się za
szynkwas, do kuchni, gdzie przy parkocących kotłach stała groźna kobieta o grubych ramionach i sękatych
dłoniach pokrytych plamami wątrobowymi.
Gorące wilgotne powietrze przesycone było ciężkimi oparami, para wiła się, unosząc pod okopcone belki
niskiego sufitu. Kobieta bystrym spojrzeniem natychmiast dostrzegła łzy w orzechowych oczach
dziewczyny.
- Znów rozgniewałaś wuja?
- On nie jest moim wujem - prychnęła Polly, zdejmując kufel z haka w ścianie.
- Uważaj, dziewczyno. Gdyby nie on, zostałabyś bez dachu nad głową i z pustym brzuchem - oświadczyła
Prue. - Dba o ciebie, jakbyś była jego krewną. A nie bękartem z Newgate - dodała ciszej.
Polly jednak dosłyszała, ale słyszała to tyle razy w swoim siedemnastoletnim życiu, że uwaga ta nie mogła
jej już zranić, jeśli w ogóle kiedykolwiek miała taką moc.
- Josh chce specjał - powiedziała powoli. - W grzanym białym winie.
Podała Prue kufel. Ciotka skinęła głową.
- Szlachcic w rogu, domyślam się. Najpierw myślałam, że czeka na kogoś. Ale jeśli jest sam, jest
bezpiecznie.
Zanurzyła warząchew w jednym z kotłów z wonną zawartością i napełniła kufel, następnie zaczęła
dodawać przyprawy z licznych słoiczków. Polly się temu przyglądała. Jeden ze słoiczków zawierał proszek
bynajmniej nie niewinny i kiedy ciotka, w poplamionym fartuchu i brudnym czepku, mieszała podstępny
wywar, oczom wyobraźni Polly to pomieszczenie, pełne bulgotania i pary, jawiło się jako kuchnia
czarownicy.
Pot wystąpił jej na czoło, więc pochyliła głowę, żeby otrzeć twarz swym niezbyt czystym fartuchem. Za
tymi ścianami musi być inny świat, musi być droga prowadząca do zaspokojenia ambicji tańczącej przed
oczyma duszy w długie bezsenne noce i połyskującej obietnicą. Nadejdzie dzień, kiedy wystąpi na zupełnie
innej scenie, odegra rolę odmienną od tej, jaką jej przeznaczono w ciasnych ramach tej żałosnej egzystencji,
w której nędza była jedynym wyznacznikiem, a groźba szubienicy jedynym końcem. Potrzebowała tylko
mecenasa, bogatego opiekuna, którego urzeknie jej talent i który przedstawi ją ludziom zarządzającym
teatrami. Problem w tym, że wpływowi panowie z wypchanymi sakiewkami nie byli częstymi gośćmi w
Tawernie pod Psem, a jeśli już tu trafili tak jak dzisiejsza potencjalna ofiara, Josh szykował im zupełnie inny
los, uniemożliwiając zaproponowanie pomocy Polly.
Wzięła kufel od ciotki i wróciła na salę. Miała namówić szlachcica, aby udał się z nią do sypialni na górze,
gdzie za sprawą mikstury Prue padnie bez przytomności i zostanie obrabowany przez Josha i jego kamratów.
Nie jej sprawa, co stanie się z nim później. Ona wykona swoje zadanie i zabierze się stamtąd do swojej
komórki pod schodami, głucha na odgłosy uderzeń i trzaskania kości, na przekleństwa, dźwięk szurania i
popychania.
Obrzuciła wzrokiem zatłoczony szynk, zastanawiając się, jak podejść tego wyjątkowego mężczyznę. Na
ogół klienci byli tak gruboskórni, tak obrzydliwi ze swoimi sprośnymi propozycjami, bezczelnie traktując ją
jak połeć mięsa na straganie rzeźnika, że wszelka delikatność byłaby próżna. Ten szlachetny pan zdawał się
należeć do innego świata. Był potężnym mężczyzną o szerokich, silnych ramionach widocznych pod
płaszczem i udach opiętych aksamitem spodni do kolan. Wrażenie to sprawiały mięśnie, nie tłuszcz, a szpada
u boku była narzędziem, nie ozdobą. W uczciwej walce, uznała Polly, Josh i jego kompani byliby bez szans.
Nie nosił peruki, naturalne, ciemne loki opadały mu do ramion, połyskując w blasku świec, a oczy miały
czystą, szmaragdową barwę. Pamiętała jego wzrok wbity w nią, kiedy patrzył, jak dawała się obściskiwać
biesiadnikom przy środkowym stole, i ogarnął ją wstręt do siebie samej na myśl o wrażeniu, jakie musiało to
na nim wywrzeć. Skąd miałby wiedzieć, że to wszystko pozory, konieczne, by nie podpaść Joshowi? Czemu
miałaby myśleć, że jego, dżentelmena w każdym calu, skuszą awanse dziewki z tawerny? A zatem, wcale nie
musi odgrywać roli dziewki z tawerny, czyż nie? Może być kimkolwiek zechce, o ile doprowadzi ją to do
upragnionego zakończenia.
Uniosła głowę. Zaskoczy go tym przedstawieniem - zaintryguje mową i manierami damy, nawet jeśli
składać mu będzie propozycję dziewki.
Nicholas patrzył, jak podchodzi. Z trudem usiedział na miejscu, kiedy ten brutal z głową jak kula armatnia
ją uderzył. W normalnych okolicznościach taki widok nie poruszyłby go wcale - mężczyzna miał prawo
zaprowadzać porządek w swoim szynku, a dziewczyna, jeśli nie była jego córką, to z pewnością należała do
służby i podlegała jego władzy. Było jednak coś odrażającego w myśli, że taki człowiek rządzi tak piękną
istotą - równie odrażającego, jak widok pożądliwych rąk klientów tawerny.
- Jeszcze jeden kufel grzanego wina, panie?
Jej głos był zdumiewająco słodki, a nie ochrypły, jak tego oczekiwał. Samogłoski były miękko
zaokrąglone, słowa wymawiane starannie, jej wymowa kontrastowała z tandetnym, wulgarnym strojem, ale
nie z doskonałością twarzy i kształtów. Postawiła kufel przy jego łokciu.
- Czy mogę dotrzymać ci towarzystwa, panie?
Kuszący uśmiech podziałał na niego jak magnes, więc uniósł się z miejsca, gestem zapraszając ją na ławę
obok siebie.
- Będę zaszczycony.
I słowa, i gest były tak inne od sposobu, w jaki mężczyzna przyjmuje zazwyczaj towarzystwo dziewki z
tawerny, która, jak można się domyślać, jest tyleż panną służącą, co ladacznicą. Nicholas dostrzegał absurd
swojej galanterii, tak samo jak dostrzegał brud za jej paznokciami, nieświeże suknię i fartuch, potargane
włosy, spękaną skórę dłoni. Jednak żaden z tych niedostatków zdawał się nie mieć znaczenia, zaćmiony
przez jej zdumiewające piękno i sposób bycia.
Nicholas Kincaid był oczarowany.
- Napijesz się ze mną? - spytał z uśmiechem. - Nie znoszę pić w samotności.
Położył na stole sześciopensówkę. Polly wzięła monetę.
- Dzięki, panie.
Podeszła do szynkwasu i nalała sobie kufel ale. Bystrym oczom Josha nie uszedł błysk monety.
Rozkazująco strzelił palcami. Podała mu sześciopensówkę bez protestu, choć w środku się burzyła. Czasami
udawało jej się zachować kilka monet wsuniętych w dłoń w tłumie, ale zdarzało się to rzadko i szanse, że
zgromadzi dość, by wyrwać się z tego piekła bez niczyjej pomocy, były nikłe. Takie posępne myśli nie
pasowały jednak do roli, jaką teraz miała zagrać.
Wróciwszy do możnego pana. Polly usiadła jak najbliżej niego, błyskając zachęcająco oczami znad brzegu
kufla; czekała, aż zacznie pieścić jej piersi, którymi przywarła kusząco do jego okrytego aksamitem
ramienia, położy jej dłoń na kolanie, podwinie spódnicę, by dotknąć delikatnego, nagiego ciała. Zazwyczaj
nie trzeba było długo czekać, aby padła propozycja, by pójść dalej w tym, co się zaczęło, na górze.
Cóż za rażące marnotrawstwo doskonałości, pomyślał Nicholas, biorąc haust grzanego wina i
zastanawiając się, pomimo oczarowania, jak bardzo ryzykuje, przyjmując zaproszenie. Była młodziutka, lecz
choroba nieuchronnie wpisana była w życie, jakie wiodła, a on nie chciałby nabawić się syfilisu. Gięła się
wdzięcznie koło niego, jej palce błądziły po jego udzie, a zmysłowe usta były zbyt blisko, by mógł odmówić.
Poddał się z lekkim westchnieniem, otoczył ją ramionami, przytulając do siebie to cudowne ciało, tak nagle
uległe w jego uścisku. Jej wargi rozchyliły się słodko do pocałunku. Dalsza walka z pokusą skazana była na
niepowodzenie.
- Jeżeli życzysz sobie, panie, nieco odosobnienia, możemy udać się do komnaty na piętrze - wyszeptała
kusicielka, a delikatny rumieniec zabarwił jej cerę koloru kości słoniowej, jakby zawstydziła się, że śmiała
złożyć tak nieprzystojną propozycję.
A to szelma! - pomyślał Nicholas, a rozbawienie sprowadziło go na moment z powrotem na ziemię.
Doświadczona, mała dziwka, która gra niewinną dziewicę! A do tego robi to bardzo umiejętnie, musiał
przyznać, kiedy mała dłoń wsunęła się w jego i ścisnęła ją z wahaniem. To udawanie słodkiej niewinności i
skromności uginającej się pod presją urzekało go. To nie jest zwykła dziwka, uznał Nicholas, z jej twarzą,
figurą i manierami.
Podnosząc się i nie puszczając jego ręki. Polly zerknęła ukradkiem w jego kufel. Nie był opróżniony do
dna, ale na pewno wystarczająco, jak na zamiary Josha. Pnie nie skąpiła przyprawy.
Nicholasowi szumiało w głowie; zaniepokoił się, czy aby nie przesadził z winem. W szynku zrobiło się
nagle bardzo gorąco, a obraz poczerwieniałej twarzy właściciela, który wyłonił się przed nim, był zamazany.
Dziewczyna trzymała go jednak mocno za rękę, prowadząc ku wąskim schodom w głębi sali, potrząsnął
więc głową, jakby chciał oprzytomnieć, i skupił się na stawianiu stóp na stopniach.
Polly otworzyła drzwi, jedyne na niewielkim podeście.
- To tu, panie, jeśli łaska - wymruczała słodko, składając dworski ukłon, jakby zapraszała go na pałacowe
pokoje.
Minął ją i wszedł do lichego, kiepsko umeblowanego pokoiku, gdzie niewielki ogień płonął leniwie w
kominku, a wiatr wdzierał się przez nieszczelne okno. Kapa na łóżku była zmięta i poplamiona, coś
czmychnęło pod pochyłą szafę podpierającą ścianę. Kręciło mu się w głowie i nagle zorientował się, że nie
czuje się na siłach podjąć gry, w jaką się zaangażował w tym podejrzanym miejscu, bez względu na to, jak
ponętna była partnerka. Sięgnął do kieszeni po sakiewkę. Należała jej się zapłata.
Wtem jego ręka znieruchomiała, a wraz z nią całe ciało, kiedy dziewczyna zaczęła rozsznurowywać stanik
dziwnie obojętnie. Gestem pozbawionym sztuczności rozsunęła koszulę, ukazując pełne, kremowe piersi,
jakby zwieńczone pączkami róż i dumnie sterczące. Nicholas przysiadł na nierównym materacu wąskiego
łóżka, które skrzypnęło na znak protestu pod jego ciężarem. Powieki mu opadały, nieposłuszne woli, a
jednak nie mógł oderwać od niej wzroku, gdy krzykliwa czerwona sukienka zsunęła się na podłogę, a w jej
ślady poszła brudna halka.
Polly stała nieruchomo, zastanawiając się, co począć. Nigdy jeszcze nie była zmuszona zdjąć koszuli. Inni
klienci zawsze pogrążali się w nieświadomości, zanim zdążyła zdjąć halkę, ale ten pozostawał przytomny i
najwyraźniej czekał, by całkiem się rozebrała. Z niepokojem spojrzała mu w oczy, szukając w nich dowodu,
że mikstura zaczyna działać - rozszerzonych, zmętniałych źrenic. Ale jego wzrok wciąż utkwiony był w niej,
najwyraźniej nie miała wyboru. Powolnym ruchem zsunęła z ramion koszulę.
Nickowi zaparło dech w piersi, kiedy stanęła przed nim naga w tej zimnej, brudnej klitce. Kontrast
pomiędzy otoczeniem a tym nieskazitelnym ciałem opalizującym w migotliwym świetle olejnej lampki był
uderzający.
- Podejdź tu.
Łagodne polecenie zabrzmiało w ciszy jak krzyk. Polly przełknęła ślinę i z wahaniem postąpiła krok w
stronę łóżka. Pokoik zawirował nagle wokół Nicholasa. W przebłysku strasznego zrozumienia pojął, że
sprawy nie mają się tak, jak powinny. Mimo że ta zdumiewająca istota zbliżała się ku niemu, jej kontur
zacierał mu się w oczach.
- Na litość boską! - wybuchnął, przecierając oczy w próżnej nadziei, że obraz stanie się wyraźniejszy. - Coś
ty mi uczyniła?
Polly odczuła ulgę zmieszaną z niepokojem, gdy mówiąc to, opadł na pościel. Ostrożnie zbliżyła się do
łóżka, przyglądając się bezwładnej postaci. Wykonała swoje zadanie przynęty, powinna teraz ubrać się i
zejść do szynku - reszta należy do Josha. Co z nim zrobią? Czy aby go nie zabiją? Wiedziała jednak, że tak
się stanie. Pozostawiony przy życiu, sprowadziłby na nich straże i wszyscy skończyliby na stryczku - ona
też.
Zagryzła wargę, powtarzając w myślach modlitwę mędrca: I nie daj mi zaznać nędzy, bym nie musiał
kraść. A ona właśnie zmagała się z nędzą na tym pełnym niesprawiedliwości świecie - pójść za podszeptem
sumienia stanowiło luksus dla niej niedostępny. Dębowymi deskami podłogi pod jej stopami wstrząsnął ryk
śmiechu dobiegający z szynku. Przypomniał jej, że czas upływa. Josh czeka na nią, a jeśli się nie pojawi,
przyjdzie sprawdzić dlaczego. Spojrzała na wypchaną kieszeń kaftana, gdzie można pan trzymał sakiewkę.
Josh nie zauważy braku jednej gwinei. Skąd miałby wiedzieć, ile zawiera sakiewka.
Pochyliła się nad nieruchomą postacią i wsunęła dłoń do kieszeni aksamitnego kaftana.
- A więc tak ze mną grasz! Ty złodziejskie nasienie!
Świat zdawał się przechylać, po chwili Polly zorientowała się, że leży na plecach na łóżku, wpatrując się
szeroko otwartymi oczami w nieco nieprzytomne, ale pełne wściekłości, szmaragdowe oczy.
- Sięgasz po zapłatę, nim spełnisz posługę, czy tak? - Przygniatał ją całym ciężarem, jedną ręką
przytrzymując jej nadgarstki nad głową, drugą chwytając ją za podbródek z siłą, jakiej trudno się spodziewać
po kimś, kto wypił specjał Prue.
- Miał pan zasnąć - wydyszała ze zwodniczą, naiwną szczerością.
- I niech Bóg ma mnie w swej opiece, zasłużyłem sobie na to! - mruknął. - Co za sztuczka! Dać się wziąć
na taki podstęp w takim miejscu!
Nicholas nie wiedział, dlaczego poprzez swoje otumanienie poczuł jednak dotyk tych zręcznych palców,
wiedział wszakże, że musi walczyć z postępującym otępieniem wszelkimi siłami - zarówno ducha, jak i
ciała. Gniew był jego potężnym sojusznikiem, kiedy tak wpatrywał się w tę piękną, nieszczerą twarz,
ogromne, błyszczące oczy, wiodące go w zielonobrązową krainę obietnicy, lekko rozchylone, zmysłowe
wargi, ukazujące biel zębów. Miękkie ciało poruszyło się pod nim, przywodząc na myśl jej nagość. Żądza
ma również ogromną moc, zwłaszcza gdy miesza się z furią.
- Tym razem spełnisz posługę, zanim otrzymasz zapłatę - syknął, zbliżając usta do jej warg.
Polly wiła się i skręcała pod ciężarem napierającego napastnika. Guziki jego odzienia wbijały się w jej
ciało, aksamit zdawał się drapać skórę. W panice pomyślała z przerażeniem, że Josh i jego kamraci przybędą
lada moment i ujrzą ją nagą... ujrzą swoją ofiarę we władzy męskich zmysłów... Nie wiedziała, która myśl
jest straszniejsza. Nie poczekała, aż możny pan dopije grzane wino, to ona więc ponosi winę za
niepowodzenie planu. Ale Prue także musiała się pomylić.
- Proszę! - udało się jej odchylić głowę. - Pan nie rozumie.
- Nie rozumiem! - zaśmiał się ostro, nieprzyjemnie. - Rozumiem, że kupuję to, coś obiecała sprzedać.
- Ale ja nie obiecywałam... - głos Polly przycichł, kiedy uświadomiła sobie, jak bezcelowa i
nieprzekonująca jest jej obrona.
Zawsze wiedziała, że nadejdzie dzień, kiedy szczęście się od niej odwróci, kiedy nie będzie umiała się
obronić, kiedy ktoś zmusi ją, by oddała swój wianek, który dotąd udawało się jej zachować wbrew
wszystkiemu. Tylko to, że go nie utraciła, odróżniało ją od tych dziewek o tępym spojrzeniu, wśród których
żyła. Utrata dziewictwa, potem wydęty brzuch, syfilis, beznadziejny, powtarzający się cykl gwałtów i
porodów, któremu kres położyć może jedynie śmierć. Kiedy raz wkroczy na tę drogę, nie będzie już
powrotu, żegnajcie teatry, sceny, zachwycona widownio - żegnaj, przyszłości.
Skoro jednak ten moment nadszedł, może lepiej że znalazła się w rękach tego właśnie mężczyzny, który
może okaże jej trochę delikatności, niż gdyby miało się to stać za kilka pensów z jednym z tych brutalnych,
przeklinających klientów tawerny. Przestała walczyć.
- Nie skrzywdź mnie - wyszeptała tylko.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin